niedziela, 7 maja 2017

Od Vivian C.D Noah'a

Było już popołudnie, słońce delikatnie muskało moją twarz, jakby starając się nie naruszyć mojej jasnej karnacji, którą skrupulatnie starałam się zmienić ostatnio na odrobinkę ciemniejszą. Niestety- bez efektu. Przez dobry tydzień (czyli od czasu powstania mojego postanowienia) pogoda, cóż… Jakby to ująć bez używania słów niecenzuralnych… Była do bani. Jakby na złość mi codziennie albo padało, albo niebo było usłane wyłącznie ciemnymi, niezadowalającymi kłębkami.
- Widzisz Paradoks…- zaczęłam rozmawiać z koniem, czując się swobodnie w jego boksie, mając nadzieję, że nikt mnie nie słyszy.- Odnoszę wrażenie, że jestem trochę pokrzywdzona przez los. No spójrz tylko, jaką ty masz karnację- pozazdrościć! Wyglądam przy tobie jak trup.- zaczęłam uważnie przypatrywać się mojej ręce położonej na szyi ogiera.
Prawie widziałam ten kpiący i poniżający mnie wyraz jego pyska (o ile koń może mieć jakąkolwiek mimikę), który mówił mi, jak bardzo nieatrakcyjnie wyglądam. Już miałam ciągnąć tę rozmowę (bądź monolog, kto jak woli) dalej, gdy usłyszałam cichy śmiech za sobą. Odwróciłam się powoli, mając nadzieję, że to jednak wyobraźnia płata mi figle. Lecz nie- oparty o drzwi sąsiedniego boksu stał nie kto inny, jak Noah. Skrzyżowane ręce na piersi, unoszące się w fali tłumionego śmiechu, uśmiech igrający na jego twarzy i roześmiane oczy dawały mi dobitnie znać, że stoi tu już od paru minut i słyszał większość część mojej wyimaginowanej rozmowy.
- Dobra Paradoks, widzimy się jutro. Jak widzisz przerwano nam pogawędkę, ale ja jeszcze z tobą nie skończyłam. Jutro mi powiesz, jak mam się opalić.- i jakby nigdy nic, wyszłam z boksu, zamykając drzwiczki.
Idąc dalej przed siebie, miałam zamiar wyminięcia narzeczonego, jakby go tutaj nie było, lecz ten złapał mnie lewą ręką w pasie, uniemożliwiając dalszą wędrówkę.
- Hej, a ze mną tak nie porozmawiasz?- przyciągnął mnie bliżej, w dalszym ciągu nie ukrywając rozbawienia.
Starannie ukrywałam to, jak bardzo działała teraz na mnie jego bliskość. Patrząc na jego ciemne, niedbale ułożone włosy, miałam ochotę zatopić w nich palce, czując ich przyjemną miękkość. Stłumiłam szybko to uczucie i oparłam swoje dłonie na jego torsie, próbując go odepchnąć. Im więcej jednak wkładałam w to siły, tym mocniej zaciskał uścisk.
- Nie wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać, jak ktoś rozmawia?- powiedziałam między odgłosami, mającymi pomóc mi wydostać się z objęć Noah’a, co przyznam się sama- wyglądało nad wyraz komicznie.
- O ile to można było nazwać rozmową, kotuś.- mruknął mi do ucha, niewzruszony moimi pięściami, jakby w ogóle nie odbierał żadnych bodźców z otoczenia.
- Czy Ty masz uszkodzone zakończenia nerwowe, czy może masz jakieś nadprzyrodzone moce, o których mi nie powiedziałeś?- westchnęłam, zmęczona szamotaniem się ze stojącym niewzruszonym jak głaz chłopakiem.
- Bo prostu jem chleb, w przeciwieństwie do Ciebie.- spojrzał na mnie surowym wzrokiem, niczym ojciec na dziecko, które zbiło ulubiony wazon mamy. Muszę przyznać, że z miną tatusia mu do twarzy.
- Czy Ty do końca życia będziesz wypominał mi to dzisiejsze niezjedzone śniadanie? Nie moja wina, że zapomniałam zegarka wziąć rano… A trochę się… Zabiegałam.- posłałam mu najbardziej czarujący uśmiech, jaki tylko potrafiłam z siebie wydobyć, próbując udobruchać jego nadopiekuńczość.
- Tak, i za karę zjesz dziś podwójną porcję kolacji.- posłał mi całusa, dodając jego wypowiedzi nieznoszącej sprzeciwu dominacji płci głupszej nad piękną.
- Ach tak?- mruknęłam i w chwili gdy się nie spodziewał, z całym impetem padłam na niego całym ciałem.
Głupi to ma zawsze szczęście- mimo, że boks za nami był otwarty, okazał być się pusty. Noah wpadł do niego, lądując na świeżej kupce siana, oczywiście świadomie pociągając mnie za sobą. Padłam obok niego, czując jak roślina nieprzyjemnie drabie mnie w skórę, tworząc gdzieniegdzie delikatne rysy. Niezadowolona, już byłam gotowa siąść, by otrzepać się, gdy poczułam jak jakieś ogromne cielsko się na mnie rzuca, czując po chwili jego palce podwijające moją bluzkę.
- Nie, nie… Tylko nie…- zanim zdążyłam mu zakazać tknięcia choć milimetra kwadratowego mego ciała, zaczęłam się wywijać i śmiać, jak szalona.- Przestań! Nie łaskocz! Noah nie! Nie boczki!
Ku satysfakcji narzeczonego- krzyczałam głośniej niż… A, nie ważne kiedy. Słyszałam rozbawienie w jego głosie, grożącym mi, że jeszcze słowo, a nie przestanie nigdy. Zapewnie nie skończyłby wcześniej, niż przed kolacją, gdybym przez przypadek nie trafiła kolanem w jego męski, czuły punkt… Od razu przestał, padając obok mnie w pozycji prawie że embrionalnej.
- Auć Vivka… Za co?- jęknął z grymasem na twarzy.
- Noaszek, nie chciałam!- usiadłam, łapiąc go za rękę.- Bardzo boli?- przygryzłam wargę zaniepokojona.
-Hm….- siadł powoli, starając się ukryć ból.- Dobra, żyję.- po chwili odwrócił głowę do mnie z uśmiechem.- Czy Ty chcesz, żebym był bezpłodny?
Spojrzałam na niego poważnie, przysuwając twarz, jednocześnie muskając palcami jego kostki na dłoni.
- Tego nigdy bym nie chciała.

<Noaszek? Tęskniłam *.*>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)