wtorek, 26 lutego 2019

Od Marco C.D Iwany

Przyznam, że przejażdżka była bardzo miła. Ku mojemu zdziwieniu - nawet się nie zgubiliśmy, więc ja byłem szczęśliwy. Niedługo potem, wróciliśmy do stajni i ogarnęliśmy nasze konie, by po chwili pożegnać się przyjacielskim uściskiem.
- Too, do zobaczenia! - Pomachałem jej jeszcze na pożegnanie i udałem się do swojego pokoju.
Cały wieczór również minął mi w całkiem przyjemnej atmosferze, bowiem wraz z moimi współlokatorami pogrążyliśmy się w miłej pogawędce przy pizzy i napoju oglądając mecz, który akurat leciał w telewizji. Cóż wszystko to trwało do czasu, gdy mój telefon zaczął wibrować, a na ekranie wyświetlił się numer Iwany.
- Halo? - spytałem dość niepewnie. - Iwana? - Usłyszałem tylko cichy szloch.
- Marco! Przyjedziesz po mnie? Proszę cię, musisz mi pomóc. - Powiedziała zapłakana.
Oczywiście poprosiwszy o dokładny adres lokalu, zgodziłem się i już niedługo potem wskoczyłem na swój motocykl uprzednio zakładając kask i przemierzałem zatłoczone ulice miasta.
Gdy dotarłem pod klub, zewsząd dobiegała muzyka, a ja zacząłem przedzierać się przez tłum w poszukiwaniu mojej przyjaciółki. Dopiero widząc jakiegoś typa dobijającego się do łazienek, stwierdziłem, że tam powinna być dziewczyna.
Niewiele myśląc podbiegłem do chłopaka i złapałem go za bluzkę. Przyszpiliłem mężczyznę do ściany obok i uderzyłem go z pięści w prawy policzek, przez co ten nieco zszokowany osunął się na podłogę. Bez namysłu otworzyłem drzwi do łazienki.
- Iwana? - spytałem zdezorientowany i już po chwili ujrzałem dobrze znaną mi dziewczynę ocierającą łzy.
Oczywiście przytuliłem ją w geście otuchy.
- Spokojnie, już dobrze. - Szepnąłem tylko i powoli zacząłem wyprowadzać ją z klubu.
Cóż, głośna muzyka i ludzie otaczający nas z każdej strony wcale nam nie pomagali, wręcz tylko spowalniali naszą dwójkę...
Po jakichś dziesięciu minutach mogliśmy zaczerpnąć świeżego powietrza, a odnalazłszy mój motocykl podałem dodatkowy kask Iwanie.
- Wsiadaj, postaram się nas nie zabić. - Uśmiechnąłem się niewesoło i poklepałem miejsce za mną.
Ta tylko wtuliła się we mnie, a ja bez żadnych zastrzeżeń ruszyłem z miejsca pozostawiając za sobą tylko trochę dymu i niewielki czarny ślad na parkingu. W trakcie drogi nie odzywaliśmy się do siebie, zresztą nie mieliśmy jak. W pewnych momentach naszej jazdy przyspieszałem gdzieś powyżej setki chcąc jak najszybciej dostarczyć przyjaciółkę do domu.
Niedługo potem znaleźliśmy się pod akademią, gdzie praktycznie zatonąłem w oczach Iwany i zostałem obdarowany czułym uściskiem. Później natomiast stało się coś, czego się nie spodziewałem, a mianowicie Iwana pocałowała mnie, czego nie byłem w stanie odwzajemnić bowiem byłem wmurowany i zaskoczony tą nagłą pieszczotą. Ze względu na to, że nie wiedziałem co powiedzieć to tylko odprowadziłem dziewczynę pod same drzwi akademika, gdzie wbiegła z płaczem do swojego pokoju. Chciałem ją zatrzymać, jakoś przeprosić... Cokolwiek. Aczkolwiek stwierdziłem, że nie warto się będzie narzucać. I najlepiej będzie, jeśli dam jej to wszystko sobie poukładać.

~*~*~

W nocy nie mogłem spać myśląc o tym co robi w tym momencie Iwana. Stale wracałem wspomnieniami do wieczornego pocałunku, aż w końcu wstałem rano kompletnie niewyspani i z worami pod oczami. Przespałem zdecydowanie za mało co ani trochę nie wpływało dobrze na moje samopoczucie. Mimo to w szkole cały czas biegałem po korytarzach szukając przyjaciółki i chcąc z nią jakoś porozmawiać. Nie wiem czy życie po prostu mnie nienawidzi czy jak, ale zawsze jak już ją widziałem i mógłbym do niej podbiec - ktoś nagle na mnie wpadał, czegoś ode mnie chciał, albo po prostu ten cholerny dzwonek dawał o sobie znać. Później dziewczyna uciekała mi z oczu i najwyraźniej była mistrzynią w chowanego, bądź to ja byłem jakiś upośledzony. (Obstawiam tę drugą opcję).
Dopiero po szkole złapałem Iwanę w jej pokoju razem z Esmeraldą.
- Em... Hej. - Powiedziałem widząc Esmę w drzwiach.
- Czyżbyś przyszedł do Iwany? - spytała.
- Owszem. - Uśmiechnąłem się zażenowany i zaproszony do środka ujrzałem przyjaciółkę siedzącą na swoim łóżku z laptopem na kolanach.
- Możemy... porozmawiać? - zapytałem niepewnie.
- Jak powiem, że nie to coś to zmieni? - bąknęła smutna.
- Przykro mi, ale nie. - Rozłożyłem ręce w geście bezradności. - Chodź pójdziemy się przejść. - Wystawiłem rękę w jej stronę, a ona z lekkim ociąganiem złapała ją i poszła za mną.
Jeszcze tylko w międzyczasie posłałem przepraszający uśmiech Esmeraldzie.
Oczywiście rozmawialiśmy, ale jakoś tak konwersacja nam się nie kleiła, czego nie miałem jej za złe.
- Słuchaj, przepraszam za wczoraj, ja wiem, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale po prostu tak jakoś wyszło, żeee... - Zaczęła na jednym wdechu, przy okazji nieco się rumieniąc, czego nie było aż tak widać.
Czując się tak jak główny bohater jednego z dennych, romantycznych filmów, zamknąłem oczy i złożyłem na jej ustach motyli pocałunek, przy okazji przerywając ten jakże długi monolog. Dziewczyna odwzajemniła pieszczotę, a po chwili odsunęliśmy się od siebie. Spojrzałem w jej śliczne oczy.
- Tyle wystarczy? - Wyszczerzyłem się, a ona tylko skinęła głową.
- A teraz moja droga wracamy, bo jeszcze mi się przeziębisz. - Podałem jej rękę by pomóc jej wstać.

Iwana?

769 słów

sobota, 23 lutego 2019

Od Any do...

Dobrych pięć minut męczyłam się z taśmą klejącą, zanim w końcu udało mi się znaleźć jej początek. Trzymając jej koniec w ustach, przyłożyłam do drzwi boksu Charliego kartkę, na której rano nakreśliłam krótką informację "Nie dokarmiać" i przytrzymując ją kolanem, przykleiłam pod tabliczką z imieniem i informacjami hodowlanymi. Oceniwszy swoją pracę pozytywnie, schyliłam się po drugą kartkę, tym razem z rozpisanym nowym jadłospisem dla Księcia.
Gdy skończyłam walkę z taśmą i kartkami, Charlie oderwał się w końcu od przeżuwania siana i wyjrzał poza swoje cztery ściany. Wywinął śmiesznie głowę, jakby chciał przyjrzeć się efektom mojej pracy.
- No co? - rzuciłam do ogiera. - To twoja wina. Trzeba było nie żulić jedzenia od każdego przechodnia. Nie wyglądałbyś teraz jak klacz w zaawansowanej ciąży i to wszystko - wskazałam gestem ręki kartki - nie byłoby potrzebne.
Charlie niezbyt się przejął moją reprymendą. Popatrzył chwilę na mnie i zaraz wrócił do napychania się sianem.
Pozbawiona nadziei pokręciłam tylko głową. Kwestia "ograniczenia pochłanianego jedzenia" do niego nie przemawia.
- Dobra chłopie, tak czy tak koniec tego dobrego, idziemy na trening - zadecydowałam, spojrzawszy na zegarek. Chciałam zdążyć przed treningiem grupowym, żeby nie zawadzać im na hali.
Szybko zaszłam do siodlarni po sprzęt, tym razem rezygnując z owijek, ponieważ nie planowałam nie wiadomo jakich wyczynów pod kątem figur ujeżdżeniowych. Wybrałam za to ochraniacze i kaloszki, z uwagi na to, że Charliemu czasami zdarzało się haczyć zadnimi nogami o przednie. Poza tym chciałam pojeździć trochę kawaletek, a nigdy nie wiadomo.
W ostatniej chwili zabrałam też kordeo. Uznałam, że jak Książę będzie się zachowywał, mogę na koniec treningu zdjąć mu ogłowie i kilka ćwiczeń wykonać bez niego.
Sprawnie przygotowałam ogiera, wyprowadziłam go z boksu i poprowadziłam na halę, na której na szczęście nikogo nie było. Podprowadziłam Charlesa do schodków, przy pomocy długiego bata poprawiłam jego ustawienie. W końcu włożyłam nogę w strzemię i zgrabnie wskoczyłam w siodło.
Dałam łydkami znak do ruszenia, układając wodze na szyi konia, prowadzenie ograniczając do działania dolnych partii mojego ciała. Gdy podjechałam pod jeden ze znajdujących się na hali stojaków zawiesiłam na nim kordeo, które do tej pory trzymałam w ręce, i dopiero potem złapałam za wodze.
Właśnie zaczynałam kłus rozprężeniowy, kiedy na halę ktoś zajrzał.
- Mogę się dołączyć? - usłyszałam.
- Jasne - odpowiedziałam, przytrzymując Charlesa, żeby przeszedł do stępa. Zostałam na kole z jednej strony hali, żeby owy ktoś mógł spokojnie wprowadzić konia.

Ktoś, coś? (:

384 słowa

czwartek, 21 lutego 2019

Od Any C.D Camille'a

- W takim razie co powiesz na margheritę z boczkiem? - zaproponowałam, wyciągając komórkę.
- Widzę, że jak szaleć, to szaleć - zaśmiał się, prawdopodobnie odnosząc się do kaloryczności pizzy z boczkiem. - Ale zdam się na ciebie.
Wybrałam podyktowany mi przez Camille'a numer i złożyłam zamówienie. W tym czasie z sąsiedniego pokoju jak burza do kuchni wpadł Ghost, za nim, nieco mniej demonstrując swoje szczęście, Neron. Husky natychmiast do mnie przyskoczył, wspinając się na zadnie łapy, przednie opierając na mojej klatce piersiowej i sprzedając mi mokrego całusa na policzku. Odsunęłam telefon od ucha i pokazując wolną ręką podłogę poleciłam psu zejść.
- Proszę? Nie. To do psa - odpowiedziałam facetowi z pizzeri, który zapytał mnie, czy coś mówiłam.
Rozłączyłam się po podaniu wszystkich potrzebnych informacji i, ku wielkiej uciesze Ghosta, schyliłam się, żeby podrapać go za uszami.
- Pizzę mają przywieźć za jakąś godzinę - poinformowałam Camille'a. - Może w tym czasie zabierzemy ich na spacer? - zasugerowałam, wskazując ruchem głowy nasze czworonogi.
- Czemu nie - chłopak wzruszył ramionami. - Jeszcze nie byłem dzisiaj z Neronem na dłuższym spacerze.

~•~

Pizza przyjechała akurat w momencie, w którym wróciliśmy. Spotkaliśmy się z dostawcą w drzwiach akademika.
- Dzień dobry - przywitałam się, łapiąc Ghosta za obrożę, bo ten już zbierał się do skoku na biednego chłopaka. - To dla nas. Może pan chwilę poczekać? Skoczę tylko do pokoju po portfel - minęłam dostawcę, prowadząc psa tak, że robiłam za żywą barierę między nim a dostawcą.


Camille?

229 słów

środa, 20 lutego 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

  Szatyn ledwo widocznie drgnął, gdy zziębnięte opuszki moich palców zaczęły błądzić po jego rozgrzanej, pokrytej tatuażami skórze. Triumfalny uśmiech wkradł się wówczas na moje usta, goszcząc na nich niekrótko, odkąd to sam Harry zaczął unosić kąciki swych warg ku górze. Zyskując dzięki temu pewność, że zainteresowany we własnej osobie nie miał nic przeciwko moim nieplanowanym działaniom, swobodnie jeździłam palcami po skórze z niemniejszym niż dotychczas zachwytem, podziwiając zdobiące ją dzieła sztuki. 
  Śmiałam twierdzić, że znałam już niemalże na pamięć całą jego sylwetkę. Z obrysowywania konturów tatuaży szatyna mogłabym zdawać choćby i w środku nocy egzamin, a każdy, nawet najmniejszy mięsień jego brzucha nie zdołał umknąć mojej uwadze. Prawdopodobnie zakrawało to na całkowitą absurdalność, ale nie zaobserwowałam, abym chociaż na jeden krótki moment straciła zainteresowanie jego niewątpliwie czarującą osobą. Błądzenie po sylwetce mężczyzny sprawiało mi niezmiennie sporą satysfakcję, nawet jeśli łącząca nas bliskość nie była dla mnie niczym nowym.
  Udało mi się jednak go zdziwić, gdy potraktowałam klatkę piersiową znajdującego się tuż obok mnie mężczyzny jako perfekcyjne pole do spełniania swoich dziecięcych fanaberii. Na zmianę opadający i unoszący się tors co prawda nie był wyjątkowo przychylny kreśleniu niewidzialnych wzorów, ale postanowiłam nie narzekać nawet na jego funkcje życiowe. Harry jednak chyba nie był albo chętny, albo nie posiadał wystarczającej wyobraźni, żeby rozszyfrować pojedyncze kształty.
- Myślałam, żeby zrobić sobie kolczyka. – Rzuciłam niby od niechcenia, gdy w głowie pojawiła mi się myśl o poinformowaniu mężczyzny o swoim niedawnym planie. Nie oderwałam jednak wzroku od jego mięśni, zamieniając błądzenie opuszkami palców na bardzo subtelne, ledwo wyczuwalne gładzenie. Choć moje słowa nie brzmiały „chcę przebić sobie uszy”, to dłoń niebieskookiego niemalże machinalnie powędrowała do moich włosów, by odsunąć płatek nieprzebitego ucha. Uznając to za pewnego rodzaju pytanie, z lekkim uśmiechem pokiwałam w przeczeniu głową.
- Język? Pępek? – Wywołał u mnie szczere prychnięcie, gdy rosnąca frustracja z nieodgadnięcia wybranego przeze mnie miejsca, zaczęła odnajdywać odzwierciedlenie w jego czynach. Wbijając moje plecy nieznacznie w pościel, bezproblemowo wsunął dłoń pod rąbek koszulki, którą zarzuciłam na siebie, gdy gorąc po naszych poczynaniach zdążył mnie jednak opuścić. – Nie mów nawet, że…
- Skoro chcesz? – Śmiałam się, gdy Harry z błyskiem w oku prowokacyjnie ujął jedną z moich piersi, widocznie uważając, że mogłabym zdobyć się na wykonanie kolczyka w tak delikatnym miejscu. Miałam nadzieję, że wybije sobie jednak taki pomysł z głowy, nie dopisując go do listy życzeń na swoje nadchodzące urodziny. 
– W nosie, Skarbie. Nosie. – Mruknęłam rozbawiona, podnosząc się do siadu, by z łatwością objąć szyję mężczyzny delikatnym chwytem. Masując napięte od nachylania głowy mięśnie, powolnymi ruchami wpiłam się w jego wciąż rozgrzane usta. Uśmiech wkradający się na wargi szatyna był niemalże zniewalający, zwłaszcza w połączeniu z wciąż znajdującą się pod moim ubraniem dłonią. Starałam się jednak nie pokazywać po sobie, że ponowna bliskość wywoływała u mnie skrajne emocje, choć mogłam tylko podejrzewać, że nie wychodziło mi to zbyt dobrze.
- Nie byłaś już przypadkiem bardzo zmęczona? – Przeniósł dłoń nieco wyżej, świadomie prowokując moje niekontrolowane, prawie że stłumione westchnięcie. Rzeczywiście powiedziałam tak kilkanaście minut wcześniej, kiedy to nawet sam Harry uznał się za niezdolnego do robienia niczego innego, jak nieskończonego odpoczynku. Tymczasem chwycił mnie nad biodrami, co od razu wykorzystałam, przysiadając na materiale jego ciemnych bokserek. Nie raczyliśmy się już rozmową, całkowicie pochłonięci wzajemnym pocałunkom.
  Po chwili jednak zbiegałam już z łóżka, gdy moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk silnika dziadkowego samochodu. Niezwłocznie musiałam zbiec na dół, do salonu, by zatuszować wszelkie ślady po naszej działalności. A zdecydowanie było ich sporo. Mogłam tylko dziękować opatrzności losu, że dzięki temu, że byliśmy zbyt leniwi na zamknięcie okna w sąsiednim pokoju czy wydobycie koca, zdążyliśmy choćby minimalnie ubrać się chwilę wcześniej. Mimo to musiałam jednak podczas zbiegania ze schodów narzucić na siebie pierwszą lepszą bluzę, należącą do szatyna, by zakryła zdecydowanie za bardzo obcisłą koszulkę.
W salonie zjawiłam się na szczęście przed dziadkami. W tempie dużo szybszym, niż dotychczas, zebrałam porozwalane dosłownie wszędzie ubrania, słysząc nie tylko dźwięk trzeszczących pod sobą paneli, ale i odgłos spadających kluczy, które zapewniły mi dodatkowy czas przed pojawieniem się w środku małżeństwa. Jakby tego wszystkiego było mało, na podłodze jakimś cudem znalazły się dwie, wyjątkowo wiekowe książki, dobitnie przypominające o minionych wydarzeniach. 
Było blisko. Zbyt blisko. Potykając się niemalże o próg zajmowanego przez nas pokoju, wpadłam do niego dokładnie wtedy, gdy do domu weszli dziadkowie. Czując, że któreś z nich mogło złożyć nam prędzej czy później wizytę, ekspresowo złożyłam ubrania, by odłożyć je w najmniej kłopotliwe miejsce. Szatyn w tym czasie nie tylko kompletnie się odział, ale też wyjątkowo schludnie zaścielił łóżko. Przyjęliśmy najbardziej strategiczną pozycję, jaka tylko mogła być. Harry na wpół leżąco oparł się o zagłówek, podczas gdy ja wygodnie ułożyłam głowę na jego kolanach, rzekomo ucząc się z pierwszej napotkanej książki.

Mogłabym rzec, że babcia była równie uparta, co i mój ukochany. Wybicie im czegokolwiek z głowy za każdym razem było niemalże niemożliwe, nie wspominając już nawet o odmianie ich poglądów. Zatem ciężko było uchylić ją od pomysłu przygotowania naszych rzeczy na jutrzejszy ślub. Kobieta uznała, że jej sprawi to nadprogramową przyjemność, a my w zamian możemy przejść się po kilka drobnych rzeczy do pobliskiego sklepu. Ostatecznie przystaliśmy na to z chęcią, doskonale wiedząc, że poza posesją łatwiej będzie o wyciągnięcie papierosa bez czyjegokolwiek karcącego spojrzenia. Tym razem to Harry nie chciał poczęstować mnie zawartością swojej paczki, twierdząc, że jestem zbyt młoda, zbyt zdrowa i zbyt nieodpowiedzialna, żeby się truć. Generalnie, po jego trupie i sprawy tego typu. Obruszona słowami mężczyzny, choć standardowo bardziej na pokaz, niż naprawdę, nie odzywałam się do niego przez większą część wyprawy. Pomijając moment, w którym byłam zbyt niska, by sięgnąć po umieszczone na najwyższej półce produkty.
- Już ci przeszło? – Prychnął, gdy ostatecznie stęskniona za jego czułymi gestami, wtuliłam się w wystawione ku mnie ramię. Dźgnęłam go między żebra, całując zaraz po tym w ogolony już na szczęście policzek, by niedługo później pociągnąć go do sąsiedniej alejki. 
- Nie patrz się tak na mnie, okej? – Cień uśmiechu przebiegł przez moje usta dopiero wtedy, gdy odwróciłam się w stronę słoiczków, by nie dać satysfakcji stojącemu kilka kroków dalej Harry’emu. On śmiał się i bez moich dodatkowych reakcji, gdy kolejną już minutę spędzałam na wybieraniu smaków dziecięcych deserków. Byłam jednakże pewna, że szatyn dorwałby się do nich, gdyby nie godzący w jego honor świadkowie. 
Studiowanie etykietek przerwał mi dziecięcy głos. Z początku uznałam, że wypowiedź nie mogła być skierowana do mnie, dopóki chłopiec nie zaczął zwracać się patrząc mi prosto w oczy. Zielonooki blondynek z zaciekawieniem przyglądał się trzymanym przeze mnie słoiczkom, podczas gdy ja zastanawiałam się, od którego rodzica mógł się odłączyć. Nie wyglądał na więcej niż cztery, pięć lat. Na szczęście nie miałam jeszcze doświadczenia w przyglądaniu się dorastania dzieci.
- Też ma Pani małego dzidziusia? – Skwitował część naszych zakupów, powodując, że bezpośredniość pytania zdołała mnie znacznie zaskoczyć. Patrząc na swoją sylwetkę nie podejrzewałam, by mogła wyglądać w jakimkolwiek stopniu na ciążową. 
Nim zdążyłam wyzbyć się szoku i odpowiedzieć, że to tylko moje dziwaczne upodobania, szatyn, powstrzymując się od śmiechu, objął mnie szczelnie ramieniem.
- Jeszcze nie. – Zaśmiał się jednakże, powodując, że miałam ochotę udusić go, gdyby nie obecność chłopca.

Hazzunia? <3
1173 słowa = 6 punktów

Od Camille'a C.D Any

- Czy to dobry pomysł? - rzuciłem w pośpiechu niepewny słuszności tak nagłej decyzji.
- Nie gadaj, tylko spadaj - odparła, udając trucht w miejscu w celu pośpieszenia mnie, po chwili śmiejąc się z tak spontanicznie wytoczonego rymu.
Stawianie się nigdy nie było moją mocną stroną, także uległem prośbom Any o ewakuowanie się ze stołówki.
- Nawet nie czujesz, że rymujesz - odniosłem się do słów młodej kobiety, a następnie niespodziewanie poderwałem się od stołu.
Szybko wybyliśmy z pomieszczenia, w którym zdążył się już roztoczyć podejrzany zapach potrawy, gdyż coraz więcej osób na sali dostawało swoje zestawy obiadowe. Przekraczając próg świątyni pulpetów wyburczałem jeszcze niewyraźne, niepewne ,,Au revoir". Kiedy znaleźliśmy się na bezpiecznym gruncie przed wejściem na stołówkę, wymieniliśmy zmieszane spojrzenia.
- Chodźmy już - zadecydowała Ana.
Nie protestowałem. Poczłapaliśmy do pokoju w akademiku.
- Nie sądziłem, że posiłek na stołówce może dostarczać tyle adrenaliny - westchnąłem ciężko.
- Jedzenie na krawędzi - zaśmiała się moja współlokatorka.
- Jesteś głodna? - zapytałem z przyczyn oczywistych.
Przecież nie zjedliśmy... praktycznie nic! Ona znacząco pokiwała głową. W międzyczasie doszliśmy do pokoju. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po wejściu do pomieszczenia, było podejście do szafki w aneksie kuchennym i wydobycie z niej świstka papieru. Tak, ulotka lokalnej pizzerii...
- Masz ochotę na pizzę? - zamachałem kolorową reklamą z numerem telefonu, który miał posłużyć do złożenia zamówienia.
- Cóż... Raz na jakiś czas nie zaszkodzi trochę kalorycznego jedzenia, mnie burczy w brzuchu. - Uśmiechnęła się.
Spojrzałem na numer telefonu, a Ana wyciągnęła komórkę.
- Dobra, dzwoń. Podyktuję ci - powiedziałem. - Weźmy dużą, a smak możesz wybrać.

Ana?

241 słów

niedziela, 17 lutego 2019

Michalina!

Imię: Michalina
Nazwisko: Jabłońska
Data urodzenia: 28 czerwca 1994 (24 lata)
Płeć: Żeńska
Nr pokoju: nr 30
Rodzina: 
Małgorzata Jabłońska- Matka Michasi, urodzona w niewielkiej miejscowości koło Krakowa, konie były jej pasją od zawsze, jednak nigdy nie mogła sobie pozwolić na jego zakup do czasu, aż jej córka nie zaczęła jeździć. Z wykształcenia pani Jabłońska jest biotechnologiem
Joachim Jabłoński- Ojciec, urodzony na wsi i zamiłowany w motoryzacji. Jest dość surowym rodzicem i stara się jak najlepiej wychować swoją ostatnią córkę, która jeszcze z nimi mieszka. Miał duże opory przed tym aby Michalina jeździła konno, tak samo był przeciwko żeby wyjechała do Akademii 
Lena Jabłońska- Siostra, trzynastoletni wrzód na tyłku, który często dogryzał siostrze. Lena uczy się w pobliskiej szkole i nie ma jakiś szczególnych zamiłowań oprócz siedzenie przed komórką.
Charakter: Spytacie, jaka jest Michalina? Cóż… W zależności od nastroju jej charakter gwałtownie się zmienia, ale tak to chyba ma większość ludzi na tym świecie, jak nie wszyscy. Dziewczyna na ogół jest spokojna, jednak ma swoje granice cierpliwości, których lepiej nie przekraczać, niestety jej największą wadą jest brak kontroli nad własnym gniewem przez co już nieraz się od niej odwrócono. Michasia jest typem osoby twardo stąpającej po ziemi, a kiedy ktoś potrzebuje pomocy wykazuje się dużą empatią i pomaga temu ktosiowi nawet jeżeli jest to osoba zła i niedobra. Uparta, szczera do bólu i dążąca do celu… mimo to stara się być delikatna jak owieczka, co jak co ale ona nie da sobie kaszę w dmuchać, mimo mądrości i inteligencji jaką posiada, potrafi powiedzieć komuś stanowcze ,,nie”, lub zwrócić komuś uwagę jeżeli nie pasuje jej czyjeś zachowanie względem siebie czy innych. Nie jest osobą raczej na uboczu, to typ osoby która chętnie by spędziła z kimś dużo czasu, lubi się otaczać ludźmi jak i zwierzętami, których jak to na dziewczynę ze wsi przystało miała całkiem sporo. Nie jest optymistką ani pesymistką, raczej jest realistką, co wcale nie oznacza, że nie ma marzeń… o nie! Ona kocha marzyć! Bez marzeń życie przecież nie miałoby sensu prawda? Wydaje się być roztrzepaną dziewczyną, jednak to tylko przez jej zabieganie i mrówcze chęci do pracy, tak jest bardzo pracowita… nawet a bardzo, za bardzo. Na jej szczęście akceptuje siebie w pełni jaką jest, nie przeszkadzają jej trochę za szerokie biodra, ani chomisie policzki, jest też tolerancyjna… Mimo, iż nie jest ona idealna to da się z nią pogadać, kto wie? Może będzie mieć tu jakiś przyjaciół?
Aparycja: Michasia jest średniej wysokości dziewczyną mierzącą ok 168 cm wzrostu. Nie należy do najchudszych dziewczyn, ale też nie wkracza w przedział super nadwagi, po prostu jest trochę… szersza w bioderkach. Ma jasną skórę, delikatnie muśniętą słońcem przez co sprawia wygląd zdrowej i zadbanej… tak Michasia uwielbia o siebie dbać i to widać po jej zazwyczaj zadbanej i ułożonej fryzurze. Jej włosy są kasztanowo- brązowe, na czole ma rzadką grzywkę, a jej kłaki układają się zazwyczaj w piękne loki, które dodają jej uroku. Do stajni raczej się nie maluje, no chyba że są jakieś zawody. Ma krągłą buzie, na której zazwyczaj widnieje uśmiech, a jej oczy są koloru szarego przechodzący w jasny niebieski
Ulubiony koń: Paris
Własny koń: Brak… jednak poluje na dzieci, bądź wnuki ogiera Baloubet du Rouet, to jej wielkie marzenie…
Poziom jeździectwa: Średniozaawansowany
Partner: Brak, chociaż w przeszłości przewinęło jej się kilka miłostek
Historia: Jak już możecie się domyśleć Michalina jest Polką urodzoną 28 czerwca 1994 roku w Krakowie. Właściwie mieszkała w okolicach Krakowa na wsi, przez co dziewczynka już za młodu pokochała zwierzęta, zwłaszcza konie. Prócz nauki w szkole uczęszczała na zajęcia jazdy konnej w okolicznej stadninie, co nauczyło ją dojrzałości i odpowiedzialności. Podczas gdy jej rówieśnicy chodzili na imprezy, ona pomagała stajennym posprzątać boksy i wypuścić konie na padok. Jej dzieciństwo mijało spokojnie i bez większych problemów. Po kilku latach instruktor zdecydował się zaproponować rodzicom zakup konia, by ich córka mogła się rozwijać w kierunku sportowym. Po dłuższym przemyśleniu sprawy i dokładnej analizie, rodzice zdecydowali się na przeczekanie tego, uważali że nie będzie w stanie go utrzymać. Wspominałam już, że jej dzieciństwo mijało spokojnie? No cóż… do czasu aż ukończyła 17 lat… problemy finansowe zaczęły narastać i Jabłońskich nie było już stać na utrzymanie gospodarstwa. Dziewczyna musiała iść do pracy, przez co też nie miała czasu na zajmowanie się sportem zwanym jeździectwem, ale do czasu aż znalazła ogłoszenie Akademii…
*Inne: 
- Pierwszą rzeczą jaką mogę o niej napisać to to, że jest zakochana w skoczu Baloubet du Rouet, który padł w 2017 roku, jej największym marzeniem jest posiadanie jednego z jego potomków. Na tablicy korkowej ma wywieszone zdjęcia z tym ogierem… czy to już obsesja? 
- Nie ma uczuleń, ale wmawia innym że ma uczulenie na maliny bo bardzo ich nie lubi 
- Mimo iż nie jest wegetarianką rzadko je mięso
- Dzierżawiła kiedyś konia, jednak został on później sprzedany 
- Nie potrafi śpiewać, jednak bardzo lubi pisać poematy, różnego rodzaju wiersze i listy, które są swego rodzaju jej pamiętnikiem
- Potrafi biegle mówić po angielsku jak i chorwackim. Uczy się przy okazji innych języków
- Poza nauką w akademii pracuje w butiku
Kontakt: Lrysa11

piątek, 15 lutego 2019

Od Iwany C.D Marco

Zsiadłam z konia, po czym poluźniłam popręg, jak poradził mi Marco. Usiadłam na ziemi, przyglądając się, jak Curly łapczywie skubie trawę. Obok mnie położył się Marco. Chłopak wyciągnął z moich włosów zaplątane w nie źdźbło trawy. Nie ukrywam, że zrobiło mi się miło. Podekscytowana postanowiłam podzielić się z Marco dobrą nowiną.
- Jutro są walentynki, które po raz pierwszy spędzę z chłopakiem...
- Chłopakiem?- Zapytał zaciekawiony.
- Poznałam go w internecie, ale wydaję się taki słodki. - Bez namysłu, pokazałam na telefonie profil i korespondencję z Davidem. Marco zmierzył mnie wzrokiem i odradził mi spotykania się z tym gościem. Przez chwilę pomyślałam, że może być zazdrosny, ale szybko zrozumiałam, że to niedorzeczne. - Wiesz Marco, z moją twarzą nie będę wybrzydzać.
- A co niby nie tak jest z Twoją twarzą?- Przyznam, że w tamtej chwili się zarumieniła. Dobrze, że mam ciemną skórę i tego aż tak nie widać. Zresztą, chłopak też dostał wypieków. Zrobiło się niezręcznie, chcąc przerwać ciszę powiedzieć jakiś żart.
- Chciałabym opowiedzieć dowcip, ale wszystkie mi wyparowały z głowy. - Zachichotałam. Marco spojrzał na mnie i zaśmiał się pod nosem. Nad nami zebrały się ciemne chmury, więc wsiedliśmy na konie i wróciliśmy do Akademii.
W pokoju czekała na mnie podekscytowana Esmeralda. Zapytałam ją, z czego tak się cieszy. Wtedy dowiedziałam się, że zostanę zabrana na zakupy. Razem z Esmą wsiadłyśmy do jej auta. Kierunkiem podróży było Centrum handlowe. W wielkim budynku roiło się od najróżniejszych stoisk. Esmeralda jednak zaciągnęła mnie do sklepu z kosmetykami. Zaczęła wymieniać nazwy kosmetyków, o których istnieniu nie wiedziałam. Koszyk szybko się zapełnił. Co dziwne, rachunek nie był tak ogromny, jak się spodziewałam. Następnym przystankiem był sklep z sukienkami. Nie do końca chciało mi się szukać tu czegokolwiek. Nagle podbiegła do mnie Esma z żółtozłotą sukienką w ręku. "Przymierzaj!" krzyknęła, wpychając mnie do przymierzalni. Oczywiście nabawiłam się kompleksów, gdy nie mogłam dopiąć suwaka na plecach. Przyjaciółka wmawiała mi, że to przez za mały rozmiar, jednak ja wiedziałam swoje- ten tłuszczyk tam jest i nie chce odejść. Zrobiło mi się smutno, Esma raczej nie ma takich problemów. Koniec końców kupiłam większy rozmiar. Żółtozłota sukienka po kolana, odcięta w talii z czarnym pasem na brzegach dolnej części, według dziewczyn z pokoju pasowała jak ulał. Miałam do wyboru pójść na jazdę, podczas której nauczę się galopować, lub pójść na pierwszą randkę. Wybór nie był prosty, jednak chęć posiadania miłości była silniejsza. Powoli weszłam do wanny wypełnioną gorącą wodą. Puściłam na głośniku ulubioną składankę swoich piosenek. W ten sposób mogłam się odprężyć. Całkowity spokój zniszczyła Naomi, zaczynając dobijać się do drzwi.
- Ścisz te jeb**e rapsy! - Krzyknęła. Niezwłocznie wyłączyłam muzykę, również dlatego, że trzeba było już wychodzić. Założyłam na siebie oczywiście nową sukienkę. Usiadłam przed toaletką, zastanawiając się, do czego służy poszczególny kosmetyk. Esmeralda zaśmiała się i podeszła do mnie. Dziewczyna sprawnie nałożyła na moją twarz tonę WSZYSTKIEGO. O wiele ciężej było się, chociażby uśmiechać.
- Sexy... - Jęknęła Naomi, spoglądając na mnie. - Jeśli z nim Ci nie wyjdzie ,to ja Cię przelecę. - Zaśmiała się. Popatrzyłam tylko na nią, z niedowierzaniem co przed chwilą zostało mi zakomunikowane.
Wzięłam głęboki wdech, po czym weszłam do klubu. Momentalnie ogłuszyła mnie lecąca okropnie głośno muzyka. Usiadła przy barze, poszukując wzrokiem Davida. Krzesło obok zajęła znajoma ze zdjęć sylwetka.
- Iwana?
- David? - Uśmiechnęłam się, witając chłopaka. Chłopak zamówił dwa piwa. Powiem szczerze, że ostatni alkohol piłam na osiemnastce i był to kieliszek wódki. Wracając, mężczyzna cztery lata starszy ode mnie narzucił szybkie tempo. Chłopak był rozkojarzony i w ogóle nie rozumiał, co do niego mówiłam. Nagle na swoim udzie poczułam rękę chłopaka. - Co ty robisz? - Zapytałam wystraszona. Mężczyzna nie zamierzał przestać, a nawet był coraz bardziej nachalny. Kiedy go odepchnęłam, ten mocno chwycił mnie za rękę i powiedział, że pójdę z nim do jego mieszkania. Poczułam się jak sparaliżowana. W moich oczach zakręciły się łzy. Musiałam jakoś zagrać na zwłokę. Powiedziałam, że muszę pójść do łazienki "przypudrować nosek". Zamknęłam się w toalecie i czym prędzej zadzwoniłam do Marco. Zapłakana błagałam go, żeby po mnie przyjechał. Nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego, byłam za bardzo wystraszona. Po kilku minutach David zaczął dobijać się do drzwi. Na szczęście po chwili Marco jakimś cudem odciągnął Mężczyznę od drzwi. Razem z przyjacielem wybiegłam z klubu. Usiadłam na motorze, wtulając się w plecy chłopaka.
Gdy dotarliśmy do Akademii, spojrzałam na Marco, przytuliłam się do niego wdzięczna za uratowanie mnie. Powoli topiłam się w głębokich oczach przyjaciela, stanęłam na palcach i delikatnie przywarłam do ust chłopaka. Marco jednak odsunął się ode mnie i w ciszy zaprowadził mnie do pokoju. Rozpłakana wbiegłam do pokoju.

***

Następnego dnia obudziłam się całkiem zdołowana. Wyciągnęłam czekoladę z szafki i zjadłam całą tabliczkę w mgnieniu oka. Postanowiłam zejść do stołówki po Nutellę, jednak gdy otworzyłam drzwi, zauważyłam na podłodze różową kartkę z życzeniami i różę.

Marco? :3

780 słów

czwartek, 14 lutego 2019

Walentynki

Jesteśmy początkiem, a także i końcem,
westchnieniem duszy z radości płaczącej,
promykiem istnienia, który drogę wskazuje,
byśmy na zawsze zapamiętali, co wzajemna miłość buduje.
Wesołych Walentynek życzy administracja AMH ♡

poniedziałek, 11 lutego 2019

Od Ady C.D Marco

- Niby nie, ale zapewne będę... - zawiesiłam się.
- Co? - zapytał zdziwiony moim zachowaniem.
- Właśnie obmyśliłam plan na wieczór dotyczący ciebie, który może ci się spodobać. Iii może być ciekawie!
- To na co czekasz? Opowiadaj!
- Więc. - przybrałam tajemniczy ton głosu. - Co powiesz na to, żebym dziś wieczorem zaprosiła do naszego pokoju kilku znajomych, w ramach wieczorku zapoznawczego dla ciebie?
- W sumie... Spoko pomysł. Tylkooo kto dokładnie będzie?
- Jeżeli się zgodzą, to Ana, Naomi, Esmeralda i Holiday. Mogę jeszcze poprosić Riley, żeby zebrała parę innych osób.
- Jestem za. - uśmiechnął się.
Wyjęłam telefon z kieszeni torby, po czym napisałam do wszystkich czterech dziewczyn, pytając czy przyjdą. Napisałam też do Riley, informując ją o planach na wieczór i prosząc o zaproszenie jeszcze paru osób.
- A tak póki co, - odezwałam się chowając urządzenie z powrotem do torby (wcześniej rzecz jasna je wyłączając) - to chcesz iść ze mną na trening z Red Royal? Zapoznacie się, zobaczysz stajnię z prywatnymi końmi...
- Do czasu treningu i tak nie mam co robić, więc w sumie mogę iść.
Udaliśmy się do stajni dla koni prywatnych, po drodze zahaczając o siodlarnię aby wziąć sprzęt RiRi.
Klacz głośno zarżała na nasz widok, i radośnie zaczęła podskakiwać.
- Ktoś tu chyba dostał ADHD. - stwierdziłam, głaszcząc klacz po pysku aby ją uspokoić.

Marco? Gniot na 206 słów, ale musiałam coś napisać cri ;_;

niedziela, 10 lutego 2019

Od Marco C.D Iwany

Przyznam szczerze, iż nowa towarzyszka wydawała się całkiem miła i przyjemna. Oczywiście jako najwyższej klasy dżentelmen (wyczujcie sarkazm) pomogłem jej zanieść walizki do jej pokoju, w którym jak się później okazało miała zamieszkać z innymi dziewczynami z Akademii.
Nasze spotkanie nie trwało zbyt długo, toteż zaproponowałem krótki spacerek i zwiedzanie terenów szkoły.
Później znowu chwilę z nią pogadałem na stołówce, a na sam koniec jeszcze umówiłem się z nią na obiecaną przechadzkę. Jak nietrudno się domyśleć - skończyliśmy w stajni głaszcząc konie, a po chwili siodłając je. Tym razem wziąłem Paris i wraz z Iwaną zajęliśmy pobliską halę korzystając z faktu, iż nikt aktualnie tam nie ćwiczył. Jeździliśmy obok siebie w międzyczasie rozmawiając i śmiejąc się z najróżniejszych rzeczy. Wbrew pozorom jak na osobę początkującą nie szło jej źle, wręcz powiedziałbym, że całkiem dobrze. Doradziłem jej jednak w niektórych sprawach, oczywiście chcąc się popisać zaprezentowałem kilka skoków. W każdym razie, gdy byliśmy już zmęczeni postanowiliśmy udać się na odpoczynek.
~*~*~*~*~
Następnego dnia z samego rana nie miałem zielonego pojęcia co ze sobą począć. Nikt nie miał czasu, a wszystkie konie jak i hale zostały pozajmowane. Tak więc po lekcjach bez większych celów przechadzałem się w tę i z powrotem licząc na to, że całkiem przypadkiem zaraz kogoś spotkam, kto chciałby umilić mi czas. Dopiero udając się na stołówkę zauważyłem samotnie siedzącą Iwanę jedzącą jakąś przekąskę. Oczywiście zanim się dosiadłem, nie mogłem powstrzymać się od tego by w jakiś sposób ją przestraszyć. Tak więc jak nietrudno się domyślić kulturalnie zakradłem się do niej od tyłu i podchodząc najciszej jak mogłem krzyknąłem głośne Buuuu! łapiąc ją przy okazji za plecy. Cóż, zareagowała dokładnie tak jak chciałem, bowiem lekko podskoczyła w miejscu i cicho pisnęła na co zareagowałem śmiechem.
- Wybacz, nie mogłem się powstrzymać.
- Nie wybaczam. - Zachichotała.
- Trudno. - Wzruszyłem ramionami. - A miałem nadzieję, że zgodzisz się na jakąś przejażdżkę w teren, bo cholernie mi się nudzi. - Wywróciłem teatralnie oczami i ponownie się zaśmiałem.
- A to zmienia postać rzeczy... Możemy tak sami się przejechać? - Uniosła pytająco brwi.
- Nie mam zielonego pojęcia, aczkolwiek za to nas nie wywalą, a jak coś możesz zwalić winę na mnie. - Wzruszyłem ramionami. - To jak?
- No dobra. - Zgodziła się z lekkim wahaniem w głosie.
- W takim razie bądź za jakąś godzinę w stajni. Akurat Curly i Paris będą wtedy wolne na resztę, więc będziemy mogli je na chwilę przygarnąć - Puściłem jej oczko i poklepawszy ją po ramieniu uciekłem w tylko sobie znanym kierunku.
Mimo to według obietnicy - punkt piętnasta znajdowałem się w boksie klaczki i siodłałem ją przy okazji czekając na Iwanę. Miałem tylko cichą nadzieję, że nie zamierza ona zrezygnować w ostatniej chwili i wystawić mnie do wiatru. Przecież co mogłoby pójść nie tak? Podczas zwykłego terenu nic złego nie ma prawa nam się stać, plus jakby nie patrzeć to raczej powinniśmy sobie poradzić... W końcu we dwójkę zawsze raźniej. A lepsze to niż siedzenie cały dzień w pokoju nie wiedząc co ze sobą począć. W momencie gdy akurat skończyłem ubierać mojego konia, za sobą usłyszałem znajomy głos.
- Jestem! - krzyknęła za mną.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz. - Zaśmiałem się nerwowo.
Pomogłem przy okazji z siodłaniem konia Iwany i już po chwili mogliśmy wyruszać.
- Powiedz proszę, że znasz te tereny lepiej niż ja. - Spojrzała na mnie błagalnie.
- Nooo... Uznajmy, że tak
- Serio? - Zmarszczyła brwi zdezorientowana.
- Też nie jestem tu zbyt długo, ale zaufaj mi. - Wyprostowałem się dumnie na wierzchowcu. - Ze mną jesteś całkowicie bezpieczna.
Oboje wybuchliśmy śmiechem przy okazji nieco przechodząc do kłusa. W tamtej chwili jechaliśmy obok siebie, toteż mogłem jeszcze trochę pomóc Iwanie w dopracowaniu kłusu, a przyznam szczerze, że szło jej całkiem dobrze i już niedługo będzie robić to perfekcyjnie. Jakby nie patrzeć, sam nie jeżdżę nie wiadomo jak dobrze. W każdym razie, w dość wolnym tempie dotarliśmy do niewielkiej łączki znajdującej się na skraju lasu. Mniej więcej orientowałem się co, gdzie i jak, więc chyba nie było aż tak źle.
- Co ty na to, aby zatrzymać się tu na trochę i przy okazji odpocząć? - Zagadnąłem patrząc wyczekująco na brunetkę.

Iwana?

661 słów

środa, 6 lutego 2019

Od Harry'ego C.D Caroline /18+/

- Kocham Cię, nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. - mruknąłem, składając delikatny pocałunek na czole kobiety. - Teraz liczysz się tylko Ty, nikt inny, jesteś najważniejsza. - dodałem i uśmiechnąłem się, ruszając w dalszy spacer.
- Ja Ciebie też kocham, o wiele mocniej niż Ty! - zachichotała i ukryła swój szeroki uśmiech za kołnierzem rozwianego, piaskowego płaszcza. - Zaś teraz, mój Książę, co powiesz na wymknięcie się do kawiarni po drugiej strony ulicy? Nie ukrywam, że wybranka Twego serca jest niesamowicie spragniona.
- Dobrego seksu? - wtrąciłem, podnosząc jedną brew. - To chciałaś powiedzieć? - fuknąłem.
- Kawy, Harry, dobrej kawy.
Szatynka zmarszczyła ciemne brwi, starając się ukryć rozbawienie zaistniałą sytuacją. Przewróciłem oczami i splotłem jeszcze silniej nasze palce, pokonując jedną z londyńskich uliczek. Po przekroczeniu progu okazała się być urządzona z imponującym rozmachem, który uświadczył mnie w przekonaniu, że w kawiarence można spotkać przeróżne, arystokratyczne osobistości. Zajęliśmy jeden ze stolików w zacisznym kąciku, którego klimat ocieplało światło płynące ze świeczek i niewątpliwie urocze bukieciki białych kwiatów. Siadając naprzeciw siebie, uraczyliśmy się wzajemnym spojrzeniem, które ciągnęło się aż do momentu przybycia kelnera. Jego głos przerwał nam chwilę wyciszenia, usilnie rozrywając nasze powiązanie.
- Dzień dobry, czy państwo jest już skłonne do złożenia zamówienia? - zapytał nieco przez nos, niewysoki blondyn, uśmiechając się najszerzej jak potrafi. Caroline odwzajemniła jego uśmiech, na co silniej ścisnąłem jej dłoń.
- Zapewniam, że zawołamy pana, jeżeli dostaniemy chociaż pięć minut na zajrzenie do karty. - uśmiechnąłem się jadowicie, a już po chwili odprowadzałem chłodnym wzrokiem męską sylwetkę.
- Więc czego sobie panienka życzy? - zaśmiałem się, napotykając oschłą minę brązowookiej. - Przykro mi, ale teraz ja będę zazdrosny.
- Jesteś głupi, ale mniejsza, przecież nie można mieć wszystkiego. Ja poproszę zieloną herbatę, ananasową. Królewicz pewnie będzie chciał kawusię, nie zdziwię się, jeśli weźmiesz cynamonową.
- No niestety, ale tym razem Cię nie zaskoczę i wezmę cynamonową. - westchnąłem i przywołałem kelnera, kiwając delikatnie palcami. Składając zamówienie, cały czas śledziłem zachowanie Caroline, usilnie starając się by nie nawiązała żadnego kontaktu wzrokowego z blondaskiem. Szybko kończąc wiązankę życzeń, wróciłem do spoglądania w ciemne tęczówki Caroline, próbując domyślić się o czym aktualnie myśli. Nie miałem jednak nawet pomysłu, rozwodząc nad zawiłością umysłu dziewczyny. Nastolatka obracała w palcach saszetkę z cukrem, również topiąc się gdzieś w moich oczach. Cisza trwała, dla osoby z zewnątrz świadczyłaby pewnie o kłótni pary, ale dla nas znaczyła znacznie więcej niż rozmowa. Bez dotyku, ani słów, pożądaliśmy siebie nawzajem, czasami posyłając sobie jedynie zadziorne uśmieszki. Nagle na naszym stoliku pojawiły się filiżanki z parującymi cieczami. Popijaliśmy je urywkowo, parząc sobie wargi, zbyt kuszeni smakiem swoich napoi. Absolutną ciszę rozerwał kaszel Caroline, jakby tchnienie jej płuc, błagające o zaprzestanie palenia.
- Widzisz, nawet Twój organizm nie chce, żebyś paliła. - uśmiechnąłem się cwaniacko i odstawiłem białe, kruche naczynie. - Nie, a tak poważnie, Skarbie, musisz się zastanowić nad rzuceniem palenia.
- Naprawdę mówisz to na podstawie jednego kaszlnięcia? Przecież równie dobrze mogłam się zachłysnąć herbatą.
- Przecież mieszkam z Tobą już od kilku miesięcy, myślisz, że jestem głupi i nie słyszę? Jesteś młoda, więc nie marnuj się na te fajki, przecież to nie jest Ci do życia potrzebne. Nie to co kawa. - fuknąłem i wystawiłem język do kobiety, która wymownie postukiwała paznokciami o blat stołu.
- Powiedział ten co nie pali, nie pije, nie bierze narkotyków. - uśmiechnęła się żarliwie.
- Nie poruszaj kwestii narkotyków, jasne? - przymrużyłem oczy i wpiłem spojrzenie w szatynkę, która zaczęła szukać wyjścia z głupiej sytuacji. - Nieważne, masz rację. Nie ukrywam jednak, że wolałbym, jakbyś zastanowiła się nad odłożeniem papierosów, a przynajmniej ich ograniczeniu.
- Zobaczymy. - skwitowała i otuliła dłońmi porcelanę, mocząc wargi w herbacie. Sam dokończyłem swoją kawę i delikatnie wtuliłem się w oparcie fotela, na którym przyszło mi usiąść. Wpatrywałem się w dziewczynę, która swoją delikatnością przypominała anioła, motyla, który dopiero rozpoczął swój jedyny dzień życia. Widząc, że kobieta odłożyła naczynie i zarzuca już na swoje ramiona okrycie, sam założyłem ciemny płaszcz i biorąc dziewczę pod rękę, opuściłem lokal, zostawiając na ladzie należność za napoje i duży napitek. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym delikatne dłonie kobiety sięgnęły po paczkę papierosów, zachęcająco wyciągając jeden w moją stronę.
- Pieprzyć postanowienia. - wzruszyłem ramionami i zabrałem jedną bibułkę. Racząc się nikotyną, kroczyliśmy rozświetloną już alejką, przyglądając się światłom Londynu.
Stopniowo zbliżaliśmy się do pustego domu dziadków Caroline, którzy najpewniej postanowili wyskoczyć do jakiejś restauracji. Delikatnie trzęsącą się dłonią, jakimś cudem wcelowałem kluczykiem w zamek i z lekkim skrzypieniem otworzyłem drewniane drzwi, przepuszczając przed siebie kobietę. Gdy oboje pozbyliśmy się obuwia i okrycia wierzchniego skierowaliśmy się do salonu, gdzie wzajemnie, bez żadnych słów, rzuciliśmy się niemalże na siebie. Namiętnie całowałem odkrytą szyję kobiety, pochłaniając całą bliskość i słodki zapach jej perfum. Bez żadnej przerwy całowałem kobiece ciało, często wracając do ciepłych, pełnych warg. Szatynka ułatwiła mi pozbycie się jej koszulki, unosząc ręce do góry. Sama pozbyła się mojej części garderoby, błądząc drobnymi dłońmi po moim odkrytym torsie. Uklęknąłem przed sylwetką Caroline i ucałowałem jej podbrzusze, przy czym kobieta odchyliła głowę w niemym westchnięciu. Moje dłonie zajmowały się krągłym, jędrnym biustem szatynki, która zaczęła lekko pojękiwać. Chaotycznie pozbyłem się spodni nastolatki, odsłaniając czarne, koronkowe figi. Gdy usłałem cały brzuch buziakami, pozbyłem się biustonosza, który dał mi pełny dostęp do piersi. Przyssałem się niemalże do nich, przygryzając, ssąc, czasami pozostawiając niezdarne bezbolesne siniaki na delikatnej skórze. Przyparłem kobietę do regału z książkami. Moja chwila nieuwagi została słusznie wykorzystana, bowiem w jednej sekundzie zostałem pozbawiony spodni. Dziewczęce palce sunęły po moim członku przez materiał bokserek, dobrze wiedząc, że sprawiają mi tym niesamowitą przyjemność, dostarczając mi jeszcze większą dozę niecierpliwości. Odrywając jednak w jednej chwili dłoń brązowookiej, zsunąłem jej figi i delikatnie odstawiłem kobiecą nogę na jedną z półek. Dało mi to zdecydowanie większy dostęp do kobiecości Caroline, która przy zetknięciu moich warg z skórą jej ud delikatnie jęknęła, zaciskając palce na krawędzi regału. Zniecierpliwiona dziewczyna wczepiła swoje palce w moje włosy, delikatnie je ciągnąc, przy każdym z moich świdrujących ruchów. Jeden z palców delikatnie otarł się o wrota do największego spełnienia, pobudzając jeszcze bardziej kobiece pragnienie. Caroline szybko jednak podciągnęła mnie do góry i pozbawiła mnie bokserek, ponaglająco na mnie zerkając. Nie czekając na kolejny sygnał, przyparłem do kobiecego ciała, wykonując pierwsze mocne pchnięcie. Ruch moich bioder stopniowo przyspieszały, poruszając nie tylko Caroline, a regał, który zaczął się delikatnie kołysać na boki. Nie mogąc się powstrzymywać, coraz silniej wsuwałem się w kobietę, która niemalże wariowała z dostarczanej przeze mnie dawki przyjemności. Zwalniając jednak lekko swoje ruchy, wpiłem się w rozchylone wargi dziewczyny, ogniście je całując. Nasze języki tańczyły wokół siebie, starając się wygrać jakby nieustającą walkę. Szybko jednak zakończyłem pocałunek i ponownie mocno zacząłem napierać na kobiece krocze. Szatynka szybko jednak spięła swoje mięśnie i głośno krzyknęła, zaciskając swoje palce na krawędziach półki. Pozostając jednak w kobiecie, ściągnąłem jej nogę z regału i chwytając ją pod pośladki, uniosłem, kierując się w stronę schodów. Pocałowałem jej mostek, długo pochłaniając zapach jej ciała. Pokonanie schodków nie przysporzyło mi jednak większej trudności i już po chwili układałem Caroline na zasłanym łóżku.
- To jeszcze nie koniec. - mruknąłem i wpiłem się w usta nastolatki.

Cukiereczek? <3
Powrót Madziuchny musiałam zwieńczyć osiemnastką, przepraszam <3

1143 słowa = 6 punktów 


Od Any - zadanie 21

- Nie chciałabyś może wziąć udziału w zawodach crossowych organizowanych w naszej Akademii w niedalekiej przyszłości? - zapytała pani Frau, zatrzymując mnie po czwartkowym treningu crossowym.
- Cóż... - przystanęłam. Follow, którą prowadziłam, parsknęła cicho i szturchnęła mnie łbem w ramię. Zdjęłam rękawiczkę i posmyrałam ją palcami po chrapach. - Raczej nieczęsto jeżdżę tory crossowe.
- Wiem - przytaknęła instruktorka. - Jak ma się konia ujeżdżeniowego, to raczej normalne - uśmiechnęła się znacząco. - Ale pomyślałam, że może chciałabyś się spróbować w innej dyscyplinie.
- Ym - mruknęłam, niezbyt przekonana co do pomysłu. Start w zawodach wymagał jakiegokolwiek przygotowania. A ono z kolei wymagało czasu. Którego i tak ostatnio miałam jak na lekarstwo. Plus musiałabym ćwiczyć na którymś z koni należących do Akademii, bo Charlie zdecydowanie nie był przygotowany na tego typu zawody...
- Dzisiaj super ci szło z Follow - przekonywała dalej pani Cecylia. - To nie będzie nie wiadomo co, zwyczajne zawody regionalne na różnych...
- Poziomach trudności? - dokończyłam sceptycznie za instruktorkę.
- Tak planowaliśmy - przyznała. - Ale myśleliśmy tylko o dwóch, żeby za bardzo nie przedłużać. Pomyślałam, że mogłabyś spróbować wystartować w tych trudniejszych, na Follow. Ale jeśli wolisz nie rzucać się od razu na głęboką wodę, skoro cross jest czymś, co robisz okazjonalnie, a nie na co dzień...
- Czy już muszę się zdecydować? - uznałam, że bez sensu od razu odmawiać. Mogłam się z tym przespać i dać znać za kilka dni.
- Nie. Zapisy zaczną się, jak ustalimy dokładny termin zawodów. Ale chciałabym wiedzieć wcześniej, czy się zdecydowałaś.
- Postaram się dać znać do końca tygodnia - obiecałam.
Instruktorka skinęła głową i odeszła, żeby przekazać coś Gai. Poklepałam Łaciatą po szyji, po czym zaprowadziłam ją do stajni.

~•~

Miesiąc przed zawodami, tak jak przewidywałam, okazał się dla mnie katorgą. Nie wiem, jak go przeżyłam i to chyba cud, że moje życie towarzyskie nie legło w międzyczasie w gruzach. Uznałam jednak, że pani Frau ma rację - dobrze od czasu do czasu pojeździć w specjalizacji, z którą nie ma się do czynienia na co dzień.
Po lekcjach biegłam prosto do stajni, gdzie szykowałam Follow i, dopóki było widno, ćwiczyłam przejazd toru cross. Potem zachodziłam do Moon, przy okazji spuszczając Charlesa na padok, a w drodze powrotnej zabierając go z powrotem do stajni i na trening. Kończyłam późnym wieczorem, a gdy wracałam do pokoju zasypiałam niemal natychmiast po tym, jak przyłożyłam głowę do poduszki (kilka razy przysnęłam nawet na kanapie, na której siadałam, żeby poczytać).
Ale w końcu nadszedł ten dzień. Zawody. Żeby nie było, nie wiadomo jak zestresowana nie byłam. Owszem, był to mój pierwszy start w tej dyscyplinie, ale... to tylko zawody. Nawet gdybym zajęła ostatnie miejsce - co za różnica? Grunt żeby dobrze się przy tym bawić.
Podczas rozprężenia mój wzrok powędrował przypadkiem na jednego z przyjezdnych zawodników. Nie wyglądał za ciekawie, to znaczy: był chorobliwie blady i zdawał się ledwo trzymać w siodle. Podjechałam do niego, utrzymując jednak odpowiednią odległość, żeby nasze konie się nie pokopały.
- Wszystko w porządku? - zapytałam. Spojrzał na mnie nieco nieprzytomnie, ale skinął głową i wrócił uwagą do prowadzenia swojego konia. - Może lepiej, żebyś zsiadł na chwilę... - zasugerowałam, ale natychmiast ostro mi przerwał.
- To zawody - niemal warknął. "Tylko zawody", korciło mnie, żeby dodać, ale ostatecznie to przemilczałam. - A mnie nic nie jest.
Odpuściłam, nie chcąc wszczynać niepotrzebnej awantury. I chociaż wcale tak nie wyglądał, może faktycznie nic mu nie było.
Śledziłam go jednak uważnie wzrokiem, aż nie nadeszła jego kolej. Po chwili wywołano mnie do stawienia się na starcie i zupełnie zapomniałam o owym nieznajomym.
Pokierowałam Follow na start. Podekscytowana klacz chciała od razu rzucić się galopem, zrobiłam więc niewielką woltę, żeby ją trochę uspokoić. Zaczęło się odliczanie.
Na "trzy" zmieniłam położenie łydki i dosiadem dałam znak do zagalopowania. Łaciata wyskoczyła do przodu, sadząc od razu żywe foule.
Po miesiącu wspólnych treningów znałam już Follow na tyle, żeby wiedzieć, że nie da rady biec takim tempem przez całe zawody, mniej więcej w połowie wysiadłaby zupełnie, dodatkowo gdy się tak nakręcała zazwyczaj nie patrzyła pod nogi i zdarzało jej się nie zauważyć przeszkody - w ostatnim momencie wtedy wyłamywała. Dlatego przytrzymałam ją nieco, uspokajając tempo. Zaraz nadszedł czas na pierwszą przeszkodę terenową, którą Follow pokonała zgrabnie, nie zmieniając tempa. Z uwagi na nocny mróz zrezygnowano z przeszkód wodnych, więc generalnie nie miałam powodów do obaw, że Follow coś odbije.
Dojeżdżałam już do mety. Ostatni odcinek biegł między drzewami i kończył się przeszkodą typu "okno". Akurat w momencie, gdy ją dostrzegłam, zobaczyłam również coś - czy raczej kogoś - innego. Z boku, między drzewami leżała nieruchomo jakaś postać. Twarzą do dołu, co zdecydowanie nie było naturalną pozycją. Rozejrzałam się szybko za koniem. I tak, był tam, kilka kroków dalej, stał patrząc na swojego jeźdźca. Rozpoznałam w nim wierzchowca tego chłopaka, którego samopoczucie przed zawodami mnie zaniepokoiło.
Nagle Follow skoczyła, a mnie przez moją nieuwagę odchyliło do tyłu. Na szczęście w porę odzyskałam prawidłową pozycję i pochyliłam się w siodle razem z ruchem konia, bo w innym wypadku zahaczyłabym o żywopłot, w którym wycięte było okno i zdjęłoby mnie z siodła. Gdy tylko kopyta klaczy dotknęły ziemi poklepałam ją z wdzięcznością po szyi, na co ta parsknęła entuzjastycznie. Obejrzałam się szybko za siebie, na niknącą między drzewami postać. Czyżby nikt go nie zobaczył...?
Do końca zostało raptem ok. 100m i jedna przeszkoda, przyspieszyłam więc Łaciatą, żeby jak najszybciej znaleźć się na mecie i powiadomić kogoś o wypadku w lasku. Mogłam się zatrzymać, żeby pomóc, ale co by mi to dało? I tak nigdzie w pobliżu nie było nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc, a nie miałam przy sobie telefonu.
Ledwo wpadłyśmy na metę, krzyknęłam do stojącej tam pani Frau, że ktoś leży nieprzytomny w lasku. Instruktorka natychmiast ruszyła poinformować o tym odpowiednie osoby, żeby poszły zobaczyć, co się stało.

~•~

Na całe szczęście nieszczęśliwemu zawodnikowi nic się nie stało podczas upadku. Później okazało się, że tak jak podejrzewałam, jeszcze przed startem czuł się nieciekawie, a podczas pokonywania lasku zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, zemdlał i zsunął się z siodła. Zapewne zeżarł go stres.
Ostatecznie mój start w turze o wyższym poziomie trudności (na który ostatecznie się zdecydowałam) został oceniony na drugie miejsce. Co było dla mnie sukcesem, w końcu to był pierwszy raz. Aczkolwiek wynik zawdzięczałam w dużej mierze kochanej Follow - nie wiem, czy gdybym zdecydowała się na innego konia, zareagowałby tak samo na moją dezorientację  przy przedostatniej przeszkodzie. Kto wie, może dołączyłabym na ziemi do tamtego zawodnika?

1036 słów

30 punktów ^^

Od Iwany do Marco - zadanie 5

Podróż do Akademii ciągnęła się niemiłosiernie. Przebierałam nogami z podekscytowania, kiedy usłyszałam, że JESTEM JUŻ NA MIEJSCU! Wyskoczyłam z taksówki i wyciągnęłam swoje bagaże. Zapłaciłam mężczyźnie, który mnie przywiózł, po czym stanęłam w bramie, trzymając w rękach klatkę z Marinette. Po chwili uświadomiłam sobie, że nie dam rady wszystkiego przenieść sama. Postanowiłam kogoś poprosić o pomoc. Na horyzoncie zauważyłam pewną postać, postanowiłam podbiec do nieznajomego.
- Przepraszam, mógłbyś mi pomóc? Mam dużo walizek do przeniesienia, a samej zajmie mi to wieczność...- zaśmiałam się pod nosem. Nastolatek obrócił się w moją stronę.
- Jasne.- Uśmiechnął się. Brunet pomógł mi przenieść bagaże do budynku mieszkalnego. Podziękowałam mu, a on przed odejściem napomknął, że gdybym chciała może mnie oprowadzić po Akademii. Odgarnęłam włosy z twarzy i zarumieniona poszłam do gabinetu pani Rose. Porozmawiałam z kobietą, po czym podążyłam do mojego nowego pokoju. Podekscytowana zapukałam do pokoju z numerkiem 3. W pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna osoba. Przedstawiłam się i oznajmiłam, że zamieszkam razem z nią. Esmeralda- bo tak miała na imię ta dziewczyna- nie miała nic przeciwko. Zauważyłam wolne łóżko stojące przy oknie.
- Wolne? - Zapytałam, wskazując na mebel.
- Jasne.- Odparła. Położyła klatkę z Mari na niskiej szafie przy łóżku. Nagle ktoś wszedł z hukiem do pokoju.
- Siemka suki! - Wrzasnęła nieznajoma. - OJOJ! Jaka cudna paskuda! - Powiedziała, podbiegając do Marinette.
- Zachowuj się Naomi, mamy nową lokatorkę. - Zaśmiała się Esmeralda. Podeszła do mnie blondynka, przedstawiając się jako Winter. Ja również zdradziłam swoje imię. Otworzyłam walizkę na swoim łóżku, nagle w mgnieniu oka zjawiły się przy mnie wszystkie 3 dziewczyny. Naomi szybkim ruchem zabrała moje jasnoróżowe koronkowe majtki, po czym założyła je na głowę. Spojrzałam na nią zaskoczona. Nao wyglądała co najmniej komicznie, zaczęła biegać jak oszalała po pokoju i wykrzykiwać niezrozumiałe dla mnie słowa.
Wszystkie rzeczy były już na swoim miejscu, również te należące do Marinette. Dałam myszoskoczkowi jeść, po czym położyłam się zmęczona na łóżku. Winter wyciągnęła ze swojej nocnej szafki, czekoladowe ciastka. Szum otwieranej paczki od razu przykuł moją uwagę. Każda siedziała na swoim łóżku i obżerała się kruchymi pysznościami. Spojrzałam na zegar, była już pierwsza. Przypomniałam sobie o propozycji od nowego znajomego. Leniwie spełzłam z łóżka i ruszyłam w stronę drzwi. Winter, Naomi i Esmeralda ruszyły za mną. Okazało się, że nadeszła pora obiadowa.
Stołówka była o połowę większa niż w internacie, w którym mieszkałam. Na lunch były naleśniki. Nie byłam bardzo głodna, dlatego też zjadłam tylko jednego z dżemikiem truskawkowym. Nagle na drugim końcu pomieszczenia zauważyłam znajomą twarz. Czy to nie ten chłopak, którego spotkałam rano? Naomi momentalnie zauważyła, że na kogoś patrzę. Po chwili zorientowała się, do kogo się szczerzę.
- Ej Marco! Dosiądź się do nas... Iwana będzie wniebowzięta! - Krzyknęła Nao.
- Co ty robisz?- Szepnęłam niezadowolona. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, po czym dołączył do naszego stolika. - Więc jesteś Marco... Wiesz, że to imię pochodzi z języka łacińskiego i wzięło się od boga wojny Marsa? - Powiedziałam, śmiejąc się nerwowo. Ta ciekawostka sama wyleciała mi z ust, często mówię różne historyjki czy fakty, gdy jestem zestresowana. Oczy całego stolika były zwrócone na mnie. Chciałam zapaść się pod ziemię. Na szczęście chłopak wyciągnął mnie z niekomfortowej sytuacji.
- Tego nie wiedziałem.- Uśmiechnął się.
Po posiłku udałam się do pokoju, żeby cieplej się ubrać. Miałam iść z Marco na zapoznanie się z Akademią. Złożyłam czarny płaszcz i buty nad kostkę. Podekscytowana poznaniem nowego miejsca, zbiegłam po schodach na sam dół. Przy wyjściu z budynku, czekał Marco.
- Myślę, że budynek mieszkalny już poznałaś, a w tym domu obok mieszkają instruktorzy. - Rozpoczął rozmowę. Poszliśmy ścieżką zwiedzić wszystkie trzy stajnie.
Podeszłam do pierwszego lepszego boksu, w którym zobaczyłam puchatą piękność. Na tabliczce widniało imię klaczy — Curly. Koń wychylił zaciekawiony, tym co się dzieje, łeb. Pogłaskałam ją dłonią po jedwabiście gładkich chrapkach. Marco zapytał, na jakim poziomie jestem w kwestii jazdy konnej.
- Wiesz, dopiero zaczynam...
- Ok... A dlaczego w ogóle tu przyjechałaś?- Zapytał.
- Skończyłam szkołę i nie miałam co dalej robić w życiu. Poza tym nic mnie tam za bardzo nie trzyma, nie licząc mojej babci. Rozmawialiśmy cały czas, na różne tematy, podczas zwiedzania ośrodka. W pewnym momencie zabrakło miejsc do zobaczenia. Nie chciałam jeszcze wracać do swojego pokoju, miałam ochotę jeszcze pochodzić i poruszać się. Wtem, Marco zaproponował mi przejażdżkę. - Na pewno możemy zająć krytą halę?
- Jasne, nikt teraz nie będzie tutaj jeździć.
Zadowolona wzięłam z siodlarni sprzęt Curly. Pognałam do jej boksu, żeby tuż po chwili wyjść z niego razem z koniem. Przed stajnią czekał już Marco, dosiadający Paris. Razem ruszyliśmy na halę, gdzie ruszyliśmy kłusem. Z podziwem patrzyłam na Marca, któremu przychodziło to z łatwością. Ja, natomiast telepałam się na koniu, jak podczas ataku epilepsji. Mimo tego byłam podekscytowana pierwszą jazdą w nowej stajni, w nowym miejscu, z nowym znajomym. Chłopak poradził mi, żebym bardziej wczuła się w ruchy konia. Wzięłam głęboki wdech, Curly przeszła do stępa. Dodałam łydki, pilnując by wraz z przyśpieszeniem klaczy, moje biodra pracowały szybciej.
- Udało mi się! - Krzyknęłam zaskoczona do Marca. Z anglezowaniem radziłam sobie o wiele lepiej. Przez tę godzinkę doskonaliłam umiejętności jazdy w kłusie, żeby jutro na jeździe móc zagalopować. Trochę zazdrościłam przyjacielowi tego, że potrafi tak jeździć. Miałam nadzieję, że ja też dojdę, chociaż do takiego poziomu.
Będąc w pokoju, uświadomiłam sobie, że ten dzień był dość ekscytujący. Zmęczona, poszłam się umyć, a następnie zjeść na stołówkę, żeby zjeść kolację. Spotkałam tam Esmeraldę. Usiadłam przy niej i zmęczona oparłam głowę o jej ramię.
- Jazda konna jest super...- Mruknęła, uśmiechając się do siebie. Z natłoku emocji nie wybrałam nic do jedzenia. Wróciłam więc do pokoju, żeby trochę pobawić się z Marinette.

Marco?

910 słów

Punkciki ^^

niedziela, 3 lutego 2019

Iwana!

Imię: Iwana
Nazwisko: Ashle
Data urodzenia: 07.03.2000 r.
Płeć: Piękna.
Nr pokoju: 3
Rodzina:
Alice- opiekuńcza, kochająca i wyrozumiała mama Iwany.
Jimmy- wymagający ojciec, który nie do końca rozumie córkę.
Max- starszy o rok brat, który nie przepuści okazji do żartów z siostry.
Iwana- imienniczką Iw jest jej babcia, którą kocha nad życie. Staruszka jest w podeszłym wieku i ma świadomość, że niedługo jej zabraknie, jednak stara się nie pokazywać strachu wnuczce.
Charakter: Co tu dużo mówić? Iwana to skromna osóbka, nielubiąca konfliktów i przemocy. Kiedy Iw zauważy gdzieś niesprawiedliwość od razu rusza naprawiać świat, przynajmniej tak myśli... Dziewczyna zawsze chodzi uśmiechnięta i wesoła, jednak czasem podłapie doła, w którym potrafi siedzieć przez kilka tygodni. Nastolatka często ma na coś świetny pomysł i ambitne plany, jednak gdy przychodzi co do czego, to nie chce jej się ruszyć tyłka. A skoro przy tym jesteśmy, to trzeba wspomnieć, że z tej duszy jest straszny leń, który wynika z małej samokontroli. Dziewczyna jest introwertyczką, mającą wszystko zaplanowane, często jednak wszystkie plany biorą w łeb. Iw jest dobrze wychowana, więc stara się nie przeklinać.
Iwana otwiera się jedynie przy osobach, którym ufa. Gdy jest z przyjaciółmi, zapomina o dobrym wychowaniu i manierach, ale najczęściej sypie beznadziejnymi sucharami, przez co często najada się wstydu.
Aparycja: Iwana to normalna dojrzewająca dziewczyna, która posiada gdzieniegdzie więcej tłuszczyku. Mierzy 169 cm wzrostu, a licząc czuprynę to 176. Na głowie Iwany widać burzę gęstych, grubych i lokowanych włosów o kolorze gorzkiej czekolady. Występują również karmelowe pasemka. Najczęściej na jej głowie gości niezgrabny koczek. Dziewczyna ma błękitne oczy i naturalne długie rzęsy, usta są pełne i jasnoróżowe. Iw ma niecodzienną figurę, otóż ma krótki tułów, biust o rozmiarze 70 C, wysoko osadzoną talię, szerokie biodra oraz długie i chude nogi. Iwanę najczęściej możemy zobaczyć w Jeansach i za dużym swetrze lub w czarnych dresach i gigantycznej bluzie z kapturem. Jeśli chodzi o make-up, to pojawią się on od święta jedynie pod postacią korektora pod oczy i tuszu do rzęs.
Ulubiony koń: Iwana jest zauroczona koniem Curly, a dokładnie jej miękkim włosiem.
Własny koń: Marzeniem dziewczyny jest posiadanie własnego wierzchowca, jednak wie ona ile pracy i pieniędzy trzeba w to zainwestować.
Poziom jeździectwa: Początkujący, dziewczyna dopiero zaczyna swoją przygodę z końmi.
Partner: Iw uwielbia romansidła, więc nie trudno będzie zgadnąć, że marzy jej się książę z bajki. Zdobycie serca dziewczyny jest tak łatwe, jak złamanie go.
Historia: Jej życie nie było zbyt ciekawe, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że było po prostu nudne. Iw urodziła się w Londynie, gdzie później uczęszczała do szkoły. Liceum było o profilu biologiczno-chemicznym. To właśnie tam Iwana zapragnęła jeździć konno.
Inne:
+Mówi biegle w 2 językach: ojczystym- angielskim oraz chorwackim.
+Dziewczyna do czytania i do przeglądanie czegoś na komputerze potrzebuje okularów z uwagi na jej niewielką wadę wzroku.
Kontakt: Howrse- FireSunH

piątek, 1 lutego 2019

Podsumowanie!

Hej, hej kochani! Styczeń mamy już za sobą, tak więc nadeszła pora na podliczenie punktów zdobytych przez Wasze postacie w tym miesiącu.
Nie przedłużając tak przedstawia się podsumowanie:

Naomi - nieobecność
Holiday - -10 i przypominajka na pocztę
Esmeralda - nieobecność
Riley - 18p.
Ana - 27p.
Mali - -10 i przypominajka na pocztę
Gaia - 15p.
Winter - -10 i przypominajka na pocztę
Navarro - nieobecność
Peter - 3p.
Harry - 30p.
Adrianna - nieobecność
Caroline - 30p.
Gale - -10 i przypominajka na pocztę
Olivia - -10 i przypominajka na pocztę
Harrison - -10 i przypominajka na pocztę
Dakota - 3p.
Felix - -10 i przypominajka na pocztę
Camille - 21p.
Marco - 3p.
Gabriel - -10 i przypominajka na pocztę
Lena - -10 i przypominajka na pocztę
Alice - 3p.

~Administracja AMH

Od Petera C.D Harrisona

Ze stajni wróciłem z bratem do pokoju. Zdjąłem tam buty, po czym odłożyłem je na miejsce. W łazience umyłem ręce. Zmywając wodą, mydło z dłoni, przypomniałem sobie o tym, że pieniądze z banku na Ukrainie nie przeszły do Chorwacji. "Muszę znaleźć pracę"- Pomyślałem. Usiadłem przy drewnianym stoliku i otworzyłem starego laptopa marki Acer. Szybko włączyłem przeglądarkę, niespodziewanie do pokoju ktoś zapukał. Harry otworzył drzwi, jednak nikogo w nich nie było. Nie lubiłem tego typu żartów, denerwowały mnie. Mój brat usiadł obok mnie, pytając, czego szukam w Internecie. Powiedziałem mu o całej sytuacji, ponieważ uznałem, że powinien o niej wiedzieć. Od momentu wpisania hasła, klawiatura nie była przeze mnie dotykana, ponieważ nie wiedziałem, czego tak dokładnie chcę wyszukać.
- Mógłbyś powozić dorożką.- Zasugerował Harrison. Posłuchałem brata, jednak, zamiast wpisywać w Internet pytanie, poszedłem do Ricka.
Niepewnym krokiem podszedłem do instruktora. Mężczyzna szczęśliwy wykrzyknął: " Pin, chłopcze, jak dobrze Cię widzieć!". Chyba wam nie wyjaśniłem... "Pin" to pieszczotliwe przezwisko, które wymyślił Rick. Mimo że nie jest to moje imię, lubię być tak nazywany. Usiadłem na ławeczce stojącej tuż obok. Powiedziałem, co chciałem przekazać instruktorowi.
- Jeśli bardzo potrzebujecie z bratem pieniędzy, mogę pożyczyć wam jedną z bryczek i konia. Pod warunkiem, że pokażesz, że umiesz powozić.
- Dobrze...- Odparłem.

<Harruś? Przepraszam, że dziadostwo....

203 słowa