wtorek, 2 maja 2017

Od Phoebe C.D Luke`a

Hollywood najwyraźniej ani trochę nie zdawał sobie sprawy że im bardziej się rozpędza tym dalej jest od znajomych terenów. Za nic w świecie nie mogłam jednak powstrzymać jego dzikiego pędu, co sprawiało że wzrastała we mnie panika i przelewała się na i tak śmiertelnie przerażonego wałacha. Jedyne co mnie pocieszało to fakt że wciąż czułam na sobie gorąco ognia i gdzieś kątem oka widziałam czerwone języki. Co prawda nie spotkałam się jeszcze z tym by ktoś się uspokajał na widok pożaru, jednak w moim przypadku nieposkromione płomienie tańczące na polu dawały jako taki punkt orientacyjny. Czułam jednak że nim uspokoję wałacha i zawrócę w poszukiwaniu znajomej twarzy lub znajomego budynku, droga będzie wyglądała zupełnie inaczej - o ile w ogóle tam będzie.
Kiedy jednak udało mi się w miarę opanować przerażenie wałacha, wcale nie byliśmy tak daleko od "punktu wyjścia". Wciąż widziałam wyjście z lasu i fajczące się zboże, które jeszcze chwilę temu tak bujnie i radośnie rosło.
Poluzowałam delikatnie wodze siwkowi, by mógł złapać oddech po szaleńczej ucieczce, a ja sama głośno wciągałam powietrze, by uspokoić kołatające serce. W końcu co prawda byłam nieco spokojniejsza, jednak głębiej cholernie panikowałam. Możliwość że Luke znajduje się gdzieś na polach lub w pobliżu jeziora była równa zeru, bo doskonale widziałam jak klacz ponosi go w zupełnie inną stronę. Nie przychodził mi jednak do głowy żaden konkretny pomysł oprócz zawrócenia konia i w ostatnich promieniach słońca przeszukania miejsca.
Zawróciłam więc niemalże na zadzie, i poprosiłam go delikatnie o kłus. Niemiłosiernie bolały mnie nogi a niewygodne podbijanie nie pomagało, jednak nie miałam innego wyboru, a przecież stępem dojechałabym kiedy chłopak zdążyłby spłonąć. Wstrzymałam więc chęć piśnięcia, gdy zmaltretowane niepohamowanym galopem uda, obijały się o twardy i spocony kłąb wałacha.

Dojechałam do początku lasu i dopiero wtedy pisnęłam. Tym razem jednak nie z bólu, a z przerażenia.
Z początku podjęłam decyzję przyjrzenia się farmie, no bo przecież powinna już dawno nieco się ostudzić, jednakże pola uprawne były zbyt łatwe do zapłonięcia niż by się wydawało, a dym który pod osłoną gąszcza drzew, nie zaalarmował jeszcze nikogo kto zwołałby straż pożarną.
Nagle przez głowę przeszedł mi wspaniałomyślny pomysł. Dotknęłam wszystkich kieszeni w poszukiwaniu smartfona i przeklęłam w duchu. Oczywiście, kolejna taka sytuacja kiedy telefon byłby najbardziej użyteczny w całym swoim istnieniu, jednak wolałam go zostawić gdzieś na skrzynce w stajni. Naturalnie...
Zakryłam oczy dłońmi, lecz nie tylko dlatego że zaczęły mi łzawić od dymu z pożaru, lecz również bezsilności. Świadomość że Luke i Lemon biegają gdzieś po lesie, przede mną płonie żywym ogniem ogromna farma otoczona obszernymi polami wokół lasu, nie dawała mi spokoju. W dodatku najbliższą populacją w zasięgu kilometrów była Akademia, a przecież zanim pójdę ich zawiadomić, sfajczy się połowa lasu i w tym pewnie połowa wsi...
Chwyciłam gwałtownie wodze tak, że Hollywood niemalże rzucił głową do góry. Jak mogłam być tak głupia? Przecież to jest, do jasnej cholery, farma. Ktoś musi ją zasilać, i to na pewno nie są samo myślące odkurzacze wyprodukowane gdzieś w Chinach. A ja tu stoję sobie swobodnie, patrząc na szczątki czyjegoś domu, podczas gdy w środku ktoś lub coś walczy o życie.
Pogoniłam siwka do maksymalnej prędkości którą zdołałam osiągnąć galopując prosto w ogień, co wałach pewnie zdążył zauważyć. Do końca życia będzie mnie kojarzył z tą idiotką która biegnie w sam środek pożaru. Źle się czułam z tym że narażałam bezpodstawnie życie Hollywood`a, ale nie miałam gdzie go zostawić, a jednak pomoc konia może mi się przecież przydać.
Gdy staliśmy już niemalże przy najbliższym budynku, zaczęłam się dusić palącym dymem. Nie traciłam jednak nadziei - wiedziałam że nie wyjdę stąd dopóki nie upewnię się że nikogo tu nie ma.
Wjechałam na coś w rodzaju placyka, z którego prowadziło się do trzech budynków. Ześlizgnęłam się z grzbietu konia i poklepałam go po łydce, ale chyba do dodania samej sobie otuchy.
Nagle siwek podniósł łeb i zastrzygł uszami. Spojrzałam w stronę w którą patrzył, a kiedy zarżał poczułam panikę połączoną ze szczęściem. Pociągnęłam Holly`ego za sobą, choć teraz tak bardzo nie oponował, prawdopodobnie ciągnięty ciekawością co do nowego znajomego.
Ciche rżenie dobiegało z jednego z budynków. Próbowałam przedrzeć się wzrokiem przez płomienie które opętały cały budynek. I wtedy coś się poruszyło - nieznaczny kształt, łudząco przypominający ten, który towarzyszył mi od najmłodszych lat.
 - Koń! - krzyknęłam, chyba do siebie. - Tam jest koń!
Wałach spojrzał na mnie z politowaniem i miną typu: "A co ci pokazywałem przez ostatnie kilka minut?".
- Phoebe! - zawołał ktoś z daleka. Odwróciłam się gwałtownie i widząc galopującą sylwetkę, odetchnęłam z ulgą. Luke, zjechał z przerażonej klacz prosto koło mnie. - Ty skończona idiotko!
Widziałam jednak że mimo że zapewne nie rzucił słów na wiatr, to przecież musiał mnie szukać skoro dojechał aż tutaj, co dawało mi jako taką nadzieję że nie powiedział tego w stu procentach poważnie.
- Widziałem jak wjeżdżasz do środka. - pokręcił głową, patrząc na mnie z niedowierzeniem. - Ty chyba nie jesteś poważna.

<Luke? No i powtórka z rozrywki. My to lubimy się gubić w lesie - najpierw Renee i Edward, teraz to xD>
Aha i jak coś to dodałam Hollywood`a do stajennych :v




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)