poniedziałek, 23 marca 2020

Od Naomi C.D Esmeraldy

- Nic nie słychać, chyba ich zgubiłyśmy - Esma nie kryła zadowolenia z obecnego stanu rzeczy. Zapewne wolałaby przeznaczyć ostatnią odłożoną sumkę na czaprak z najnowszej kolekcji albo następny, jeszcze piękniejszy napierśnik ze złotymi okuciami. Żadne mandaty nie wchodziły w grę. Powoli odwróciłam głowę w kierunku tylnej szyby, by upewnić nas, że nad budżetem przyjaciółki nie zawisły biało-niebieskie chmury chorwackiej policji.
- Nic nie widać - odetchnęłam z wyraźną ulgą. Bez chwili głębszego zastanowienia dodałam bezceremonialnie:
- Kot jest, psów nie ma.
Esmeralda zaśmiała się pod nosem, dalej przykuwając dużą uwagę do prowadzenia zasuwającego w zadziwiającym tempie, limonkowego auta.
- A sprawdzałaś, czy kot na pewno jest?
Słowa Esmy tak naprawdę nawet nie podawały w wątpliwość faktu, iż zwierzę znajduje się w aucie. Żadna dorosła samica kota domowego nie byłaby w stanie przecisnąć się przez kratkę wentylacyjną jakiegokolwiek modelu auta.
- Pewnie, okna są przecież zamknięte - ten argument wydał mi się bardziej odpowiedni. Przezornie, tylko na wszelki wypadek skierowałam swój wzrok na tylne siedzenie raz jeszcze. Widok, jaki zastałam, sprawił mojej krwi niezłe cardio.
- Ja pierdolę, kota też nie ma!
Dziewczyna załamała się równie momentalnie, co cienka tafla lodu pod kopytami Dracula pewnego zimowego dnia, kiedy zwyczajnie pojechałyśmy w teren, korzystając z trochę cieplejszej pogody. To dopiero był feralny przypadek.
- Jak to nie ma, a nie zapinałaś go czasem pasami? Ja się pytam, jak go do cholery nie ma?! - brunetka wpadła w szał, u niej charakteryzujący się klnięciem niczym szewc. Zresztą była to całkiem uzasadniona reakcja - wizja wracania pod gabinet weterynaryjny wręcz przerażała i w żadnym wypadku nie stanowiła planu możliwego do realizacji. Szczególnie jeśli chciałyśmy, żeby te nowe komplety znalazły się na naszych koniach, a Esma nie patrzyła wkrótce na świat zza krat. Normalnie próbowałabym ją uspokoić, ale sytuacja, krótko mówiąc, na to nie pozwalała. Tymczasem Mercedes zaczął się lekko chwiać i przy takiej prędkości nie mogłam być nawet pewna, czy za chwilę nie znajdziemy się na podmokłych polach po lewej albo wśród gęstych krzaków dzikiej róży po prawej stronie.
- Dobra, spoko, wyhamuj, stań na poboczu - wybełkotałam rozgorączkowanym głosem. W sytuacjach kryzysowych zdobywamy się czasem do wielkich rzeczy, a noc na moczarach wydawała się tylko pogorszeniem aktualnych okoliczności.
Nie wiem, jakim cudem Esmie udało się w końcu zatrzymać rozpędzonego wariata koloru limonkowego. Gdy tylko stanął on bezpiecznie na żwirowym poboczu, wyskoczyłam z pasów i podjęłam bohaterską próbę przeczołgania się na jego tył. Jakież było moje zdziwienie, kiedy usiłując się podeprzeć o losowy najbliższy przedmiot w celu uzyskania równowagi, natrafiłam dłonią na coś śliskiego, plastikowego. Spojrzałam szybko na zielono-biały transporter znajdujący się wtedy niewątpliwie pod moją chudą ręką i przednim siedzeniem jednocześnie. Czarny sierściuch przyglądający się mi zza jasnej, grubej kraty, wyglądał na dość zdezorientowanego, nic poza tym. Z pewnością żył, a stwierdzenie, iż przebywał bardziej we wnętrzu pojazdu niż poza nim, nie byłoby wtedy niczym ryzykownym. Tryumfalnie chwyciłam za metalową rączkę pojemnika, po czym rozpoczęłam brawurową akcję wycofywania się z powrotem na obity szarą skórą, przedni fotel. Nie zapomniałam wspomnieć brunetce o fałszywości wcześniejszego alarmu, na co z chwilowego letargu wpadła w jeszcze większy szał. Gdyby nie to, że pewnie było jej żal tego niewinnego niczego mruczka, już dawno wąchałabym kwiatki od spodu.
- Ej, patrz, mała będzie tu. I nic dwa razy się nie zdarza, nie ma szans, żeby kolejny raz zginęła - demonstracyjnie ułożyłam plastikowy pojemnik pod moimi nogami. Zaraz potem zapięłam w pośpiechu pasy, z niepokojem zauważając zbliżające się do horyzontu słońce. - Wszystko jest w porządku, a teraz jedziemy do Akademii. Za chwilę zacznie się ściemniać, a odwiedziny glin podczas nocowania na wiejskiej drodze to chyba ostatnie, czego nam potrzeba do szczęścia.
Esmeralda wzięła dwa potężne wdechy i wydechy, po czym przekręciła kluczyki w stacyjce. Jak zwykle gwałtownie nacisnęła pedał gazu, ale coś dalej nie pasowało.
- Kurwa, Naomi, przez twojego jebanego kota złapałyśmy gumę. Tamten scenariusz ma naprawdę dużą szansę spełnienia - wyburknęła, ostentacyjnie uderzając dłońmi o kierownicę. - Dzwoń do Reginalda, chociaż ludzie po pięćdziesiątce zasypiają o siódmej, nie odbierze.
Reginald po pięćdziesiątce rzeczywiście nie odebrał. Sytuacja nie należała do najłatwiejszych. Nie skłamałabym przy stwierdzeniu, że była po prostu tragiczna. Nie mając zielonego pojęcia, co dalej robić, wydobyłam cztery litery na zewnątrz. Opierając się o karoserię, zaczęłam błądzić w kieszeni, poszukując paczki Marlboro i ulubionej zapalniczki. Przyjaciółka podążyła moimi śladami, jednak, zamiast zająć się szlugiem, podeszła do bagażnika.
- Masz przynajmniej jakiś pomysł co do policji? Nie wiem, jaka jest kara za zdewastowanie nowego samochodu z ucieczką z miejsca zdarzenia, ale ja Dracula jeździć nie będę.
- Jasne, patrz na to - odparła Esma, wyciągając jakiś niezidentyfikowany przedmiot w kształcie sporego prostokąta.
- Skąd masz...
- Stare, niemieckie sposoby. Zawsze trzeba mieć coś na czarną godzinę - wytłumaczyła szybko, jakby czytając w moich myślach, równocześnie mocując nową tablicę rejestracyjną. Pewnym przykrym przypadkiem w bagażniku nie znalazło się koło zapasowe, ale zawsze jakaś pociecha. Zaciągając się dymem, rzuciłam okiem na pomiaukującą coraz głośniej kotkę.
- Wiesz może, co aktualnie możliwego do zdobycia jedzą koty?

<Esmulko?> 802 słowa, 3 punkty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)