środa, 20 lutego 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

  Szatyn ledwo widocznie drgnął, gdy zziębnięte opuszki moich palców zaczęły błądzić po jego rozgrzanej, pokrytej tatuażami skórze. Triumfalny uśmiech wkradł się wówczas na moje usta, goszcząc na nich niekrótko, odkąd to sam Harry zaczął unosić kąciki swych warg ku górze. Zyskując dzięki temu pewność, że zainteresowany we własnej osobie nie miał nic przeciwko moim nieplanowanym działaniom, swobodnie jeździłam palcami po skórze z niemniejszym niż dotychczas zachwytem, podziwiając zdobiące ją dzieła sztuki. 
  Śmiałam twierdzić, że znałam już niemalże na pamięć całą jego sylwetkę. Z obrysowywania konturów tatuaży szatyna mogłabym zdawać choćby i w środku nocy egzamin, a każdy, nawet najmniejszy mięsień jego brzucha nie zdołał umknąć mojej uwadze. Prawdopodobnie zakrawało to na całkowitą absurdalność, ale nie zaobserwowałam, abym chociaż na jeden krótki moment straciła zainteresowanie jego niewątpliwie czarującą osobą. Błądzenie po sylwetce mężczyzny sprawiało mi niezmiennie sporą satysfakcję, nawet jeśli łącząca nas bliskość nie była dla mnie niczym nowym.
  Udało mi się jednak go zdziwić, gdy potraktowałam klatkę piersiową znajdującego się tuż obok mnie mężczyzny jako perfekcyjne pole do spełniania swoich dziecięcych fanaberii. Na zmianę opadający i unoszący się tors co prawda nie był wyjątkowo przychylny kreśleniu niewidzialnych wzorów, ale postanowiłam nie narzekać nawet na jego funkcje życiowe. Harry jednak chyba nie był albo chętny, albo nie posiadał wystarczającej wyobraźni, żeby rozszyfrować pojedyncze kształty.
- Myślałam, żeby zrobić sobie kolczyka. – Rzuciłam niby od niechcenia, gdy w głowie pojawiła mi się myśl o poinformowaniu mężczyzny o swoim niedawnym planie. Nie oderwałam jednak wzroku od jego mięśni, zamieniając błądzenie opuszkami palców na bardzo subtelne, ledwo wyczuwalne gładzenie. Choć moje słowa nie brzmiały „chcę przebić sobie uszy”, to dłoń niebieskookiego niemalże machinalnie powędrowała do moich włosów, by odsunąć płatek nieprzebitego ucha. Uznając to za pewnego rodzaju pytanie, z lekkim uśmiechem pokiwałam w przeczeniu głową.
- Język? Pępek? – Wywołał u mnie szczere prychnięcie, gdy rosnąca frustracja z nieodgadnięcia wybranego przeze mnie miejsca, zaczęła odnajdywać odzwierciedlenie w jego czynach. Wbijając moje plecy nieznacznie w pościel, bezproblemowo wsunął dłoń pod rąbek koszulki, którą zarzuciłam na siebie, gdy gorąc po naszych poczynaniach zdążył mnie jednak opuścić. – Nie mów nawet, że…
- Skoro chcesz? – Śmiałam się, gdy Harry z błyskiem w oku prowokacyjnie ujął jedną z moich piersi, widocznie uważając, że mogłabym zdobyć się na wykonanie kolczyka w tak delikatnym miejscu. Miałam nadzieję, że wybije sobie jednak taki pomysł z głowy, nie dopisując go do listy życzeń na swoje nadchodzące urodziny. 
– W nosie, Skarbie. Nosie. – Mruknęłam rozbawiona, podnosząc się do siadu, by z łatwością objąć szyję mężczyzny delikatnym chwytem. Masując napięte od nachylania głowy mięśnie, powolnymi ruchami wpiłam się w jego wciąż rozgrzane usta. Uśmiech wkradający się na wargi szatyna był niemalże zniewalający, zwłaszcza w połączeniu z wciąż znajdującą się pod moim ubraniem dłonią. Starałam się jednak nie pokazywać po sobie, że ponowna bliskość wywoływała u mnie skrajne emocje, choć mogłam tylko podejrzewać, że nie wychodziło mi to zbyt dobrze.
- Nie byłaś już przypadkiem bardzo zmęczona? – Przeniósł dłoń nieco wyżej, świadomie prowokując moje niekontrolowane, prawie że stłumione westchnięcie. Rzeczywiście powiedziałam tak kilkanaście minut wcześniej, kiedy to nawet sam Harry uznał się za niezdolnego do robienia niczego innego, jak nieskończonego odpoczynku. Tymczasem chwycił mnie nad biodrami, co od razu wykorzystałam, przysiadając na materiale jego ciemnych bokserek. Nie raczyliśmy się już rozmową, całkowicie pochłonięci wzajemnym pocałunkom.
  Po chwili jednak zbiegałam już z łóżka, gdy moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk silnika dziadkowego samochodu. Niezwłocznie musiałam zbiec na dół, do salonu, by zatuszować wszelkie ślady po naszej działalności. A zdecydowanie było ich sporo. Mogłam tylko dziękować opatrzności losu, że dzięki temu, że byliśmy zbyt leniwi na zamknięcie okna w sąsiednim pokoju czy wydobycie koca, zdążyliśmy choćby minimalnie ubrać się chwilę wcześniej. Mimo to musiałam jednak podczas zbiegania ze schodów narzucić na siebie pierwszą lepszą bluzę, należącą do szatyna, by zakryła zdecydowanie za bardzo obcisłą koszulkę.
W salonie zjawiłam się na szczęście przed dziadkami. W tempie dużo szybszym, niż dotychczas, zebrałam porozwalane dosłownie wszędzie ubrania, słysząc nie tylko dźwięk trzeszczących pod sobą paneli, ale i odgłos spadających kluczy, które zapewniły mi dodatkowy czas przed pojawieniem się w środku małżeństwa. Jakby tego wszystkiego było mało, na podłodze jakimś cudem znalazły się dwie, wyjątkowo wiekowe książki, dobitnie przypominające o minionych wydarzeniach. 
Było blisko. Zbyt blisko. Potykając się niemalże o próg zajmowanego przez nas pokoju, wpadłam do niego dokładnie wtedy, gdy do domu weszli dziadkowie. Czując, że któreś z nich mogło złożyć nam prędzej czy później wizytę, ekspresowo złożyłam ubrania, by odłożyć je w najmniej kłopotliwe miejsce. Szatyn w tym czasie nie tylko kompletnie się odział, ale też wyjątkowo schludnie zaścielił łóżko. Przyjęliśmy najbardziej strategiczną pozycję, jaka tylko mogła być. Harry na wpół leżąco oparł się o zagłówek, podczas gdy ja wygodnie ułożyłam głowę na jego kolanach, rzekomo ucząc się z pierwszej napotkanej książki.

Mogłabym rzec, że babcia była równie uparta, co i mój ukochany. Wybicie im czegokolwiek z głowy za każdym razem było niemalże niemożliwe, nie wspominając już nawet o odmianie ich poglądów. Zatem ciężko było uchylić ją od pomysłu przygotowania naszych rzeczy na jutrzejszy ślub. Kobieta uznała, że jej sprawi to nadprogramową przyjemność, a my w zamian możemy przejść się po kilka drobnych rzeczy do pobliskiego sklepu. Ostatecznie przystaliśmy na to z chęcią, doskonale wiedząc, że poza posesją łatwiej będzie o wyciągnięcie papierosa bez czyjegokolwiek karcącego spojrzenia. Tym razem to Harry nie chciał poczęstować mnie zawartością swojej paczki, twierdząc, że jestem zbyt młoda, zbyt zdrowa i zbyt nieodpowiedzialna, żeby się truć. Generalnie, po jego trupie i sprawy tego typu. Obruszona słowami mężczyzny, choć standardowo bardziej na pokaz, niż naprawdę, nie odzywałam się do niego przez większą część wyprawy. Pomijając moment, w którym byłam zbyt niska, by sięgnąć po umieszczone na najwyższej półce produkty.
- Już ci przeszło? – Prychnął, gdy ostatecznie stęskniona za jego czułymi gestami, wtuliłam się w wystawione ku mnie ramię. Dźgnęłam go między żebra, całując zaraz po tym w ogolony już na szczęście policzek, by niedługo później pociągnąć go do sąsiedniej alejki. 
- Nie patrz się tak na mnie, okej? – Cień uśmiechu przebiegł przez moje usta dopiero wtedy, gdy odwróciłam się w stronę słoiczków, by nie dać satysfakcji stojącemu kilka kroków dalej Harry’emu. On śmiał się i bez moich dodatkowych reakcji, gdy kolejną już minutę spędzałam na wybieraniu smaków dziecięcych deserków. Byłam jednakże pewna, że szatyn dorwałby się do nich, gdyby nie godzący w jego honor świadkowie. 
Studiowanie etykietek przerwał mi dziecięcy głos. Z początku uznałam, że wypowiedź nie mogła być skierowana do mnie, dopóki chłopiec nie zaczął zwracać się patrząc mi prosto w oczy. Zielonooki blondynek z zaciekawieniem przyglądał się trzymanym przeze mnie słoiczkom, podczas gdy ja zastanawiałam się, od którego rodzica mógł się odłączyć. Nie wyglądał na więcej niż cztery, pięć lat. Na szczęście nie miałam jeszcze doświadczenia w przyglądaniu się dorastania dzieci.
- Też ma Pani małego dzidziusia? – Skwitował część naszych zakupów, powodując, że bezpośredniość pytania zdołała mnie znacznie zaskoczyć. Patrząc na swoją sylwetkę nie podejrzewałam, by mogła wyglądać w jakimkolwiek stopniu na ciążową. 
Nim zdążyłam wyzbyć się szoku i odpowiedzieć, że to tylko moje dziwaczne upodobania, szatyn, powstrzymując się od śmiechu, objął mnie szczelnie ramieniem.
- Jeszcze nie. – Zaśmiał się jednakże, powodując, że miałam ochotę udusić go, gdyby nie obecność chłopca.

Hazzunia? <3
1173 słowa = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)