środa, 25 marca 2020

Od Esmeraldy C.D Naomi

Popatrzyłam na żałośnie pomiaukujące kocie i z głośnym westchnięciem wskoczyłam na bagażnik limonkowego Mercedesa.
—  Pomyślmy racjonalnie, Naomi. — Zignorowałam dokuczliwy komentarz mojej towarzyszki „nie wiedziałam, że tak umiesz”, po czym przeszłam do rzeczy. —  Złapałyśmy gumę, a nie mamy zapasowego koła. Z tego, co mówi mi GPS, jesteśmy 10 kilometrów od Akademii, a to daje nam około godziny pięćdziesiąt szybkiego marszu.
Brunetka kontynuowała zaciąganie się dymem i lakonicznie kiwnęła głową, z trudem akceptując moją propozycję.
—  Zrzucisz przynajmniej kilka kilogramów, gruba dupo. — Naomi rzuciła prowokacyjnie, gasząc papierosa na lakierze samochodu i wydychając ostatnią porcję dymu prosto w moją twarz.
Gdy brunetka wyciągnęła transporter z kotem spod przedniego siedzenia, salutując, pożegnałam się na kilka godzin z Mercedesem i zablokowałam drzwi za pomocą kluczyka, zwyczajowo umieszczonego w stacyjce. Do swojego samochodu żywiłam uczucia głębsze niż do niejednego przedstawiciela płci męskiej, a w tej chwili zostawienie go na pastwie wściekłych motocyklistów czy innych ulicznych potworów łamało mi serce.
—  No to, komu w drogę, temu szkło w nogę?
—  Daruj sobie, przed chwilę miałam ochotę Cię udusić, a od tamtego momentu minęło zaledwie kilka minut. Moja Chi nadal nie jest w równowadze, więc bez problemu mogłabym znaleźć najbliższy rów z wodą i wrzucić Cię do niego. Gwarantuję, że moja Chi wróci wtedy do normy — charknęłam głośno w stronę rozbawionej moją postawą przyjaciółki, a po chwili do moich uszu dotarł jej śmiech.
Długo nie udało mu się utrzymywać powagi, a głupota całej sytuacji jeszcze potęgowała mój chichot, który z każdą sekundą przybierał na sile. Dlatego też skończyłyśmy podparte o siebie, z nieco bolącymi brzuchami i nową energią do szybkiego marszu, gdyż słońce właśnie rzucało ostatnie promienie na drogą przed nami. Tym razem bez zbędnych komentarzy z obu stron, ruszyłyśmy w drogę, z nadzieją, że nie spotkamy żadnej zbłąkanej duszy na leśnym odcinku drogi, malującej się w czerwonych promieniach słońca. W zasięgu naszego wzroku nie dostrzegałyśmy żadnych aut, co zważywszy na dzień tygodnia (jakim był piątek) wydało nam się co najmniej podejrzane. Brak kondycji odbił się na mnie już na piątym kilometrze, gdy mięśnie w moich udach powoli traciły na wytrzymałości, a ja sama miałam dziką ochotę położenia się na betonie. Plułam sobie w brodę, że w 2019 roku odpuściłam sportowe treningi, a na konie wsiadałam sporadycznie, całkowicie poświęcając się sprzedaży Desert Jackal i przygotowywaniu Ząbka do pracy pod siodłem. Moje przemyślenia przerwał niezidentyfikowany syk, zdecydowanie niepochodzący od czarnej kotki w transporterze.
- Słyszałaś to? - Naomi rozejrzała się wokół, lecz na pytanie odpowiedział jej tylko szum drzew, poruszanych chorwackim wiatrem znad morza.
— Pewnie ktoś chodzi po lesie, ale proponuję przyśpieszenie kroku, gdyż mimo wszystko to nie brzmiało przyjaźnie. Zwłaszcza że obecnie gówno widzę i zajście nas od tyłu to pikuś. —  Byłam pewna, że dokładnie w tym momencie Naomi kiwnęła głową i przyśpieszyła kroku, trzymając transporter z kotem bliżej piersi.
- Mam nadzieję, że jutro nasze zdjęcia nie znajdą się na pierwszych stronach gazet w nekrologach. Chcę zostawić coś po sobie dla przyszłych pokoleń. - Głos brunetki lekko zadrżał na końcu, gdy jej zdanie zostało zakłócone przez kolejny dźwięk, tym razem zdecydowanie bliżej nas.
I właśnie w ten sposób kolejny raz tego dnia uciekałyśmy w popłochu, przed nie wiadomo czym.
—  Co jest do cholery?! Czemu to zawsze nam się to przytrafia?!—  Naomi krzyczy, odwracając się za siebie i w tym momencie wydaje z siebie jęk. — To cholerny dzik! Czemu dzik za nami biegnie?
Postanowiłam nawet nie marnować sił na odpowiedź, gdyż dostrzegłam błysk świateł samochodowych i warkot silnika. Miałam gorącą nadzieję, że dzik wpadnie z powrotem do lasu, gdy zobaczy auto i na nasze szczęście tak właśnie się stało. Zaczęłam stopniowo zwalniać i schodzić na pobocze, by po chwili stanąć w miejscu i usiąść na mokrej ziemi.
—  Od jutra ograniczamy wycieczki do miasta do minimum — Naomi przysiadła na trawie obok mnie, transporter z kotem kładąc w naszych nogach.


Naomi? Przepraszam, że tak słabo, poprawię się!

625 słów = chyba 3 pkt


wtorek, 24 marca 2020

Od Aidena C.D Caroline /16+

Widok rozradowanej dziewczyny automatycznie sprawiał, że gdzieś w wewnątrz mnie tańczyły motyle, serce czuło nadmierne ciepło, uśmiech nie schodził mi z twarzy, a emocje i uczucia buzowały, próbując wydostać się na zewnątrz. Chęć całowania ust szatynki nie opuszczała mnie ani na krok, nie pozwalając zapomnieć mi o miękkości jej warg choćby na ułamek sekundy. Leniwe popołudnie w jej towarzystwie stawało się niezapomnianym przeżyciem, które najchętniej przeżywałbym w nieskończoność i jedną chwilę dłużej. Czas, spędzany w jej obecności, stawał się dla mnie niesamowicie bezcenną wartością, dla której zrobiłbym niemalże wszystko. Głos Caroline sprawiał, że wszystkie złe doświadczenia mijały, stawałem się senny, a jego kojące działanie, uzdrowiły już kilka ran, które powstały na skutek dziur w naszej relacji. Aktualnie na całe szczęście wracaliśmy do bardzo dobrych kontaktów, z każdym dniem oswajając się z faktem, że znowu jesteśmy całkowicie dla siebie, odkrywając w każdym momencie nasze nowe cechy i zachowania. Uwielbiałem poznawać ją na nowo, oraz to, jak bardzo złożoną i trudną osobą do rozgryzienia jest. Wilson, choć na pierwszy rzut oka niepozorna, jest niesamowitą zadziorą, która popełnia mnóstwo błędów, od nowa przeżywając różne złe decyzje i bóle, które za nimi szły. Cechowała się niesamowitą aurą wokół siebie, przyciągała do siebie dosłownie każdą istotę, a dodatkowo jej słodka waniliowa nuta, przytrzymywała przy jej boku dosłownie każdego faceta, co nie było mi ani trochę na rekę. Dosłownie odnajdywała przyjaciół w towarzystwie męskim, co wzbudzało we mnie uczucie zazdrości, a gdzieś w środku rodziła się we mnie chęć mordu na każdym, kto tylko objął ją spojrzeniem. Nienawidziłem, gdy odnajdywała sobie kolejnego kompana do nocnych rozmów, który żywił do niej, z całą pewnością, większe nadzieje, aniżeli relacje czysto koleżeńskie. Z rozmyślań rozbudziło mnie parsknięcie klaczy, która wyraźnie upominała się o kolejnego smakołyka ze smukłych dłoni ciemnowłosej. Fascynował mnie fakt, że w tak krótkim czasie nawiązały tak fantastyczną relację, a Countess była dosłownie zakochana w wybrance mojego serca, siląc się na wyparcie mojej osoby z uczuciowego podium Caroline.
- Wiesz co? - zapytałem, klepiąc klacz po szyi. - Wsiadasz jutro na nią, ciekaw jestem, co razem zmalujecie. - dodałem przeciągle, zamykając, dotychczasowo zagrodzony uwiązem, boks. Szatynka posłała mi przepełnione niezrozumieniem spojrzenie, prędzej wyglądające na takie, jakby miała zaraz zostać ścięta, aniżeli skakać z radości, czy pękać z dumy. Zaśmiałem się pod nosem i objąłem ją ramieniem, całując ją w czubek głowy.
- Ale ja muszę wsiąść jeszcze na Rendeza i Hollywooda, naprawdę nie chcę męczyć się na trzecim koniu. - wyśpiewała, wlepiając we mnie swoje duże, brązowe ślepia.
- Skarbie, Hollywooda można zawsze przelonżować, bo dłuższy odpycznek może co najwyżej wpłynąć na plus, a Rendez sobie może potuptać. No tej najpiękniejszej mordce odmówisz?
- Że o Countess mówisz? - prychnęła, odrzucając wlosy. Spojrzałem na nią oburzony, aby po chwili wyszczerzyć się jeszcze bardziej.
- Nie stroj fochów, bo jeszcze zrobię tak, że Victor Tobie przydzieli Counti. - wystawiłem jej język, a z paczki wyciągnąłem dwa papierosy, by we wspólnym powrocie do akademika, nie silić się na zbędne słowa.

Po względnym ogarnięciu siebie, w tym także prysznicu, zalegliśmy w łóżku, by pogrążyć się w wspólnym oglądaniu serialu nastolatki, który był kompletnie dla mnie niezrozumiały. Każdy odcinek cholernie mi się dłużył, a brak jakiejkolwiek atencji od szatynki, doprowadzał mnie niemalże do szału. Próby zaaranżowania rozmowy, lub chociażby objęcia jej ramieniem, kończyły się na solidnym uderzeniu poduszką, które skutecznie odpychało mnie od kolejnych sposobów zwrócenia na siebie uwagi. Poczucie, że serial jest ważniejszy ode mnie, nie dawało mi spokoju i kręciło mi dziurę w brzuchu, a brak węża ogrodowego w pokoju, nie dawał mi żadnych nadziei ma odwrót sytuacji. Modliłem się, żeby nagła awaria elektryczna, uniemożliwiła jej kontynuowanie zaciekłego gapienia się w ekran telewizoru, lecz jak na złość, żadne moje prośby nie zostały wysłuchane. Liczyłem na to, że szatynka porzuci w końcu swoje plany, wtuli w moje ramię i chociaż ze mną porozmawia, dzieląc się swoimi planami na najbliższy tydzień. Nie chciałem nic więcej, jak usłyszeć tonu jej głosu, poczuć zapachu jej skóry z tak bliska, by znów mieć możliwość wplecenia w jej włosy palców. Uwielbiałem momenty bezwzględnej ciszy, w których mogłem przypatrywać się rysom Caroline, które w każdym świetle wyglądały zupełnie inaczej, coraz piękniej od tych, które zauważałem poprzednio. Nic nie zmuszało mnie do większych emocji, niż szatynka, która niczym wiatr targała nitkami podłączonymi do poszczególnych odczuć, robiąc ze mnie dosłownie swoją w pełni oddaną kukiełkę.
- Carolineeeeeee... - mruknąłem przeciągle, opierając swoją głowę na jej ramieniu. - Koooocham Cię. - dodałem, szczerząc się do niej. Dziewczyna nie odpowiadając, uniosła głowę i złożyła delikatny pocałunek na moich wargach. Przypominał on dotyk skrzydeł motyla, który wyjątkowo ujmująco lądował na płatkach jakiegoś kwiata. Uwielbiałem, gdy robiła to w tak subtelny, nastoletni wręcz sposób. Lekko napierając na ciało szatynki, odwróciłem ją na plecy, by po chwili znaleźć się tuż nad nią. Pocałunki nie miały końca, a nasze wargi znajdywały wytchnienoe tylko w momentach, gdy brakowało nam już powietrza. Coraz bardziej się rozpalaliśmy i nakręcaliśmy, zachęcając wzajemnie do bardziej zdecydowanych i mniej grzecznych rzeczy. Całowanie stawało się coraz bardziej zażarte, toczyliśmy między nami walkę o dominację, niczym nasze charaktery w naszym codziennym życiu. Napływająca przyjemność nie miała końca, a podniecenie zaczynało sięgać zenitu. Ustami zjeżdżałem do szyi, zostawiając tam niekiedy krwiste, odcinające się od delikatnej cery, malinki, które doskonale piętnowały Caroline jako moją. Usta dziewczyny były lekko rozchylone, delikatnie wzdychała w momemcie, gdzie pozbywałem się z jej ciała koszulki. Gdy moje wargi zetknęły się z rozpaloną skórą dekoltu, wplotła w moje włosy palce, uśmiechając się niezauważalnie, domagała się częstego wracania do pełnych, malinowych ust. Nie mając jednak zamiaru dłużej pogrywać, pozbyłem się gładkiego, czarnego biustonosza, który zasłaniał mi pełen dostęp do biustu szatynki. W momencie, gdy moja lewa dłoń wylądowała na jednej z piersi, z Caroline wydobyło się ciche jęknięcie, które zdecydowało o tym, że mokre ślady moich pocałunków, coraz szybciej zsuwały się do jej podbrzusza. Dziewczyna znacznie ułatwiła mi pozbawianie się jej spodni, dając mi swonodny dostęp do jej krocza. Czarne, wycięte majtki szybko wylądowały na podłodze, a utwierdzając się w przekonaniu, że Wilson nie ma niczego przeciwko, delikatnym ruchem wsunąłem w jej kobiecość środkowy palec. Starając się o dogodne tempo, wracałem do wzdychających ust Caroline, której oddech z każdą chwilą przyspieszał. Ciało coraz bardziej się naprężało, a po dołączeniu drugiego palca, zaczynało tańczyć po materacu. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że nadal potrafię doprowadzić dziewczynę do takiego stanu. Orgazm wstrząsnął nią chwilę po tym, gdy wypowiedziała moje imię. Zadowolony z siebie, złożyłem na jej mostku czuły pocałunek i opadłem na materac tuż obok niej.
- Przez Ciebie będę musiała powtarzać odcinek. - fuknęła, narzucając na siebie lekki koc.

Caroline? ♡
Muszę chyba od nowa się w takie opowiadania wprawić...
1069 słów = 6 punktów

poniedziałek, 23 marca 2020

Od Caroline C.D Aidena

Rytmiczny stukot kopyt wierzchowców zakłócał swoim dźwiękiem świergotanie ptaków i trzaskanie łamiących się gałązek. Konie, wyjątkowo podekscytowane wyjazdem poza teren ośrodka i możliwością poruszania się na innym gruncie niż na kwarcu czy brukowej kostce, z widocznym zadowoleniem odbierały nasze delikatne sygnały do przyspieszenia chodu. Nawet Countess, dotychczas zajęta parskaniem na każde mijane istnienie, zrezygnowała ze swojego zajęcia na rzecz spektakularnego wyrzucania swych kończyn w energicznym kłusie. Oba wierzchowce kroczyły tuż przy sobie, ułatwiając zarówno mi, jak i mężczyźnie posyłanie uszczęśliwionych spojrzeń i ciepłych uśmiechów. Nieszczególnie zorganizowany, w gruncie rzeczy wręcz spontaniczny wyjazd w teren uzupełnił tamten dzień o dodatkową dawkę endorfin, sprawiając, że poświęcałam swoje myśli wyłącznie trwającej chwili i towarzyszącemu mi szatynowi. Czułam się odprężona do granic możliwości, mogąc beztrosko oddawać się jeździe na wspaniałym ogierze i to w dodatku w obecności swojego ukochanego.
Niewątpliwym atutem tamtych okoliczności była także wyjątkowo przyjemna temperatura. Promienie słoneczne nieśmiało przedzierały się na leśną ściółkę spomiędzy rosłych, monumentalnych niemalże drzew, ogrzewając ciemne grzbiety dosiadanych przez nas koni. Świadomość, że mogliśmy poświęcić tamten dzień na wszelkie wymarzone przez nas czynności wydawała się mnie wręcz uskrzydlać i bezgranicznie uszczęśliwiać.
Rendez był niemalże idealnym rumakiem do przejażdżek tego typu. Charakteryzował się niemałą odwagą, ufnością w stosunku do jeźdźca i praktycznie niekończącym zapałem, a jego kondycja ułatwiała mu utrzymywanie równego tempa w wymagającym galopie. Dosiadanie go było nie tylko wyjątkowym zaszczytem, ale i wymogiem odpowiedzialności i dbania o karosza nawet i lepiej, niż o własnego konia. Doskonale wiedząc, że był dla Victora spełnieniem najskrytszych marzeń i niezaprzeczalnie oczkiem w głowie, byłam wdzięczna, że powierzył mi go w moją częstszą opiekę. Nawet jeśli zdarzał się dzień, w którym nie wsiadałam na Rendeza, to choćby odwiedzałam go w boksie czy zaprowadzałam na pastwiska. Niejednokrotnie wręcz było mi żal, że Victor nie rozważał jego sprzedaży.
Przechodząc do stępa, zatrzymaliśmy się przed nachodzącym rozdrożem.
- Mogłabym przysiąc, że nie było tu żadnego rozwidlenia.
- W takim razie chyba nie powinienem już więcej ufać twojej orientacji w terenie. - Aiden prychnął, zbierając niecierpliwiącą się klacz. Rendez także zaczął rozglądać się dookoła, sięgając w końcu pyskiem do końcówki moich sztybletów. Gładząc go po napiętej przez zginanie szyi, zaczęłam analizować dostępne opcje.
- Tamta ma ładniejsze kwiatki na poboczu. - Wskazując na prawą stronę, posłałam mężczyźnie rozbawiony uśmiech. Countess także wydawała się być zainteresowana rosnącymi chwastami, bo rżała w ich kierunku już od dobrych kilkudziesięciu sekund, wzbudzając tym samym uwagę karego siedmiolatka.
Uznając, że decyzja została podjęta, a mój komentarz był niewątpliwie istotny, zachęciłam ogiera do ruszenia sprężystym stępem, licząc na towarzystwo Stylesa. On jednak nie był zachwycony moją argumentacją.
- A ta ma bardziej zieloną trawę. - Wywrócił oczami, nadając swojemu głosowi nutę wszechobecnego w jego wypowiedziach sarkazmu. - Jesteś niepoważna, Caroline.
- I oprócz tego niewątpliwie czarująca. - Dopowiedziawszy, wystawiłam w kierunku szatyna język. Wciąż podążałam przed siebie, nie zwracając uwagi na jego dalsze słowa. Liczyło się dla mnie tylko to, że grunt był na tyle pewny, by móc pozwolić ruszyć Rendezowi aktywnym galopem. Ogier pozwalał sobie nawet na radosne bryknięcia, parskając od czasu do czasu, odkąd to ruszyła za nim skarogniada klacz. Znajdując się pod kontrolą Aidena, mimo wszystko starała się przeć przed siebie, napędzana galopującym tuż przed jej nosem wierzchowcem. Nie spodziewając się ujrzenia w wyjątkowo małej odległości płynącego strumyka, nie zdążyłam zareagować, gdy karosz z łatwością poszybował nad nim na drugą stronę. Robiąc jedynie pozbawiony jakiejkolwiek gracji półsiad, przynajmniej byłam żywym przykładem dla goniącej nas pary tego, co miało ich czekać. Nie przewidziałam jednak, że zaskoczona Countess of Highfields zrzuci ze swojego grzbietu właściciela prosto do lodowatej wody. Niewątpliwie zaskoczony szatyn starał się szybko odzyskać panowanie nad sytuacją i schwytać beztrosko stojącą skarogniadoszkę, ale klacz miała inne plany. Gdy tylko Aiden zbliżał się do niej na odległość kroku, zaczynała szaleńczo machać kopytem w strumyku, rozbryzgując wodę po całym ciele mężczyzny. Oszołomiony kolejną tamtego dnia nieplanowaną kąpielą w końcu poddał się, ze spokojem czekając na rozwój sytuacji.
Sama nie mogłam się powstrzymać od śmiechu do momentu, w którym i Rendez Vous odkrył możliwość zabawy wolno płynącą wodą.

W drodze powrotnej do Akademii zdążyliśmy względnie wyschnąć. Ciepłe promienie słońca ogrzewały nasze wilgotne ciała, wystawione na wyjątkowe ich oddziaływanie przez decyzję o powrocie przez rozległe łąki. Oba konie były zadowolone, że mogły się jeszcze nieco wybiegać.
Rozstaliśmy się dopiero w stajni. Ustawione po przeciwnych końcach stajni wierzchowce zajmowały nas na tyle, że cały proces rozsiodływania spędziliśmy bez zamienienia choćby słowa. Musieliśmy poświęcić większą uwagę nie tylko rozochoconym rumakom, ale i zmoczonemu sprzętowi. U Aidena sytuacja bezsprzecznie prezentowała się znacznie gorzej - z jego wodzy można było wręcz wyciskać wodę, a rzepy ochraniaczy zdawały się nie spełniać już dłużej swojej funkcji. W pewnym sensie obwiniając się za to, że nie pomogłam mu w wystarczający sposób, postanowiłam w najbliższym czasie sprezentować szatynowi komplet nowych ochraniaczy.
Na całe szczęście przynajmniej opieka w stajni nad końmi nie sprawiła nam większych problemów.
- Dałaś mu dzisiaj popalić, wiesz? - Uśmiechnęłam się delikatnie do czyszczonej przez Aidena klaczy, częstując ją kilkoma ukrytymi w kieszeni bryczesów smaczkami. Zauważywszy, że mężczyznę czekało jeszcze sporo pracy przy młodziance, podczas gdy ja zdążyłam już pożegnać się z ogierem, sięgnęłam po jedną ze szczotek, by choć trochę mu pomóc.
- Gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że jesteś najbardziej uroczym i niewinnym istnieniem na świecie. - Roześmiałam się lekko, wplatając swoje smukłe palce w kręcone włosy szatyna. Podburzony zarówno moimi słowami, jak i gestem, obrócił mną w taki sposób, że stykałam się plecami ze ścianą boksu. - Ale masz naturę buntownika.
- To pierwsze akurat się zgadza. - Mruknął wręcz podniecająco niskim głosem, nie pozwalając mi już dłużej na bawienie się kosmykami swoich włosów. Dzieliła nas niewielka odległość, którą pokonać mogliśmy ledwie tylko skinąwszy głową. Nie ukrywałam, że znalezienie się w takiej sytuacji ze Stylesem wyjątkowo mi odpowiadało, ale nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała udowodnić swojej niezależności, wyrywając się spod jego kontroli. Sprytnym ruchem znalazłam się po drugiej stronie boksu, sprawiając, że dzieliła nas rosła klacz. Countess przewyższała mnie niemalże piętnastoma centymetrami, co sprawiało, że Aiden zobaczył mnie dopiero w momencie, gdy po skończeniu czyszczenia jej boku postanowiłam wydostać się z boksu. Sądząc, że mężczyzna odpuścił już sobie udowadnianie wyższości, beztrosko oparłam się o drzwiczki przeciwległego pomieszczenia.

aale shit, przepraszam
Aiden?
1007 słów

Od Naomi C.D Esmeraldy

- Nic nie słychać, chyba ich zgubiłyśmy - Esma nie kryła zadowolenia z obecnego stanu rzeczy. Zapewne wolałaby przeznaczyć ostatnią odłożoną sumkę na czaprak z najnowszej kolekcji albo następny, jeszcze piękniejszy napierśnik ze złotymi okuciami. Żadne mandaty nie wchodziły w grę. Powoli odwróciłam głowę w kierunku tylnej szyby, by upewnić nas, że nad budżetem przyjaciółki nie zawisły biało-niebieskie chmury chorwackiej policji.
- Nic nie widać - odetchnęłam z wyraźną ulgą. Bez chwili głębszego zastanowienia dodałam bezceremonialnie:
- Kot jest, psów nie ma.
Esmeralda zaśmiała się pod nosem, dalej przykuwając dużą uwagę do prowadzenia zasuwającego w zadziwiającym tempie, limonkowego auta.
- A sprawdzałaś, czy kot na pewno jest?
Słowa Esmy tak naprawdę nawet nie podawały w wątpliwość faktu, iż zwierzę znajduje się w aucie. Żadna dorosła samica kota domowego nie byłaby w stanie przecisnąć się przez kratkę wentylacyjną jakiegokolwiek modelu auta.
- Pewnie, okna są przecież zamknięte - ten argument wydał mi się bardziej odpowiedni. Przezornie, tylko na wszelki wypadek skierowałam swój wzrok na tylne siedzenie raz jeszcze. Widok, jaki zastałam, sprawił mojej krwi niezłe cardio.
- Ja pierdolę, kota też nie ma!
Dziewczyna załamała się równie momentalnie, co cienka tafla lodu pod kopytami Dracula pewnego zimowego dnia, kiedy zwyczajnie pojechałyśmy w teren, korzystając z trochę cieplejszej pogody. To dopiero był feralny przypadek.
- Jak to nie ma, a nie zapinałaś go czasem pasami? Ja się pytam, jak go do cholery nie ma?! - brunetka wpadła w szał, u niej charakteryzujący się klnięciem niczym szewc. Zresztą była to całkiem uzasadniona reakcja - wizja wracania pod gabinet weterynaryjny wręcz przerażała i w żadnym wypadku nie stanowiła planu możliwego do realizacji. Szczególnie jeśli chciałyśmy, żeby te nowe komplety znalazły się na naszych koniach, a Esma nie patrzyła wkrótce na świat zza krat. Normalnie próbowałabym ją uspokoić, ale sytuacja, krótko mówiąc, na to nie pozwalała. Tymczasem Mercedes zaczął się lekko chwiać i przy takiej prędkości nie mogłam być nawet pewna, czy za chwilę nie znajdziemy się na podmokłych polach po lewej albo wśród gęstych krzaków dzikiej róży po prawej stronie.
- Dobra, spoko, wyhamuj, stań na poboczu - wybełkotałam rozgorączkowanym głosem. W sytuacjach kryzysowych zdobywamy się czasem do wielkich rzeczy, a noc na moczarach wydawała się tylko pogorszeniem aktualnych okoliczności.
Nie wiem, jakim cudem Esmie udało się w końcu zatrzymać rozpędzonego wariata koloru limonkowego. Gdy tylko stanął on bezpiecznie na żwirowym poboczu, wyskoczyłam z pasów i podjęłam bohaterską próbę przeczołgania się na jego tył. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usiłując się podeprzeć o losowy najbliższy przedmiot w celu uzyskania równowagi, natrafiłam dłonią na coś śliskiego, plastikowego. Spojrzałam szybko na zielono-biały transporter znajdujący się wtedy niewątpliwie pod moją chudą ręką i przednim siedzeniem jednocześnie. Czarny sierściuch przyglądający się mi zza jasnej, grubej kraty, wyglądał na dość zdezorientowanego, nic poza tym. Z pewnością żył, a stwierdzenie, iż przebywał bardziej we wnętrzu pojazdu niż poza nim, nie byłoby wtedy niczym ryzykownym. Tryumfalnie chwyciłam za metalową rączkę pojemnika, po czym rozpoczęłam brawurową akcję wycofywania się z powrotem na obity szarą skórą, przedni fotel. Nie zapomniałam wspomnieć brunetce o fałszywości wcześniejszego alarmu, na co z chwilowego letargu wpadła w jeszcze większy szał. Gdyby nie to, że pewnie było jej żal tego niewinnego niczego mruczka, już dawno wąchałabym kwiatki od spodu.
- Ej, patrz, mała będzie tu. I nic dwa razy się nie zdarza, nie ma szans, żeby kolejny raz zginęła - demonstracyjnie ułożyłam plastikowy pojemnik pod moimi nogami. Zaraz potem zapięłam w pośpiechu pasy, z niepokojem zauważając zbliżające się do horyzontu słońce. - Wszystko jest w porządku, a teraz jedziemy do Akademii. Za chwilę zacznie się ściemniać, a odwiedziny glin podczas nocowania na wiejskiej drodze to chyba ostatnie, czego nam potrzeba do szczęścia.
Esmeralda wzięła dwa potężne wdechy i wydechy, po czym przekręciła kluczyki w stacyjce. Jak zwykle gwałtownie nacisnęła pedał gazu, ale coś dalej nie pasowało.
- Kurwa, Naomi, przez twojego jebanego kota złapałyśmy gumę. Tamten scenariusz ma naprawdę dużą szansę spełnienia - wyburknęła, ostentacyjnie uderzając dłońmi o kierownicę. - Dzwoń do Reginalda, chociaż ludzie po pięćdziesiątce zasypiają o siódmej, nie odbierze.
Reginald po pięćdziesiątce rzeczywiście nie odebrał. Sytuacja nie należała do najłatwiejszych. Nie skłamałabym przy stwierdzeniu, że była po prostu tragiczna. Nie mając zielonego pojęcia, co dalej robić, wydobyłam cztery litery na zewnątrz. Opierając się o karoserię, zaczęłam błądzić w kieszeni, poszukując paczki Marlboro i ulubionej zapalniczki. Przyjaciółka podążyła moimi śladami, jednak, zamiast zająć się szlugiem, podeszła do bagażnika.
- Masz przynajmniej jakiś pomysł co do policji? Nie wiem, jaka jest kara za zdewastowanie nowego samochodu z ucieczką z miejsca zdarzenia, ale ja Dracula jeździć nie będę.
- Jasne, patrz na to - odparła Esma, wyciągając jakiś niezidentyfikowany przedmiot w kształcie sporego prostokąta.
- Skąd masz...
- Stare, niemieckie sposoby. Zawsze trzeba mieć coś na czarną godzinę - wytłumaczyła szybko, jakby czytając w moich myślach, równocześnie mocując nową tablicę rejestracyjną. Pewnym przykrym przypadkiem w bagażniku nie znalazło się koło zapasowe, ale zawsze jakaś pociecha. Zaciągając się dymem, rzuciłam okiem na pomiaukującą coraz głośniej kotkę.
- Wiesz może, co aktualnie możliwego do zdobycia jedzą koty?

<Esmulko?> 802 słowa, 3 punkty

Od Aidena C.D Caroline

Nawet moje najciemniejsze myśli nie zdążyły uświadomić mnie o tym, że wąż ogrodowy w rękach Caroline nie jest czymś dobrym, a z całą pewnością niezbyt bezpiecznym. Strumienie chłodnej wody, prędko spłynęły po moim ciele, szybo odrywając mnie od ekranu telefonu, i przypominając o obecności szatynki, której zdecydowanie nie spodobał się fakt, że z zaciętością oddawałem się komórce. Na mojej skórze w zabójczym tempie pojawiła się gęsia skórka, a dreszcze zmusiły mnie do odłożenia aparatu, poderwania się z miejsca, a najbardziej do wykonania odwetu na śmiejącą się dziewczynę. Nic nie rozczulało mnie bardziej, jak szczęśliwa Caroline Wilson, która perlistym śmiechem przerywała moją konsernację. Uwielbiałem jej drogę wyrażania emocji, bo robiła to w szczery i klarowny sposób, który bardzo mi odpowiadał, bo wiedziałem, że nastolatka ukryje przede mną zupełne nic. Każdego dnia rozwijania naszej relacji, dowiadywałem się czegoś nowego o Wilson, czy to jakiejś nieznanej mi cechy charakteru, małego aspektu poczucia humoru, czy też sposobu bycia, który był dość ekspresyjny w jej wykonaniu. Starając się odebrać możliwość ponownego zmoczenia moich ubrań, miałem wrażenie, że coraz bardziej zachęcam ją do tego pojedynku. Lodowata ciecz trysnęła prosto w moją twarz, wywołując we mnie niemały szok, ale i nakręcając mnie na dalszą zabawę. Kapiące z rzęs krople bardzo utrudniały podejmowanie dalszych decyzji, które z każdą chwilą okazywały się katastrofalnymi dla mnie skutkami. Hollywood wydawał się bardzo zaaferowany zaistniałą sytuacją, odskakując, parskając i wymachując przednimi nogami na każdą możliwą stronę. Kolejne próby w posiąściu węża ogrodowego kończyły się fiaskiem, a w momencie, gdy szatynka stanęła w rozkroku, mierząc we mnie otworem, miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Poddaj się! Dobrze wiesz z kim zadarłeś! To twoja ostatnia szansa! - warknęła, siląc się na szczery, mocny ton, lecz kąciki jej oczu, zdradzały, jak bardzo roześmiana jest. - Nie zbliżaj się, bo strzelam!
Rozkładając dłonie w geście kapitulacji, liczyłem, że szatynka oszczędzi mi już ostatnie zmoczenie, lecz odkręcając zawór, uderzyła we mnie maksymalnym ciśnieniem. Chcąc zasłonić twarz, odwróciłem się i schowałem ją w dłoniach, nie dając po sobie poznać, że najchętniej uciekłbym z miejsca zbrodni. Stwierdzając w pewnej chwili, że jednak mam już dość moczenia dupska, odwróciłem się i z pełną motywacją, podbiegłem do dziewczyny, wyrywając jej narzędzie, które swój strumień od razu skierowało w jej stronę. Z ogromną zaciekłością polewałem ją od góry do dołu, mocząc jeszcze bardziej jej strój i twarz, nie oszczędzając również włosów. Caroline śmiała się i tańczyła w strumieniach wody, kompletnie nie przejmując się absurdalnością sytuacji i tym, że obok niej znajdujący się wystraszony lekko siwek. Zakręcając kurek, raczej liczyłem na wielkie podziękowania od strony szatynki, lecz spotkałem się z ogromną dezaprobatą wymalowaną na jej twarzy.
- Nie mów, że aż tak Ci się spodobało. - zarechotałem, gładząc muskularną szyję Hollywooda.
- A żebyś wiedział, że mi się spodobało! - fuknęła i skrzyżowała ręce, udając wielką obrazę majestatu. Wywracając oczami, podszedłem do dziewczyny i szczelnie objąłem, nie dając jej żadnej możliwości na niekontrolowany przeze mnie ruch.
- Nie masz szczęścia dzisiaj, nie uwierzę, że obrazisz się na takiego przystojniaka jak ja. - mruknąłem jej prosto do ucha, całując ją w policzek. Caroline zachichotała, odskakując ode mnie.
- Narcyz. - wystawiła mi język i odwiązała uwiąz od metalowego kóleczka przymocowanego do ściany budynku. - I to z jaką klasą. - dodała, kierując swoje kroki w stronę pastwisk dla wałachów. Chwytając w locie telefon, dobiegłem do niej, pozostawiając za sobą wiele mokrych śladów. Tak o to, przez cały teren Akademii, paradowała dwójka młodych ludzi, a dodatkowo uczniów, którzy przemoczeni do ostatniej nitki, szczęśliwie i czule uśmiechali się do siebie.

Po całkowitym osuszeniu się i przebraniu w świeże ciuchy, mieliśmy ponownie się spotkać tuż przy wejściu do stajni dla prywatnych wierzchowców. Loki na mojej głowie, pod wpływem wody, zakręciły się znacznie mocniej niż dotychczas, tworząc ze mnie lekko mówiąc, owieczkę, o ile nie barana. Wychodząc z pokoju pochwyciłem wolno leżącego papierosa i zapalniczkę, by w drodze do dziewczyny, móc na spokojnie raczyć się dawką nikotyny. Przez akademik nie przemykała się żadna żywa dusza, tylko z jednego pokoju dobiegała cicha, ale dobra, klasyczna muzyka rockowa. Nie zwracając na nią zupełnie uwagi, odpaliłem końcowkę bibułki tuż przed progiem, by po przekroczeniu go, móc w pełni napawać się chwilą. Słońce z każdym dniem zaczynało coraz mocniej prażyć, pozostawiając przyjemną opaleniznę i szczery uśmiech na twarzy. Uwielbiałem chorwacką pogodę, która w pierwszych chwilach tutaj, zdecydowanie mi nie podpasowała. Podejście do tego miejsca zmieniło mi się o absurdalne sto osiemdziesiąt stopni, a to za sprawą licznych rozmów z kadrą, ale i innych uczniów, szczególnie tych nielicznych, którzy utrzymywali ze mną pozytywne kontakty. Niezaprzeczalnie najlepszą rzeczą, a raczej osobą, która spotkała mnie podczas pobierania nauki tutaj, była Wilson, która kompletnie wywróciła moje życie do góry nogami. Wprowadziła niemałe zamieszanie do mojej głowy, często napawając mnie radością, ale i negatywnymi emocjami, których przez ostatni rok coraz więcej przybywało. Nie mogłem uwierzyć, że po raz kolejny mieliśmy szansę na odbudowanie naszych kontaktów. Tytoń skończył się idealnie przed wejściem do stajni, w którym stała już szatynka, patrząc na mnie z delikatną irytacją.
- Szykowałeś sìę dłużej niż ja. - prychnęła, wymownie wywracając oczami.
- Na mnie warto jest poczekać. - zaśmiałem się, po czym wystawiłem język w jej kierunku. Nie przekomarzając się dłużej, ruszyliśmy w kierunku siodlarni, z której zabraliśmy wszystkie potrzebne nam rzeczy. Paka Countess, jak i Rendeza, wypakowana była po same brzegi, dając mi wyraźny znak, że pora pożegnać się z kilkoma czaprakami.. lub kupić większą pakę.
Klacz zachowywała się niemalże wzorowo, przerywając passę grzeczności poprzez wymierzenie ukąszenia w moje ramię podczas podpinania popręgu. Capnięcie w łopatkę skończyło się obrażeniem Counti, które zasygnalizowała zastygnięciem w ruchu i nawet nie przyjęciem ode mnie jabłkowego smakołyka, którego z chęcią zjadł Rendez, dosiadany już przez szatynkę. Klacz miała dziś wyjątkowo ociążałe ruchu, sunąc za mną niczym ociężałe, małe słoniątko. Po wytoczeniu się ze stajni, momentalnie ożyła, wyglądając za innymi końmi i rżąc w oczekiwaniu na odpowiedź. Wydawałoby się, że karosz spoglądał na nią wymownie, oznajmując jej, że on w zupełności wystarczy, by zaspokoić jej zapotrzebowanie na towarzystwo. Wsiadając na nią, nawet nie przemyślałem, że może momentalnie wyskoczyć do przodu, próbując pozbyć się mnie poprzez nieustanne kręcenie się w kółko.
- Chyba kupiłem psa. - mruknąłem, gdy ta w końcu się zatrzymała. - Czy ty jesteś psem? - dodałem, nachylając się do pyska klaczy. Szatynka zaśmiała się i zachęciła mnie ruchem dłoni do podążania tuż obok niej.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cieszę się, że znowu mogę pojechać z Tobą w teren. - uśmiechnąłem się, puszczając końcowkę wodzy na kłąb klaczy.

Caroline? ♡
1058 słów = 6 punktów

niedziela, 22 marca 2020

Od Caroline C.D Aidena

Relacja z Aidenem nie tylko była dla mnie trudna, ale i niezrozumiała. Kierowani różnymi czynnikami, byliśmy zdolni ranić siebie nawzajem, nie wyciągając niemalże żadnych wniosków ze swoich irracjonalnych czynów. Ciągle zaprzeczaliśmy swoim słowom, a nasze zapewnienia o wzajemnej, nieustannej miłości traciły na wadze z każdym kolejnym przewinieniem. Miałam już dość opłakiwania nieprzemyślanych decyzji szatyna, który w kółko potrafił tylko przepraszać za pomocą sprawdzonego schematu.
- Naprawdę, Aiden? W taki sposób chciałeś wszystko rozwiązać między nami? - Spojrzałam na niego z delikatnym niesmakiem, odkładając butelkę z szampanem na bok. Choć wcześniej wydawało mi się to kolejną karą od losu, to wtedy cieszyłam się, że trunek wyjątkowo nie przypadł mi do gustu i upiłam z niego tylko kilka małych łyków. Zachowałam dzięki temu względną trzeźwość umysłu, zachwianą jedynie przez wcześniej wylany potok łez. - Oczekiwałeś, że jak będę zazdrosna i wyrwę blondynce trochę włosów, to we wspaniały sposób na dobre się pogodzimy i będzie jak dawniej?
Stojący nade mną mężczyzna odetchnął głośno, co jak podejrzewałam, miało powstrzymać go od powiedzenia nieprzemyślanych słów.
- Twoje bliższe relacje z Victorem raczej też nie miały pozytywnego wpływu. - Odparł spokojnie, obserwując widoczną przez rozchylone drzwi ulewę. Dudniące o dach stajni krople deszczu wystukiwały rytm, który zdawał się nawet mnie uspokajać. Niektóre wierzchowce także wydawały się być poruszone niespodziewaną zmianą pogody. - Ale możemy sobie tak wypominać w nieskończoność, a chyba nie o to nam chodzi.
- Naprawdę wierzyłam w to, że od ogniska coś się zmieni, że będzie tylko lepiej... - Słysząc mój łamliwy głos, mężczyzna kucnął przy skrzyni, na której siedziałam już od dłuższego czasu. Nasze oczy znajdowały się wówczas na jednej linii, krzyżując się niejednokrotnie w przygnębionych spojrzeniach. Otuchy dodał mi drobny gest szatyna, kładącego jedną ze swych dłoni na moim kolanie.
- Ale oboje spierdoliliśmy i pora się do tego przyznać. - Westchnął, przyjemnie zataczając kciukiem drobne kółeczka na mojej nodze. Ujrzawszy w jego oczach szczerą, a nie jedynie pozorną skruchę, nie powstrzymywałam już pojedynczych łez. Brakowało mi jego bliskości, ciepła, a przede wszystkim dawnego nastawienia.
- Nie mogę, nie potrafię tak dłużej bez ciebie, naprawdę nie daję sobie rady. - Wybuchnęłam płaczem, gdy mężczyzna położył dłonie na moich policzkach. Nieświadomie rozchwiał jeszcze bardziej targające mną nerwy, dając namiastkę czegoś, co łączyło nas wcześniej. Brązowe tęczówki hipnotyzowały mnie swoim spojrzeniem, powodując, że z niebywałą łatwością zaczęłam im ulegać. Choć nie mogłam powstrzymać się od płaczu, to odnajdywałam jakąś przyjemność w intymności tamtej sytuacji.
Aiden pocierał ciepłymi kciukami moją skórę, by zetrzeć z niej mokre ślady.
- Już dobrze. - Uśmiechnął się lekko, zakładając jeden z kosmyków niesfornych włosów za moje ucho. Przez dłuższą chwilę po prostu przyglądaliśmy się sobie w akompaniamencie panującej na zewnątrz ulewy.
- Kocham cię, Caroline, naprawdę cholernie cię kocham. - Wyszeptał, badawczo przyglądając się wywołanej reakcji.
Nie zamierzałam już dłużej zwlekać i walczyć z własną moralnością. Nachyliwszy się nieco w jego kierunku, subtelnie złączyłam ze sobą nasze wargi. Szatyn nie wyglądał na niezadowolonego z obrotu spraw, bo przełożył jedną ze swych dłoni na moją łopatkę, by delikatnym ruchem zmniejszyć dzielącą nas odległość. Nabierając spokojne oddechy, wręcz delektowaliśmy się trwającą chwilą. Muskając wargi mężczyzny z niebywałą delikatnością, czułam się, jakbym robiła to po raz pierwszy w swoim życiu. Byliśmy niepewni, bojąc się posunąć o krok za daleko, równocześnie pragnąc tego momentu od długiego czasu. Niespiesznie obdarowywaliśmy się kolejnymi pocałunkami, nie zwracając uwagi na otaczającą nas rzeczywistość, a tym bardziej upływający czas.


Następny miesiąc minął w mgnieniu oka. Po powrocie z niemieckich zawodów, które swoją drogą, oboje z Aidenem wygraliśmy w swoich konkurencjach, wszystko wydawało się prostsze i znacznie przyjemniejsze. Każdy dzień spędzaliśmy z szatynem we wspólnym towarzystwie, niespiesznie starając się o polepszenie naszych relacji. Nie zamierzaliśmy niczego wymuszać, wzbudzać w sobie zazdrości czy czegokolwiek oczekiwać, bo uczyliśmy się od nowa ze sobą rozmawiać i dzielić się każdymi najmniejszymi rozterkami. Musieliśmy odbudować swoje zaufanie, co, jak wszystko na to wskazywało, wychodziło nam coraz lepiej. Między akademickimi murami już słychać było plotkę o naszym związku, którą oboje przyjmowaliśmy z niemałym zadowoleniem. Nie stanowiło dla nas bowiem problemu wspólne pokazanie się na terenie ośrodka w różnym kontekście - czy to popalając towarzyskie papierosy, czy obdarowując się czasami czułymi spojrzeniami i gestami. Spędzając ze sobą niemalże każdą wolną chwilę, uczyliśmy się nawzajem swoich zachowań i częściej znajdowaliśmy kompromisy dla wielu sytuacji. Po prostu staraliśmy się przystosować do sytuacji ponownego wejścia w związek dwóch mocnych, dominujących charakterów. Tym razem chcieliśmy jednak, by nasza relacja była szczera, oparta na jasnym wyrażaniu uczuć i szanowaniu drugiej osoby.
Z każdym dniem uświadamialiśmy sobie, że przerwa, choć była niewątpliwie bolesna i burzliwa, to przyniosła nam wiele dobrego. Byłam szczęśliwsza, wiedząc, że po tym wszystkim, co między nami zaszło, wciąż mogłam liczyć na Stylesa. Mężczyzna, grający naturalnie twardego i nieugiętego osobnika, ujmował mnie swoją troską i oddaniem. Zwłaszcza, że ukazywał tak czułe odruchy tylko w moim kierunku, a także swojej bezsprzecznie urokliwej klaczy.
W środowy poranek większość uczniów wyjechała wraz z kadrą na mniejsze, nie wliczające się w cały cykl międzyakademickich konkursów zawody. Wraz z Aidenem, tłumacząc się zmęczeniem intensywnymi treningami i nadchodzącym, ostatnim etapem naszych najważniejszych i najistotniejszych zawodów, zostaliśmy na terenie ośrodka z garścią innych uczniów. Większość z nich nie wyciągała nosa ze swoich pokojów, albo wybierała się poza budynek mieszkalny dopiero wieczorową porą na luźne jazdy. Korzystając z nadanej nam swobody, planowaliśmy wyjechać w teren z Rendezem i Countess, zaraz po dokładnym umyciu wyjątkowo ubłoconego Hollywooda. Aiden wiedział, że nie miał innego wyjścia, jak udać się ze mną na jedną z zewnętrznych myjek.
Jego zadanie było najambitniejsze z możliwych - postanawiając zostawić mi najgorszą robotę, zajął miejsce przy uwiązanym Hollywoodzie, by odwrócić uwagę siwka od gruntownej kąpieli.
Podczas gdy ja po pierwszych kilku minutach pokryta byłam pianą i przemoczona do ostatniej suchej nitki, zadowolony szatyn czasem coś odmrukiwał do wałacha, zajmując się jednakże swoim telefonem. Wymamrotał coś co prawda do mnie o wstawianiu wspólnego zdjęcia, jednak zajęta najbrudniejszymi partiami wierzchowca, chcąc czy też nie, przestałam go słuchać. Mijały kolejne minuty, a Aiden wciąż nie był skory do oderwania wzroku od ekranu.
Korzystając z nadanej mi władzy poprzez dzierżenie węża, bez zawahania skierowałam na szatyna strumień względnie chłodnej wody, zważając na to, by nie dosięgnąć jego telefonu.

Aidunia Hazzunia?
1002 słowa

Od Aidena C.D Caroline

Nie myślałem, że bezuczuciowa, bezinteresowna i bardzo zachowawcza postawa szatynki doprowadzi mnie aż do tak złego samopoczucia psychicznego. Czułem się po prostu wykończony wydarzeniami z naszej relacji, i gdyby nie fakt, że walka toczy się o Caroline Wilson, to wbrew samemu sobie, rzuciłbym to wszystko w diabli. Oczekiwałem, że w sytuacji, gdy dziewczyna zobaczy mnie w objęciach innej, odrzuci wszelakie troski i trudy naszej obecności w swoich życiach, po to, by chociaż objąć mnie i spojrzeć głęboko w moje oczy. Uwielbiałem, gdy toczyliśmy ze sobą pojedynki na spojrzenie. Potrafiłbym godzinami wpatrywać się w jej ciemne tęczówki, które bezwątpliwie posiadały swoje drugie dno. Nie mogłem przyjąć do wiadomości jej aż tak chłodnego podejścia do tego, co nas kiedyś, bądź i nawet teraz łączy. Rebecca kręciła się wokół mnie, starając się jakkolwiek wyrwać mnie z swoich rozmyślań. Jednakże dzisiaj moja psychika nie dawała rady funkcjonować, a stres przed udzialem w zawodach, ani trochę nie pomagał w uspokojeniu moich wszystkich emocji. Czułem się nimi dziwnie przepełniony, a po raz pierwszy przyjąłem perspektywę osoby, która zamknięta w sobie, nie zdradza nikomu innemu swoich myśli. Stojąc w boksie Countess, modliłem się w duchu, bym przypadkowo został skreślony z listy zawodników. Chyba jak na skinienie palcem, z głośników, porozkładanych na terenie całej placówki, wypłynął komunikat o możliwości odwołania zawodów, z racji na psujące się warunki pogodowe. Stwierdzono, że meteorolodzy przewidują silne wyładowania atnosferyczne i nie wykluczają możliwości pojawienia się silnego wiatru. Cała stadnina ożyła, a wszystkie osoby z noclegiem poza akademikiem, rozpoczęły pozbawione ładu i składu pakowanie, by znaleźć się jak najszybciej w bezpiecznych pokojach hotelowych. Nie miałem jednak zamiaru opuszczać tego miejsca, bez chociaż najmniejszego rozeznania z tym, gdzie aktualnie przebywa moja ukochana Wilson. Począłem chaotyczne rozglądanie się i przemieszczanie po każdym możliwym budynku. Na swoim miejscu stał rozsiodłany Rendez Vous, który ze spokojem wyciągał kolejne źdźbła siana. Modliłem się w duchu, by spotkać gdzieś Victora, który z maksymalną pewnością, okrsśli mi położenie szatynki, bądź zawiadomi mnie o tym, że wygrzewa się komfortowo w hotelowym łóżku. Jak na złość, kruczoczarny również zapadł się pod ziemię, nie mając nawet zamiaru odbierać ode mnie połączeń komórkowych. Początkowa bezradność, zdążyła przekształcać się we mnie w stopniowo wzrastające uczucie frustracji i wściekłości. Nie widziałem żadnej znajomej twarzy z Akademii Magic Horse, nawet nikogo z kadry. Po opuszczeniu restauracji, która pochłonięta była paniką, rozpocząłem walkę z narastającym wiatrem, którt skutecznie utrudniał mi odpalenie papierosa. Na całe szczęście, gazowa zapalniczka, która należała kiedyś do Caroline, poradziła sobie z wyzwaniem, umożliwiając mi posiąścia minuty, na uspokojenie własnych myśli i stworzenie jakkolwiek racjonalnego planu działania. Idąc w stronę parkingu, modłiłem się, by znaleźć tam również wóz terenowy Victora. Błagania jednak nie zostały wysłuchane, bowiem auta opuszczały swoje miejsca parkingowe w zastraszająco szybkim tempie. Myśląc, że nie może być już gorzej, z nieba zaczęly sączyć się pojedyncze, coraz gęściej spadające krople deszczu. Przeklinając w duchu, pokonywałem kolejne metry, obchodząc już wszystkie zewnętrzne place i czworoboki, łacznie z tymi położonymi w hali. Pastwiska były w zupełności opustoszałe, nie dając mi nawet złudzeń, że ktoś z własnej woli może tam przebywać. Nawet gdybym mógł zrezygnować z poszukiwań Caroline, nie miałbym jak wrócić do swojego ciepłego lokum. Białe parasole podrywane były przez wzmacniający się wiatr. Nikt nie spodziewał się, że tak piękna pogoda może szybko przerodzić się w prawdziwe monstrum. Rozmiar nadciągającej siły żywiołu wydawał się przeogromny, a ludność kompletnie nieprzygotowana na poniesienie ewentualnych konsekwecnji materialnych. Temperatura stopniowo się obniżała, powodując tym samym drżenie mojego ciała i gęsią skórkę, która potęgowała przechodzące po mnie dreszcze. Zacinający deszcz na samym początku nie był problemem, lecz już po chwili ściana wody, nie dawała mi nawet zobaczyć, co stoi dwadzieścia metrów do przodu. Trafienie z powodzeniem do restauracji, okazało się dla mnie awykonalne, więc wylądowałem w najstarszej stajni na terenie tej placówki. Boksy były szlachetnie zdobione, dodając temu miejscu niesamowitego wydźwięku. Stały tutaj konie, które swoją obecnością wpłynęły w jakiś sposób na rozwój Akademii. Poprzez najstarsze i najbardziej zasłużone hodowlane klacze, przez konie sportowe czynnie startujące, aż po konie z niesamowitą przeszłością startową. Ciekawskie pyski wyłaniały sie przez drzwi boksów, próbując namówić mnie na podanie któremuś z nich smakołyka. Nic nie wskazywałoby na obecność żadnej innej ludzkiej duszy, lecz ku mojemu zdziwieniu, po korytarzu rozległo się donośne pociąganie nosem. Pod przeciwleģłą ścianą korytarzu, na skrzynce, siedziała Caroline z opuszczonymi bezwładnie nogami. Drobną dłonią oplatała butelkę doskonale znanego mi szampana, pokrytego złotą plakietką. Nie byłem pewien, czy brunetka zechce mnie w ogóle zobaczyć, a co dopiero wysłuchać, ale zamiaru kierujące mną w tamtym momencie, nie miały w ogóle w zamyśle mi ustąpić. Miałem na celu jej wszystko wyjaśnić i miałem nadzieję, że jej stan, pozwoli mi na swobodną rozmowę, która odbędzie się na poziomie chociaż względnie kulturalnym i przyjętym przez normy społeczeństwa. Ciężko było mi rozchylić usta, lecz zapłakana twarz szatynki, bardzo szybko to zmieniła.
- Caroline, nie mam pojęcia, ile razy w tym miesiącu użyłem formułki o tym, jak bardzo nie chciałem Cię zranić. Nawet nie wiem, czy wierzysz w to, co mówię, ale mam nadzieję, że bierzesz to do siebie i rozumiesz to. Uwierz mi, że ostatnie tygodnie są dla mnie cholernie ciężkie, a nawet rzekłbym, że obciązające do granic możliwości. Całe życie zmieniło mi się w raptem kilkanaśnie dni. Kupiłem konia, zacząłem aktywnie rozwijać karierę sportową, ale przy tym traciłem całe swoje życie towarzystkie, zostając sam jak palec. Nie chcę wchodzić Ci na psychikę i robić z siebie biednego szczeniaczka, ale po prostu chcę, żebyś miała świadomość tego, że brak Ciebie w moich dniach, skutecznie odwraca moje życie w coraz gorszy koszmar. Jesteś, byłaś i będziesz dla mnie zawsze tą najważniejszą osobą, bo nigdy nie poznałem człowieka bardziej wyjątkowego, niż Ty. Nie zwracaj proszę uwagi na ten incydent z Rebeccą. Nie traktuję jej w żadnym wypadku poważnie, bowiem w kolejnym tygodniu wyjeżdża na drugi koniec Europy, a z resztą nie jest w moim typie. Przygodny seks to doskonałe określenie i naprawdę przepraszam, jeśli Cię to uraziło, bo nie miało to takiego zadania. Mówiąc szczerze, chyba liczyłem na scenę zazdrości w Twoim wykonaniu i jakieś szczęśliwe zakończenie tego syfu, który w ostatnim czasie coraz bardziej do mnie lgnie.

Caroline? ♡
1008 słów = 6 punktów

sobota, 21 marca 2020

Od Caroline C.D Aidena

Utrzymywanie emocji w ryzach było trudniejsze nawet od prowadzenia Rendeza w skomplikowanym parkurze. Zastany przeze mnie widok porównywałabym do szerokiego oksera, sprawiającego wrażenie niemożliwego wręcz do pokonania. Szybko odzyskując rezon po niespodziewanym emocjonalnym wstrząsie, posłałam do blondynki pozornie szczery uśmiech. Nie zamierzałam pokazać po sobie, że sytuacja ta wywarła na mnie jakiekolwiek większe wrażenie, choć nie ukrywam, że widok dziewczyny w objęciach szatyna nie był tym, którego oczekiwałam wyruszając po napierśnik.
Nie wiedziałam, co Harry chciał osiągnąć tą sytuacją i nie zamierzałam wkraczać w ten temat, dopóki znajdowała się przy nim jego nowa towarzyszka. Obserwacja jej swobodnego obracania się w obecności mężczyzny i jego klaczy niemalże wyprowadzała mnie z równowagi, ale nie chciałam dać dziewczynie satysfakcji, którą z pewnością odczuwałaby, gdybym zafundowała jej niezwykle bliskie zapoznanie z kamiennym korytarzem stajni.
- Oddaj Victorowi po przejeździe, żebym zdążył z Countess. - Mężczyzna chyba czuł się dobrze w sytuacji, w której to ja kierowana byłam ledwie zauważalną niepewnością. Zaczynałam doskonale rozumieć, jak czuł się pomiędzy mną, a czarnowłosym.
- Jasne, dziękuję. - Odebrałam od niego skórzany napierśnik, żegnając się z klaczą szatyna pogłaskaniem po mięciutkich chrapach. Oddalając się od boksu skarogniadej, rzuciłam jeszcze przez ramię, nie mogąc się powstrzymać przed wypowiedzeniem krótkiej uwagi. - Podobno blondynki nie są w twoim typie.
Dotarłszy jednak do drugiego budynku, zajmowanego między innymi przez Rendeza, nie mogłam powstrzymać targających mną emocji. Uświadomiłam sobie wtedy dopiero, co tak naprawdę zaszło, a widok blondynki uwieszonej na szyi Harry'ego na długo zapadł mi w pamięci. Nie chcąc rozkleić się tuż przed startami czy pokazać mężczyźnie, że zastana sytuacja miała na mnie wpływ, zaczęłam mocno zagryzać wargę by powstrzymać się od płaczu. Nawet w najgorszych wyobrażeniach nie zakładałam, że mógł tak szybko zadowolić się inną kobietą. Przynajmniej w jej przypadku miał pewność, że nie odmówi mu przygodnych stosunków.
- Co jest, młoda? - Victor zaskoczył mnie swoją obecnością, gdy pozwoliłam sobie na uronienie kilku łez i pociągnięcie nosem. Toczyłam ze sobą wewnętrzny konflikt na temat słuszności zapoznania czarnowłosego ze wszystkimi wydarzeniami. Ostatecznie położyłam otrzymany napierśnik na błyszczącym czystością siodle, by nie zniszczyć go w przypływie nerwów, który jak podejrzewałam, mógł się pojawić przy relacjonowaniu.
Mężczyzna słuchał mnie ze skupieniem, wyręczając mnie w międzyczasie z konieczności czyszczenia nabuzowanego ogiera. Rendez nie wykazywał się jednakże zrozumieniem, bo co i rusz uderzał kopytem o jedną ze ścian boksu. Próbując doprowadzić go do porządku, obserwowałam tylko siodłającego go Victora. Widziałam, że nie był pewien, jak powinien postąpić - jako przyjaciel chciał pozwolić mi się wypłakać tak długo, jak tylko tego potrzebowałam, a jako trener zdawał sobie sprawę z tego, że posiadaliśmy niewystarczająco dużo czasu na odbycie długotrwałej rozmowy przed startami.
- Posłuchaj mnie, dobra? Znasz moje zdanie na temat całego waszego związku i tego co jest po nim, ale nie jestem ślepy i widzę, że próbujesz wbudzić w nim zazdrość. - Tu musiał nawiązywać do ubiegłej nocy, podczas której choć nic nie zaszło, to poszliśmy spać we wspólnym łóżku. - I muszę ci przyznać, że świetnie ci się udało.
Piorunując go chłodnym, nieco rozpłakanym spojrzeniem, z bezradnością zajęłam się ubieraniem klasycznie czarnego fraku, choć nie miałam najmniejszej ochoty na starty w takim stanie.
- Caroline, on pewnie nawet nie wie, że Rebecca wyjeżdża za jakiś tydzień na drugi koniec Europy. - Podał mi schowane w kieszeni spodni chusteczki, gdy wyprowadził gotowego do wyjścia karosza. Z łatwością utrzymywał go w spokojnym oczekiwaniu na reakcję z mojej strony. Dopinając tylko jeszcze kask, starałam się nie płakać, choć umysł podsyłał mi najgorsze możliwe scenariusze. - Masz okazję im pokazać, że mimo wszystko zajebiście wystartujesz i znowu wygracie. Nie możesz się łamać, bo znając życie i Stylesa, jeszcze niejednokrotnie wpadnie na jakiś durny pomysł.
Mówiąc to, podprowadził ogiera do umieszczonych przed stajnią schodków. Wypowiedź Victora byłaby niezwykle budująca i przydatna, gdybym nie była po uszy zakochana w Harry'm.
- Nie dam rady pojechać, przepraszam, naprawdę przepraszam, Victor. - Rozkleiłam się na dobre, starając się wycierać załzawione policzki otrzymanymi chusteczkami. Starania te jednak poszły na marne, bo widoki przechadzającej się nieopodal blondynki przywoływał wszystkie wcześniejsze myśli. Dobre nastawienie na nic się nie zdawało, gdy odtwarzałam w głowie wyobrażenia o ich wspólnej nocy. Nietrudno było mi zwizualizować sobie idealną wręcz dziewczynę tuż obok umięśnionego ciała szatyna.
- Caroline. - Wyszeptał spokojnie, gładząc mnie po łopatce. Pewnie najchętniej by mnie przytulił, ale Rendez Vous jak zwykle przypominał nam o swojej obecności. - Muszę go komuś dać, ale obiecuję, że za sekundę przyjdę. Siedź tutaj, dobra?
Nie słysząc z mojej strony żadnej odpowiedzi, Victor musiał podjąć szybką decyzję i usiąść w siodle Rendeza, by sprawniej odnaleźć w zasięgu wzroku kogoś z naszej akademii.
Wszystko było mi niesamowicie obojętne. Nie wsiadając na ogiera pozbawiłam się wysokiego miejsca w rankingu zawodów, a Harry szybko pocieszył się w ramionach przypadkowej blondynki. Bolało mnie to, że nawet jej nie znał, a już nie tylko się z nią przespał, ale i bez żadnych problemów pojawiał się z nią w każdym możliwym miejscu na terenie ośrodka. Łzy cieknące po mojej twarzy zaczęły spływać na nienagannie czysty frak, jednak nawet to nie wyrwało mnie z całkowitego roztrzepania. Przez głowę przechodziło mi milion myśli, począwszy od wyjechania z akademii, skończywszy na roztrzaskaniu blondynce głowy przy najbliższej okazji. Nie interesowało mnie to, że była niewinna i Harry także musiał podjąć niejedną decyzję, bo wiedziałam, że musiała nie być zachwycona decyzją Victora o ponownym powierzeniu mi Rendeza, co było wystarczającym powodem, by zacząć kręcić się pod nosem Stylesa. W dodatku doskonale zdawałam sobie sprawę z jego atutów i tego, jak działał na większość osobników płci żeńskiej.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, nie chciałam widzieć już ani Victora, ani tym bardziej swojego dawnego ukochanego. Przypomniwszy sobie o szampanie skrytym w pace, bez zastanowienia wyciągnęłam butelkę na światłodzienne, czując, że na trzeźwo nie mogłam podjąć żadnej decyzji, ani tym bardziej zmierzyć się ze Stylesem. Miałam w nosie jego opinie na mój temat i późniejsze obarczanie mnie winą, bo byłam na tyle dorosła, by móc samodzielnie podejmować pewne decyzje. Postanawiając wobec tego traktować Harry'ego z dystansem i chłodem, pozwalając mu na rozwinięcie związku z nową wybranką, usiadłam w nieuczęszczanym miejscu, racząc się powolnymi łykami względnie chłodnego szampana.

Hazzunia?
1001 słów

Od Aidena C.D Caroline

Chwilę zajęło mi dopuszczenie do siebie słów, które padły z ust Caroline. Targały mną niesamowite emocje, bo choć sam miałem do ukrycia pewien fakt, to nie był on na tyle poważny, co wskoczenie do łóżka naszego obecnego trenera. Gotowałem się w środku i próbowałem opanować wybuch, który zbliżał się wręcz nieubłagalnie. Odczuwałem taki natłok negatywnych emocji, miałem wrażenie, że ktoś z niewyobrażalną zabawą wbija we mnie szpileczki. Poczuwałem się pewien sposób odpowiedzialny za Caroline, która swoimi decyzjami zaczynała mnie po prostu przerastać. Przęłknąłem ślinę, pozbywając się również nadciągającej fali gniewu w słowach, bo nie miałem zamiaru ranić dziewczyny głośno.
- Czyli wskoczyłaś do łóżka komuś z kadry? - uśmiechnąłem się półgębkiem, wypuszczając całkowicie wodze. - Lepiej, żebyś o tym nikomu nie mówiła, nie chcę, żeby puścili i Ciebie, i Victora z torbami. - dodałem, nie wierząc właściwie w moje słowa. W ostatnim czasie współpraca z kruczowłosym wychodziła nadzwyczaj dobrze, owocując w duże postępy moje, a przede wszystkiem Countess, która nabierała mięśni i wyglądała jeszcze lepiej. Caroline nie odpowiedziała mi, tępo wpatrując się w zbliżający się budynek Akademii. Nagle jednak potrząsnęła głową i pogładziła muskularną szyję karosza.
- Tak, można tak powiedzieć, że wskoczyłam do łóżka trenerowi. - parsknęła, dając ogierowi sygnał do przyspieszenia kroku w stępie. - Zapewniam, że nie zaciągnął mnie do żadnego domku na plaży.
- Auć? - mruknąłem, podjeżdżając lekkim kłusem do momentu, gdy znowu nie stępowaliśmy ramię w ramię. - A może byłaś tak najebana, że nawet nie pamiętasz momentu, gdy Cię przeleciał? - warknąłem, nie siląc się już na żadne miłe słowa. Twarz Caroline przybrała złowrogi wyraz, przybierając barwę zalewającego ją rumieńca.
- Jakim prawem mówisz do mnie w taki sposób? Jakim prawem, jako mój przyjaciel masz czelność mi wypominać? Chcesz usłyszeć moje zażalenia na Twój temat?! Zamroczyło Ci mózg, czy jak? To przez Ciebie tamta dziewczyna umarła, to Ty chciałeś wykorzystać okazję i przelecieć mnie, podczas tego, gdy byłam zalana w pień! Jesteś popierdolony, że masz czelność wytykać moje błędy! - warknęła, i zbierając wodze odjechała kłusem. Zaśmiałem się jedynie pod nosem i w spokoju dotarłem do stajni prywatnej, gdzie nie zastałem już osoby Caroline, a jedynie skubiący siano Rendez wskazywał na jej wcześniejszą obecność tutaj. Nie miałem nawet ochoty rozmyślać nad tym, co właściwie przed chwilą między nami zaszło.

Niemiecki etap zawodów miał rozpocząć się już jutro. Podróż do tego kraju była wyjątkowo męcząca i ciężka, bowiem oddychanie tym samym powietrzem co Wilson okazało się niemalże nieosiągalne. Oboje siedzieliśmy spięci, wsłuchując się w muzykę płynącą z osobnych słuchawek. Victor starał się rozluźnić atmosferę żartami, co jakiś czas zagadywał do Caroline, lub do mnie, co wskazywało na to, że nie dowiedział się o wydarzeniach z terenu. Sprawdzając instagrama, dopiero wtedy zauważyłem, że w folderze z wiadomościami, na odpowiedź oczekuje nieznana mi dziewczyna. Rozpoznając w niej blondynkę z stajennego korytarza, wystawiłem ekran telefonu przed twarz Victora.
- Czy to ta dziewczyna, która u nas startowała na Rendezie? - zapytałem, uśmiechając się półgębkiem.
- Tak, to Rebecca. Coś się stało, skąd to pytanie? - odpowiedział, ponownie próbując skupić się na drodze.  Odczytując treść wiadomości, nie wierzyłem własnym oczom, że dziewczyna mogłaby wyjść z tak bezpośrednią, pozbawioną tak naprawdę moralności propozycją. Zauważyłem, że obserwuje ją wiele moich znajomych, z którymi często bywałem na balach, ale jej twarzyczki jeszcze nigdy nie zauważyłem.
- Napisała do mnie, stąd odpowiadam. Przepraszam za przerwanie drogi. - mruknąłem i ponownie wróciłem do analizy wiadomości od Reb. Wyszła do mnie z propozycją spotkania w jej pokoju, gdyż okazało się, że przypadło nam zakwaterowanie w tym samym hotelu. Nie zaproponowała zwykłego spotkania..., a spotkanie z pewnym smaczkiem, w momencie, gdybyśmy dobrze się dogadywali. Rozmyślania nad wiadomością zajęły mi całą pozostałą drogę, którą spędzliśmy wszyscy w bezwzględnym milczeniu. Od razu po zatrzymaniu auta, Wilson wyskoczyła z niego i popruła do recepcji, by szybkim krokiem pokonać schody. Z Victorem wymieniliśmy się niezrozumiałymi spojrzeniami i zabraliśmy nasze bagaże.

Noc minęła bardzo upojnie, jadąc tutaj, w zupełności nie spodziewałem się, że spotka mnie taki układ, i to z taką dziewczyną. Blondynka była nieziemska, robiliśmy z sobą to co chcieliśmy, doprowadzając siebie do granic możliwości odczuwanej orzez nas przyjemności. Nie zdziwiłbym się zupełnie, gdyby któryś z lokatorów przebywających w pokojach obok, miał przez nas utrudnione zasypianie. Rebecca była dość jasna w obejściu, jej charakter był klarowny i nie zastawiał żadnych pułapek. Ugodowość i pozytywność, to cechy, które nie opuszczały jej ani na
minutę. Rozmowa nam się dość kleiła, ale nie był to materiał, z którego mogłbym ulepić sobie dziewczynę. Nie miała tej iskierki w oczach, w której posiadaniu była Caroline, która spędziła noc jak się okazało w objęciach Victora, bowiem gdy wróciłem do pokoju, zastałem ich w smacznym, głębokim śnie. Nie myśląc nawet o tym, ubrałem się i wyruszyłem do stajni. Niemieckie zabudowania były niesamowicie potężne, zapierające dech w piersiach. Białe ściany mocno kontrastowały z ciemnymi deskami, ozdabiając okiennice. Czerwone dachy pobłyskiwały w pięknej i słonecznej, aczkolwiek wietrznej pogodzie. Liczyłem na dobre przejazdy, które nie zakończą się rezygnacją, czy kontem pełnym punktów karnych. Idąc z papierosem w ręce, rozmyślałem, czy powinienem poinformować o tym zdarzeniu Caroline, bowiem tak jak sobie obiecaliśmy, mieliśmy być ze sobą w stu procentach szczerzy. Nie wiedziałem jednak jak się za to zabrać, bo jedynie na co się zdobywaliśmy, to krótkie, złowieszcze spojrzenia. Kojący zapach nikotyny wpadał do moich nozdrzy, dopychając jakby dym, który pobrany był poprzez pośrednictwo ust. Z każdym zaciągnięciem odczuwałem pogłębiający się spokój ducha. Wchodząc do stajni, modliłem się o to, by pozostawiona bez derki klacz była czysta. Nienawidziłem jej czyścić, bo obdarzona była niesamowitymi łaskotami, w każdym możliwym miejscu.
- Countess, czy ty możesz chociaż raz się nie upierdolić jak świnka w błotku? - fuknąłem, zabierając ze skrzynki plastikowe zgrzebło. Klacz była cała pozalepiana zaklejkami. Nie była chętna do współpracy, bowiem każde przejechanie szczotką po brzuchu, kończyło się kopnięciem zadnimi nogami, bądź przecięciem powietrza zębami. Starając się podejść do niej jak najspokojniej, gładziłem ją po szyi, cicho opowiadając o wydarzeniach z zeszłego tygodnia. Niespodziewanie do boksów wtargnęła Rebecca, uśmiechem rozświetlając aurę ciemnego lokum mojej klaczy. Zawiesiła się na mojej szyi, wpatrując się głęboko w moje uszy.
- Cześć, Aiden. - zachichotała. - Wyspałeś się?
- Żebyś wiedziała, moja Droga. - uśmiechnąłem się. Dziewczyna jednak nie odpowiedziała, przylegając do moich warg, by rozpocząć ten dzień od nadwyraz namiętnego pocałunku.
- Styles, startuję w klasie przed Tobą, a wpakowałam gdzieś napierśnik, chcesz mi może użyczyć swojego? - powiedziała szatynka, wpatrując się w telefon. Dopiero po podniesieniu wzroku, dostrzegła, że na mojej szyi uwieszona jest Reb. - Nie przeszkadzam?
- Nie, spokojnie. - odpowiedziałem, rozplątując smukłe dłonie blondynki. Nie spodziewałem się, że wygrzebanie z paki czarnej gumy, będzie aż tak czasochłonne i żmudne.

Caro? Zabijesz mnie.

1068 słów = 6 punktów

Od Caroline C.D Aidena

Nie spodziewałam się, że szatyn poprowadzi naszą rozmowę w tym kierunku. Byłam niemalże przekonana, że kontrolowane, przyjacielskie relacje w pełni mu odpowiadały, a tym bardziej, że nie będzie doszukiwał się prawdy i analizował mojego nastawienia do naszego minionego związku. Nie wiedziałam, jak powinnam była się zachować - choć odpowiedź była dla mnie jasna i nie zamierzałam kłamać, to ostatnimi czasy zaczęłam przykładać większą uwagę do tego, w jaki sposób i komu przekazywałam informacje. Postanowiłam oszczędzić mężczyźnie rozmyślań nad podłożem moich emocji i reakcji na pewne rzeczy, nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły.
- Z całą pewnością bezgranicznie mocno ci ufałam i byłam w stanie zrobić naprawdę wiele dla naszego związku. - Odparłam wymijająco, spoglądając wszędzie, byleby nie w kierunku Harry'ego. Oczywistym było, że nie była to odpowiedź, która byłaby dla niego w jakimkolwiek stopniu zadowalająca.
- W porządku, nie musisz odpowiadać. - Mruknął tylko, podnosząc się z podłogi, by flegmatycznie powolnym krokiem podejść do okna.
Przegrywając konflikt z własną nieustępliwością, postanowiłam docenić szczerość szatyna, którą wykazał się podczas rozmowy przy ognisku. Westchnąwszy cicho, zajęłam miejsce obok niego, podsuwając mu pod nos paczkę własnych papierosów.
- W zasadzie byłam tylko w jednym poważnym związku, jeśli nie liczyć naszego. - Przerwałam na chwilę, podpalając bibułkę po uprzednim wsadzeniu jej do ust. - I musisz mi uwierzyć, że nie próbowałam utrzymać jakichkolwiek relacji z żadnym ze swoich chłopaków, bo na nikim nie zależało mi tak, jak na tobie. Byłam straszną suką. - Mruknęłam, wypuszczając spomiędzy ust dym na wprost otwartego okna. Wyglądało na to, że Harry słuchał moich słów, choć zapatrzony był w opustoszałe, pokryte delikatną mgłą pastwiska.
- Zmierzam do tego, że naprawdę mi na tobie zależy, Harry. Gdybym nie sądziła, że to co nas łączyło było prawdziwą miłością, pewnie jak dawniej zerwałabym z tobą kontakt i traktowała cię jak najgorsze zło. Zresztą - Trzymając tlącego się papierosa między palcami, odwróciłam się w kierunku młodego mężczyzny. Także kierując na mnie swoje spojrzenie, przyglądał się, jak kładłam wolną dłoń na jego okrytej koszulką klatce piersiowej.- Wydaje mi się, że w jakiś sposób wciąż cię kocham. Wcale nie mniej niż wcześniej.
Nabierając sporego oddechu, ponownie odwróciłam się w stronę okna. Przyznanie się do swoich uczuć przed Stylesem było ciężkie, zwłaszcza, że nie wiedział jeszcze o drobnym szczególe, który jak podejrzewałam, zmienić mógł wszystko. Postanowiłam jednak cieszyć się chwilową ulgą w towarzystwie mężczyzny, zanim choćby zdążył zastanowić się nad możliwością poprowadzenia dalej tej rozmowy.
- Śpij dobrze. - Uśmiechnąwszy się lekko po zgaszeniu papierosa, udałam się w stronę swojego pokoju.

Zgodnie z wcześniejszymi zapewnieniami, wraz z Harry'm musieliśmy się stawić w stajni z samego rana. Pora była na tyle brutalna, że nie martwiłam się o opuszczenie pokoju bez choćby delikatnego makijażu, wyjątkowo ceniąc sobie każdą minutę odebranego mi snu. Nieszczególnie zadowolona z ilości umożliwionego odpoczynku, zjawiłam się w stajni niewyspana, nieco obrażona i jeszcze bardziej niż zwykle marudna.
- Gryziesz, czy jednak można z tobą normalnie porozmawiać? - Wyraźnie kpiąc, Victor zjawił się w wejściu do boksu swojego wierzchowca, gdy z niemałym trudem próbowałam osiodłać Rendeza. Karosz, wykorzystując moje roztargnienie, zadzierał pysk ku górze przy każdej mojej próbie założenia mu ogłowia czy choćby zarzucenia wodzy. Czarnowłosy na szczęście znacznie przewyższał mnie wzrostem, dzięki czemu bez żadnego problemu poradził sobie z humorkami ogiera.
- Jesteś pewny, że chcesz ze mną teraz rozmawiać? - Z lekkim uśmiechem wymierzyłam w jego stronę szczotkę, którą jeszcze niedawno czyściłam grzbiet Rendeza. Unosząc dłonie w geście kapitulacji, Victor zawołał Harry'ego, akurat wychodzącego z siodlarni. Nie mieliśmy jeszcze okazji zamienić tamtego dnia choćby słowa, spiesząc się każdy we własnym kierunku, wobec czego posłałam mu pierwszy, delikatny uśmiech.
- Dzieje się dzisiaj jakaś absolutna tragedia jeśli chodzi o jazdy. - Mruknął niezadowolony trener, opierając się o ścianę boksu karosza. W nadziei, że nie będzie miał niczego przeciwko, w międzyczasie dokończyłam siodłanie rozglądającego się za Countess ogiera. - Mamy jakieś czterdzieści minut, zanim zajmą nam halę dwie lonże, więc najlepiej by było, gdybyście pojechali na stępa do lasu. Tylko młoda, błagam cię, nie daj się zrzucić przy pierwszym skrzypiącym patyku.
Mierząc go ironicznie chłodnym spojrzeniem, podpięłam jeszcze czysty popręg, częstując Rendeza znalezionym w kieszeni smaczkiem.
- Lepiej idź już rozkładać te drągi. - Fuknęłam na Victora, by odsunął się na bok i umożliwił mi wyprowadzenie konia. Nie ulegało wątpliwości, że podlegałam wtedy wszelkim docinkom ze strony, jak się okazało później, obu mężczyzn, którzy nie mogli nie wykorzystać okazji, w której nie miałam nawet sił na odpieranie ich drwin. Skupili się na treningu dopiero wtedy, gdy poinformowałam ich o niemiłosiernie upływającym czasie, zyskując tym samym okazje, by poświęcić się jeździe i przystosować zaspany umysł do wymagającego dnia.

Po niebywale udanym treningu zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami wyjechaliśmy na leśną dróżkę. Victor, poganiany przez innych instruktorów, nie zdążył osiodłać Hollywooda, by móc zamienić się ze mną końmi i wyjechać wraz z nami w krótki, nieco ponad dwudziestominutowy teren. Z jednej strony byłam zadowolona, że mogłam spędzić chwilę w siodle z samym Stylesem, ale w jego obecności ciążyła mi w głowie wiadomość, którą czułam, że powinnam była się z nim podzielić. Początkowo tłamsiłam ją w sobie, skupiając się na pilnowaniu niezwykle wyczulonego Rendeza, ale z biegiem czasu było mi tylko coraz to trudniej.
- Chciałabym, żebyśmy mogli być ze sobą szczerzy. - Odezwałam się w końcu, obracając się w kierunku stępującego obok mężczyzny. Skupiony dotychczas na ścieżce i dosiadanej przez niego młodej klaczy, obdarzył mnie przelotnym, pytającym spojrzeniem. Nie mogąc spojrzeć mu w oczy, zaczęłam bawić się z nerwów wodzami i kosmykami grzywy karosza.
- O co chodzi, Caroline? - Nieustępliwie zaczął mi się przyglądać, co wywoływało we mnie jeszcze większe wyrzuty sumienia. Zaczęłam żałować podjętych przez siebie decyzji, z wielkim żalem nie mogąc przenieść się w czasie. Czułam jednakże, że rozmowa była nieunikniona, zwłaszcza po tym, jak ją zaczęłam, a przyznanie się do tego wydarzenia mogło być oczyszczające. Pocieszając samą siebie w duchu, w końcu spojrzałam na mężczyznę i malującą się na jego twarzy ciekawość.
- Przespałam się ostatnio z Victorem. - Wymamrotałam z ogromnym trudem, powracając do patrzenia się przed siebie. Nieco mi ulżyło, choć spodziewałam się, że samo wyznanie nie zamykało całego tematu. Usprawiedliwiałam się jedynie samej sobie faktem, że nie czułam absolutnie niczego w kierunku czarnowłosego, a i on sam nie podejmował żadnych kroków w naszej sprawie.

Harry?
1008 słów

Od Aidena C.D Caroline

Zaskoczyła mnie ta bezwględna bezpośredniość szatynki, która w nostalgii wpatrywała się w niebo. Z jej twarzy nie było mi dane wyczytać żadnych emocji, czy też uczuć, które jej towarzyszą. Byłem jednak pewny, że w środku przeżywała taką samą, o ile nie gorszą burzę, jak ja. Starałem się ułożyć jakąkolwiek formułke w głowie, ale nie siląc się już na ładne słowa, po prostu dałem upust swoim myślom.
- Miłość to pojęcie względne, dobrze o tym wiemy, Caroline. Czy naprawdę się kochaliśmy? - przerwałem, by móc spojrzeć na kobietę, która wsłuchiwała się w ton mojego głosu. - Uważam, że tak, kochaliśmy się i to niesamowicie mocno. Było to inne uczucie, niż między mną, a Natalie. To Ty pokazałaś mi, że mogę znowu obudzić swoje uczucia, by znowu na kimś mi zależało. Uwierz, że podchodziłbym do Ciebie zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że czułem, albo i czuję nadal coś do Twojej osoby. Zapamiętaj, że nawet jak nasze kontakty będą nadal się rozchodzić, to pozostaniesz w moich myślach na zawsze, jako osoba przełomowa i wspaniała. Względem Natalie, kochaliśmy siebie inaczej, ale może to i nawet lepiej, bo czułem się znacznie pewniej w uczuciu z Tobą.
- Czemu non stop odnosisz się do Natalie? Czemu wcześniej mi nawet o niej nie wspomniałeś? - zapytała, zrywając źdźbło wiosennej trawy.
- Bo nie czułem się na tyle gotowy i odpowiedzialny, by powiedzieć Ci, że moja poprzednia miłość straciła życie przeze mnie. Nie czułem się na tyle odważny, by przyznać przed Tobą, że ją wtedy tam porzuciłem i pozwoliłem na zaćpanie siebie. - syknąłem, chowając twarz w dłoniach. Słowa, które wymawiałem, nigdy nie bolały, nie paliły mnie aż tak od środka. - Nie chodziło o to, że bałem się Twojej reakcji, bo wiedziałem, że będziesz musiała jakoś pogodzić się z tym faktem. Bałem się sam siebie, i własnej reakcji, bo ostatnie moje myśli o Natalie, skończyły się wielokrotnymi próbami samobójczymi. Czemu non stop o niej wspominam? Bo kochałem ją niewiele mniej od Ciebie, Caroline. Była inna, zupełnie różna od dziewczyn, które do tamtej pory znałem. Taka sama byłaś ty, wyróżniałaś się na szkolnym korytarzu, tylko na inny, indywidualny sposób. Ona była zakręcona, roztrzepana i szalona do granic możliwości, wykręcając mi stado dzikich numerów, przez które miałem ochotę ją udusić. Różniła się od ludzi, których znałem, bo nie miała nawet grosza w kieszeni, żyjąc z oszczędności, które pozostawił jej ojciec z handlu narkotykami. Nawet nie wiesz, jak bardzo odbiegała od mojego ideału dziewczyny. Wiesz, że była blondynką? - zaśmiałem się, wywołując tym samym uśmiech na twarzy kobiety. - W życiu bym nie powiedział, że zakocham się w jasnowłosej, a co dopiero z niższej warstwy społecznej, narażając się u mojej matki i ojca. To przez nią w sumie zacząłem ćpać, bo nie chciałem zacząć od niej odbiegać. To z nią wszystkiego próbowałem i przeżywałem pierwsze próby odstawienia, uwolnienia się od ówczesnych nałogów. To wtedy Natalie, była przy mnie w każdej sytuacji, podobnie do Ciebie sprzed roku. - przełknąłem głośno ślinę, siląc się na to, by ton mojego głosu się nie załamał. - Z charakteru była zupełnie inna, bo należała do tych uległych, no chyba, że chodziło o kolejną dawkę jakiegoś świństwa. Przepraszam, że wcześniej Ci o tym nie wspomniałem, ale zamierzałem. Wiedz, że samo to, że mówię Ci to teraz, jest strasznie dla mnie upokarzające i bolesne. Nigdy nie chciałem Cię zranić. Nie odbieraj moich poprzednich słów, jako tego, że byłaś tylko zamiennikiem, bo znaczyłaś dla mnie więcej, niż Nat. Tak, zdecydowanie, Caroline, kochałem Cię do granic możliwości. - skończyłem na resztkach powietrza. Caroline nie odpowiedziała mi, a podniosła się do siadu, spoglądając na mnie swoimi dużymi oczami. Była bezgranicznie śliczna, gdy płomienie ogniska oświetlały jej lewy profil. Nie czekając na jej reakcję, objąłem ją ramieniem, delikatnie opierając swój podbródek na jej głowie.
- Cieszę się, Aiden, że mogłam Ciebie poznać. - powiedziała i wtuliła się w moje ramię, zupełnie oddając się chwili dzisiejszego wieczoru.

W życiu nie powiedziałbym, że pewnego wieczoru, na podłodze mojego pokoju będzie zasiadać nasza trójka. Caroline zaczęła bywać u mnie coraz częściej, wpadając po prostu po to, by pogadać o ostatnich treningach, czy wypić po kumpelskim browarze. Jednakże obecność Victora w moich czterech ścianach, była dla mnie czymś niepodważalnie niespotykanym, a co dopiero nowym. Tłumaczył nam jak odnaleźć się w parkurze na niemieckim etapie zawodów. Czas mijał nieubłagalnie, a konkursy i pula punktów do zdobycia kurczyła coraz bardziej.
- Macie mieć cholernie spokojną głowę i musicie być w lepszych relacjach, bo bez wzajemnego wsparcia na rozprężeniu, nie ma bata, że sobie poradzimy. Wspaniale byłoby, gdybyście zachowali chłodne głowy i nie dawali się zbytnio sprowokować, bowiem niemiecka publika potrafi mocno zajść pod skórę. Ta prowokacja tyczy się szczególnie Ciebie, Aiden. - zaśmiał się, wskazując palcem na mnie.
- Przecież ja jestem bardzo ugodowym, grzecznym i sympatycznym człowiekiem, Victorku. - uśmiechnąłem się, pokazując mu środkowe palce.
- Musisz pilnować skupienia Countess, pamiętaj, że jest młoda i straszliwie upierdliwa, więc może Ci zacząć robić wszystko na złość. A ty, Caroline, masz zostać głową na parkurze, do ostatniego oddanego skoku, bez względu na to, jak będzie Ci się prowadziło Rendeza, zrozumiano? - zapytał, na co dociekliwie pokiwaliśmy głową. - No cóż, dzieciaczki, na mnie już pora bo robi się dość późno. Nie siedźcie zbyt długo, bo będziecie mieć jutro rano porządny wycisk. Dobranoc. - powiedział i z nonszalancją opuścił moje lokum. Uczucie ulgi, które mną zawładnęło, dało o sobie znać dosyć głosnym odsapnięciem. Szatynka zaśmiała się w głos, widząc, jak szybko rozluźniłem się po zniknięciu naszego trenera.
- Nadal go nienawidzisz, przyznaj. - mruknęła, zasiadając w fotelu.
- Tak, masz zdecydowanie rację. Gdyby nie fakt, że jest całkiem znośnym trenerem, to z całą pewnością, po raz kolejny miałbym ochotę rozsmarować jego twarz na posadzce. - przechyliłem głowę i wzruszyłem ramionami. - Jednakże dopełniam wolę dyrektorów i staram się mu nie wadzić.
- I bardzo dobrze Ci to wychodzi. Ludzie, którzy nie są zamieszani w tamtą bójkę i nie siedzą blisko nas, nawet nie mają możliwości, by się o czymkolwiek domyślać.
- Caroline, przepraszam, że zmienię temat, ale dręczy mnie coś od naszej rozmowy przy ognisku. Nie oczekuję żadnej rozbudowanej odpowiedzi, a nawet jeśli to pytanie nie będzie dla Ciebie wygodne, to po prostu mi to powiedz i nie odpowiadaj. A czy Ty, naprawdę mnie kochałaś?

Caroline? ♡
1006 słów = 6 punktów

piątek, 20 marca 2020

Od Caroline C.D Aidena

Przyglądanie się współpracy mężczyzn było dla mnie czymś nowym, ale niebywale zadowalającym. Z lekkim uśmiechem na ustach obserwowałam ich pracę, starając się pozostać przy tym jak najmniej inwazyjna. Oczywistym było, że musieli się na początku dotrzeć i znaleźć wspólny język - nawet jeśli nie byli kandydatami na oddanych sobie przyjaciół, to ich podejście do jeździectwa i pracy z wierzchowcami niejednokrotnie się ze sobą pokrywały. Czekała ich jeszcze z pewnością długa droga, zanim mogli przyznać się, że wspólne treningi nie były najgorszą rzeczą, jaka ich kiedykolwiek spotkała, ale w głębi duszy czułam, że mogli tylko na tym skorzystać.
- Caroline, rozłożysz nam drążki na kole? - Victor odwrócił się w moim kierunku, gdy mieli już za sobą pierwsze ćwiczenia w kłusie. Oczekując momentu, w którym mogłam zacząć przygotowywać na trening Hollywooda, chętnie pomagałam czarnowłosemu w rozplanowywaniu ćwiczeń. - Cztery, wiesz, jak jeździliśmy ostatnio.
Podniosłam się ze stacjonaty, na której siedziałam, by przytargać na środek placu kolorowe drągi. Podczas gdy dokładnie odmierzałam pomiędzy nimi odległość, Victor rozmawiał z szatynem o Countess i o ich dotychczasowych metodach treningu.
- A, możesz już ściągać siwego - Usłyszałam, ledwo gdy ostatni drąg osiadł na swoim miejscu. Nie ukrywałam, że czekałam na tę chwilę z utęsknieniem, bo przebywanie w jednym miejscu ze Stylesem nie dość, że było niekomfortowe, to wprowadzało napiętą atmosferę.
Korzystając, że znajdowaliśmy się jeszcze na jednym terenie, Victor zwrócił się do nas obojga.
- Od jutra jeździmy w trójkę, bo brakuje miejsca w rozpisce na indywidualne treningi. - Posyłając mi w pewnym sensie przepraszające spojrzenie, zaczął opuszczać stacjonatę o dziurkę w dół. - W zasadzie zaraz po śniadaniu musicie zacząć się siodłać, bo dopiero za trzy dni mamy plac dla siebie o normalnej godzinie.
Harry albo dobrze ukrywał swoje uczucia, albo moja obecność była mu obojętna, bo nie wydał z siebie ani jednego słowa sprzeciwu. Z jednej strony pragnęłam jego uwagi, a z drugiej wiedziałam, że trzymanie się na dystans było na tamten moment najlepszym rozwiązaniem. Pozostawiając mężczyzn samych, w ciszy udałam się do boksu zajmowanego przez Hollywooda. Wałach sprawił mi niemałą niespodziankę, zachowując nienaganną wręcz czystość swojej sierści. Wiedziałam więc, że mogłam porzucić pośpiech i w spokoju zająć się przygotowywaniem go do jazdy.
- Poznasz koleżankę, kaleko. - Wyszeptałam spokojnie podczas pozbywania się kurzu i innych pyłków z jego grzbietu. Jak zwykle mogłam liczyć na spokój ze strony wierzchowca, z pokorą poddającego się wszelkimi zabiegom pielęgnacyjnym. Po zaliczeniu większości egzaminów częściej znajdowałam odpowiednią ilość czasu, by pogodzić wszystkie obowiązki z wdrażaniem wałacha do treningów.
Z osiodłaniem konia uwinęłam się zdecydowanie szybciej niż zwykle. Do pełnej gotowości brakowało nam tylko założonych ochraniaczy i ostatecznie podpiętego popręgu. Gdy znaleźliśmy się na zewnętrznym placu, Victor był w trakcie zaciekłego omawiania czegoś ze swoim nowym podopiecznym. Podejrzewałam nawet, że mężczyźni zwrócili na nas dopiero uwagę, kiedy zabrałam im spod nosa stopień i zajęłam miejsce w niedawno zakupionym dla siwka siodle.
Całe zainteresowanie zyskały jednak konie, z niemałą ekscytacją wystawiając w swoim kierunku pyski. Oba wierzchowce parskały, rozszerzając chrapy, ale standardowo to Countess odznaczała się z tej dwójki największą głośnością. Spoglądanie na to, jak konie beztrosko się ze sobą poznawały, wywoływało na mojej twarzy niemały uśmiech.


Większość uczniów spotkała się pod koniec weekendu na jednej z pobliskich łąk. Niezagospodarowana przestrzeń mieściła się tuż za obszernym lasem, do którego niejednokrotnie wyjeżdżaliśmy w poranne tereny. Tym razem nie miało to niczego wspólnego z końmi - ktoś wpadł na pomysł, by korzystając z wolnego czasu po zdanych egzaminach rozpalić późnym popołudniem ognisko. Chwilę kłóciłam się ze swoją moralnością, nim podjęłam decyzję o uczestniczeniu w całym przedsięwzięciu, ale nie postanowiłam psuć innym zabawy dywagacjami nad możliwymi fatalnymi skutkami. Zamiast tego, liczyłam na nawiązanie kontaktu z dziewczynami, które dotychczas zwykłam zbywać.
Na miejscu zjawił się także Styles. Choć przez większość czasu trzymał się na uboczu, to zdarzało mi się zauważyć go podczas rozmowy z innymi osobami.
Nasza relacja wciąż była trudna, chociaż chyba powinnam stwierdzić, że nie było jej wcale. Od ponad tygodnia łączyły nas co prawda wspólne treningi, ale na tym to wszystko się kończyło. Zdarzało się czasami, że przepraszaliśmy się w przejściu czy pomagaliśmy sobie nawzajem w ustawianiu przeszkód, ale nic ponad to. Nie widząc z jego strony choćby krzty zainteresowania i ja postanowiłam nie ratować naszych ostatecznie podupadających kontaktów. Po tym co między nami zaszło, nie wyobrażałam sobie, bym miała sama tłumaczyć sobie jego błędy i upraszać się mężczyzny o powrót dawnego ładu.
Nie zamierzałam jednak ukrywać, że niesamowicie zanim tęskniłam. Oboje byliśmy trudni, a nasze charaktery wyjątkowo dominujące, ale kontakty z nim wypełniały niejedną pustkę i zapewniały poczucie stabilizacji i pewnej przynależności. Wciąż zdarzało mi się przypominać wspomnienia z okresu, gdy byliśmy razem i wszystko zdawało się wychodzić na prostą. Zwyczajnie tęskniłam za możliwością przytulenia się do szatyna i powiedzenia mu wszystkiego, co leżało mi na sercu. Nie wiedziałam, jak powinnam była się zachować. Decyzja o schowaniu godności i dumy do kieszeni była dla mnie wręcz niewykonalna, ale kierowana nagłym przypływem różnych emocji podeszłam do Harry'ego, który siedział w odosobnieniu. Zajmując miejsce na trawie tuż obok niego, nie musiałam się patrzeć w jego kierunku, by wiedzieć, że przyglądał mi się z podejrzliwością.
Tak bardzo chciałam wiedzieć, co siedziało w jego głowie.
- Myślisz, że naprawdę się kiedyś kochaliśmy? - Wypaliłam po chwili panującej pomiędzy nami ciszy, kładąc się do tyłu, by nie zadzierać głowy ku górze w celu obserwacji nieba. Klasyfikacja każdego z obłoków zdawała się mnie relaksować, co było mi niezbędne po tym, jak sama zadanym pytaniem wrzuciłam się na głęboką wodę. - Po prostu, że to była miłość?
Nie wiedziałam, po co do niego przyszłam, a tym bardziej po co inicjowałam tak trudną rozmowę. Być może było nam to potrzebne - nie potrafiliśmy w końcu zebrać się jak dorośli ludzie do wymiany zdań, a moja nagła decyzja poniekąd nas do tego zmuszała. Chciałam poznać opinie szatyna, wiedzieć, czy traktował mnie w ogóle poważnie i łączył ze mną jakiekolwiek nadzieje i plany na przyszłość. Brałam co prawda pod uwagę, że mogłam usłyszeć kolejne przykre słowa i znowu zderzyć się z brutalną rzeczywistością, ale musiałam dowiedzieć się od niego prawdy, by móc ruszyć na przód.
Jedno z mojej strony było pewne - moja miłość co do niego była szczera, prawdziwa i nieprzerwana.

Hazzunia?
1008 słów

Od Aidena C.D Caroline

Słońce dopiero co wschodziło, a ja już pałętałem się po terenach całej stadniny. Niemrawo człapiąca za mną Countess, łapała co chwilę kępki trawy, jakby próbując zasygnalizować mi, że chce się chociaż na chwilę zatrzymać, by zjeść kosmyki. Ignorując jednak jej prośby, parłem do przodu, wchodząc na delikatny wzgórek, by zająć miejsce wśród porannej rosy. Malowniczy wschód słońca zachęcał moją głowę do rozmyślań, a aura, którą tworzyła pasąca się klacz, koiła mnie i ochładzała moje wczorajsze poczynania. Kłótnia z Caroline wywarła na mnie niemałe wrażenie, powodując duże sprzeczności w głebi mnie i nasuwając pytanie, co jest właściwie ze mną nie tak. Analizując wydarzenia poprzedniego tygodnia, próbowałem odnaleźć się pośród nich, bowiem czułem się po prostu zagubionym, niczym młode jagnię we mgle. Wsłuchiwałem się w dźwięki natury, szum wiatru, czy też okolicznego, krystalicznego potoku, któru dodawał jeszcze więcej uroku temu miejscu. Countess, przecinała spokojne dźwięki swoim donośnym rżeniem, próbując zasygnalizować swoim znajomym, że jest tutaj i mają do niej dołączyć. Uśmiechałem się za każdym razem, gdy dumnie unosiła głowę i rozdymała chrapy, wydając z siebie głośne, dość irytujące parsknięcia. Sierść klaczy przepięknie pobłyskiwała granatem, który wyróżniał się na tle delikatnego, fioletowego nieba. Ptaki zaczynały śpiewać, tworząc przy tym niebanalny obrazek, wyciągnięty prosto z jakiejś książki, lub filmu o szczęśliwym zakończeniu, który chyba zwyczajnie mi się nie należał. Nie chciałem, by Caroline dowiedziała się w taki sposób o Natalie, która sporo namieszała w moim życiu. To z nią poznawaliśmy coraz to nowsze substancje chemiczne, trując przy tym swoje młode organizmy. Blondynka zawróciła mi w głowie, byłem w stanie zrobić dla niej dosłownie wszystko. Pochodziła z niższej warstwy społecznej, mieszkała w starszym zabudowaniu na przedmieściu. Jej brat i ojciec odsiadywali wyrok za handel twardymi narkotykami. To od nich zaczęła podłapywać pierwsze partie, a zaczęło się od bardzo niewinnie wyglądających jointów, które skutecznie umilały nam wzajemne towarzystwo. Nigdy się właściwie nie kłóciliśmy, prócz jednego feralnego wieczoru, który skończył się najgorszym z możliwych scenariuszem. Gdy siedzieliśmy wtedy nad jeziorem, wyciągnęła z kieszeni ramoneski strzykawkę i zestaw do podgrzewania heroiny. Nie znałem jej wówczas, byłem zdania, że mogę ćpać, do momentu, gdy nie będę zmuszony do wbijania igieł w żyły. Sprzeciwiłem się jej, próbując jakkolwiek wybić ten pomysł z głowy. Była zdecydowana i nieustąpliwa, nawet szantaże sobie z nią nie radziły, dlatego właśnie ją opuściłem. Gdy jechałem rowerem, a obok mnie przejeżdżały karetki pogotowia i radiowozy, w życiu nie powiedziałbym, że jadą właśnie do mojej Natalie. Byłem zakochany po uszy, nienawidziłem chwili, które spędzane były bez niej. Jej szaleństwo i wrodzony spryt bardzo szybko mnie zauroczyły, przez co zapomniałem, że moi rodzice nie będą zadowoleni z faktu, że ta biedna dziewczyna zawładnęła moim sercem. Kolejne dni spędzane w szkole bez blondhnki, wprawiały mnie w zakłopotanie i wpędzały w wymyślanie różnych czarnych scenariuszy. Dopiero, gdy do klasy wpadła dwójka policjantów, łudziłem się z nadzieją, że Natalie żyje i ma się dobrze, a po prostu obrażona na mnie, wagaruje bez żadnych oznak życia. Postawiono mi zarzuty w postaci braku udzielenia pierwszej pomocy, ale sąd zwróciwszy uwagę na to, że całe wydarzenie nie zaszło w mojej obecności, oddalił je, ale sprawa i tak utkwiła na dobre w moich papierach. Obwiniałem się za jej śmierć, wielokrotnie próbując odebrać sobie życie przez przeróżne sposoby. W momencie, gdy sam utkwiłem w uzależnieniu od heroiny, zapomniałem o tym, co spotkało Nat, i oddałem się nałogowi. Wymazywałem to sobie z pamięci, byłem pewien, że nikt nie będzie w stanie tego odkopać. Prócz szui Victora, który jak widać zrobił wszystko, by wpędzić mnie do przysłowiowego grobu i wynieść całkowicie moje śmieci z życia Caroline. Nie chciałem, by szatynka dowiedziała się w takich okolicznościach, planowałem powiedzenie jej tego, ale w dogodnych okolicznościach i po tym, jak wrócimy do w miarę normalnych, stałych relacji. Byłem zły na siebie, że w tak dobitny sposób, powiedziałem jej to co myślę. Po części jednak byłem z tego faktu zadowolony, bo uświadomiłem jej, w jak gównianym położeniu jest. Alkohol, który wtedy w nas buzował również nie pomógł, a wręcz zaszkodził. Nadal w głowie trzymał mi się obraz chwiejącej się na nogach dwudziestolatki.

Nienawidziłem być wzywanym do gabinetu dyrektora, a już w szczególności być wyciąganym z zajęć, w tym właśnie celu. Dawno już państwo Rose nie wyciągało mnie aż w takim szybkim tempem za chabety. Niemrawo przebierałem nogami w kierunku zdobionych okuciami drzwi. Siadając na miękkim krześle odczuwałem niechęć, do rozpoczęcia dyskusji z nimi, więc oczekiwałem, że to któreś z nich otworzy pierwszy usta.
- Aiden, przepraszamy za tak gwałtowne działanie, ale wiemy, że zaraz po zakończeniu tej lekcji masz trening. - uśmiechnęła się Elizabeth, gładząc rękę swojego męża. - Dlatego też woleliśmy Cię uprzedzić, że dzisiaj będziesz miał trening z Victorem. Zauważyliśmy, że w ostatnim czasie zacząłeś prężnie rozwijać swoją karierę sportową, a Victor świetnie nadaje się do poprowadzenia mało doświadczonych par, jaką tworzysz ty wraz z Countess Of Highfields.
Wmurowało mnie, siedziałem dosłownie przyparty do oparcia niewidzialną ręką. Czułem jak w gardle rośnie mi gula, a irytacja rozsadza moją głowę.
- Czy jest to konieczny zabieg? Nie ukrywam, że treningi z panem i panią Frau bardzo mi odpowiadają, i pozytywnie wpływają na nastawienie moje, jak i konia. Nie będę się rzecz jasna wzbraniał, ale wolę wspomnieć o tym, że moje stostunki z tymże... - szukając odpowiedniego słowa, głośno przełknąłem ślinę, połykając z tym również wór obelg. - Z tymże stajennym nie są zbytnio dobre, a wręcz negatywne.
- Aktualnie już instruktorem, nie stajennym, Aiden, pamiętaj o tym. Zgódź się chociaż na próbę, kilka treningów na pewno Cię nie zbawi, a może zaowocować świetną współpracą.
- Zgoda. - mruknąłem niewyraźnie.
- W takim razie okres próbnego miesiąca rozpoczyna się właśnie dzisiaj. Zwalniam Cię z pozostałych dwudziestu minut wykładu, idż przygotowywać się na jazdę. - odpowiedział Rose, posyłając mi ciepły uśmiech.
- Miesiąca? - oburzyłem się, opierając głowę o otwartą dłoń. - No nic, dziękuję za rozmowę i życzę miłego popołudnia. - dodałem i szybkim krokiem opuściłem gabinet dyrektorski.

Wstawiając się na kwarcowy plac, nawet moje najśmielsze wizje, nie przewidywały obecności Caroline, która w towarzystwie Victora układała kombinacje z drągów. Modląc się o spokój ducha, zabrałem schodki i dosiadłem grzbietu Countess, która niespokojnie przestępywała z nogi na nogę, coraz to rżąc. Podjechałem do kruczowłosego i nachyliłem się, by dorównać jego spojrzeniu.
- Nie myśl, że jest to zakopanie toporu wojennego. Miesiąc i pozbywam się Ciebie z kandydata na mojego trenera. - uśmiechnąłem się, wyciągając mu rękę. Odwzajemnił ironiczny uśmiech i potrząsnął kilka razy naszymi dłońmi.

Caroline? ♡
1045 słów = 6 punktów

Od Caroline C.D Aidena

Nagły przypływ adrenaliny sprawił, że z łatwością stanęłam o własnych siłach. Przetarłszy swoją twarz w celu uzyskania choćby namiastki trzeźwego umysłu, zadarłam podbródek ku górze, by móc patrzeć prosto w oczy rozwścieczonego mężczyzny. Nie mogąc uwierzyć w bezczelność słów szatyna, najchętniej wytknęłabym mu wszystkie jego winy.
Wraz z rosnącą wściekłością pojawił się u mnie przejaw pijackiej odwagi.
- Posłuchaj mnie, ty pierdolony narcyzie. - Hardo mierząc go wzrokiem, starałam się kontrolować ton swojego głosu. Nie ułatwiała mi tego co prawda ilość spożytego alkoholu, jednak nie zależało mi na tym, by nasza sprzeczka zyskała na rozgłosie. Nawet Victor zniknął z naszego pola widzenia, gdy zmierzyłam go nieustępliwym, proszącym wzrokiem. Momentalnie poczułam, jak złość wzięła górę nad wpływem trunków. - Nie masz najmniejszego prawa interesować się tym co i z kim robię, rozumiesz? Doskonale wiesz, że znałam się z Victorem na długo przed tym, zanim zaczął mnie trenować, więc, do cholery jasnej, przestań usprawiedliwiać się cudzymi błędami.
- Gdybyś zapomniał - Dodałam jeszcze, z kpiną uśmiechając się w jego kierunku. - To właśnie ty mnie znowu skrzywdziłeś.
- Jesteś tak kurewsko naiwna, że chyba nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. - Widocznie nie dowierzając, bez żadnych skrupułów zaśmiał mi się prosto w twarz. - Prawda jest taka, że jesteś najebana i pozwalasz na za dużo trenerowi, któremu nigdy nie będziesz w stanie dać tego, czego chce.
- Naprawdę to jest twoim jedynym problemem? Twoja zazdrość? - Tym razem to ja zaczęłam się śmiać, skutecznie wyprowadzając szatyna z równowagi. Zaczynałam mieć dość jego, tej dyskusji i całej naszej relacji. - Nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę twoją własnością, nieważne jak bardzo ci się to nie podoba.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak...
Nie dając mu dokończyć, dostrzegłam tylko, jak siedzący dotychczas obok ludzie zaczęli zmieniać swoje miejsca.
- Ja nie sądziłam, że będziesz się tak zachowywać po tym, co się okazało! Przez ciebie zmarła jakaś dziewczyna, czy do ciebie to w ogóle dociera?! Nie odezwałeś się do mnie ani słowem, a ja stanowczo za dużo przez ciebie wycierpiałam. Mam dość ciebie, twoich problemów i tego cholernego poczucia, że tylko ty jeden jesteś dla mnie odpowiedni, bo, kur wa, nie jesteś.
- Może faktycznie byłoby lepiej, gdybym pozwolił ci wtedy wyjechać.
Choć padło tego wieczoru wiele nieodpowiednich i przykrych słów, to właśnie wtedy ton głosu szatyna zabolał mnie najbardziej. Chłodno, całkowicie bezuczuciowo oznajmił, że moja niedawna sugestia powrotu do domu była słuszna. Nic nie raniło tak, jak jego obojętność.
- Nie próbuj już nawet tego naprawiać. - Odparłam słabym, lekko drżącym głosem, przerywając trwanie naszych nieustępliwych spojrzeń. Chwiejąc się na swoich długich, odkrytych nogach opuściłam lokal w tak szybkim tempie, na jakie tylko pozwoliły mi zbyt wysokie szpilki.
Na zewnątrz od dłuższej chwili panował już zmrok. Nie widząc ani jednej żywej duszy, nie licząc buszującego po krzakach kota, nie miałam pojęcia, w którą stronę powinnam była pójść, żeby trafić do hotelu. Nie miałam zamiaru korzystać z czyjejś łaski i dzwonić po pomoc, wierząc w to, że przynajmniej ten problem z łatwością rozwiążę sama.
Szmaragdowa sukienka, którą na nieszczęście miałam na sobie, sięgała nieco poniżej połowy uda. Podwiewana co i rusz przez wiatr, nie pomagała mi w utrzymywaniu jakiegokolwiek ciepła, nie wspominając już o komforcie. Przytrzymując ją, by nie ukazywała zbyt wiele, z trudem starałam się podpalić końcówkę znalezionego w torebce papierosa. Próbowałam ukoić swoje nerwy. Podtrzymywanie się w ciągłym stresie i zdenerwowaniu jeszcze nigdy nie przyniosło mi niczego dobrego. Gdy wydawało mi się, że uspokoiłam się już po sprzeczce z Harry'm, z ogromną frustracją zaklnęłam, gdy tkwiący w torebce telefon nie przestawał dzwonić. Zirytowana, nawet nie sprawdzając, kto do mnie dzwonił i w jakim celu, z trudem powstrzymywałam się od wyrzucenia go do najbliższego kosza. Kiedy postanowiłam go zaledwie wyłączyć, dostrzegłam w oddali ledwie widoczny przystanek. Nie poddałam się jednak kiełkującej euforii - wciąż istniała ogromna szansa, że o tej porze nie znajdzie się autobus, który zabierze mnie w teoretycznie dobrym kierunku. Nie wspominając już nawet o tym, że pozostało mi kilka marnych groszy, a moja znajomość języka włoskiego ograniczała się do kilku pojedynczych słów i najbardziej przydatnych zwrotów. Jakimś cudem udało mi się dotrzeć do rozpiski, zanim odjechał ostatni z wymienionych autobusów. Choć puściły mi podczas jazdy nerwy i uroniłam kilka łez, to ostatecznie z powodzeniem dotarłam do hotelu. W przydzielonym nam pokoju na szczęście nie było nikogo, dzięki czemu mogłam w spokoju dojść do siebie i przygotować rzeczy na następny dzień zawodów.

- Za szybko, Caroline. Jak dalej będziesz go tak rozpędzać, to albo zwyczajnie nie zmieścicie się w szeregu, albo znowu pojedzie bez ciebie. - Po poprawieniu przeszkody po innym wierzchowcu, Victor z powrotem stanął obok niej, szczegółowo przyglądając się naszej pracy. - Wycisz go, skup się na utrzymywaniu rytmu i spróbuj za chwilę jeszcze raz.
Tym razem pragnęłam pokazać nas z jak najlepszej strony. Słuchałam się wskazówek trenera, już od samego początku pilnując Rendeza, by nie powtórzyć sytuacji z poprzedniego dnia, skutecznie dążąc do zajęcia miejsca na podium. Karosz nie dawał za wygraną, z ogromną siłą pobrykując przy każdej możliwej okazji. Zwłaszcza, gdy przejeżdżaliśmy obok stępującej Countess.
- Znacznie lepiej. - Czarnowłosy poklepał wierzchowca po łopatce, strzepując z ciemnozielonego czapraka i lśniącego siodła drobinki podłoża. Zapobiegawczo upewniwszy się, że popręg był odpowiednio podpięty, a ja skupiona, kazał nam po raz ostatni pokonać ustawioną przeszkodę. Dbając o dokładny, równy najazd, zebrałam konia, nim choćby pomyślał o zwiększeniu prędkości. Gładko znajdując się z ogierem po drugiej stronie, z zadowoleniem pochwaliłam go, oczekując wraz z trenerem sygnału do wjechania na parkur. Gdy tylko znaleźliśmy się na głównym placu, modliłam się o to, by przedwcześnie nie poddać się eurofii z idealnego sprawowania Rendeza i pamiętać o wszystkich wskazówkach, którymi dzielił się ze mną Victor. Od samego początku pilnowałam tempa galopu, nie pozwalając ogierowi puścić się przed siebie dzikim tempem. Pierwsze trzy przeszkody pokonaliśmy na czysto, a dzięki odpowiednio wymierzonym odskokom karosz z łatwością mieścił się na każdej linii. Zwinnie pokonywał nawet najbardziej wymyślne zakręty, cały czas będąc pod moją kontrolą i choćby najdelikatniejszymi sygnałami. W końcu nadszedł czas na okser, który od ostatniego przejazdu spędzał mi sen z powiek. Tym razem nie zamierzałam dać się zwieść dobrej passie i znakomitemu prowadzeniu - pilnowałam Rendeza do samego zakończenia parkuru, z zachwytem widząc, jak wierzchowiec bez trudu skakał studwudziesto centymetrowe przeszkody.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy okazało się, że jako jedna z ostatnich startujących par, mieliśmy najszybszy czysty przejazd.

Harry?
1035 słów

Od Aidena C.D Caroline

Nikt nie spodziewał się zrzutki na ostatniej przeszkodzie, i to dodatkowo w wykonaniu samej Caroline Wilson, która w pierwszym etapie zawodów zaprezentowała się na ogierze wręcz nienagannie. W głowie grzmiało mi stado myśli, próbujące wytrącić mnie przed samym powrotem do boksu Countess. Białe bryczesy włoskiej firmy wydawały się dosłownie odbijać promienie słoneczne, wesoło przy tym pobłyskując. Sprzączka czarnego paska ozdobionego wędzidłem, lekko pobrzękiwała, wystukując kolejne dźwięki przy moim kroku. Koszulę zakryłem cienką bluzą, by podczas czyszczenia klaczy nie narazić się na żadne większe zabrudzenia. Stajnia namiotowa, w której stała, ku mojemu zadowoleniu świeciła pustkami, dając mi możliwość przygotowania się do startu w pełnej ciszy. Może nie do końca pełnej, bo przecinanej donośnym rżeniem skarogniadej kobyły. Wydawała się być zadowolona z faktu, że cieniutka derka, którą była okryta, wisiała na niej w strzępkach. Na szczęście jednak zniwelowała ona większość zabrudzeń.
- Dzięki, wariatko. - zaśmiałem się, energicznym ruchem rzucając polar koło dużej, jeździeckiej paki. Szczotka z długim włosiem świetnie omiatała klacz z pyłków, nadając sierści delikatny, granatowy połysk. Hrabina mimo swoich pobudek destrukcyjnych, dzisiaj postanowiła nie siać wszędobylskiej grozy. Domagała się pieszczot i smakołyków, stanowczo za mocno odrzucając moje poczucie czasu. Przez roztrzepanie, zdążyłem jedynie upiąć grzywę w eleganckie kitki, a w ogon wpleść czerwoną wstążkę, którą przed startem podarował mi trener. Nieznośnie trzepała głową, próbując pozbyć się silikonowych gumeczek. Komplet ochraniaczy z futrem szybko odnalazł swoje miejsce na nogach pozbawionych odmian. Zakładanie strychulców skończyło się jedynie na nieudanych próbach kopnięcia, co należało pochwalić u buntownika. Ciemny, bordowy czaprak wspaniale współgrał z ciemną okrywą włosową klaczy, tworząc niesamowicie zgrane połączenie. Wygładzając podkładkę, starałem się przypiąć wszystkie paski jak najrówniej, by nie wystawały spod czarnego, skokowego siodła. Ogłowie z podwójnym nachrapnikiem sprawnie odnalazło właściwe miejsce, a baucher został przyjęty przez kobyłę z ogromną łatwością. Klepiąc ją za spokojne stanie, podpiąłem pięciopunktowy napierśnik z wytokiem, a później podciągnąłem popręg. Wyglądała bardzo dumnie i elegancko, wesoło strzyżąc uszami na każdą stronę. Prostowała szyję, by dojrzeć jak największą ilość rzeczy, sprawiając przy tym wrażenie jeszcze bardziej pokaźnego wzrostu. Opuściłem boks, by z szuflady wyciągnąć czarne rękawiczki, oraz kask. Bluzę upakowałem na miejsce wcześniej wyjętego fraku, który wspaniale wpisywał się w kolor czapraka. Zapinając drugi guzik, modliłem się w duchu, by przedstawić naszą parę w jak najlepszej, możliwej dla nas odsłonie. Chciałem po prostu uzyskać zerowy, pewny przejazd, podczas którego zachowałem pełną kontrolę nad młodą klaczą. W wejściu do namiotu minąłem się z Victorem, który swoim uśmiechem skutecznie podburzył mój spokój ducha. Starając się jednak zachować zimną krew, ruszyłem w stronę rozprężalni, gdzie w każdą możliwą stronę poruszało się po conajmniej dziesięć koni. Nie wiedziałem jeszcze, jak klacz zachowuje się podczas takiego zagęszczenia, lecz cieszyłem się, że pamiętałem o wpleceniu czerwonej wstążki w ogon wierzchowca. Pracownik tutejszej stajni przytrzymał klacz przy wsiadaniu z chyboczącej się drabinki. Gładząc kłąb klaczy kciukiem, usiadłem jak najdelikatniej w siodło i nabrałem wodzy. Counti momentalnie usztywniła swoją szyję, powodując przy tym łukowate wygięcie.
- Czyli chcesz się dzisiaj bawić ze mną w kotka i myszkę? - uśmiechnąłem się, otwierając dłoń by dać jej odrobinę luzu i przejechać ręką między uszami kobyły, która niesamowicie uwielbiała ten gest. Dodając jej słownej otuchy wjechałem na rozprężalnie, starając się przy tym nikomu nie wadzić.

- Poprosimy o wjazd Aidena Styles'a dosiadajacego klaczy Countess Of Higfields! - wyczytał spiker. Publiczność powitała naszą parę gromkimi brawami. Klacz napędzała samą siebei, drepcząc w miejscu. Prezentowała swoją muskulaturę w dość zabawny sposób. Starała się uwolnić z kontajtu, delikatnie się szarpiąc. W uszach rozdzwonił mi dzwonek rozpoczynający trzydziesto sekundowe odliczanie do przymusowego rozpoczęcia parkuru. Nie odczekując jednak tyle, dałem gnjadoszce wyraźny sygnał do galopu, na który ta odpowiedziała wzorowo, pobrykując sobie jedynie. Przechodząc do półsiadu modliłem się o to, by nie ośmieszyć się już na pierwszej przeszkodzie, i to w dodatku w najniższej rozgrywanej klasie L. Na całe szczęście dystans był rozegrany prawidłowo, więc klacz oddała czysty i pokaźnych rozmiarów skok nad stacjonatą. Pochwaliłem ją pogładzeniem kciukiem, ruszyłem do podwójnej kombinacji, próbując dopasować w miarę możliwości tempo. Miałem wrażenie, że odskok wypadnie zdecydowanie za daleko, ale Countess na szczęście odpowiednio się skróciła, mieszcząc jeszcze jedną foule. Szczęśliwy z obrotu sytuacji, rozjechałem dystans do drugiej przeszkody na dwa skoki galopu, zamiast trzech, oddając w ten sposób pełen siły wybicia skok. Słysząc wiwaty, dopiero wtedy dostrzegłem wśrod publiki twarz Caroline, która pokryta była skamieniałym wyrazem powagi. Zaraz obok niej zasiadała reszta zawodników z naszej Akademii, oraz Victor.

Przejazd na Countess dał mi najwyższe miejsce na podium, oraz możliwość poprowadzenia naszej pierwszej w życiu rundy honorowej. Lekkość z jaką oddawała dzisiaj skoki, była wręcz niepojęta i wspaniała. Byłem naprawdę wdzięczny klaczy za to, że udalo jej się sprostać moim wymaganiom. Leżąc w pokoju z kruczowłosym, modliłem się, by nie zaczynał żadnej rozmowy. Na moje szczęście, zajęty był usilnym grzebaniem w telefonie. Przebrany w świeże, codzienne ciuchy, czułem się wspaniale.
- Jedziemy na miasto, do baru. Za piętnaście minut przy autach. - Wpadła do pokoju niezbyt znana mi uczennica. Nie trzeba było mi więcej mówić. Szybko zerwałem się z pościeli i szukając papierosów, miałem zamiar opuścić lokum jak najszybciej.
- Tylko staraj się czegoś nie przyćpać, Aidenku. - warknął Victor, ściągając koszulkę.
- Nie pogrywaj ze mną. - uśmiechnąłem się, wsadzając między wargi papierosa. - Bo inaczej skończysz jak Natalie. - wzruszyłem ramionami i z odpalonym już papierosem, wyszedłem na parking przed hotelem.

Zabawa w barze rozkręcała się coraz bardziej. Nie tylko uczniowie naszej Akademii wpadli na pomysł, by opić dzisiejsze zwycięstwa, czy też zapić porażki. Lokal był przepełniony, obstawiałem, że dawno nie mieli takich obrotów. Siedziałem przy barmanie, popijając już kolejną szklankę szkockiej whisky. Nie czułem się skory do gry w billarda, czy trwającego już przy którymś stole rozbieranego pokera. Delikatnie zbłąkanym wzrokiem szukałem szatynki, która tuż po przekroczeniu progu, zapadła się jakby pod ziemię. Pierwsze zgony odpoczywały na skórzanych kanapach, nie byłem pewien, jak mogli doprowadzić się do stanu rzygania pod siebie. Czoło opierałem o sygnety na moich palcach, starając się rozgryźć zaistniały między mną, a Caroline narastający konflikt. Nie wiedziałem w jaki sposób mam z nią pogadać, by odzyskać możliwość stałego kontaktu z nią. Muzyka zaczynała nabierać mocy, skutecznie zagłuszając moje myśli. Kątem oka wreszcie dostrzegłem dziewczynę, ale nie w sytuacji, w której chciałbym ją dostrzec. Siedziała na kolanach widocznie wstawianego Victora, oddając mu pocałunki z coraz to rosnącą pasją. Wściekłość poderwała mnie z taboretu. Podchodząc do nich, nawet nie myślałem o tym, co powiem. Buzowało mną dosłownie wszystko, a alkohol zgromadzony w moim organizmie na pewno nie pomagał. Gwałtownym ruchem odsunąłem szatynkę, która nie do końca wiedziała co się właściwie dzieje. Była pijana, upojona alkohlem.
- Czego ty ode mnie chcesz? - warknęła, próbując podnieść się na równe nogi.
- Czego od ciebie chcę?! Normalnego i odpowiedzialnego zachowania, Caroline! Dorośnij, bo kurwa nikt nie będzie cię wiecznie niańczył, a już niebawem nie będzie miał kto za ciebie podejmować decyzję. Opanuj się, widzisz do jakiego stanu się doprowadziłaś? - krzyknąłem, zwracając uwagę kilj przypadkowycj osób. - A ty co sobie, kurwa mać, wyobrażasz? Liżesz się właśnie z pijaną laską, w dodatku swoją podpieczną. I to niby ja, wtedy na plaży, wyszedłem na niewyżytego dwudziestolatka? Kurwa mać, gdzie wy macie oczy?!

Caroline? ♡
1162 słowa = 6 punktów