czwartek, 18 maja 2017

Od Oriane C.D Will'a

 -Will?- Szepnęłam cicho schrypniętym głosem podchodząc do chłopaka, dotknęłam jego ramienia, ale nie zareagował. Usiadłam na oparciu fotela delikatnie przytulając go do siebie, a kiedy poczułam jak Will delikatnie się we mnie wtula cicho westchnęłam, uspokajając jeszcze drżący oddech. Nie wiedziałam co powiedzieć, nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa , oparłam delikatnie brodę na jego czubku głowy, gładząc go po włosach i zamykając oczy wsłuchując się w jego szloch.
Kot o śnieżnobiałym futerku przyglądał się nam z miną: ,,Wtf, co tu się odpie****a?", ale po chwili wskoczył na parapet cicho miaucząc, spoglądając na to co się dzieje za oknem, przegryzłam wargę spoglądając na wibrujący telefon w pościeli, ale nie zamierzałam teraz puszczać Will'a, wiedziałam, że teraz potrzebuje wsparcia...
- Przepraszam.- Powiedział schrypniętym głosem ocierając szybko łzy.- Nie powinienem.
- Will...- Zaczęłam.- Płacz to nic złego.- Dodałam po krótkiej chwili ciszy, uśmiechnęłam się słabo, przeczesując delikatnie palcami jego blond włosy, po chwili poczułam jak opiera głowę o moje ramię.
- Dziękuję, Orkiszku.
-Nie ma sprawy, zawsze możesz na mnie liczyć, cokolwiek by się nie stało.- Zerknęłam na niego widząc jak chłopak zagryza wargę by znów się nie rozpłakać. Przytuliłam go mocno do siebie, kątem oka spoglądając na okno, zauważając czarnego Jeepa wjeżdżającego na teren Akademii.- Will.. przepraszam na moment... muszę coś załatwić.

~~~

Z samochodu wyszła kobieta w czarnej gotyckiej sukni, jej łzy mieszały się z ciemnym makijażem, który rozpłynął się całkowicie, pozostawiając szare ślady na policzkach. Podeszłam do niej niepewnie, a widząc znajomą sylwetkę, podbiegła do mnie przytulając się do mnie mocno, aż zabrakło mi powietrza w płucach.
- Orcia, myliłam się... Przepraszam
- Co z ojcem?- Zapytałam niepewnie
- Nie żyje...- Zagryzła wargę znów zaczynając płakać.- Kochanie, tak mi przykro, że Ci wtedy nie uwierzyłam... nie miałam pojęcia, że zrobił Ci coś takiego... kiepska ze mnie matka.
- Może i tak, ale nadal Cię kocham.- Wyszeptałam cicho spuszczając wzrok, po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu powiedziałam to mojej matce. Mój brat, który szlajał się gdzieś z tyłu uśmiechnął się nikle, spoglądając na całą sytuację.
- No nic... my jedziemy do ciotki.- Po tych słowach matka i brat pożegnali się ze mną i odjechali, a ja po krótkim wpatrywaniu się w samochód poszłam do pokoju, gdzie nadal siedział załamany Will.
- Will? Jak się czujesz?- Szepnęłam siadając obok niego na łóżku.
-Nadal do dupy.- Odpowiedział pociągając nosem.- Mój ukochany koń nie żyje... -W tym momencie dostałam zawieszenia... jak on się w tej chwili musiał czuć? Ja sobie nie wyobrażam życia bez mojej Silver... Nie wiem co bym bez niej zrobiła, już sama sprzedaż pierwszego konia mnie zabolała.
-Will... tak strasznie mi przykro...- Pogłaskałam go ręką po plecach, patrząc to w ziemię to na niego. Chłopak wytarł kolejne łzy spływające po jego policzku, jego cierpienie bolało mnie bardziej niż strata ojca, złapałam go za rękę rozżalona i uniosłam wzrok na jego morskie oczy, przez chwilę złapałam z nim kontakt wzrokowy, jednak szybko go urwałam patrząc gdzieś w bok.- Wiem, że jest Ci teraz ciężko... Nie wyobrażam sobie co teraz musisz czuć... Spróbuj teraz zasnąć...- Wyszeptałam cicho tak by nie obudzić śpiącego Armina.

~~~

Rano po ogarnięciu się nie miałam zbytniego czasu na pogaduchy ze znajomymi... a szkoda. Poprosiłam stajennego by zajął się dziś Silver, a sama złapałam autobus i pojechałam do miasta... konkretniej do szpitala, a po co? Odebrać wyniki badań, kiedy znalazłam się przed budynkiem ogarnął mnie dziwny niepokój, że jednak mój stan zdrowia się pogorszył. Weszłam niepewnie do szpitala kierując się na dział onkologii, chwilę czekałam na korytarzu i zaraz weszłam do gabinetu.
-... Przykro mi, ale guzy się powiększyły. Jeżeli pani się zgodzi to za niecały miesiąc przyjdzie pani na chemioterapię. A jakieś dwa tygodnie- tomografia.- Mężczyzna podał mi wyniki do ręki, a ja ciężko westchnęłam.
-Dziękuję.- Powiedziałam cicho wychodząc z gabinetu. Zaklęłam cicho pod nosem ignorując jakieś mocherki, które wpatrywały się we mnie jak we wcielenie samego Szatana, mijałam białe korytarze wypełnione ludźmi, przeciskałam się przez ten tłum, starając się nie zgubić dokumentów i przy okazji dotrzeć do upragnionego wyjścia.
Wreszcie dotarłam... tuż przed szpitalem znajdował się przystanek, a jeszcze dalej- park.
Nie musiałam długo czekać na mój transport, przyjechał parę minut później i dobrze... krew zaczęła mi lecieć z nosa i niedługo po tym nastąpiły zawroty głowy, ale co z tego! Starsza pani (nie ważne, że przed chwilą biegła do sklepu po cukier na przecenie) postanowiła zająć ostatnie miejsce nie zważając na fakt, że jestem chora i zaraz wywinę w tym autobusie orła. Wyciągnęłam z kieszeni chusteczki i przyłożyłam jedną do nosa, musiałam ostatecznie usiąść na podłodze, inaczej z tych zawrotów przewróciłabym się i pewnie znając swoje szczęście rozbiłabym sobie głowę, ale mocherka pewnie i tak by mi nie pomogła, myślałaby pewnie że jestem satanistką, albo że jestem naćpana czy coś w tym rodzaju, typowe. Miejsce obok też zajęto... dla jej toreb, które się zmęczyły. Na szczęście jakaś bardzo miła kobieta z dzieckiem ustąpiła mi miejsca, biorąc sześciolatka na kolana.

~~~

Zanim wróciłam do Akademii zdążyłam zapomnieć o powrocie raka, z którym zmagam się od dziecka. Zajrzałam do Silver, która zaczęła cicho rżeć, wreszcie mogłam na niej pojeździć... zajrzałam do siodlarni, łapiąc w łapki potrzebne mi rzeczy. Po wyczyszczeniu i osiodłaniu klaczy ruszyłam na parkur, od razu przechodząc do rozgrzewki... Silence była dziś pełna energii co rzadko się zdarzało- ta klacz z reguły była spokojna, ale widocznie długa przerwa w jeździe i spacerki sprawiły, że praktycznie pędziła na przeszkody, przez co ledwo co utrzymywałam się w siodle. Jej pewność siebie jednak w pewnej chwili zawiodła- przejeżdżając przez szereg strąciła większość poprzeczek. Klacz parsknęła niezadowolona, ale patrząc w tarczkę zegarka na ręku, spostrzegłam, że minęła już jakaś godzina, zaraz zaczną się kolejne lekcje, zeszłam z parkuru, kierując się do stajni. Podałam klaczy kawałek jabłka, które bez zawahania wzięła do pyska i zaczęła chrupać. Po rozsiodłaniu Silver i jej wyczyszczeniu, poszłam na obiad. O dziwo nigdzie nie zauważyłam Will'a, westchnęłam ciężko rozglądając się wokoło i dostrzegłam Armina, podeszłam do niego z posiłkiem, a ten spojrzał na mnie zaskoczony.
-Em... hej. Widziałeś gdzieś może Will'a?- Zapytałam niepewnie, a chłopak pokręcił przecząco głową.
- Zapewne siedzi w swoim pokoju.- Odpowiedział.
- Dzięki.- Odeszłam do jakiegoś samotnego stolika by przynajmniej trochę coś zjeść, chociaż nie miałam na nic ochoty... martwiłam się cholernie o Will'a i miałam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego. Przestraszona ową myślą, zostawiłam tackę z jedzeniem i wybiegłam jak poparzona z pomieszczenia dziwiąc innych. Wparowałam do pokoju zerkając na łóżko Will'a, blondyn spał, a słysząc trzask drzwi obudził się spoglądając na mnie.
-Hej.- Uśmiechnęłam się niepewnie.- Jak tam?- Dodałam ciszej od razu wskakując na brzeg łóżka. Widząc jego smutne spojrzenie, aż ścisnęło mi się gardło. Will usiadł koło mnie wpatrując się w ziemię, moja warga drgnęła, przysunęłam się bliżej niego dotykając niepewnie jego zimnej dłoni. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, czułam jego oddech na swojej skórze. Czułam zapach jego perfum, zapach przy którym nie umiałam się skupić i myśleć. Usłyszałam przyśpieszone bicie swojego serca, a świat jakby na chwilę stanął w miejscu, niewiele myśląc powoli przybliżyłam się do niego łącząc nasze usta w głębokim pocałunku. Jednak po niecałej minucie oderwałam się od niego, spoglądając w bok.
-Przepraszam.- Wyszeptałam przysuwając się bliżej krawędzi łóżka, aby z niego zeskoczyć.

<Will? Pozostawiam cd w Twoich łapkach ❤>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)