niedziela, 14 maja 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Z całą pewnością mógłbym rzec, że na korytarzu panowała całkowita cisza i względny spokój, gdyby nie to, że obok mnie stała rudowłosa, wiecznie uradowana Holiday. Za pewne w wypadku, w którym zabrakło by jej obecności, wciąż nie byłoby słychać żadnych dźwięków z wyjątkiem drzwi sal, które co jakiś czas się otwierały, gdy tylko ktoś postanowił opuścić różnego rodzaju zajęcia, choć nie zdarzało się to szczególnie często. Moja towarzyszka nie potrzebowała zbyt wielu powodów do tego, by ponownie ukazać swój wewnętrzny entuzjazm na światło dzienne - sprawiała wrażenie takiej, która nie przejmowałaby się zaledwie chwilę wcześniej narzuconą karą. W gruncie rzeczy, ceniłem ją za to, że potrafiła trzymać się swojego zdania do samego końca, nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje. Było to dziecinne, nieodpowiedzialne i w kierunku instruktorki bezczelne, a jednak byłem jej wdzięczny za taką postawę, bo podnosiła mnie tym na duchu, choć za pewne robiąc to przypadkiem i nie zdając sobie z tego sprawy.
Tak czy inaczej, tym razem powodem do śmiechu był fakt, że okrutnie bolała mnie cała czaszka wraz z nosem po bliższym spotkaniu ze ścianą, a właściwie bardziej to, że mrużąc z odczuwanego dyskomfortu oczy nie patrzyłem na to, gdzie właściwie idę. Fakt faktem kilka razy mało brakowało do tego, bym ponownie na coś wpadł, co czysto teoretycznie powinno nakłonić Holiday do tego, by pomóc mi bezpiecznie przedostać się w miejsce, które bardziej sprzyjałoby chwilowemu postojowi. Zamiast tego, rudowłosa śmiała się w niebogłosy, właściwie wykorzystując to, że chwilowo nie byłem zdolny do samoobrony. Jak szybko mogliśmy się o tym przekonać, nie przeszło to obok kogokolwiek obojętnie. Zazwyczaj ludzie, którzy mijali nas na korytarzu, niezależnie od tego czy byli członkami kadry, czy też naszymi rówieśnikami, patrzyli na dziewczynę krytycznym wzrokiem nie mogąc pojąć tego, że potrafi się śmiać w trakcie trwania wykładów, z których swoją drogą niejako się zwolniła, zapewniając zarówno mi, jak i jej, zajęcie do końca słonecznego weekendu.
- Jeszcze wam mało? - usłyszeliśmy za sobą głos, który sprawił, że serce niemalże podskoczyło mi do gardła, a mięśnie momentalnie spięły się, ledwie gdy tylko do mych uszu dobiegł odgłos szpilek, które choć nie różniły się niczym od jakichkolwiek innych, to wydawały charakterystyczne, nieprzyjemne dźwięki, gdy ich obcasy obijały o drewnianą podłogę. Holiday na chwilę przerwała swoje wybuchy śmiechu, uśmiechając się jedynie pod nosem. - Słychać was na drugim końcu korytarza! - oburzona, podeszła bliżej nas, by wbić karcący wzrok w dziewczynę, która bez większego skrępowania spoglądała w jej nieprzyjazne tęczówki.
Widząc, że moja towarzyszka nie ma zamiaru się odezwać, niedbale oparłem się o ścianę, w głowie mając już zarys swojej słodkiej zemsty. Obydwie kobiety nie spodziewały się tego, że to ja zabiorę głos, a tym bardziej z tak szokującym przesłaniem.
- Holiday bardzo rozśmieszyło to, że dostała tak absurdalnie nieadekwatną karę. Sugerowała, że to dla niej stanowczo zbyt mało, biorąc pod uwagę jej niebywale wygórowane umiejętności - powiedziałem po prostu, z cieniem uśmiechu spoglądając na dziewczynę, która zszokowana wbiła we mnie swój wzrok. Skwitowałem to wzruszeniem swych ramion, oczekując reakcji instruktorki, spodziewając się czegoś, co dobiłoby rudowłosą na długie, piękne dni.
- Doprawdy? - kobieta po chwili niedowierzania uniosła swą brew, podpierając się dłonią o okrągłe, bardzo okrągłe biodro. - W takim razie przedłużam wasze obowiązki, mając nadzieję, że tym razem ilość dni nie będzie kpiła z panienki umiejętności. Bezapelacyjnie widzę was w stajni do czwartku, a do waszych obowiązków dokładam uporządkowanie sprzętu w obydwu siodlarniach i pomoc w przyszykowaniu koni rekreacyjnych do jazd. Wszystko wydaje się zrozumiałe, nieprawdaż?
- Do czwartku?! - wybuchła nagle dziewczyna, z ogromnym oburzeniem spoglądając a to na mnie, a to na stojącą przed nią instruktorkę.
- Tak właśnie, do czwartku. Pan O'Brien na pewno z chęcią panience pomoże, a może się mylę?
Tym razem to ja wybałuszyłem swe oczy, mając nadzieję na to, że się przesłyszałem. Nagle poczułem, jak pętelka zawiązuje się na mym gardle, a ja sam nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. Bezgłośnie więc skinąłem głową, upewniając tym samym kobietę w tym, że tym razem to ona wygrała z bandą dzieciaków, która jak zwykle zresztą miała stanowczo zbyt dużo do powiedzenia.
Wyprany z jakichkolwiek pozytywnych odczuć, co za pewne było sprawką silnie sproszkowanych instruktorskich słów, na oślep podążałem za Holiday do wyjścia. Dziewczyna wciąż śmiała się pod nosem, nie mogąc powstrzymać się przed tym, by oszczędzić mi kąśliwych uwag, które jako jedyne rozluźniały nasze napięte towarzystwo.
- Brawo Luke, brawo - kręcąc z uśmiechem na ustach głową, zaczęła cicho klaskać w swe dłonie, gdy przepuściłem ją przez próg głównych drzwi. - Nie wiem jak przeżyję z Tobą do czwartku.
- Jeśli nie zjem Cię do mniej więcej jutra, to będzie dobrze - mruknąłem, ruszając przed siebie w kierunku stajni, zupełnie ignorując to, że Holiday i jej krótkie nóżki nie nadążały za moimi obszernymi krokami. - Chociaż w sumie jesteś masakrycznie chuda, więc raczej pożytku z Ciebie nie będzie - rzuciłem jeszcze przez ramię, gdy upewniony przez szurający żwir wiedziałem, że rudowłosa podąża krok w krok za mną.
Musiałbym być jednak głupcem, gdybym wierzył w to, że uda mi się nakłonić ją do jakiejkolwiek roboty. Podczas gdy ja szukałem miotły, którą mógłbym zamieść przeraźliwie brudny, stajenny korytarz, dziewczyna wygodnie ułożyła się na taczce, będącej po brzegi wypełnioną sianem. Widocznie nie przeszkadzała jej kłująca struktura, bo przymknęła swe powieki, jakby chcąc opalić bladą skórę dzięki nikłym promieniom słońca. Faktycznie, dzień był wyjątkowo słoneczny i duszny, a ja sam nie pragnąłem niczego innego jak długich opadów deszczu, jednak opalanie rudowłosej skutecznie utrudniał dach, który właściciele postanowili załatać na potrzeby ubiegłej zimy. Dziewczyna jednak była wierna swoim postanowieniom, więc opalała się dalej, podczas gdy ja zamiatałem rozrzucone siano do otwartych boksów.
- Panno Clarks, toż to niedorzeczne - rzuciwszy miotłę w kąt, podszedłem do taczki, by już chwilę później biec z nią po całej stajni, wzbudzając tym samym swoim zachowaniem zainteresowanie rumaków. Kopytne nie tylko przyciągnął dźwięk obijających się kółek, ale i siano, które wysypywało się na świeżo zamiecioną drogę. Podczas gdy Holiday usilnie trzymała się boków prowizorycznego pojazdu, ja przeklinałem się w myślach za to, że tak umyślnie straciłem szacunek do tak niedawno wykonanej przez siebie pracy. Nie oznaczało to jednak, że przerwałem pędzenie z taczką tuż pod boksami - rzekłbym, że wręcz przeciwnie. Biegłem z upływem czasu jeszcze szybciej, nie zwracając uwagi nawet na rudowłosą, która uspokoiła się dopiero wtedy, gdy całkowicie się zatrzymałem, opadając z jakichkolwiek resztek sił.
- Naprawdę zamierzasz spędzić tutaj całą resztę popołudnia? - mruknęła, poprawiając się w taczce, której ilość przewożonego siana znacznie zmalała. Wywróciłem oczami, ponownie chwytając za miotłę, by jakkolwiek uprzątnąć to, co udało nam się zrobić w przeciągu zaledwie kilku chwil.
- Mam inne wyjście?
Holiday zaśmiała się, jakbym opowiedział najśmieszniejszy żart w całym jej krótkim życiu, co wydawało mi się, że było już w jej wypadku w pełni na porządku dziennym.
- Tak - fuknęła, gdy nie zmieniłem w przeciągu wojny spojrzeń zdania. - Możesz wybrać się ze mną do biblioteki, co zrobisz i tak czy tego chcesz, czy też nie.
~*~
Stojąc pod monumentalną kamienicą zastanawiałem się, czy mam szansę jeszcze obrócić się na pięcie i powrócić w znajome strony. Droga była opustoszała, a jedyną żywą duszą, która kręciła się wokół mnie, naturalnie była Holiday. Już po chwili zniknęła mi z oczu, ledwo gdy tylko zauważyła szyld biblioteki, by nie zważając na moje nawoływania szybko zniknąć za sporymi, drewnianymi drzwiami. Trzy razy zastanowiłem się, zanim nacisnąłem na srebrzystą, metalicznie chłodną klamkę - to miejsce miało swoją aurę, niewątpliwie wyjątkową, a nawet wręcz idealną do tego, by umieścić w nim jedyną okoliczną bibliotekę. Sam jednak nie zdecydowałbym się na to, by odwiedzić kamienicę od środka - nie przepadałem za miejscami tego typu, gdzie pomimo panującego skwaru zawsze wiało chłodem, a ludziom nieprzyjemnie spoglądało się w wyjątkowo lodowate tęczówki. Być może zwyczajnie się nakręcałem, karmiąc swoją wygłodniałą wyobraźnię, co nie zmieniało jednak faktu, że szerokie schody i malutkie okienka nie ułatwiały sprawy, nadając temu miejscu jeszcze surowszego klimatu. Gdyby nie to, że w bibliotece pełno było kolorowych książek, śmiało mógłbym stwierdzić, że znajdowałem się w miejscu, które sprzyjało przetrzymywaniu najgorszych i najbardziej perfidnych zwyrodnialców.
Szybko odnalazł się jednak zwolennik takiej atmosfery, którym nie tylko była gderliwa bibliotekarka, ale także Holiday, najwidoczniej będąca w swoim ukochanym żywiole. Dziewczyna kompletnie zapomniała o otaczającym ją świecie, wzrokiem jeżdżąc po każdej z alejek, które przyciągały ją do siebie głównie tym, że wypełnione były po brzegi powieściami, których tytuły rudowłosa chłonęła jak całkowicie sucha gąbka. Nie zwracając uwagi na moje przybycie, delikatnie jeździła opuszkami palców po okładkach, na których widoczne były cienkie warstwy kurzu.
- Może mogłabyś się spytać kogoś o tę książkę, której szukasz? - rzekłem niemalże do jej ucha konspiracyjnym szeptem, doskonale wiedząc, że w miejscach tego typu niezwykle była pożądana zarówno cisza, jak i nie zawracanie głowy pracownikom, którzy w gruncie rzeczy wcale nie tak chętnie służyli swoją pomocą. Byłem też pewien, że Holiday nie jest pewna powieści, której namiętnie poszukuje, a raczej zabrała mnie w to miejsce po to, by zorientować się, nieco pomarudzić, a przy okazji odciągnąć nas od nieuniknionych obowiązków.
- Ta kobieta prędzej podpaliłaby najcenniejsze książki, niż podeszła tutaj z uśmiechem udając, że jest przykładną bibliotekarką - bąknęła ponownie wracając do oglądania książek, z westchnieniem szybko dostrzegając, że na jej nieszczęście nie są ułożone według kolejności alfabetycznej, co niewątpliwie pomogłoby jej w odszukaniu poszukiwanych powieści.
- Obawiam się, że poćwiartowałaby wszystkich na kawałki, gdyby tylko dostrzegła nawet najmniejsze zagniecenie na jednej z kartek - mruknąłem, kątem oka spoglądając na kobietę, która przyglądała się nam uważnie, jak za pewne robiła to w kierunku każdego, kogo postrzegała jako potencjalnego chuligana, który w żadnym stopniu nie szanował wartości i działalności placówek publicznych. Miała nas za kogoś, kto zniszczyłby jej najukochańsze dzieci - najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że ledwo co stałem w pobliżu tych książek, nie wspominając już o tym, by można było mówić o tym, abym na nie spoglądał.
Domyślenia kobiety jednak okazały się słuszne, a ja już wiedziałem, że ponownie tego dnia poniesiemy konsekwencje swoich czynów, choć ponownie i niezmiennie ich wykonawczynią była rudowłosa, i zdecydowanie zbyt energiczna Holiday.
Kiedy przeglądała książki, nie zwróciła uwagi na to, że jedną z nich odłożyła dosyć... Nieumiejętnie. Książka poleciała niczym domino na kolejne, a one pod wpływem swych sąsiadów runęły na dół, gdzie na przeszkodzie stanęła im moja towarzyszka. Całkowicie zdezorientowany, choć za pewne nieco mniej niż dziewczyna, po prostu przyglądałem się temu, jak książki zwyczajnie na nią spadają, przygniatając ją swoim łącznym ciężarem.

Holi? Miało być lepiej, ale czego można było się po mnie spodziewać? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)