środa, 17 maja 2017

Od Will'a C.D Oriane

Dziewczyna zniknęła mi po chwili z oczu, pozostawiając rżącą Silver samą w boksie. Po minie klaczy mogłem wywnioskować jedynie czystą arogancję, płynącą stróżkami z jej oczu. Oddaliłem się z tamtego miejsca szybciutko, by udać się na zakup jakichś chipsów czy czegoś co spełnia kryteria "szybkie żarło bez podgrzewania". Odpaliłem laptop, w celu sprawdzenia rozkładu jazdy.
-Fuck...-syknąłem, zamykając do niedawna używany sprzęt.
Zegar wskazywał dokładnie 12. 40, więc za 2 minuty mój autobus miał odjechać. W te pędy wciągnąłem buty na swoje stopy, by już po chwili biec na przystanek autobusowy. Byłem już na przejściu, gdy autobus stanął na przystanku. Zwolniłem, myśląc, że na pewno nie zdążę, a za autobusem śmignęła Oriane. Wpakowała się do autobusu w ostatniej chwili i chyba mnie nie zauważyła. Nie tracąc czasu dopadłem autobus i wsiadłem. Na siedzeniach siedziały głównie dzieci, gdzieniegdzie poprzetykane starszymi paniami- standard. Oriane zniknęła jak kamfora, najpewniej wcisnęła się gdzieś między dzieciaki.  Usiadłem więc na jednym z 3 wolnych miejsc w autobusie, obok mile wyglądającej, starszej pani.
**********************
-Kurna, więcej nie będę łaził po marketach...-warknąłem w stronę brunetki, siedzącej obok mnie w autobusie.
Dziewczyna śmierdziała alkoholem i dymem papierosowym, aż w pewnej chwili mój żołądek postanowił zwrócić śniadanie, aczkolwiek mu się to na szczęście nie udało. Była mocno wstawiona, co wywnioskowałem z jej sposobu mówienia. Odetchnąłem z ulgą, gdy rozpoznałem znajome tereny. Przecisnąłem się między nachalną brunetką a starszym dziadkiem i wybiegłem z autobusu. Zadowolony potruchtałem w stronę Akademii. Przed mahoniowym budynkiem jak zwykle uczniowie biegali z siodłami, przed lekcją z Gilbertem. Co mnie zdziwiło, nigdzie nie zauważyłem Orianki, która już dawno powinna biegać z siodłem Silver. Zakupione produkty trochę ważyły, więc pobiegłem odnieść je do pokoju. I tak musiałem wstąpić do Orianki -kupiłem jej żelki, tak jak prosiła. Odnalazłem pokój dziewczyny i zapukałem, a że nie dostałem odpowiedzi szybko wkroczyłem do pokoju, kładąc żelki na łóżko. Dziewczyny w pokoju nie było, nie zdziwiło mnie to zbytnio- Oriane najpewniej siedzi teraz w stajni, żując już kolejną gumę, o smaku winogrona.  Bez większych ceregieli opuściłem pokój zamieszkiwany przez dziewczynę i ruszyłem do stajni, gdzie miał czekać ojciec. Udałem się na dół i nie zauważyłem ojca, co mnie nie zdziwiło-pewnie najpierw odwiedził Esmę. Szybciutko ruszyłem do stajni,by przygotować jakiegoś wierzchowca na zbliżającą się wielkimi krokami, jazdę. Tym razem wybór padł na Ametysta, małego, niepozornego kucyka. Po chwili pod budynek Akademii odjechał radiowóz na sygnale. Wysiadło z niego 3 policjantów, jeden prowadził ledwo żywą Orianę, szybko zapomniałem o jeździe z Gilbertem. Zdezorientowany stałem jak słup soli, nie mogąc ruszyć żadną  kończyn, aż po chwili dość gwałtownie ocknąłem się i podbiegłem do dziewczyny, zabierając ją od cholernie poważnego gliny, ten zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.  Wspólnie z policjantem zaprowadziłem Oriane do jej pokoju i na polecenie policjanta zostałem z nią. Za chwilę miało zjawić się pogotowie, by zbadać czarnowłosą.

*******

Przenica została odwieziona do akademika dobre 3 godziny temu, a w tym czasie zdążyłem dwa razy się przewrócić i około 6 razy zachłysnąć się powietrzem na lekcji. Musiałem sprawdzić co z dziewczyną, więc powędrowałem do pokoju dziewczyny, tym razem nie gubiąc się po wybraniu złego końca korytarza. Zapukałem po odnalezieniu pokoju, do drzwi, by już po chwili usłyszeć cichutkie "Proszę...". Zaglądnąłem przez szparę w drzwiach i zobaczyłem czarnowłosą- bladą jak ściana z czerwonymi od płaczu oczętami.
-Co z nim?- Oriane potarła policzek, po którym spływała kolejna już gorzka łza.
-Z kim?- spytałem, wślizgując się do pokoju.
W tym czasie szybko usiadłem na brzegu łóżka, by brunetka odrzuciła nerwowo okrycie na bok po czym przysunęła do mnie, zaczynając łkać. Poczochrałem jej włosy i chwyciłem dłoń dziewczyny, którą w tym momencie ściskała nerwowo satynową pościel. Nie zdążyła mi odpowiedzieć, gdy zadzwonił mój telefon, który jak zwykle nie był wyciszony.
-Ojciec...-westchnąłem.- Nie ważn...-Oriane przerwała mi.
-Odbierz...
Odebrałem więc, tak jak dziewczyna poradziła.
~Tak?~odezwałem się.
~Synu...~w słuchawce rozległ się wyraźnie zmartwiony głos.~Wayne nie żyje...~westchnął.
Rozłączyłem się i opadłem załamany na fotel, który zachrzęścił pod moim ciężarem. Nie mogłem uwierzyć, że ukochany ogier, z którym spędziłem prawie 12 lat, nie żyje. Byłem przy jego narodzinach, pomagałem go czyścić, zaliczyłem na nim pierwszy upadek, wygrałem na nim pierwsze zawody swojego życia...a on po prostu odszedł. Ojciec powiedział mi to z największym spokojem... a ja? Co ja mam zrobić?!
-Hej, co się stało?- Oriane uśmiechała się nieśmiało, lecz uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy zobaczyła, że i ja płaczę...tak jak ona wcześniej.
Nigdy nie myślałem, że Wayne odejdzie...znaczy...wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale nie myślałem, że tak szybko!
<Oriankuuś? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)