niedziela, 21 maja 2017

Od Luke'a C.D Holiday

- Naprawdę wierzysz w to, że którekolwiek z nas wyjdzie z tego cało? - prychnąłem pod nosem, odrzucając trzymaną łopatę w jak najdalszy kąt, co udało mi się, gdy ta upadła z hukiem. W gruncie rzeczy, wcale nie zamierzałem narobić jeszcze większego hałasu, a jedynie spowodować, by moje dłonie zostały wyswobodzone od trzymania ciężkiego metalu. Przebiegł mnie jednak nieprzyjemny dreszcz, gdy narzędzie napotkało na swojej drodze wiadro, które również zdawało się nie należeć do najlżejszych. - Nie ma mowy o tym, że jeszcze kiedykolwiek będziemy sprzątać tę stajnię razem, bo nawet jeśli Ty nie zabijesz mnie, albo ja Ciebie, to zrobi to za nas Rose. Raczej nie będzie za bardzo zadowolona, gdy dowie się o zepsutej wadze i jeszcze bardziej zasyfionej stajni.
- Zawsze jesteś takim pesymistą? - wywróciła swymi oczyma, kładąc dłoń na jednym z zakurzonych siodeł. - Jak się w miarę pośpieszymy, to może zdążymy zrobić coś jeszcze dzisiaj. 
- Chyba nie mamy innego wyjścia, bo i tak się obawiam, że zamkną nas tutaj na noc, jeśli nie zadowolimy ich w jakikolwiek sposób - mruknąłem rozglądając się po pomieszczeniu, które rzeczywiście nie należało do wyjątkowo czystych. Mógłbym śmiało założyć się, że trzymano w nim taki nieporządek tylko po to, by wkrótce mieć cokolwiek, co można byłoby potraktować jako surowszą karę dla osób, mających stanowczo zbyt dużo do powiedzenia. Standardowo trafiło na nas, a raczej na Holiday, która akurat miała szczęście, że siedziałem w zasięgu jej ręki. W gruncie rzeczy, za pewne nawet gdyby mnie wtedy nie było, to i tak rudowłosa znalazłaby na mnie coś, co zmusiłoby mnie do pomocy. Tym razem to jednak ja nie kwapiłem się do pracy - podczas gdy przyjaciółka wytrwale szorowała okna, by pomieszczenie oświetlało także inne światło, aniżeli to, które dawała słabo świecąca, stara żarówka, ja wygodnie siedziałem pod w miarę wyczyszczonymi szafkami, jakby czekając na to, aż zbawienie samo do mnie nadejdzie. Minuty jednak upływały wolno, a trzymanie powiek zamkniętych zaczynało mnie niesamowicie nudzić. Wkrótce także Holiday dostrzegła, że nie robię nic szczególnie, w jej mniemaniu, ważnego, więc podeszła do mnie na odległość kilku metrów, a ja, zanim tylko się obejrzałem, oberwałem mokrą, śmierdzącą szmatą. Wzdrygnąłem się, czując, jak brudna ciecz wsiąka w moje ubrania. 
Nie mogłem puścić jej tego płazem, zdecydowanie nie. Sięgnąłem więc za uchwyt wiadra, które postawione było tuż obok moich stóp, by chwilę później wylać całą jego zawartość na zaskoczoną przyjaciółkę. Naczynie spokojnie mieściło kilka litrów, a woda w nim wyglądała na taką, która pamiętałaby jeszcze kilka poprzednich dekad. Fakt faktem, moja zemsta była bardziej drastyczna, bo dziewczyna momentalnie była przemoczona, jednak mogłem przysiądz, że niczego nie żałowałem. Nawet wtedy, gdy Holly odnalazła opakowanie wypełnione owsem, który wkrótce został wysypany tuż za kołnierz mojej koszulki. Nasiona niesamowicie drażniły moje plecy, jednak nie przejmowałem się tym, wrzucając rudowłosą do boksu pełnego trocin. Upadek wydawał się być miękki, co nie zmieniało faktu, że Holiday dosłownie w nich utonęła, nie wydając z siebie żadnych dźwięków, po za śmiechem, który wkrótce przeszedł także na mnie. Nie martwiąc się tym, czy nie skończy jej się przypadkiem dostęp do tlenu, usiadłem w drugim kącie pustego boksu, nie mogąc opanować nagłego rozśmieszenia, kiedy to rudowłosa usilnie próbowała wydostać się z usypanej górki.
- Następnym razem będziesz wiedziała, jak kończy się rzucanie we mnie mokrą ścierką. Dalej tym śmierdzę, wiesz? - fuknąłem, gdy moja towarzyszka odgrzebała się z trocin, z niezadowoleniem stwierdzając, że ściółka znalazła się dosłownie pod każdą częścią jej garderoby. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o owsie, który skutecznie krępował moje ruchy.
- Czyli mogę wszystkim oprócz ścierki, tak? Zapamiętam. Zrobiłabym to jeszcze raz, zwłaszcza teraz, ale spotkanie Blythe'a chyba będzie wystarczającą karą - zaśmiała się, ruchem głowy wskazując na mężczyznę, którego do stajni za pewne przywiodły krzyki, jeszcze chwilę wcześniej wydobywane z ust Holiday, gdy mimo jej woli wynosiłem ją z siodlarni. Rzeczywiście, mężczyzna z pełną powagą kroczył korytarzem, za pewne także leżącym w zakresie obowiązków, które powinny być już przez nas dawno wykonane. Lekko przestraszony, zdecydowanie nie lubiąc instruktora, pociągnąłem dziewczynę za rękę, by mimo licznych protestów usiadła tuż obok mnie. Już miała coś powiedzieć, gdy zatkałem jej usta, przyciskając ją mocniej do siebie, by stłumić wydobywające się z jej ust dźwięki. Kroki nasilały się, a w dodatku wyglądało na to, że Blythe nas poszukiwał - słyszałem otwierane drzwi, jedne za drugimi, co świadczyło o tym, że przeszukiwał każde możliwe pomieszczenie. Łudziłem się, że zapomni o boksie, w którym składowane były trociny.
- Ty skończona kretynko... - mruknąłem, gdy na nasze szczęście mężczyzna oddalił się, jedynie kątem oka zaglądając do miejsca, które pełniło nam rolę prowizorycznego bunkru. Odetchnąłem poniekąd z ulgą, rozglądając się jeszcze po pustym korytarzu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)