środa, 6 lutego 2019

Od Any - zadanie 21

- Nie chciałabyś może wziąć udziału w zawodach crossowych organizowanych w naszej Akademii w niedalekiej przyszłości? - zapytała pani Frau, zatrzymując mnie po czwartkowym treningu crossowym.
- Cóż... - przystanęłam. Follow, którą prowadziłam, parsknęła cicho i szturchnęła mnie łbem w ramię. Zdjęłam rękawiczkę i posmyrałam ją palcami po chrapach. - Raczej nieczęsto jeżdżę tory crossowe.
- Wiem - przytaknęła instruktorka. - Jak ma się konia ujeżdżeniowego, to raczej normalne - uśmiechnęła się znacząco. - Ale pomyślałam, że może chciałabyś się spróbować w innej dyscyplinie.
- Ym - mruknęłam, niezbyt przekonana co do pomysłu. Start w zawodach wymagał jakiegokolwiek przygotowania. A ono z kolei wymagało czasu. Którego i tak ostatnio miałam jak na lekarstwo. Plus musiałabym ćwiczyć na którymś z koni należących do Akademii, bo Charlie zdecydowanie nie był przygotowany na tego typu zawody...
- Dzisiaj super ci szło z Follow - przekonywała dalej pani Cecylia. - To nie będzie nie wiadomo co, zwyczajne zawody regionalne na różnych...
- Poziomach trudności? - dokończyłam sceptycznie za instruktorkę.
- Tak planowaliśmy - przyznała. - Ale myśleliśmy tylko o dwóch, żeby za bardzo nie przedłużać. Pomyślałam, że mogłabyś spróbować wystartować w tych trudniejszych, na Follow. Ale jeśli wolisz nie rzucać się od razu na głęboką wodę, skoro cross jest czymś, co robisz okazjonalnie, a nie na co dzień...
- Czy już muszę się zdecydować? - uznałam, że bez sensu od razu odmawiać. Mogłam się z tym przespać i dać znać za kilka dni.
- Nie. Zapisy zaczną się, jak ustalimy dokładny termin zawodów. Ale chciałabym wiedzieć wcześniej, czy się zdecydowałaś.
- Postaram się dać znać do końca tygodnia - obiecałam.
Instruktorka skinęła głową i odeszła, żeby przekazać coś Gai. Poklepałam Łaciatą po szyji, po czym zaprowadziłam ją do stajni.

~•~

Miesiąc przed zawodami, tak jak przewidywałam, okazał się dla mnie katorgą. Nie wiem, jak go przeżyłam i to chyba cud, że moje życie towarzyskie nie legło w międzyczasie w gruzach. Uznałam jednak, że pani Frau ma rację - dobrze od czasu do czasu pojeździć w specjalizacji, z którą nie ma się do czynienia na co dzień.
Po lekcjach biegłam prosto do stajni, gdzie szykowałam Follow i, dopóki było widno, ćwiczyłam przejazd toru cross. Potem zachodziłam do Moon, przy okazji spuszczając Charlesa na padok, a w drodze powrotnej zabierając go z powrotem do stajni i na trening. Kończyłam późnym wieczorem, a gdy wracałam do pokoju zasypiałam niemal natychmiast po tym, jak przyłożyłam głowę do poduszki (kilka razy przysnęłam nawet na kanapie, na której siadałam, żeby poczytać).
Ale w końcu nadszedł ten dzień. Zawody. Żeby nie było, nie wiadomo jak zestresowana nie byłam. Owszem, był to mój pierwszy start w tej dyscyplinie, ale... to tylko zawody. Nawet gdybym zajęła ostatnie miejsce - co za różnica? Grunt żeby dobrze się przy tym bawić.
Podczas rozprężenia mój wzrok powędrował przypadkiem na jednego z przyjezdnych zawodników. Nie wyglądał za ciekawie, to znaczy: był chorobliwie blady i zdawał się ledwo trzymać w siodle. Podjechałam do niego, utrzymując jednak odpowiednią odległość, żeby nasze konie się nie pokopały.
- Wszystko w porządku? - zapytałam. Spojrzał na mnie nieco nieprzytomnie, ale skinął głową i wrócił uwagą do prowadzenia swojego konia. - Może lepiej, żebyś zsiadł na chwilę... - zasugerowałam, ale natychmiast ostro mi przerwał.
- To zawody - niemal warknął. "Tylko zawody", korciło mnie, żeby dodać, ale ostatecznie to przemilczałam. - A mnie nic nie jest.
Odpuściłam, nie chcąc wszczynać niepotrzebnej awantury. I chociaż wcale tak nie wyglądał, może faktycznie nic mu nie było.
Śledziłam go jednak uważnie wzrokiem, aż nie nadeszła jego kolej. Po chwili wywołano mnie do stawienia się na starcie i zupełnie zapomniałam o owym nieznajomym.
Pokierowałam Follow na start. Podekscytowana klacz chciała od razu rzucić się galopem, zrobiłam więc niewielką woltę, żeby ją trochę uspokoić. Zaczęło się odliczanie.
Na "trzy" zmieniłam położenie łydki i dosiadem dałam znak do zagalopowania. Łaciata wyskoczyła do przodu, sadząc od razu żywe foule.
Po miesiącu wspólnych treningów znałam już Follow na tyle, żeby wiedzieć, że nie da rady biec takim tempem przez całe zawody, mniej więcej w połowie wysiadłaby zupełnie, dodatkowo gdy się tak nakręcała zazwyczaj nie patrzyła pod nogi i zdarzało jej się nie zauważyć przeszkody - w ostatnim momencie wtedy wyłamywała. Dlatego przytrzymałam ją nieco, uspokajając tempo. Zaraz nadszedł czas na pierwszą przeszkodę terenową, którą Follow pokonała zgrabnie, nie zmieniając tempa. Z uwagi na nocny mróz zrezygnowano z przeszkód wodnych, więc generalnie nie miałam powodów do obaw, że Follow coś odbije.
Dojeżdżałam już do mety. Ostatni odcinek biegł między drzewami i kończył się przeszkodą typu "okno". Akurat w momencie, gdy ją dostrzegłam, zobaczyłam również coś - czy raczej kogoś - innego. Z boku, między drzewami leżała nieruchomo jakaś postać. Twarzą do dołu, co zdecydowanie nie było naturalną pozycją. Rozejrzałam się szybko za koniem. I tak, był tam, kilka kroków dalej, stał patrząc na swojego jeźdźca. Rozpoznałam w nim wierzchowca tego chłopaka, którego samopoczucie przed zawodami mnie zaniepokoiło.
Nagle Follow skoczyła, a mnie przez moją nieuwagę odchyliło do tyłu. Na szczęście w porę odzyskałam prawidłową pozycję i pochyliłam się w siodle razem z ruchem konia, bo w innym wypadku zahaczyłabym o żywopłot, w którym wycięte było okno i zdjęłoby mnie z siodła. Gdy tylko kopyta klaczy dotknęły ziemi poklepałam ją z wdzięcznością po szyi, na co ta parsknęła entuzjastycznie. Obejrzałam się szybko za siebie, na niknącą między drzewami postać. Czyżby nikt go nie zobaczył...?
Do końca zostało raptem ok. 100m i jedna przeszkoda, przyspieszyłam więc Łaciatą, żeby jak najszybciej znaleźć się na mecie i powiadomić kogoś o wypadku w lasku. Mogłam się zatrzymać, żeby pomóc, ale co by mi to dało? I tak nigdzie w pobliżu nie było nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc, a nie miałam przy sobie telefonu.
Ledwo wpadłyśmy na metę, krzyknęłam do stojącej tam pani Frau, że ktoś leży nieprzytomny w lasku. Instruktorka natychmiast ruszyła poinformować o tym odpowiednie osoby, żeby poszły zobaczyć, co się stało.

~•~

Na całe szczęście nieszczęśliwemu zawodnikowi nic się nie stało podczas upadku. Później okazało się, że tak jak podejrzewałam, jeszcze przed startem czuł się nieciekawie, a podczas pokonywania lasku zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością, zemdlał i zsunął się z siodła. Zapewne zeżarł go stres.
Ostatecznie mój start w turze o wyższym poziomie trudności (na który ostatecznie się zdecydowałam) został oceniony na drugie miejsce. Co było dla mnie sukcesem, w końcu to był pierwszy raz. Aczkolwiek wynik zawdzięczałam w dużej mierze kochanej Follow - nie wiem, czy gdybym zdecydowała się na innego konia, zareagowałby tak samo na moją dezorientację  przy przedostatniej przeszkodzie. Kto wie, może dołączyłabym na ziemi do tamtego zawodnika?

1036 słów

30 punktów ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)