piątek, 20 marca 2020

Od Caroline C.D Aidena

Nagły przypływ adrenaliny sprawił, że z łatwością stanęłam o własnych siłach. Przetarłszy swoją twarz w celu uzyskania choćby namiastki trzeźwego umysłu, zadarłam podbródek ku górze, by móc patrzeć prosto w oczy rozwścieczonego mężczyzny. Nie mogąc uwierzyć w bezczelność słów szatyna, najchętniej wytknęłabym mu wszystkie jego winy.
Wraz z rosnącą wściekłością pojawił się u mnie przejaw pijackiej odwagi.
- Posłuchaj mnie, ty pierdolony narcyzie. - Hardo mierząc go wzrokiem, starałam się kontrolować ton swojego głosu. Nie ułatwiała mi tego co prawda ilość spożytego alkoholu, jednak nie zależało mi na tym, by nasza sprzeczka zyskała na rozgłosie. Nawet Victor zniknął z naszego pola widzenia, gdy zmierzyłam go nieustępliwym, proszącym wzrokiem. Momentalnie poczułam, jak złość wzięła górę nad wpływem trunków. - Nie masz najmniejszego prawa interesować się tym co i z kim robię, rozumiesz? Doskonale wiesz, że znałam się z Victorem na długo przed tym, zanim zaczął mnie trenować, więc, do cholery jasnej, przestań usprawiedliwiać się cudzymi błędami.
- Gdybyś zapomniał - Dodałam jeszcze, z kpiną uśmiechając się w jego kierunku. - To właśnie ty mnie znowu skrzywdziłeś.
- Jesteś tak kurewsko naiwna, że chyba nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. - Widocznie nie dowierzając, bez żadnych skrupułów zaśmiał mi się prosto w twarz. - Prawda jest taka, że jesteś najebana i pozwalasz na za dużo trenerowi, któremu nigdy nie będziesz w stanie dać tego, czego chce.
- Naprawdę to jest twoim jedynym problemem? Twoja zazdrość? - Tym razem to ja zaczęłam się śmiać, skutecznie wyprowadzając szatyna z równowagi. Zaczynałam mieć dość jego, tej dyskusji i całej naszej relacji. - Nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę twoją własnością, nieważne jak bardzo ci się to nie podoba.
- Nie sądziłem, że jesteś aż tak...
Nie dając mu dokończyć, dostrzegłam tylko, jak siedzący dotychczas obok ludzie zaczęli zmieniać swoje miejsca.
- Ja nie sądziłam, że będziesz się tak zachowywać po tym, co się okazało! Przez ciebie zmarła jakaś dziewczyna, czy do ciebie to w ogóle dociera?! Nie odezwałeś się do mnie ani słowem, a ja stanowczo za dużo przez ciebie wycierpiałam. Mam dość ciebie, twoich problemów i tego cholernego poczucia, że tylko ty jeden jesteś dla mnie odpowiedni, bo, kur wa, nie jesteś.
- Może faktycznie byłoby lepiej, gdybym pozwolił ci wtedy wyjechać.
Choć padło tego wieczoru wiele nieodpowiednich i przykrych słów, to właśnie wtedy ton głosu szatyna zabolał mnie najbardziej. Chłodno, całkowicie bezuczuciowo oznajmił, że moja niedawna sugestia powrotu do domu była słuszna. Nic nie raniło tak, jak jego obojętność.
- Nie próbuj już nawet tego naprawiać. - Odparłam słabym, lekko drżącym głosem, przerywając trwanie naszych nieustępliwych spojrzeń. Chwiejąc się na swoich długich, odkrytych nogach opuściłam lokal w tak szybkim tempie, na jakie tylko pozwoliły mi zbyt wysokie szpilki.
Na zewnątrz od dłuższej chwili panował już zmrok. Nie widząc ani jednej żywej duszy, nie licząc buszującego po krzakach kota, nie miałam pojęcia, w którą stronę powinnam była pójść, żeby trafić do hotelu. Nie miałam zamiaru korzystać z czyjejś łaski i dzwonić po pomoc, wierząc w to, że przynajmniej ten problem z łatwością rozwiążę sama.
Szmaragdowa sukienka, którą na nieszczęście miałam na sobie, sięgała nieco poniżej połowy uda. Podwiewana co i rusz przez wiatr, nie pomagała mi w utrzymywaniu jakiegokolwiek ciepła, nie wspominając już o komforcie. Przytrzymując ją, by nie ukazywała zbyt wiele, z trudem starałam się podpalić końcówkę znalezionego w torebce papierosa. Próbowałam ukoić swoje nerwy. Podtrzymywanie się w ciągłym stresie i zdenerwowaniu jeszcze nigdy nie przyniosło mi niczego dobrego. Gdy wydawało mi się, że uspokoiłam się już po sprzeczce z Harry'm, z ogromną frustracją zaklnęłam, gdy tkwiący w torebce telefon nie przestawał dzwonić. Zirytowana, nawet nie sprawdzając, kto do mnie dzwonił i w jakim celu, z trudem powstrzymywałam się od wyrzucenia go do najbliższego kosza. Kiedy postanowiłam go zaledwie wyłączyć, dostrzegłam w oddali ledwie widoczny przystanek. Nie poddałam się jednak kiełkującej euforii - wciąż istniała ogromna szansa, że o tej porze nie znajdzie się autobus, który zabierze mnie w teoretycznie dobrym kierunku. Nie wspominając już nawet o tym, że pozostało mi kilka marnych groszy, a moja znajomość języka włoskiego ograniczała się do kilku pojedynczych słów i najbardziej przydatnych zwrotów. Jakimś cudem udało mi się dotrzeć do rozpiski, zanim odjechał ostatni z wymienionych autobusów. Choć puściły mi podczas jazdy nerwy i uroniłam kilka łez, to ostatecznie z powodzeniem dotarłam do hotelu. W przydzielonym nam pokoju na szczęście nie było nikogo, dzięki czemu mogłam w spokoju dojść do siebie i przygotować rzeczy na następny dzień zawodów.

- Za szybko, Caroline. Jak dalej będziesz go tak rozpędzać, to albo zwyczajnie nie zmieścicie się w szeregu, albo znowu pojedzie bez ciebie. - Po poprawieniu przeszkody po innym wierzchowcu, Victor z powrotem stanął obok niej, szczegółowo przyglądając się naszej pracy. - Wycisz go, skup się na utrzymywaniu rytmu i spróbuj za chwilę jeszcze raz.
Tym razem pragnęłam pokazać nas z jak najlepszej strony. Słuchałam się wskazówek trenera, już od samego początku pilnując Rendeza, by nie powtórzyć sytuacji z poprzedniego dnia, skutecznie dążąc do zajęcia miejsca na podium. Karosz nie dawał za wygraną, z ogromną siłą pobrykując przy każdej możliwej okazji. Zwłaszcza, gdy przejeżdżaliśmy obok stępującej Countess.
- Znacznie lepiej. - Czarnowłosy poklepał wierzchowca po łopatce, strzepując z ciemnozielonego czapraka i lśniącego siodła drobinki podłoża. Zapobiegawczo upewniwszy się, że popręg był odpowiednio podpięty, a ja skupiona, kazał nam po raz ostatni pokonać ustawioną przeszkodę. Dbając o dokładny, równy najazd, zebrałam konia, nim choćby pomyślał o zwiększeniu prędkości. Gładko znajdując się z ogierem po drugiej stronie, z zadowoleniem pochwaliłam go, oczekując wraz z trenerem sygnału do wjechania na parkur. Gdy tylko znaleźliśmy się na głównym placu, modliłam się o to, by przedwcześnie nie poddać się eurofii z idealnego sprawowania Rendeza i pamiętać o wszystkich wskazówkach, którymi dzielił się ze mną Victor. Od samego początku pilnowałam tempa galopu, nie pozwalając ogierowi puścić się przed siebie dzikim tempem. Pierwsze trzy przeszkody pokonaliśmy na czysto, a dzięki odpowiednio wymierzonym odskokom karosz z łatwością mieścił się na każdej linii. Zwinnie pokonywał nawet najbardziej wymyślne zakręty, cały czas będąc pod moją kontrolą i choćby najdelikatniejszymi sygnałami. W końcu nadszedł czas na okser, który od ostatniego przejazdu spędzał mi sen z powiek. Tym razem nie zamierzałam dać się zwieść dobrej passie i znakomitemu prowadzeniu - pilnowałam Rendeza do samego zakończenia parkuru, z zachwytem widząc, jak wierzchowiec bez trudu skakał studwudziesto centymetrowe przeszkody.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, gdy okazało się, że jako jedna z ostatnich startujących par, mieliśmy najszybszy czysty przejazd.

Harry?
1035 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)