czwartek, 19 marca 2020

Od Aidena C.D Caroline

Skarogniada klacz wprowadziła na halę niemałe zamieszanie, rżąc i witając się z innymi przedstawicielami swojego gatunku. Kłusowała w miejscu, rozbijając przy tym drobinki płukanego piadku na każdś możliwą stronę. Na treningu szatynki nie zwracałem raczej uwagi na nią, a samego jego trenera, który z dużą dozą dociekłości przyglądał się mojej osobie. Na trybunach siedziało liczne grono, które zachwycało się nie tylko ogierem Victora, ale i drobnym siwkiem, który pokonywał wszystko, do czego doprowadził go włoski jeździec. Trzeba było przyznać aboslutną rację co do tego, że włoscy hodowcy mają świetne oko, z których wychodzą małe, skrętne i bardzo skoczne wierzchowce, w dodatku z dobrś głową i sercem do tego co robią. Miejsca na hali było mało, często ludzie nawet nieświadomie zajeżdżali sobie drogę, więc nie zastanawiając się długo, wolałem spędzić tę godzinę na widowni. Nie było to spowodowane chęcią obserwacji Caroline, ponieważ byłem pewien, że zaliczą udany start, niezależnie od tego jak dzisiejsza przyjażdżka wypadłaby na tle innych. Ku mojej uciesze halę opuszczało coraz więcej osób, a żadni jeźdcy nie dochodzili, więc po momencie, gdy to Rendez wyjechał z hali, pozostałem z trzema drobnymi mężczyznami. Nie trzeba było mocno się przyglądać, by stwierdzić, że są to uczniowie tejże Akademii. Na czaprakach wyhaftowane było niesamowicie dbałe i ozdobne logo, a koszulki nie odbiegały ani trochę od błękitu na godle. Countess zaczynała się uspokajać i mimo tego, że fukała na każdą dosłownie minętą przez siebie rzecz, starała się zachować pozory odważnej i pewnej siebie. Drewniane schodki również okazały się czymś nadzwyczaj nierealnym, czymś co może zjeść biednego, małego kucyczka.
- Czy możesz wreszcię się uspokoić i stanąć w miejscu, Wariatko? - fuknąłem, a klacz jakby z miejsca zatrzymała się i pozwoliła mi dosunąć do niej schodki. Miękko wylądowałem w jeszcze nie do końca rozjeżdżonym siodle, poprawiając jeszcze przy okazji rękawiczki, których rzep nieprzyjemnie obcierał moje nadgarstki. Wierzchowiec spokojnym, głębokim stępem przedzierał się do przodu, starannie dobierając miejsca, gdzie nastąpi kolejny krok. Dbałość, duma i elegancja, z jaką kroczyła Countess była wręcz nie do ogarnięcia, bo zachowywała się jak prawdziwa, ludzka dama. Strzygła uszami, i korzystając z w pełni luźnej wodzy ciekawsko rozglądała się po przeciwległych ścianach hali. Rozkłusowanie należało do bardzo przyjemnych, klacz szła bardzo sprężyscie, wyciągając mocno szyję i szukając kontaktu na moich dłoniach. Moją uwagę rozproszył fakt, że na trybunach zasiadła właśnie Caroline, wraz ze swoim trenerem. Zaciekle dyskutowali, omawiając najpewniej dzisiejszy trening. Udało mi się jednak wyłapać ukradkowe spojrzenia szatynki, która podpierała swój podbródek na dłoni. Przywracając się do porządku, cofnąłem prawą łydkę i nabrałem wodzy, by już po chwili coś na kształt ustępowania, by poprawić przepuszczalność Countess i przygotować ją do pracy w galopie. Pierwsze przejście do wyższego chodu nie było zbyt udane, bowiem puściliśmy się dzikim galopem po długiej ścianie. Counti mimo mocno zapiętego wytoku, wystrzeliła głową w same chmury i pędziła na oślep. Po jednym kółku braku kontroli, stwierdziłem, że nie ma żadnego sensu siłowanie się z gniadoszką, a lepszą opcją będzie wyładowanie jej pary, a potem rozpoczęcie właściwego, porządnego treningu skokowego.
Mokra szyja młodzianki rozluźniła się po przejściu do spokojnego kłusa, które zaszło z jej własnej inicjatywy. Zadowolony z efektu rozhulanego początku jazdy, zwolniłem do stępa, dając klaczy moment na uregulowanie jej oddechu. Po chwili przerwy rozpocząłem jeżdżenie przeróżnych kombinacji ustawionych z drągów, chwaląc za każde ich prawidłowe pokonanie.
Skoki rozpoczęły się od niskich krzyżaków ustawionych w składającym się z czterech przeszkód szeregu gimnastycznym. Klacz aktywnie pracowała zadem, skacząc każdą z przeszkód, zachowując ogromny zapas. Po kilku wzorowych wykonach zadania, zacząłem podwyższać przeszkody, dochodząc do wysokości około metra dziesięciu. Po jednym oddanym skoku, zakończyłem jazdę.

Po rozsiodłaniu klaczy w stajni namiotowej wróciłem do hotelu. Nic nie dawało mi takiej ulgi, jak zapalony papieros, który miał być ukojeniem moich nerwów przed wstąpieniem do jaskinii lwa, a zarazem własnego tymczasowego pokoju. Nawet w swoich najśmielszych oczekiwaniach, nie spodziewałem się Caroline w naszym lokum. Siedziała na podłodze, tuż obok Victora, który zaciekle rysował jej coś na kartce papieru. Nie siląc się nawet na powitanie, zrzuciłem oficerki i kask tuż obok szafki nocnej, zajmując łazienkę. Prysznic nie zabrał mi zbytnio dużo czasu, lecz późniejsze golenie twarzy już tak. Zarost kompletnie nie wspólpracował, bowiem dosłownie go zapuściłem. Modliłem się w duchu, żeby po zakończeniu wieczornej toalety nie spotkać jeszcze szatynki. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wyjściu w samych dresach po raz kolejny zobaczyłem jej śliczną twarzyczkę.
- Długo jeszcze będziesz tutaj siedzieć? - syknąłem, schylając się po butelkę wody. Nie doczekałem się jednak odpowiedzi szatynki, bowiem do ściany przyparł mnie kruczoczarny mężczyzna.
- Chcesz powtórki z rozrywki? Tym razem nie jesteśmy na terenie Akademii, więc może być zabawniej. - świdrował mnie spojrzeniem, zawieszając rękę w powietrzu. Z kpiną na twarzy opuściłem jego dłoń.
- Po pierwsze, to jeżeli chcesz powtórki z rozrywki, to nie wiem kto tym razem Cię uratuje. A po drugie, nie świecisz dobrym przykładem wobec swojej podopiecznej. - zaśmiałem się, wskazując ruchem głowy na Caroline, która spięta przyglądała się zaistniałej sytuacji.
- Tym razem role mogłyby się odwrócić. Po za tym, nie jesteś na żadnym towarze, więc nawet nie będziesz miał wystarczającej ilości siły, by mnie uderzyć. - warknął, a słowa ukuły mnie do tego stopnia, że wymierzyłem mu solidny cios w podbrzusze.
- Ktoś tu chyba nie hest poinformkwany o działaniu heroiny, które jest wyciszające i usypiające. - powiedziałem piskliwym głosem. - Nawet jeśli, przecież nienjesteśmy na terenie Akademii, jak już wspomniałeś. - uśmiechnąłem się szeroko.
- Oboje dobrze wiemy, że masz bardzo duże zaplecze doświadczeń pod względem używek. Szczególnie z tą dziewczyną, jak jej tam. Nadia? - uniósł jedną brew. - Nie, czekaj, to była Natalie.
- O czym Ty do cholery mówisz. - warknąłem, starając się zachować zimną krew, by nie zdradzić niczego, co mogłoby wyjść na podejrzane.
- Ta Natalie, którą ścpaną zostawiłeś nad jeziorem. Tą, która udusiła się własnymi wymiocinami. - zmrużył oczy, przebiegle mnie lustrując. Poddałem się, nie chciałem już nawet go uderzyć. Czułem, że i tak jestem skończony w oczach Caroline. - Jesteś zwykłym ćpunem, Aiden, zwykłym ćpunem! - krzyknął, uderzając mnie w twarz. Szatynka podbiegła, prosząc go o przestanie.
- Teraz będziesz mnie bronić? - zaśmiałem się, po czym wzburzony opuściłem pokój z trzaskającymi drzwiami. Nienawidziłem tego chuja, odkąd pojawił się w moim życiu.

Caroline? Możesz wyrzucić do śmieci, przepraszam.
1001 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)