niedziela, 21 maja 2017

Od Esmeraldy do Leo

-Dracul, po raz ostatni. Rusz swoją dupę i chodź tu, bo nie ręczę za siebie...-warknęłam, rzucając groźne spojrzenia w stronę karosza.- Chodź tu...Mam marchewkę!- wystawiłam dłoń w stronę ogiera, na której leżała dorodna marchew.
Tupnęłam nogą jak sześciolatek i otworzyłam bramkę od padoku, by pójść po nieposłusznego Draculę. Ten za to pokazał białka i zaczął przeraźliwie rżeć, na co ja tylko prychnęłam i rzuciłam mu marchew. Odeszłam stamtąd, ~Wezmę jakiegoś stajennego konia, jeśli Holsztyn nie chce się słuchać...~pomyślałam i potrząsnęłam głową. Nawet nie zauważyłam, że moim zmaganiom przygląda się jakaś osoba, w tym przypadku chłopak.
-Hę?- mruknęłam w stronę wysokiego bruneta.- Szarlotkę Ci upiec? Na co się gapisz...-warknęłam, uderzając w ścianę stajni.
Chłopak otworzył szeroko oczy, ale po chwili na jego twarzy znów zagościł chytry uśmieszek. Jak ja nie znoszę, gdy facet wgapia się we mnie i jeszcze się uśmiecha, uśmiech+wzrok=nic dobrego. Przywołałam konia gestem, tym razem przyszedł grzecznie...Równie dobrze mógł nie przychodzić do ogrodzenia, ale skoro już przyszedł to go trochunię pomęczę. Chwyciłam siodło w swoje drobne rączki i weszłam na padok, całkowicie zapominając o stojącym przy płocie chłopaku. Odłożyłam siodło na stojaczek obok konia i chwyciłam wcześniej przywleczony tam uwiąz. Przypięłam karabińczyk to białego kantaru, który kupiłam dokładnie 7 dni temu, przy okazji kupowania żarcia.
-Jak mija dzionek?-usłyszałam za sobą głos, po czym przeklęłam pod nosem.
-A w ch*j źle.- uśmiechnęłam się podle, posyłając brunetowi mordercze spojrzenie.- A tobie, skoro ty się pytasz to może i ja powinnam...?- westchnęłam, opierając się ogiera.
-Mi wspaniale, w czymś Ci pomóc?- zapytał po chwili, wyszczerzył się i porozglądał się.
-Oh, jaki ty wspaniałomyślny! Możesz wyczyścić mi konia!- podniosłam z ziemi kuferek ze szczotkami i podałam chłopakowi.- Żartuję...- szybko cofnęłam rękę.- Esmeralda jestem- odłożyłam na ziemię kuferek i podałam rękę chłopakowi.
-Leo, powiedziałbym, że jesteś bardzo źle nastawiona do nieznajomych...-prychnął.
Wyszłam z padoku po jabłko... Moja torba wylegiwała się na słoneczku, gdy ja sterczałam i gryzłam się z jakimś brunetem o imieniu Leo. Zerknęłam do torby, gdzie miało znajdować się soczyste jabłko, zerwane w prywatnym ogródku Blythe'a. Jestem zdziwiona, że mnie nie zabił, choć widział mnie i gryzł się w język. Chwyciłam rumiane jabłuszko i zanurzyłam swoje żądne jego miąższu, kły. ~Mniam~pomyślałam, biorąc kolejny gryz.
-Wiesz gdzie jest Luna?-zapytał chłopak, podchodząc do mnie.
Zdziwiona pytaniem odparłam.
- Luna? Jaka Luna?
Leo popatrzył na mnie ze zdziwieniem, jednak ja szperałam sobie w umyśle w poszukiwaniu kogoś mieniem Luna,
-Ach!Ta Luna!- zaśmiałam się podle.- Ona wyjechała Bóg wie gdzie...- ugryzłam jabłko, trzymane przeze mnie w lewej ręce.

<Leo? Moja wena się delikatnie wyczerpała, ale jest ^.^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)