wtorek, 16 maja 2017

Od Callum'a C.D Lily

Uniosłem wysoko ponad głowę swoją dłoń, w której spoczywała książka oprawiona w grubą czerwoną okładkę. Dziewczyna, której imienia wciąż nie znałem, skakała wokół mnie i z nadzieją szarpała za moje ramię. Ale jaka jest tu szansa dla kobiety, której wzrost na pewno nie przekraczał stu osiemdziesięciu centymetrów, a mnie niespełna stu dziewięćdziesięcio pięcio centymetrowego olbrzyma, który teraz znęcał się nad sporo niższą nastolatką.
- To jak, zaprowadzisz mnie czy chciałabyś może jeszcze trochę poskakać? - Zaszydziłem, machając jej książką tuż przed drobną twarzyczką należącą do dziewczyny.
- To się nazywa szantaż - mruknęła. - Jednakże uważam, że książka jest więcej warta niż przebywanie w Twoim towarzystwie. Zapraszam za sobą - dokończyła z wyraźnym znudzeniem.
- Grzeczne dziecko - mruknąłem, a książka, którą ja jeszcze przed chwilą trzymałem, spoczęła w smukłych dłoniach o bladej skórze.
Widziałem tylko niezadowolony wyraz twarzy tejże dziewczyny, która wręcz emanowała złością i pesymizmem. W sumie to śmieszyła mnie jej mina, ponieważ raz wyglądała jakby ciemnowłosa po prostu udawała obrażoną, a drugi raz jakby nastolatka miała na mnie focha swojego życia. Odgarnąłem swoje czarne kosmyki włosów, które nieschludnie wpadały mi do oczu. Moje zielone tęczówki obserwowały każde poczynanie tej drobnej istoty idącej przede mną. Doszliśmy do ogromnego budynku, który wykonany był w ładnym, dość nowoczesnym stylu. Wchodząc po kilku schodkach, korzystając z nieuwagi dziewczyny ponownie chwyciłem za smukły grzbiet książki i mocno poderwałem ją do góry. Smukłe ciało nastolatki ponownie zaczęło podskakiwać w stronę mojej dłoni, która praktycznie dotykała do jednospadowego daszku.
- Zostaw to! Oddawaj! - Zarządała i tupnęła nogą niczym robią to sześciolatki, którym matka nie chce czegoś kupić.
- Bo co zrobisz? - Zapytałem ze sztucznym uśmiechem, który i tak był zapchany niemiłymi emocjami poprzez tryskające gniewem moje zielone tęczówki.
- To zrobię, że Ci powiem. Panna Rose stoi za Tobą, bezimienny - bąknęła, a ja z przewróceniem oczu rzuciłem jej książkę, którą zręcznie złapała.
- Zapraszam do gabinetu panie...
- Callum, Callum Sprouse - powiedziałem i weszłam do środka, pozostawiając walizki na werandzie.
Wnętrze domu było naprawdę przytulne, a ilość rzeczy, która związana była z końmi po prostu zwalała mnie z nóg. Panna Rose należała do młodszych kobiet, zdecydowanie do tych, które przyciągały jeszcze wzrok niejednego chłopaka czy mężczyzny. Kazano mi usiąść na dość wygodnym krześle, z którego widać było widok pasących się koni, które od czasu do czasu spoglądały w moją stronę. Blondynka usiadła i zaczęła przeglądać plik papierów, który był dla mnie znany, ponieważ jeszcze niedawno wysyłałem zgłoszenie do Akademii Magic Horse.
- Callum Sprouse, urodzony szesnastego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego, nieprawdaż? - Zapytała unosząc brew i nakładając na swój nos okulary.
- Zgadza się.
- Skąd pochodzisz?
- California - powiedziałem, a kobieta kiwnęła głową i podała mi metalowy przedmiot, który okazał się kluczykiem. - Dziękuje.
- Numer pokoju to dziewiętnaście - zaczęła. - Będziesz tam mieszkał sam, bez żadnych uczniów. Teraz do widzenia, spieszę się na trening - dokończyła i wręcz wybiegła z domu.
Sam wyszedłem z budynku i chwyciłem za dwie walizki, które były wręcz przeogromne. Poprawiłem szare nogawki moich dresów i poszedłem do akademika, który leżał dość blisko wielkiej stajni. Poczułem delikatny zapach charakterystyczny dla drzew iglastych, których kolor wręcz idealnie oddawał kolor moich tęczówek. Usłyszałem dźwięk wydobywający się z mojej kieszeni. Telefon. Ojciec dzwoni.
- Cześć synu, dojechałeś? - Zapytał z wyczuwalnym zmartwieniem. - Twoja matka nie dawała mi spokoju i kazała żebym do Ciebie zadzwonił. - Parsknął.
- Dojechałem, mam już kluczyki w dłoni, więc wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Powiedziałem.
- Ludzie wzywają, potomek American'a Pharoah'a jest u nas w stajni. Idę zobaczyć jak biega - odpowiedział i natychmiastowo się rozłączył.
Schowałem ponownie telefon do kieszeni i zacząłem wspinać się po schodach w górę. Przywitał mnie niemały harmider, ponieważ wszyscy uczniowie biegali po korytarzach i prawdopodobnie szykowali się na treningi. Jedynie dziewczyna, z którą wcześniej się droczyłem siedziała na sofie, bez żadnych cech życia, może oprócz rzadkiego mrugania. Z miny ciemnowłosej można było zauważyć to, że jest zafascynowana książką, którą teraz trzymała w swych smukłych dłoniach. Odgarnąłem włosy i poszedłem w głąb korytarza, który najprawdopodobniej zaprowadzi mnie do pokoju numer dziewiętnaście, który był mi przydzielony. Gdy miałem już włożyć klucz do zamku, poczułem gwałtowne uderzenie, które nie było silne, ale wyrwało mnie z mojego zamyślenia. Jak się okazało dziewczyna o włosach koloru kory drzew, siedziała na ziemi i posyłała mi spojrzenie przepełnione gniewem.
- Sierota. - Mruknąłem. - Nie chodzi się z książką w nosie.

Lilek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)