niedziela, 22 marca 2020

Od Caroline C.D Aidena

Relacja z Aidenem nie tylko była dla mnie trudna, ale i niezrozumiała. Kierowani różnymi czynnikami, byliśmy zdolni ranić siebie nawzajem, nie wyciągając niemalże żadnych wniosków ze swoich irracjonalnych czynów. Ciągle zaprzeczaliśmy swoim słowom, a nasze zapewnienia o wzajemnej, nieustannej miłości traciły na wadze z każdym kolejnym przewinieniem. Miałam już dość opłakiwania nieprzemyślanych decyzji szatyna, który w kółko potrafił tylko przepraszać za pomocą sprawdzonego schematu.
- Naprawdę, Aiden? W taki sposób chciałeś wszystko rozwiązać między nami? - Spojrzałam na niego z delikatnym niesmakiem, odkładając butelkę z szampanem na bok. Choć wcześniej wydawało mi się to kolejną karą od losu, to wtedy cieszyłam się, że trunek wyjątkowo nie przypadł mi do gustu i upiłam z niego tylko kilka małych łyków. Zachowałam dzięki temu względną trzeźwość umysłu, zachwianą jedynie przez wcześniej wylany potok łez. - Oczekiwałeś, że jak będę zazdrosna i wyrwę blondynce trochę włosów, to we wspaniały sposób na dobre się pogodzimy i będzie jak dawniej?
Stojący nade mną mężczyzna odetchnął głośno, co jak podejrzewałam, miało powstrzymać go od powiedzenia nieprzemyślanych słów.
- Twoje bliższe relacje z Victorem raczej też nie miały pozytywnego wpływu. - Odparł spokojnie, obserwując widoczną przez rozchylone drzwi ulewę. Dudniące o dach stajni krople deszczu wystukiwały rytm, który zdawał się nawet mnie uspokajać. Niektóre wierzchowce także wydawały się być poruszone niespodziewaną zmianą pogody. - Ale możemy sobie tak wypominać w nieskończoność, a chyba nie o to nam chodzi.
- Naprawdę wierzyłam w to, że od ogniska coś się zmieni, że będzie tylko lepiej... - Słysząc mój łamliwy głos, mężczyzna kucnął przy skrzyni, na której siedziałam już od dłuższego czasu. Nasze oczy znajdowały się wówczas na jednej linii, krzyżując się niejednokrotnie w przygnębionych spojrzeniach. Otuchy dodał mi drobny gest szatyna, kładącego jedną ze swych dłoni na moim kolanie.
- Ale oboje spierdoliliśmy i pora się do tego przyznać. - Westchnął, przyjemnie zataczając kciukiem drobne kółeczka na mojej nodze. Ujrzawszy w jego oczach szczerą, a nie jedynie pozorną skruchę, nie powstrzymywałam już pojedynczych łez. Brakowało mi jego bliskości, ciepła, a przede wszystkim dawnego nastawienia.
- Nie mogę, nie potrafię tak dłużej bez ciebie, naprawdę nie daję sobie rady. - Wybuchnęłam płaczem, gdy mężczyzna położył dłonie na moich policzkach. Nieświadomie rozchwiał jeszcze bardziej targające mną nerwy, dając namiastkę czegoś, co łączyło nas wcześniej. Brązowe tęczówki hipnotyzowały mnie swoim spojrzeniem, powodując, że z niebywałą łatwością zaczęłam im ulegać. Choć nie mogłam powstrzymać się od płaczu, to odnajdywałam jakąś przyjemność w intymności tamtej sytuacji.
Aiden pocierał ciepłymi kciukami moją skórę, by zetrzeć z niej mokre ślady.
- Już dobrze. - Uśmiechnął się lekko, zakładając jeden z kosmyków niesfornych włosów za moje ucho. Przez dłuższą chwilę po prostu przyglądaliśmy się sobie w akompaniamencie panującej na zewnątrz ulewy.
- Kocham cię, Caroline, naprawdę cholernie cię kocham. - Wyszeptał, badawczo przyglądając się wywołanej reakcji.
Nie zamierzałam już dłużej zwlekać i walczyć z własną moralnością. Nachyliwszy się nieco w jego kierunku, subtelnie złączyłam ze sobą nasze wargi. Szatyn nie wyglądał na niezadowolonego z obrotu spraw, bo przełożył jedną ze swych dłoni na moją łopatkę, by delikatnym ruchem zmniejszyć dzielącą nas odległość. Nabierając spokojne oddechy, wręcz delektowaliśmy się trwającą chwilą. Muskając wargi mężczyzny z niebywałą delikatnością, czułam się, jakbym robiła to po raz pierwszy w swoim życiu. Byliśmy niepewni, bojąc się posunąć o krok za daleko, równocześnie pragnąc tego momentu od długiego czasu. Niespiesznie obdarowywaliśmy się kolejnymi pocałunkami, nie zwracając uwagi na otaczającą nas rzeczywistość, a tym bardziej upływający czas.


Następny miesiąc minął w mgnieniu oka. Po powrocie z niemieckich zawodów, które swoją drogą, oboje z Aidenem wygraliśmy w swoich konkurencjach, wszystko wydawało się prostsze i znacznie przyjemniejsze. Każdy dzień spędzaliśmy z szatynem we wspólnym towarzystwie, niespiesznie starając się o polepszenie naszych relacji. Nie zamierzaliśmy niczego wymuszać, wzbudzać w sobie zazdrości czy czegokolwiek oczekiwać, bo uczyliśmy się od nowa ze sobą rozmawiać i dzielić się każdymi najmniejszymi rozterkami. Musieliśmy odbudować swoje zaufanie, co, jak wszystko na to wskazywało, wychodziło nam coraz lepiej. Między akademickimi murami już słychać było plotkę o naszym związku, którą oboje przyjmowaliśmy z niemałym zadowoleniem. Nie stanowiło dla nas bowiem problemu wspólne pokazanie się na terenie ośrodka w różnym kontekście - czy to popalając towarzyskie papierosy, czy obdarowując się czasami czułymi spojrzeniami i gestami. Spędzając ze sobą niemalże każdą wolną chwilę, uczyliśmy się nawzajem swoich zachowań i częściej znajdowaliśmy kompromisy dla wielu sytuacji. Po prostu staraliśmy się przystosować do sytuacji ponownego wejścia w związek dwóch mocnych, dominujących charakterów. Tym razem chcieliśmy jednak, by nasza relacja była szczera, oparta na jasnym wyrażaniu uczuć i szanowaniu drugiej osoby.
Z każdym dniem uświadamialiśmy sobie, że przerwa, choć była niewątpliwie bolesna i burzliwa, to przyniosła nam wiele dobrego. Byłam szczęśliwsza, wiedząc, że po tym wszystkim, co między nami zaszło, wciąż mogłam liczyć na Stylesa. Mężczyzna, grający naturalnie twardego i nieugiętego osobnika, ujmował mnie swoją troską i oddaniem. Zwłaszcza, że ukazywał tak czułe odruchy tylko w moim kierunku, a także swojej bezsprzecznie urokliwej klaczy.
W środowy poranek większość uczniów wyjechała wraz z kadrą na mniejsze, nie wliczające się w cały cykl międzyakademickich konkursów zawody. Wraz z Aidenem, tłumacząc się zmęczeniem intensywnymi treningami i nadchodzącym, ostatnim etapem naszych najważniejszych i najistotniejszych zawodów, zostaliśmy na terenie ośrodka z garścią innych uczniów. Większość z nich nie wyciągała nosa ze swoich pokojów, albo wybierała się poza budynek mieszkalny dopiero wieczorową porą na luźne jazdy. Korzystając z nadanej nam swobody, planowaliśmy wyjechać w teren z Rendezem i Countess, zaraz po dokładnym umyciu wyjątkowo ubłoconego Hollywooda. Aiden wiedział, że nie miał innego wyjścia, jak udać się ze mną na jedną z zewnętrznych myjek.
Jego zadanie było najambitniejsze z możliwych - postanawiając zostawić mi najgorszą robotę, zajął miejsce przy uwiązanym Hollywoodzie, by odwrócić uwagę siwka od gruntownej kąpieli.
Podczas gdy ja po pierwszych kilku minutach pokryta byłam pianą i przemoczona do ostatniej suchej nitki, zadowolony szatyn czasem coś odmrukiwał do wałacha, zajmując się jednakże swoim telefonem. Wymamrotał coś co prawda do mnie o wstawianiu wspólnego zdjęcia, jednak zajęta najbrudniejszymi partiami wierzchowca, chcąc czy też nie, przestałam go słuchać. Mijały kolejne minuty, a Aiden wciąż nie był skory do oderwania wzroku od ekranu.
Korzystając z nadanej mi władzy poprzez dzierżenie węża, bez zawahania skierowałam na szatyna strumień względnie chłodnej wody, zważając na to, by nie dosięgnąć jego telefonu.

Aidunia Hazzunia?
1002 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)