Naprawdę nie chciałem postawić się w tamtym momencie na miejscu Adeline. Strata tak bliskich dla niej osób była potwornym ciosem, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że dzieliły ją tysiące kilometrów od rodzinnego miasta. Nie potrafiłem wyobrazić sobie nawet tego, co czuła w tamtym momencie... Byłem przyzwyczajony do tego, że na dobrą sprawę nie mam rodziny, niezależnie od tego, czy żyje gdzieś na drugim końcu świata, czy też nie. Nie było dla mnie nowością to, że nie mam przy sobie biologicznych rodziców, bo żyłem świadomie w tym, że na dobrą sprawę nie mam przy sobie nikogo, kto dzieliłby ze mną wspólne nazwisko.
Zwyczajnie nie ruszyłoby mnie to, gdyby moi rodziciele umarli, bo po prostu ich nie znałem i nie zanosiło się na to, bym wkrótce ich poznał. Zaśmiałbym się im w twarz, gdyby po tylu latach przypomnieli sobie, że mają dorosłego syna.
- Już dobrze, jestem tutaj... - szepnąłem do jej odsłoniętego ucha, gdy Adeline łkała w moich objęciach, z których wcale nie zamierzałem jej tak szybko wypuścić. Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że brunetka nieco się uspokaja, uświadamiała mnie o tym, jak bardzo jestem w błędzie. Zaciskała wtedy mocniej dłonie na mojej przemoczonej od łez koszulce, płacząc jeszcze głośniej i dłużej, niż wcześniej. Wiedziałem, że słowa były i tak zbędne, bo nie dość, że prawdopodobnie nie zwracała na nie większej uwagi, to ja sam nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć - będzie dobrze, kiedy ledwo co dowiedziała się, że jej rodzice umarli w wypadku? Jedyne co mi pozostało, to mocne przytulanie jej do siebie, by dodać jej tym otuchy, jak i ocieranie z twarzy mokrych strug, niewątpliwie szpecących jej śliczną, zmartwioną twarzyczkę. Trzymając ją mocno w swych ramionach, delikatnie kołysałem się na boki, szepcząc jej do ucha tą samą, oklepaną formułkę. Wkrótce, gdy dziewczyna nie miała już siły nawet na płacz, uchyliła lekko swe powieki, ukazując swoje przecudowne, czekoladowe tęczówki. Jej oczy były wciąż zaszklone, a rzęsy posklejały się ze sobą pod wpływem słonej cieczy.
- Zostaniesz? - odezwała się słabym głosem, siląc się na to, by jej struny głosowe przestały drgać. Zdarzało mi się widzieć Adeline, gdy była solidnie rozstrzęsiona, jednak nigdy nie była aż tak zrozpaczona jak wtedy. Nie dziwiłem się jednak, co nie zmieniało faktu, że moje serce rozkruszyło się na drobne, malutkie kawałki, gdy widziałem ją w takim stanie.
- Nigdzie się nie wybieram - szepnąłem, składając na jej gorącym czole czuły, długi pocałunek. Delikatnie zgarniając kosmyki kruczoczarnych włosów z jej mokrej twarzy, powróciłem do kołysania się z nią do samego momentu, w którym zasnęła, choć jej oddech wciąż był szybki i całkowicie nie wskazujący na to, że oddała się już w objęcia Morfeusza. Jej drobne ciało jednak rozluźniło się, a ja nie czując już zaciskających się palców na mym ramieniu, spojrzałem na nią, tak bardzo żałując tego, że to wszystko musiało ją spotkać. Hubby nie słysząc już szlochania swojej właścicielki, ponownie acz niepewnie podszedł do nas, pamiętając o tym, że zaledwie chwilę wcześniej definitywnie go przegoniłem. Tak było i tym razem, bowiem obawiałem się, że sierściuch obudzi dziewczynę, której tak bardzo należał się długi i spokojny sen.
Uniosłem się lekko ponad materac, by po chwili ułożyć Adeline na środku łóżka, mając już całkowitą pewność, że dziewczyna na dobre zasnęła. Przykrywając ją leżącym nieopodal kocem, sam usiadłem tuż za jej plecami, by móc delikatnie głaskać jej odkrytą, lodowato zimną dłoń.
Wolną ręką chwyciłem za telefon, by już po chwili znaleźć jeden z najszybszych lotów do Londynu. Tym razem zaklepałem tylko i wyłącznie jeden bilet i to nawet nie dlatego, że nie chciałem tam lecieć, bo nie miałem nic przeciwko temu. Po prostu wiedziałem, że jej brat wyjątkowo mnie nie trawił, a ja za nic nie chciałem, by w tak trudnym dla nich momencie nie obyło się bez sprzeczek. Wolałem zostać w akademii, potwornie martwiąc się o Adeline i o to, czy wszystko z nią będzie w porządku, niż pojechać tam, by dołożyć im niepotrzebnych spięć. Ostatnie co było nam potrzebne, to to, aby brunetka miała kolejny powód do zmartwień.
- No chodź tu, sierściuchu - mruknąłem w stronę psa, który jakby ożywił się, by chwilę później za moją namową położyć się na łóżku. Hubby także wkrótce zasnął, wtulony w nogi swojej właścicielki, gdy ja totalnie nie mogłem zmrużyć oka, zastanawiając się nad tym, jak mógłbym zrekompensować dziewczynie wszystko to, co wydarzyło się w przeciągu kilku ostatnich dni.
Adisia? Suabe, wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)