poniedziałek, 8 maja 2017

Od Luke'a C.D Adeline


Obejmując Adeline w pasie, usilnie starałem się targać za sobą obydwie walizki, co delikatnie mówiąc - po prostu było niewykonalne. Miałem już dość ciągłych podróży, samolotów, jak i tego pieprzonego lotniska, na którym byliśmy już stałymi bywalcami. Mało brakowało, a załatwionoby nam tam meldunek, twierdząc, że jesteśmy nieodłączną częścią tego miejsca. Na dobrą sprawę, mogliśmy się tam zatrudnić, bo doskonale znaliśmy każdy jego zakamarek - wiedzieliśmy gdzie są toalety, co było niezwykle przydatne, wszelkie kontrole, biura a także sklepy, których było pełno. Zazwyczaj mieliśmy przed wylotem jeszcze kilka chwil na to, by porozglądać się, nie mając nic lepszego do roboty.
Tym razem było tak samo, bo byliśmy już po wszystkich załatwionych formalnościach, a czasu wciąż zostało nam mnóstwo. Nie wiedząc, co ze sobą począć, kręciliśmy się po całym obiekcie, czując ogarniającą nas depresyjną nudę.
- Chodź Lukey - mruknęła nagle brunetka, mocniej ściskając swoje drobne palce na naszych splecionych dłoniach. Odrywając wzrok z telefonu, który chwilę wcześniej wyjąłem z kieszeni, spojrzałem na miejsce, gdzie usilnie ciągnęła mnie ukochana.
- W Twoich snach - prychnąłem, stojąc pod wejściem do Mc Donald's, gdzie zdarzało nam się ostatnio bywać. - Jedyne co mogę Ci tutaj zamówić to sałatka, która swoją drogą jest wyjątkowo ohydna.
- Dla Ciebie wszystko co nie jest mięsem jest ohydne - bąknęła, zabierając z mojej dłoni telefon, by pomimo mych protestów wrzucić go głęboko do swojej obszernej torebki. - Po za tym, kto chodzi na sałatkę do Mc Donald'a?
- Ty - zaśmiałem się, na co dziewczyna obruszyła się, dźgając mnie swym łokciem między żebra. Wciąż nie przerywając swojej chwili jawnej radości, nachyliłem się nad jej czołem, by złożyć na nim krótki pocałunek. - Od dzisiaj trzymasz dietę, wiesz o tym?
- No pewnie - jęknęła, z wyczekiwaniem oczekując tego, aż wreszcie zgodzę się na wejście do fastfood'a. - Nie chcesz być może w ciąży?
- Nie jestem konikiem morskim, skarbie - uśmiechnąłem się szeroko, podchodząc wkrótce z nią do kasy, gdzie nie miałem zbyt dużo do gadania. W normalnych warunkach palnąłbym jakimś głupim żartem, ale obawiałem się, że limit cierpliwości Adeline jest na ostatecznych wykończeniu.
Ostatecznie stanęło na tym, że brunetka zajadała się sporą porcją frytek, które naturalnie podkradałem jej pomiędzy popijaniem swojej kawy.
- Musisz dbać o małego Luke'a - uśmiechnąłem się szeroko, pożerając kolejną garść frytek.
- Gdybym była lezbijką nie miałabym problemów z żadnym Luke'iem Juniorem - fuknęła, odciągając papierową torebkę na bok, równocześnie podsuwając mi mój kubek pod nos.
- Ale nie jesteś - wzruszając triumfalnie ramionami, upiłem łyk wrzącego już napoju, co wywołało u Adeline odruch nagłego śmiechu, gdy tylko zakrztusiłem się, czując silny dyskomfort na przełyku.
- Ale będę.
Tym razem zakrztusiłem się nie na żarty, słysząc absurdalność wypowiadanych przez nią słów. Mierząc ją karcącym wzrokiem, już miałem sięgnąć do kieszeni po telefon, by sprawdzić ile zostało nam czasu, kiedy to przypomniałem sobie, że brunetka wrzuciła go do swego czarnego Tartaru. Jeszcze bardziej obruszony, rozglądnąłem się po lokalu w poszukiwaniu jakiegokolwiek zegaru.
Dostrzegając go, przy okazji zauważyłem innych ludzi, których obecność wcześniej wydawała mi się dosyć zbędna - pełno było obcokrajowców jak i tych ludzi, którzy wyglądali na typowych mieszkańców centrum Miami. Nie zabrakło także wycieczek, w tym także tej szkolnej - kobieta, wyglądająca na opiekunkę grupy, kompletnie nie dawała sobie rady ze swoimi podopiecznymi, co nie uszło uwadze wszystkich dookoła.




Adisiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)