środa, 17 maja 2017

Od Luke'a C.D Adeline

Chwilę jeszcze przyglądałem się drodze, na której po raz ostatni raz widziałem Adeline. Dopiero słysząc odgłos dudniących kopyt odsunąłem się od boksu jej konia, podchodząc do Toskanii mając nadzieję na to, że szybko uda mi się zająć czymś, co zajęłoby na dłuższą chwilę moje rozszalałe myśli. Klacz najwidoczniej chciała o to zadbać, bo kręciła się po świeżo wysypanych trocinach, zahaczając swoim kantarem o zawieszone wiadro. W głowie mając już najgorsze scenariusze, w ekspresowym tempie stanąłem przy jej boku, pozbywając się czerwonego pojemnika z obszernego boksu. Hanowerka zauważając moją obecność, poczęła przeszukiwanie moich kieszeni, by nie odnaleźć niczego, co wyjątkowo by ją zainteresowało.
- Luke? - usłyszałem kobiecy głos, który z niebywałą perfekcją wymawiał każdą z liter wchodzący w skład mojego imienia. Obróciłem się, trzymając klacz za skórzany kantar, by nie mieć już najmniejszej wątpliwości co do tego, że stanąłem oko w oko z właścicielką. Kobieta skanowała mnie wzrokiem, chwilowo przenosząc go na trzymaną przeze mnie gniadoszkę. - Widziałeś może Adeline? - spytała, rozglądając się po stajni, by zawiesić swój wzrok na brązowym boksie ogiera, który należał do wspomnianej dziewczyny. Mogłem przysiądz, że nigdy nie czułem się gorzej, gdy ktoś wypowiadał jej imię w moim towarzystwie. Tym razem, zamiast wesoło się uśmiechnąć, przełknąłem ciężko ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że blondynka nie rozumie niezręczności całej tej sytuacji.
- Była tutaj kilka minut temu - mruknąłem bez żadnego wyrazu, chwytając za pierwszą lepszą szczotkę ze skrzynki Toskanii. - Poszła gdzieś, pewnie do swojego pokoju - dodałem, powolnymi ruchami zapinając karabińczyk uwiązu do kantaru klaczy, by móc ją chwilę później w spokoju czyścić. Jeździłem zgrzebłem wzdłuż jej sierści, na co klacz zareagowała pojedynczym machnięciem przedniej kończyny. Już miałem odpowiednią ją sprowadzić do parteru, gdy głos zabrała starsza kobieta:
- Nie zdąży na trening, jeśli się solidnie nie pospieszy... - westchnęła, sięgając po telefon do swojej granatowej nerki. Kiwając mi jeszcze głową w akcie niemego podziękowania, odszedła przed siebie, rozpoczynając z kimś napiętą rozmowę. Mając na uwadze to, że dużo osób wybierało się na treningi, wziąłem się w garść, szybko czyszcząc posklejany zad hanowerki. Nie zważając uwagi na jej protesty, wciąż pamiętałem o tym, że treningi na niej w obecności innych koni graniczyły z cudem.
Spoglądając jednak na wiszący na przeciwległej ścianie zegar, doszedłem do wniosku, że mamy jeszcze mnóstwo czasu, zważywszy na to, że pozostało nam jedynie jeszcze się osiodłać. Chwyciłem więc końcówkę uwiązu ciągnąc go do siebie, by przyglądać się temu, jak każda z pętelek powoli rozprostowuje się, puszczając tym samym klacz wolno. Zdziwiona, podniosła swe uszu do góry, kątem oka spoglądając w moją stronę.
- Wyglądasz jak emerytka - prychnąłem, delikatnie muskając jej łopatkę sznurkiem, ledwo gdy tylko hanowerka nie zamierzała zrobić ani jednego kroku do przodu. Rozbudzona tym gestem, opuściła wraz ze mną boks, by już chwilę później stąpać po stajennym korytarzu. Korzystając z tego, że myjka była wyjątkowo wolna, wprowadziłem ją na wyznaczone miejsce, podpinając ją do obu otaczających ją ścian. Z początku nie była zadowolona, jednak uspokoiła się, gdy pozwoliłem jej skonsumować kawałek pokrojonej marchwi. Liczyła na więcej, jednak nic takiego nie nastało, bowiem zająłem się płukaniem jej delikatnie ukurzonych nóg. Wkrótce zaczynała wyglądać jak koń, więc skróciłem jej męki, wracając się wraz z nią pod drzwi boksu. Tym razem przywiązałem ją na zewnątrz, korzystając z tego, że korytarz był całkowicie pusty. Zdziwiło mnie to, bowiem byłem przekonany, że Adeline w tym czasie zdąży stawić się u wrót boksu jej ogiera. Nic takiego jednak nie na stało, bo wierzchowiec wciąż stał w swoim lokum, rozjuszony obecnością Toskanii.
- Tu jesteś... - ponownie tego poranka usłyszałem kobiecy głos, który znowu sprawił, że zawiodłem się wiedząc, że nie należy on do brunetki. Z całą pewnością mogłem powiedzieć, że żałowałem, bo naprawdę tak było. Byłem po prostu zdenerwowany, z racji, że Adeline nie potrafiła się do mnie odezwać, wybierając zamiast mojego towarzystwa obecność alkoholu. Złość jednak zamieniła się w rozczarowanie, które także ustąpiło miejsca wyrzutom sumienia. Wszystkie słowa były bezmyślne, zwłaszcza te ostatnie - ostatnią rzeczą, której bym szczerze pragnął, byłoby nasze rozstanie. Nie bez powodu mówiłem jej na codzień, że bardzo, ale to bardzo ją kocham, bo tak rzeczywiście było - wciąż była moją małą Adeline, wciąż była jedyną osobą, którą szczerze kochałem. Obawiałem się, że już nigdy nie zdołamy tego naprawić. - Wszędzie Cię szukaliśmy... - blondynka, którą tym razem była pracująca w stajni Naomi, oparła się o najbliższy boks widocznie zmęczona nagłym biegiem. Widać było, że z wielkim trudem przychodziło jej wypowiedzenie słów, których tak niecierpliwie wysłuchiwałem.
- Znaleźliśmy Adeline... Już jedzie karetka... - wydukała, a w jej oczach stanęły łzy, gdy tylko wspominała o brunetce. - Będą tutaj jak najszybciej, ale...
- Wprowadź Tośkę do boksu - rzuciłem tylko, niewątpliwie zdenerwowany biegnąc przed siebie, by w jednym momencie znaleźć się przed stajnią. Szybko odszukałem odpowiedniego miejsca, którym okazał się plac prowadzący do akademika - stał tam tłum ludzi, pomimo tego, że instruktorzy starali się widocznie zachować dyskrecję. Nim się obejrzałem, obok mnie mignęła pędząca karetka, której syrena skutecznie ogłuszyła moje uszy.
- Co się stało?! - wpadłem między tłum, odnajdując w nim szybko właściciela, który gestem odciągnął mnie na bok. Kątem oka widziałem tylko, jak ratownicy wybiegają z pojazdu, pędem ruszając w stronę odpowiednich schodów.
- Wszystko będzie w porządku, jasne? - mężczyzna szarpnął moimi ramionami, gdy choć nie wiedząc o co chodzi, zagryzłem mocno wargę nie mogąc przestać myśleć o tym, co mogło stać się mojej Adeline. - Podcięła sobie żyły, ale szybko zareagowaliśmy, rozumiesz? - ponownie lekko mną wtrząsnął, doskonale wiedząc, że wybuch z mojej strony nastąpić może w każdej chwili. Starał się mnie uspokoić.
Bez zbędnych słów wyszarpałem się z uścisku, przedzierając się przez ludzi, którzy z niemałym zdziwieniem przyglądali się Adeline, której niemalże bezwładne ciało niesione było do karetki. Wmurowało mnie, dosłownie mnie wmurowało, jednak szybko otrząsnąłem się, bez żadnych słów, bez niczego, wsiadając za nimi do pojazdu.
Doskonale wiedziałem, że kochałem Adeline. Nie mogąc sobie wyobrazić tego, jakby jej nagle zabrakło, po prostu pozwoliłem na to, by łzy mimowolnie spływały po moich policzkach. A muszę przyznać, że ostatni raz płakałem niemalże szesnaście lat wcześniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)