czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Leny C.D Esmeraldy

- Fajna fura - rzuciłam, zamykając za sobą drzwi pasażera.
- Dzięki.
- Drogi był?
- Nie za bardzo.
Całą drogę zajęło nam gadanie o tym, co Esma chce kupić, jakiego konia chciałabym mieć w przyszłości, i tym podobne rzeczy. Dziewczyna zatrzymała swój samochód na wyznaczonym miejscu. Wyszłam na nagrzany słońcem parking.
- Chodźmy się rozejrzeć.
Wydawało mi się, że umarłam i trafiłam do raju. Wszędzie było pełno siodeł, derek, czapraków, owijek i wszystkich tych 'strasznie potrzebnych' akcesoriów. Ruszyłyśmy alejką, rozglądając się na boki, wypatrując czegoś, co by się nam spodobało.
- Esma! Już widzę twojego Karosza w tych ochraniaczach! Zobacz, na wszystkie nogi!
Moja towarzyszka podeszła do mnie i zerknęła na wskazane przeze mnie znalezisko.
- Całkiem spoko. Wypatrzyłaś coś jeszcze?
- Na razie nie. Idę się jeszcze porozglądać.
***
Wróciłyśmy do samochodu z zakupami, których nie było aż tak wiele, jak myślałam. Wepchnęłyśmy wszystko do bagażnika bez problemu.
- Jest tak gorąco, że można się usmażyć. Jedziemy z powrotem?
- Mamy jeszcze sporo czasu, zanim będziemy musiały wrócić. Chcesz się rozejrzeć po mieście? Z tego co wiem, nie jesteś stąd.
- To mogło by być ciekawe... Ale najpierw muszę coś zjeść. Może pójdziemy na lody? Powinna tu być jakaś lodziarnia, prawda?
<Esma?>

Od Adeline C.D Noah'a

Szłam, czując to, że wyglądam tragicznie przez zataczanie się i stan w jakim aktualnie byłam. Dłoń bolała mnie nie na żarty, ale bez zbędnych komentarzy - nie miałam zamiaru jechać do żadnych szpitali. Nienawidzę ich całym swoim sercem, o ile je jeszcze posiadam. Jako małe dziecko trafiłam do jednego, który z całą pewnością nie należał do tych najlepszych. Cały personel to była totalna porażka, nie zwracali uwagi na to, że jeszcze nie do końca potrafiłam zrozumieć każde słowo, wtedy zazwyczaj kończyło się na krzyku. Warunki sanitarne? Ich tam w ogóle nie było, czułam się jak jakaś bezdomna. Zardzewiałe krany, powyrywane klamki od drzwi i okien, materace na łóżkach z całą pewnością przeżyły więcej niż ja w tym momencie. Wszelkie bodźce z zewnątrz miałam zagłuszone, mój wzrok nie oddziaływał wtedy prawidłowo, tak samo jak słuch, do którego właśnie doszło ewidentne dźwięki klaksonu. Nie zwróciłam na to większej uwagi, dopóki nie zauważyłam samochodu, a w środku Noah'a, który właśnie otwierał wypolerowaną szybę. Zaskoczona tym, że mężczyzna zatrzymał się tuż przy mnie, po mojej szybkiej wysiadce, przystanęłam i głucho się w niego wpatrzyłam, próbując zrozumieć jego wyraz twarzy. Można było dostrzec w nim odrobinę zażenowania, zdziwienia, ale też rozbawienia mną w stanie nietrzeźwości.

- Wsiadasz, czy masz zamiar wlec się do Akademii nawet nie znając drogi? - Zapytał donośnym tonem, jedyne co go zagłuszało to szum wydawany przez jadące samochody.

- Jeżeli nie zawieziesz mnie do szpitala, to może będę do tego skłonna. Nie mam ochoty jechać do żadnego, nie chcę, po prostu nie chcę. - Odwarknęłam. - Jeśli jednak ten pomysł nie wypadł Ci z głowy, pragnę Ci odmówić, z całą pewnością jakoś sobie poradzę.

- Nie zawiozę Cię do żadnego szpitala, ale obiecaj mi, że będąc już w Akademii, pójdziesz z tą raną do higienistki, która i tak Cię odeślę do służby zdrowia. Wygląda to paskudnie, wydaję mi się, że mogło już dojść do zakażenia, przecież gałąź nie była odkażana. - Odpowiedział, otwierając drzwi po swojej prawej.

Obeszłam samochód przed jego maską i zapakowałam się do jego wnętrza. Oparłam się stosunkowo wygodnie w głębokim fotelu, bez żadnego spojrzenia w stronę czarnowłosego, skupiłam swój wzrok na drodze, która delikatnie mi migotała, a światła samochodów mnie oślepiały. Jakim cudem na mało uczęszczanej drodze, tak nagle znikąd pojawiło się tyle samochodów?Jednakże nie było mi dane dłużej nad tym się zastanawiać, bowiem wnętrze auta okazało się nad wyraz przyjemne - ciepłe i komfortowe. Możliwe, że przez znajdujący się alkohol w moim organizmie, po prostu zasnęłam.


~*~


Poczułam delikatny uścisk cudzej dłoni na moim ramieniu. Zaskoczona, zerwałam się nagle uderzając głową o sufit. Przeklnęłam cicho pod nosem i spojrzałam na osobę, która jakby nie patrzeć nieświadomie do tego doprowadziła. Był nią Noah, który spoglądał na mnie swoimi tęczówkami, które były w niesamowitej orzechowej barwie.

- Jesteśmy na miejscu, dasz radę sama dojść do pokoju, czy mam Ci jakoś pomóc? - Zapytał podczas mojego wychodzenia z wozu. Jednak już po chwili sam uzyskał odpowiedź, gdy utalentowana ja wylądowała na kamiennej dróżce. Poczułam tylko to jak mężczyzna, zarzucił moją rękę na swoje ramiona, objął mnie w talii dłonią i nieudolnie prowadził w stronę akademika. Nagle, tak po prostu parsknęłam głośnym śmiechem, który zamienił się po sekundzie w skowyt, gdy zranioną dłonią dotknęłam klamki drzwi.

- K***A! - Krzyknęłam, gdy po raz kolejny poczułam ciepłą ciecz na przedramieniu, własną krew. Noah spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale już po chwili zrozumiał co się właśnie wydarzyło. Pokręcił głową i prowadził mnie już po chwili na schodach. Moje nogi były jak z waty, kolana trzęsły się na każdą stronę i ledwo co wspinałam się po ostatnich stopniach. Z ulgą zobaczyłam ciemne drzwi do mojego pokoju, w którym zostałam sama, ponieważ Cassie z jakiegoś powodu musiała nagle wyjechać. Z drżącymi dłońmi włożyłam kluczyk do zamka, który zwolnił drzwi.

- Dziękuję, Noah. Wybacz za moje zachowanie, ale taka jestem - szczególnie po alkoholu. - Powiedziałam, na co młody mężczyzna skinął głową. - W takim razie, cześć.

- Do zobaczenia - odpowiedział, i zniknął. Usiadłam na łóżko, patrząc na dłoń, która ewidentnie potrzebowała opatrzenia. Westchnęłam i odwinęłam opatrunek, który zakrywał zranienia od kawałków porcelany. Poszłam do łazienki, gdzie miałam płyn do dezynfekcji i bandaże. Postanowiłam nie dotykać tkwiącej w dłoni gałęzi, by nie podrażnić dodatkowo rany. Wylałam środek na rękę i od razu syknęłam, czując mocne pieczenie i widząc pianę splamioną krwią. Chwyciłam za bandaż, którym dość ścisło zaczęłam oplatać, unikając gałązki, która ewidentnie mi przeszkadzała. W głowie biegały mi myśli, a serce delikatnie przyspieszyło w moim stanie. Gdy tylko skończyłam, zrezygnowana, bez żadnego sprzątnięcia czy też wieczornej toalety, zasnęłam w ubraniach i makijażu.


~*~


Przebudziłam się względnie wcześnie, bowiem na zegarze dochodziła godzina dziewiąta. Utkwiłam wzrok w swoich nogach, które na kolanach posiadały siniaki.

- Cudownie. Trzeba wstać i ubrać się w długie spodnie. - Powiedziałam sama do siebie i ruszyłam ku szafie. Wyjęłam z niej bryczesy z wysokim stanem i opinającą, czarną koszulkę z wiązaniem. Sunęłam niczym zjawa do łazienki, w której czekała mnie cudowna rzecz - zimny prysznic, który natychmiastowo mnie ożywił, a resztki wczorajszego makijażu spłynęły po mnie jak po kaczce. Uważnie przypatrywałam się temu, było bandaż okalający moją dłoń pozostał suchy. Chwyciłam za ręcznik i dokładnie wytarłam swoje ciało, które obfite było w drobne ranki.

- Nienawidzę gałęzi - mruknęłam, tak jakby oczekując na odpowiedź mojej współlokatorki, której już nie miałam. Ubierając się miałam ochotę popełnić samobójstwo,niesprawna ręka skutecznie utrudniała mi wszelkie czynności, więc zrezygnowałam z jakiegokolwiek makijażu. Wychodząc, doszłam do wniosku, że szybko się ogarnęłam, ponieważ telefon wyświetlał godzinę za dwadzieścia dziesiąta. Bez żadnych dodatkowych działań wyszłam na korytarz, spotykając tam Noah'a.

- Witaj, zaszczytny mężczyzno. - Zaśmiałam się. - Mam do Ciebie prośbę, otóż potrzebuje towarzystwa w podróży do Niemiec i dobrego oka do koni, a myślę, że Ty takie posiadasz. Od razu mówię, podróż odbędzie się po wcześniejszych odwiedzinach szpitala.

Noah? 
Przepraszam, nienawidzę siebie ((:


środa, 30 sierpnia 2017

Od Noah'a C.D Adeline

Niezmiennie spoglądając na otaczającą nas drogę, skupiałem się nad tym, by dokończyć palenie wciąż tlącego się papierosa. Wkrótce uchylając okno, by porzucić niedopałek w bezpieczne miejsce, w końcu przeniosłem swój zmęczony wzrok w kierunku siedzącej obok mnie dziewczyny. Spodziewając się delikatnego zacięcia, które było bardzo łatwe do zdobycia podczas przedzierania się przez leśne gąszcze, o którego istnieniu w sposób co najmniej niekonwencjonalny poinformowała mnie sama czarnowłosa, lekko wzdrygnąłem się, gdy spojrzałem w kierunku jej delikatnie pokiereszowanej dłoni. W jej centrum tuż pod długimi, smukłymi palcami, utkwiony był drobny podarunek od prawdopodobnie niedaleko rosnącego drzewa. Gałąź, zgrabnie omijając wcześniej zawiązany przeze mnie opatrunek, wystawała z jednej z kończyn mojej towarzyszki.
Nie musiałem zbyt długo przekonywać się, aby twierdzić, że tego typu zranienie potrzebowało natychmiastowej wręcz konsultacji z lekarzem.
- Pokaż rękę — nakazałem wręcz, wystawiając własną ponad jej siedzeniem. Zdziwiona, do tej pory oglądając krajobraz malujący się za oknem, przeniosła swoje błyszczące się, niebieskie tęczówki w kierunku mojej wyciągniętej dłoni.
- Nie możesz po prostu wrócić do tej cholernej Akademii? — warknęła, kręcąc głową w akompaniamencie własnego cichego prychnięcia. — Dam sobie radę. Doskonale.
Wyglądała na całkowicie zirytowaną. Wzdychając, wróciłem rękę na kierownicę, by już po kilku chwilach wyjechać na główną drogę. Nie miałem chęci na dalszą wymianę zdań — doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie prowadziła ona do niczego wartościowego, a nawet po kłótni, w której przekrzyczałbym ją własną opinią, dziewczyna nie zmieniłaby zdania.
Zamierzałem więc odwrócić jej uwagę, by wziąć sprawę we własne ręce.
Byłem niemalże stuprocentowo pewien, że po tak krótkim pobycie czarnowłosa wciąż nie do końca pamięta drogę, która prowadzi do Akademii. Specjalnie więc obierając inną ścieżkę, prowadzoną przez dłuższy czas okolicznymi polami, liczyłem na to, że mimo wszystko pijana dziewczyna nie będzie zdawała sobie sprawy z mojego drobnego postępku. W ciszy, co jakiś czas przerywanej jedynie przez chrzęst kamieni i żwiru, które stanowiły większą część przebywanego przez nas podłoża, starałem się przypomnieć sobie skrót, którym po raz ostatni jechałem do najbliższego szpitala.
W pewnym momencie, przerywając szukanie konkretnego utworu w radiu, Adeline uniosła głowę nad deskę rozdzielczą, by przyjrzeć się okolicznym znakom.
Zmarszczyła brwi, gdy przetworzyła informacje po swojej lewej.
- Nie dotarło, gdy o to prosiłam? - mocno, naprawdę mocno zirytowana, szarpnęła ranną dłonią o pozornie zablokowaną klamkę. Szybko jednak wrzasnęła, uświadamiając sobie ból, który towarzyszył wszystkim wykonywanym przez nią gwałtownym ruchom. Wymownie spoglądając na nią na najbliższych światłach, w głowie „włączałem” wyciszanie wszelkiego rodzaju docierającego do mnie dźwięku, by uniknąć wysłuchiwania kompletnie bezpodstawnej tyrady.
Adeline była jednak głośniejsza.
- Miły Boże... Naprawdę tak trudno zrozumieć, że nic mi do cholery nie jest? - wysyczała, obracając się bokiem w moim kierunku. - Nie jadę do żadnego szpitala, jedyne co potrzebuję, to wrócić do własnego pokoju, do własnego łóżka, bo tak się składa, że jutro zamierzam pojechać po swojego konia.
- Nikt o zdrowych zmysłach nie puści Cię nie wiadomo jak daleko po konia, kiedy jestem w stu procentach pewien, że z Twoją ręką nie jest wszystko dobrze. - mruknąłem. - Albo jedziemy tam dobrowolnie, albo z tego miejsca jestem w stanie Cię zapewnić, że zaprowadzę Cię tam siłą.
- Nie potrzebuję niczyjego pozwolenia.
I wysiadła. Tak po prostu. W końcu klamka uległa jej silnemu naciskowi, na, wskutek czego drzwi otworzyły się w momencie, w którym miałem ruszyć w dalszą drogę. Z początku wmurowany w wygodne siedzenie, przyglądałem się temu, jak czarnowłosa znika za najbliższym zakrętem. Chwila ta jednak nie trwała wyjątkowo długo, bowiem już po kilkunastu sekundach do moich uszu doszły dźwięki ewidentnie napastowanych przez kierowców, samochodowych klaksonów. Zdając sobie nagle sprawę z tego, że blokuję jedyny przejazd w tę konkretną stronę, ruszyłem nieco szybciej, by większość oczekujących na mój ruch miała możliwość przejechania na światłach. W ramach wszelkich możliwości, w końcu znalazłem odpowiednie miejsce, w którym mogłem zawrócić — w mroku także odnalazłem lekko zataczającą się Adeline, która, cóż, nie wyglądała wtedy najkorzystniejszej. Szybko wyciszyłem włączone przez nią wcześniej radio, by uchylić umieszczoną obok mnie, wypolerowaną szybę.

Adeline? 
Miało być lepiej, był pomysł, nawet dalej jest, ale dziwnym trafem straciłam chęć na pisanie czegokolwiek. (;
Może i krótko, ale bez szpitalu, którego i tak miało tu nie być. 

Od Esmeraldy C.D Leny

Lena zniknęła w swoim pokoju- chyba źle mnie zrozumiała, jednak byłam zbyt zmęczona na wyjaśnienia. Tak jak dziewczyna, udałam się do pokoju, gdzie od razu rzuciłam się na moje posłane łóżko, co teraz nie miało najmniejszego znaczenia.
*****
-Szybciej dziewczyny, szybciej!- głos Gilberta rozległ się w stajni.- Esmeraldo, dlaczego Devin nie ma jeszcze ogłowia!?
Tu aż prosiło się o ripostę, "Bo mu nie założyłam, Gilbert". Odważyłam się jedynie na ciche "już zakładam" i czym prędzej pobiegłam do prywatnej siodlarni, by z wieszaka zdjąć białe ogłowie, należące do rumaka. Szybko wróciłam do boksu, gdzie założyłam mu sprzęt, po czym zarzuciłam siodło. Na koniec przeczyściłam z grubsza kopyta i wyprowadziłam Karego na czworobok. Dopięłam też popręg, by nie zlecieć od razu po wejściu. Gdy czworobok zajmowała już 3 pozostałych b.zaawansowanych, zaczęliśmy rozgrzewkę. Zajęcia z Gilbertem to nie jest niestety przyjemność, a kara za to, że oddychamy. Zebrałam wodze, po czym ruszyłam stępem. Nie skończyło się na leniuszkowym stępie, przeszliśmy do galopu zebranego i ustępowania od łydki, które wyszło nam (mi i Devinowi) fatalnie. Godzinna lekcja na szczęście szybko minęła, Gilbert był w wyjątkowo dobrym nastroju i nikt nie spadł, o dziwo.  Zaraz po treningu ściągnęłam Karoszowi siodło, ogłowie i resztę, po czym przepłukałam mu kopytka, gdyż były całe w piasku. Ostatecznie koń skończył na padoku, a ja w jego boksie z książką o nastoletnich romansach. Nim zdążyłam się porządnie rozczytać w tej badziewi, ktoś postanowił wywalić wiadro ze szczotkami, które musiałam sprzątać. Po chwili wróciłam do czytania, jednak znowu mi przerwano, byłam chyba nawet wdzięczna.
-Co czytasz?- Lena oparła się o boks, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
-A takie gówno o miłości.- uśmiechnęłam się sarkastycznie, rzucając książką o siano.- Co porabiasz? Może zrobimy sobie taki mały wypadzik do sklepów? Muszę kupić parę rzeczy dla Draculi, gdyż jego stare ochraniacze zaczęły żyć własnym życiem i się popruły, a rzepy odpadły. A z resztą ty, niedługo będziesz mieć konia, może mi doradzisz a ja Tobie.
-Jasne! Podobno jest nowa galeria w Miami.- krzyknęła wesoło.- Tylko, masz prawo jazdy?- dodała po chwili.
-Oczywiście, mam nawet limonkowego Mercedesa!- zaśmiałam się, wychodząc z boksu.
Wstąpiłam jeszcze na padok, by nalać Demonowi wody i szybko pobiegłyśmy do garażu.

<Lena? Wybacz za długość i czas ;-; Chwycił mnie nagły bezwen>

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Adeline C.D Holiday

Zaśmiałam się pod nosem po raz kolejny z z rzędu, kiedy dziewczyna mająca może metr sześćdziesiąt, podskoczyła do siodła, które zawieszone było w najwyższym rzędzie siodeł.
- Jakbyś była taka uprzejma, to z chęcią przyjmę pomoc. Zazwyczaj był to jakiś stolik, ale nie mam pojęcia gdzie się podział. - Powiedziała, tak jakby tłumacząc się.
- Tak w razie co mam na imię Adeline, więc jak nie będzie znowu schodków, to wołaj mnie po imieniu - zaśmiałam się, a po chwili podeszłam do ściany, w którą przybite były wieszaki. Zdjęłam siodło z wieszaka Sydney i podałam je rudowłosej, która z chęcią je przyjęła.
- Holiday, może jeszcze taka okazja się nadarzy. Mam pytanie, właściwie to czemu nie jesteś na treningu? - Zapytała.
- Dzisiaj jest skokowy, nie jeżdżę skoków. Nienawidzę ich, tak szczerze powiedziawszy. Zajmuje się ujeżdżeniem i tylko ujeżdżeniem. Jeśli chcesz to po jeździe będę wsiadała, na któregoś z koni to możemy razem pojeździć. Nie mam jakoś ochoty na kolejny samotny trening. - Uśmiechnęłam się ciepło. Holiday podeszła do kasztanki, której na głowę założyła granatowy kantar, a później wyprowadziła ją na korytarz.  Wzięła do rąk szczotki, którymi zaczęła sunąć po sierści klaczy.
- W sumie to czemu nie. Skoro stoisz bezczynnie, to może zechcesz mi pomóc? Trochę ma zaklejek, a wolałabym się nie spóźniać powyżej granicy dwudziestu minut.
Podeszłam do niej, a zarazem do skrzynki, z której wygrzebałam plastikowe zgrzebło. Przeszłam na drugą stronę. Zaczęłam od czyszczenia ogromnej zaklejki na zadzie kasztanki, której natychmiast się pozbyłam, była zaschnięta, więc kurz od razu się wydostał. Wraz z nastolatką szybko wyczyściłyśmy jej własności klacz, po czym wzięłyśmy się za siodłanie.
- Zarzucić Ci te siodło? - Zapytałam, widząc Holiday, która nieporadnie próbowała każdego sposobu.
- Jeśli możesz - odpowiedziała, a ja chwyciłam za tylny i przedni łęk, po czym delikatnie ułożyłam siodło na grzbiecie. Zerknęłam na nastolatkę, która badawczo przyglądała się klaczy.
- Podasz popręg? - Rzuciłam, poprawiając jeszcze siodło. Ruda wręczyła mi to o co prosiłam, także więc od razu go podpięłam - mocniej dociągając, ponieważ wiedziałam, że dziewczyna nie ma zamiaru jeszcze bardziej się spóźnić. Młoda kobieta wzięła się za zakładanie ogłowia, którego wędzidło kasztanka z wielką chęcią przyjęła.
- A to ciekawe, Sydney - bąknęła Holi, która aktualnie zapinała podgardle i nachrapnik. Posłała mi swój ogromny uśmiech. - Dziękuję za pomoc - dopowiedziała, zapinając klamrę od kasku, który spoczywał na jej rudej czuprynie. Zdjęła kantar i wodze z szyi kobyły, po czym w jej towarzystwie poszła w stronę wyjścia. Ruszyłam za nią, niechętnie spoglądając w telefon i sprawdzając wiadomości otrzymane od byłego pracodawcy. Westchnęłam głośno, ale już po chwili poczułam na sobie spojrzenie pana Rose'a, który wściekle się mi przyglądał. Delikatnie zdenerwowana podeszłam do płotu, wiedząc, że już zaraz zostanę wezwana na środek placu.
- Panno Catcher, proszę podejść. - Jak się nie myliłam, właśnie mnie o to poproszono. Skuliłam się zewnętrznie, również wewnętrznie i przeszłam pod białym płotem placu skokowego. Z miną nie wyrażającą niczego podeszłam do nauczyciela.
- Dzień dobry, panie Rose.
- Czemu nie jeździsz? - Zapytał z odrobiną złości w głosie.
- Przecież, pan dobrze wie, że nie trenuje skoków i nigdy nie wsiądę na żaden trening skokowy. Nie chce, nie mam ochoty. To moje prawo. W zamian za to, że nie będę jeździć teraz, zrobię sobie sama trening ujeżdżeniowy. Przepraszam najmocniej, że nie jeżdżę na pana jazdach. - Odpowiedziałam, delikatnie się uśmiechając by poprawić napiętą atmosferę.
- Mhm, dobrze. Tymczasem jestem zmuszony prosić Cię o pomoc w dzisiejszym treningu. Będziesz podnosić drągi - powiedział z uśmieszkiem. Wywróciłam oczami, ale nie sprzeciwiłam się. Podeszłam do Holi, która już stępowała na swoim wierzchowcu.
- Widzisz, spędzimy razem trochę więcej czasu.

Holiday?

Od Esmeraldy C.D Naomi- zadanie 6

Nie zaglądaj, bracie, bo Ci spadną gacie!
*****
-Poczekaj na mnie!- krzyknęłam w stronę Naomi, galopującej na gniadym Empiryku.
Czarna grzywa łaskotała mnie po policzkach, gdy zrobiłam półsiad. Divine nie dawał za wygraną i biegł łeb w łeb z Selle Francais, widziałam w tym wielką rywalizację. Łby ogierów odwracały się gwałtownie w stronę rywala, po czym konie rżały, próbując dodać sobie odwagi. Nie mogłam się odezwać ani słowem, gdyż chód konia przyprawiał mnie o kolejne dreszcze, choć znałam Karosza doskonale. Powoli zbliżaliśmy się do punktu tymczasowej mety, którą stało się największe drzewo w lesie. Amatorski wyścig skończył się remisem, który niezmiernie nas ucieszył, gdyż nie miałyśmy ochoty na przekomarzanie, której koń, postawił nogę dalej.
-No Blast, pojechałeś kochanie.- poklepałam Karosza po łopatce, a ten odpowiedział małym bryknięciem.
-Jak tam u Balbiny? Poprawiło się jej?- Naomi dojechała do mnie i się uśmiechnęła.
-Lepiej już, lepiej. Łapa jej zdrowieje, nie powiem, wszystko idzie po naszej myśli.- wyszczerzyłam się, otwartą dłonią klepiąc Empiryka po łopatce.- Jutro jadę na przegląd weterynaryjny z Divinem, pojedziesz ze mną? Mój koniowóz ma jedno duże miejsce, które zawsze możemy podzielić na dwa.- zjechałam po siodle na dół, a następnie puściłam Karego z luźnym popręgiem. Naomi poszła w moje ślady i również puściła Gniadosza na luźnym popręgu.
Zielona polana była najlepszym miejscem na piknik, ale niestety zapomniałyśmy kocyka, i zamiast koca w czerwoną kratę, wykorzystałyśmy nasze bluzy. Na szczęście Naomi wzięła butelki z wodą, więc nie było szans, byśmy umarły z pragnienia w ten letni dzień. Słońce nie parzyło tak mocno, jak wczoraj, więc nie narażałyśmy koni na przegrzanie. W pewnej chwili zdecydowałyśmy, że ściągniemy siodła, gdyż konie oddalały się coraz bardziej, a gdyby uciekły z siodłami, to nie byłoby kolorowo. Konie stopniowo się oddalały w poszukiwaniu za skupiskiem zielonej i najlepiej soczystej trawy. Co chwila, łypiąc na konie, rozmawiałyśmy na różne tematy, nie tylko na te jeździeckie. Z czasem nasza rozmowa zeszła na typowo zboczone tematy, a zaczęło się niewinnie- od Jastrząbia Noah'a. Następnie poszło jak z górki- reszta tematów posypała się jak cukier. Zrobiło się ciemno, jednak my tego nie odczułyśmy przez panującą na zewnątrz duchotę. Westchnęłam, zwijając swoją bluzę, po czym wiążąc ją przy pasie.
-Szczurek! KSIĄŻE!- Naomi zadarła się.
-Dracula! Draniuuu!- ułożyłam dłonie w tubę, po czym przyłożyłam prowizoryczną tubę do ust i krzyknęłam.
Szelest krzaków i nasze konie przygalopowały, robiąc przy tym podwójny huk. Przywitałyśmy się z wierzchowcami, po czym ciągle ze sobą gadając, usadowiłyśmy się w siodłach. Konie ruszyły wolnym kłusem, by po chwili przejść w wolny galop. Mocniejsze wypchnięcia biodrami kołysały końmi i popędzały je z trocha, nie musiałyśmy używać batów. Budynek akademika było już wyraźnie widać, więc zwolniłyśmy konie i zsiadłyśmy z nich. Nie było nas raptem 2 godziny, a Gilbert powitał nas z takim entuzjazmem, jakby co najmniej 2 lata nas nie było.
-Dlaczego nie stawiłyście się na kolacji?- Mężczyzna podniósł brew i uśmiechnął się chytrze.
-Panie Blythe, my byłyśmy na kolacji wcześniej.- odpowiedziała Naomi ze stoickim spokojem w głosie.
Jakoś udało nam się uciec od strasznej kary, nałożonej przez Blythe'a, więc z ulgą udałyśmy się do naszego pokoju. Porządnie zajęłyśmy się naszym nowym nabytkiem (znaczy Pasztetem), to jest: urządziłyśmy mu klatkę i nasypałyśmy jedzenia, a do poidełka nalałyśmy wody.
******
Obudziłam się rano, a pierwsze co zauważyłam, to to, iż przy moich nogach, nie było żadnej futrzastej kulki. Myśląc, że poszła do kuwety, wstałam i poszłam nałożyć kici jedzenie.
-Cholera jasna...-warknęłam, widząc, że miska jest pełna, jedzenie nietknięte.
Nieźle poddenerwowana, pobiegłam do kuwety- cholera, niczego. Moje współlokatorki wyszły z pokoju dobre 10 minut temu, więc na pewno nie wypuściły jej z „mieszkania". Jeszcze w pidżamie zbiegłam do jadalni, budząc zainteresowanie swoim wyglądem, no cóż. W tłumie dostrzegłam jasną czuprynę należącą do Naomi.
-Widziałaś moją kotkę?!- krzyknęłam, niemal z łzami w oczach.
Dziewczyna zszokowana moim zachowaniem wstała, po czym szybko wyciągnęła mnie z jadalni, zostawiając swoje śniadanie i kubek gorącej herbaty na pastwę głodnych ludzi. Nie wiem, czy się mnie wstydziła, czy coś, ale gadać o Brytyjce zaczęła dopiero poza zasięgiem reszty Akademiczów.
-No i?- zapytałam, zaciskając dłoń na ramieniu Naomi.
-Wczoraj, jak wchodziłyśmy do pokoju, leżała na Twoim łóżku... Musiałyśmy ją zamknąć w łazience, gdyż zjadłaby Paszteta, a w łazience było okno otwarte, więc jest możliwość, że wyskoczyła.- powiedziała, wyrywając z uścisku swoje ramię.- Mieszkamy przecież na parterze...-dodała po chwili.
Nic nie mówiąc, pobiegłam do stajni, gdyż była możliwość, że kotka poszła na spacer do Devina. Niestety nie zastałam tam koteczki, więc w pełni załamana, wróciłam do pokoju.
~Poczekam jeden dzień, później zacznę wywieszać ulotki i szukać jej na własną rękę, może mi pomogą...~ pomyślałam, ubierając się w jakiś normalny strój. Jazda ani tym bardziej rozmowa z koleżankami, nie sprawiała mi większej frajdy, gdyż myślami byłam przy poszukiwaniach kotki, gdzie zacząć, gdzie się zgłosić, gdzie ona jest...
Następnego dnia rano, już ubrana poszłam jej szukać. Zagarnęłam wszystkie dziewczyny z Akademii oraz chłopaków, którzy niechętnie, ale poszli szukać mojego zwierzaka. Praktycznie i teoretycznie każdy znał moją kotkę, gdyż moje krzyki w nocy „NIE, NIE NA POŚCIEL”, „STÓJ! NIE JEDZ TEGO!” na pewno słyszał już każdy, a także na pewno moje współlokatorki. Tak czy inaczej, każdy z Akademii nawoływał Brytyjkę po imieniu. Rozdzieliliśmy się i zaglądaliśmy wszędzie, od kanałów po krzaki i nory w lesie, albowiem 8 osób poszło szukać z drugiej strony akademika, a kolejne 8 osób szukało w lesie. Poszukiwania trwały 2 dni, nie licząc tych dwóch, pierwszego, w którym zaginęła i drugiego, który opisałam. Podczas 4 dnia, byłam już w rozpaczy, gdy z oddali dobiegł krzyk Adeline i Naomi:
-ZNALAZŁYŚMY!
Od razu pobiegłam do nich i uściskałam każdą kilka razy, a następnie chwyciłam ukochaną kotkę w ramiona.
-Dziękuję...-szepnęłam do dziewczyn.

<Naomi? Kiepskie, wybacz :C >

1034 słowa napisane :3
Otrzymujesz 35 punktów za poprawne wykonanie zadania

Od Holiday do Adeline

Ranek. Najgorsza część dnia. To ta pora w której chodzisz jak na haju przez godzinę i działasz jakbyś była jakąś maszyną. Na szczęście dzisiejszego słonecznego poranka udało mi się wyczołgać dość wcześnie z łóżka. Pół godziny. Jak na moje standardy jest to całkiem niezły czas. Szwędałam się po pokoju jak pijana, chodząc z łazienki do łóżka, potem do szafy i tak w kółko aż nie ogarnęłam się na tyle, żeby się porządnie rozbudzić. Polałam sobie twarz zimną wodą paręnaście razy. Dopiero za jakimś dziesiątym zaczynało powoli działać. W końcu wyszłam z pokoju w akompaniamencie trzasku drzwi.
Na śniadaniu rozpoznałam parę znajomych twarzyczek. Usiadłam obok Helenki, która była chyba w podobnym stanie co ja. Miałam wrażenie, że ona śpi nad miseczką płatków od mleka.
- Cześć. – z trzaskiem opuściłam tacę z jedzeniem na stolik. – Jak tam samopoczucie, huh?
- Beznadziejne – podniosła na mnie wzrok. – A u pani, panno Clarks? Może spała pani choć trochę lepiej niż ja? Mam nadzieję, że nie słychać było wycia Celtii w całej akademii, co?
Zastanowiłam się chwilę.
- Na pewno nie musiałam przez całą noc sprawdzać co u moich bachorów, ale… - zaczęłam mruczeć bez entuzjazmu. – Ale to nie do ciebie kot przychodził co pięć minut, żeby Ci pochodzić po głowie. Chociaż muszę Ci powiedzieć, że chyba pobiłam swój rekord życiowy jeśli chodzi o szybkie wstawanie. – zastanowiłam się – Może nastawienie do treningu lepsze?
- Tak samo beznadziejne jak samopoczucie. – jęknęła, uderzając głową o stolik, przez co zwróciło na nas uwagę parę osób z sąsiednich miejsc. Szybko jednak odwrócili wzrok, widząc, że to nic ważnego.
- Jestem pewna, że nastawienie do życia jest lepsze chociaż? – wiedziałam, że odpowiedź będzie taka sama jak wcześniej. Nie miałam co liczyć na porządną rozmowę.
- Boże, Holly. Wszystko jest do dupy, nie kumasz? – jęknęła. – Nie mam już apetytu. – wsadziłam widelec w moją porcję jajecznicy. Spadła z cichym pluskiem z powrotem na talerz. Helka spojrzała na mnie z obrzydzeniem. Albo raczej na jedzenie. – Czy oni nie smażą tej jajecznicy?
- Być może nie stać ich po prostu na gaz… - powiedziałam z sarkazmem. – Wiesz co? Najadłam się tą jajecznicą, może płatki z mlekiem będą bardziej apetycznie wyglądały… - i z tymi słowami opuściłam na chwilę stolik. Helen w tym czasie wstała z krzesła i pomaszerowała w kierunku wyjścia z budynku. Płatki nie smakowały jakoś wybitnie. W końcu czego można spodziewać się po kawałkach chrubiącej kukurydzy…? W końcu zostałam sama w sali. Prawdopodobnie znów spóźniłam się na zajęcia, ale miałam na to w tej chwili wywalone. Instruktorka zawsze wybaczała mi wszystkie spóźnienia, których w moim krótkim życiu nazbierało się całkiem dużo. Praktycznie zawsze przybywałam na zajęcia przynajmniej parę minut po czasie. Wszyscy wiedzieli, że nie jestem w stanie rano wstać. No… może nie wszyscy, ale przynajmniej większa część akademii.
Nawet do stajni powlokłam się bez większego entuzjazmu, chociaż naprawdę bardzo chciałam zobaczyć się z Sydney.
- Dasz mi pospać? – spytałam klaczy, kiedy znajdowałam się już przy jej boksie, głaszcząc Sydney po miękkiej sierści na pysku. – No weź, chociaż pięć minut. Padam na pysk. Mam swoje potrzeby, dobrze? – klacz została przeze mnie wyczyszczona w ekspresowym tempie. Dopiero w siodlarni musiałam zmierzyć się z prawdziwym problemem. Mój niski wzrost po raz kolejny w życiu okazał się być okropną wadą. Nie mogłam dosięgnąć siodła. Normalnie wykorzystywałam do tego stołek, który zazwyczaj tam stał, ale teraz ktoś go zabrał. Przez trzy minuty skakałam wokół, żeby je zdjąć. Po tych męczarniach usłyszałam za sobą rozbawiony dziewczęcy głos:
- Pomóc Ci jakoś?
<Adelka?>

Od Adeline do Esmeraldy

Piękna Twoja mać, Ty kaktusie zalotny udaj się spać!


Stanęłam przy boksie Lemon, która delikatnie trąciła mnie swoim mięciutkim pyskiem o pierś, szukając jakiegokolwiek jedzenia. Odepchnęłam ją delikatnym, aczkolwiek stanowczym ruchem dłonią, na co klacz delikatnie położyła po sobie uszy. Wywróciłam oczami na ten widok, ale pod nosem się zaśmiałam.
- Idź Ty mała złośnico - powiedziałam, ale w głębi siebie wiedziałam, że klacz zaraz wyląduje na korytarzu, ponieważ miałam zamiar przeprowadzić dla siebie jakiś delikatny, ujeżdżeniowy trening. Poszłam, więc do siodlarni gdzie układały się stosy czapraków, w rzędzie ułożone siodła i elegancko powieszone ogłowia. Zgarnęłam zdobioną tranzelkę wierzchowca, które zawiesiłam na ramieniu. Wzięłam też jasny, z ciemną lamówką czaprak, a na przedramię dorzuciłam jeszcze czarne, wysokiej jakości siodło na przedramię, które na tylnym łęku miała złotą plakietkę z wygrawerowanym imieniem klaczy. Ruszyłam zapełniona całym sprzętem, a przy boksie wszystko odłożyłam na przeznaczone do tego wieszaki. Ku mojemu zdziwieniu Lemka stała przywiązana na korytarzu, z wyczyszczoną błyszczącą sierścią. Jak się okazało, po prawej strony ciała zwierzęcia stał stajenny, który teraz dokładnie czyścił zadbane kopyta rumaka.
- Niesamowicie dobrze się złożyło, czy będę mogła zgarnąć Lemon na jakiś krótki trening? Cały czas stoi, a jeżeli już do czegoś jest podciągnięta to pod skoki, a tak młody koń nie może się tylko i wyłącznie opierać na treningu skokowym. - Uśmiechnęłam się, błyskając przy tym rzędem białych zębów.
- Tak, tak oczywiście. Nawet nie musisz się pytać, przecież akademickie konie są dla uczniów dostępne całymi dniami, chyba że mają więcej niż dwie godziny treningu dziennie. Dzisiaj Lem nie ma żadnej godziny, więc spokojnie możesz nią porządniej potrenować. - Odpowiedział starszy stajenny, który właśnie zakończył czyszczenie kobyłki. Posłałam tylko ciepłe spojrzenie pracownikowi Akademii, by po pewnej chwili złapać za czaprak, który idealnie gładko wylądował na grzbiecie skarogniadosza. Chwyciłam za siodło, które miało delikatnie zakurzone siedzisku, lecz zaraz niemalże natychmiast po nałożeniu, kurz uniósł się do góry. Zmarszczyłam nos widząc, że siodło wcale nie należy do najwygodniejszych siodeł o profilu ujeżdżeniowym, w których jeździłam. Westchnęłam głośno, podczas czynności zapinania nieco przykrótkiego popręgu, który zwiększył swoją rozpiętość do maksimum.
- Stanie w boksie Ci nie służy, powinnaś przynajmniej cały dzień latać po padoku, ale nie, bo po co młodemu koniu ruch? Zakpiłam głośno, gdy zdejmowałam z łba skarogniadej trzylatki kantar. Klaczka ze spokojem przyjęła wędzidło, lecz przy przekładaniu nagłówka przez uszy posiadała pewne zastrzeżenia co do mojej dłoni, i gwałtownie wyrwała łbem do góry. - Tak się nie bawimy. - Powiedziałam kojąco i szybkim ruchem założyłam do końca ogłowie. Uśmiechnęłam się na widok osiodłanej klaczy, która z ciekawością obwąchiwała skorupę mojego kasku, który leżał na betonowej podłodze. Założyłam na głowę toczek, który zapięłam też pod brodą. Sprawdziłam jeszcze dokładnie, czy moje ostrogi są dokładnie zapięte, a po sprawdzeniu chwyciłam bat, który jakimś cudem wepchnęłam między siodło, a grzbiet. Zdjęłam wodze z szyi Lemon i wyszłam ze stajni, nie zwracając uwagi na nic innego niż koń. W milczeniu doszłam na czworobok, który świecił pustkami, a jego podłoże było idealnie gładkie, bez jakiegokolwiek śladu kopyta zwierzęcia. Westchnęłam na ten widok, ale bez żadnych myśli weszłam na plac, gdzie ściągnęłam strzemiona oraz po wcześniejszym wyciągnięciu bacika, wsiadłam, wygodnie usadawiając się w niewygodnym siodle. Ruszyłam stępem na totalnej luźnej wodzy, pozostawiając klaczy możliwość chwilowego braku zebrania, które z chęcią wykorzystała.
- To co, Lemka? Bierzemy się do pracy? - Uśmiechnęłam się, klepiąc klacz po szyi. Po chwili zebrałam wodze, próbując z małolatą dogadać się o odpowiednie ustawienie, które po chwili wykonała. Poczułam jej okrągłą, rozluźnioną potylicę, z której byłam potwornie dumna bowiem jak pierwszy raz na nią wsiadłam, myślałam, że ta potylica eksploduje od napięcia. Zmieniłam kierunek przez przekątną, i trochę mocniej przysiadłam zadnie kończyny klaczy, które natychmiast zaczęły bardziej pchać cielsko wierzchowca. Zaskoczona tak szybkim wykonaniem zadania, ruszyłam kłusem z zadaniem takim: co literę miałam zmieniać tempo kłusa, albo wydłużyć, albo skrócić, by wykonać dużo przejść, które z pewnością przydadzą się nam w dalszej pracy - o ile ta nastąpi.

~*~

Zrobiłam paradę, która zaowocowała w cudowne podstawienie zadu przez kobyłę. Po wcześniejszych zagalopowaniach, Lemon była już delikatnie spocona, ale miałam jeszcze jeden pomysł do wykonania na tym treningu. Chciałam zobaczyć czy Lemka poradzi sobie z lotnymi co trzy foule. Tak więc z zatrzymania ruszyłam aktywnym galopem, który na pierwszej, długiej ścianie przeobraził się w serie lotnych zmian nogi. Zmieniając na przemian pomoce, czułam niezwykłe szczęście, wiedząc, że skarogniadej całkiem nieźle idzie. W rogu zatrzymałam się całkowicie i zsiadłam, rozluźniłam klaczy popręg oraz podwinęłam długie strzemiona. Nagle zobaczyłam Esmeraldę, która stoi przy białym płocie otaczającym czworobok.
- Cześć Esma! Nie zauważyłam Cię, kiedy przyszłaś? - Zapytałam z uśmiechem.

Esma? Przepraszam, że takie krótkie i badziewie, ale przynajmniej wątek zaczęty.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Tylko tego mi brakowało, by po długiej i nieprzyjemnej reprymendzie, otrzymanej zresztą od całej rodziny, musieć wysłuchiwać zdania wiecznie marudnej Holiday na własny temat. Choć niewątpliwie było trafne i zgadzałem się z każdym jego podpunktem, nie mogłem pozwolić sobie na to, by kolejna już osoba z rzędu miała mnie za życiowego nieudacznika, pomimo tego, że rzeczywiście nim byłem.
Właściwie to z trudem powstrzymywałem nagłe rozbawienie, byleby tylko nie dać dziewczynie powodów do twierdzenia, że po raz kolejny nie pomyliła się co do trafnego określenia mojej dziwacznej egzystencji.
- A mimo tego Ty, życzliwa, taktowna, utalentowana, wybitnie inteligentna i darząca wszystkich szacunkiem Holiday, dalej się ze mną zadajesz... - pokręciłem z niedowierzaniem głową, cicho śmiejąc się ostatecznie pod nosem. - To naprawdę miło z Twojej strony, że dbasz o dostarczenie mi odpowiedniego towarzystwa.
- Nie jestem pewna, czy jestem w stu procentach odpowiednim towarzystwem, ale fakt, masz za co mi dziękować. - uśmiechnęła się triumfalnie, odkładając trzymaną książkę na bok swojego łóżka.
Dopiero wtedy zauważyłem brak mebla, który wchodził w skład  każdej szpitalnej sali.
Rozglądając się za szafką nocną po całym pomieszczeniu, dopiero po chwili zobaczyłem ewidentnie winne spojrzenie poszkodowanej.
Wzdychając, po raz kolejny spojrzałem na nią z wątpieniem w to, że naprawdę mogła to zrobić.
- Była dosyć mało funkcjonalna - stwierdziła, z uśmiechem na ustach wygodnie kładąc się na sporej poduszce.
Sam rozsiadłem się na nieco mniej przytulnym krześle, na którym siedzieć przyszło mi przez jeszcze kilkadziesiąt kolejnych minut.
~*~

Rudowłosa dosyć szybko zyskała wypis. Podejrzewając, że za nagłą zmianą decyzji lekarzy, stała w głównej części jej ingerencja, aniżeli nagły powrót do dostatecznie zadowalającego zdrowia, chwilę wahałem się nad wyciągnięciem jej ze szpitala, gdy dowiedziałem się o konieczności jej powrotu do Akademii. Doskonale wiedząc, że Holiday najpewniej zirytowała cały personel, a zaraz po tym mnie, specjalnie przedłużałem cały proces przyjazdu taksówki. Nie musiałem dodatkowo upewniać się, by wiedzieć, że zirytowało to przyjaciółkę w odpowiednio dostatecznym stopniu. Nie mniej jednak, litując się w końcu nad jej sfrustrowaną egzystencją, zjawiłem się w odpowiednim miejscu dopiero delikatnie późnym popołudniem. Gdyby nie to, że właściciele ponaglali mnie do wyjazdu z każdej możliwej strony, istniało prawdopodobieństwo, że pojawił bym się w szpitalu dużo, dużo później - dziwnym trafem nie miałem ochoty na wydawanie dodatkowych pieniędzy, kiedy posiadałem prawo jazdy. Było jednak one całkowicie bezużyteczne, kiedy całkiem przypadkiem wyszło na to, że po drobnej stłuczce nikt nie zamierza pożyczyć mi własnego pojazdu. Nawet wtedy, kiedy przyrzekałem na bezdomnego psa.

W końcu jednak pojawiłem się w miejscu, do którego jak miałem nadzieję zaledwie kilka chwil wcześniej, nie będę musiał pojawiać się szczególnie często. Sterylnie czysty labirynt złożony z długich, szpitalnych korytarzy za każdym razem przyprawiał mnie delikatnie o dreszcze, gdy musiałem go przebywać - nie do końca byłem pewien, ile istnieje procent na to, by wydostać się z niego bez większego szwanku. Samo przebywanie w towarzystwie Holiday, jakby nie było, już niekorzystnie wpływało na moje samopoczucie.
Zwłaszcza wtedy, gdy dowiadywałem się, że przez kilka, wręcz kilkanaście wolnych godzin nie potrafiła spakować kilku pieprzonych rzeczy. Minęły więc kolejne cenne minuty wyjęte z życia, zanim prawie mogliśmy stwierdzić, że możemy opuścić budynek na bliżej nieokreślony, ale zdecydowanie najbliższy czas. Teraz tylko nasuwa się pewne wyjątkowo istotne pytanie - i jak tutaj ją kochać?
- Wiesz, rudzielcu... - targając w rękach wszystkie jej bagaże, nachyliłem się nieco nad jej ramieniem, by złożyć jej ekskluzywną ofertę, która wydawała mi się być naturalnie nie do odrzucenia. Zupełnie tak, jakby została stworzona dla osób podobnych do mojej odbiorczyni. Ta jednak, chyba nie do końca zainteresowana moją propozycją, skupiła się tylko nad określeniem, jakim ją, z natury dobrotliwy i bezapelacyjnie życzliwy, uraczyłem. - Skoro już tutaj jesteśmy, a Tobie chyba wybitnie spodobał się ten tutaj, wybitnie rozsławiony i doprowadzony do perfekcyjnego stanu hotel, to dlaczego nie przedłużyć by Ci pobytu?
Holiday udała, że rozgląda się po przepięknie wystrojonym wnętrzu, napotykając przy tym spojrzenia nieco zszokowanych pielęgniarek, którym najwidoczniej także zdążyła zajść za skórę.
- Oferuję specjalne skrzydło tego budynku wyposażone w same apartamenty. Posiadają zasłonięte okna, które zadbają o utrzymanie twojej cery w naturalnie bladym kolorze, metalowe łoża dbające o zdrowie twojego, cóż, dosyć małego kręgosłupa, oraz pełniące funkcję łazienek worki, dzięki którym nie będziesz martwiła się o dzielenie i tego pomieszczenia z współlokatorami. Jeśli i o nich mowa, twój apartament na pewno będzie odgrodzony od całej reszty, by zadbać o Twój komfort. No, względnie spokój innych. - i tu, robiąc istnie dramatyczną przerwę, obróciłem jej drobną sylwetkę w odwrotnym kierunku niż w tym, który prowadził nas do wyjścia. Rudowłosa prychnęła, gdy tylko ujrzała nazwę ukazanego przed nią oddziału. - Psychiatria to coś dla Ciebie. Może wróciłabyś jako lepsza wersja siebie, oczywiście zakładając, że w ogóle taką posiadasz.
- Och Luke, to naprawdę wspaniałomyślne, że tak się o mnie troszczysz - westchnęła teatralnie, klepiąc mnie po ramieniu. - Nie mniej jednak, uważam, że to Tobie za taką życzliwość należą się zasłużone wakacje. Na pewno odnajdziesz doskonały kontakt z nowymi przyjaciółmi, których tutaj poznasz, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Korzystając jednak ostatni raz z Twojej pomocy, jak i pięknej, błyszczącej karty kredytowej, wrócę do swego pokoju limuzyną, którą dla mnie zamówiłeś. Następnym razem jednak, postaraj się o szampana i czerwony dywan - całkiem uroczo szczerząc się, pomachała mi na odchodne moją kartą, którą nie wiedziałem jakim cudem, ale posiadała w swoich rękach. Oszołomiony, ledwo co trzymając jeszcze w szczelnym uścisku jej rzeczy, dopiero po chwili zjawiłem się obok niej przed wejściem.
Minęło jednak sporo czasu, zanim nasza żółta limuzyna postanowiła zjawić się na wyznaczonym przez nas miejscu. Przez ten czas zdążyłem policzyć wszystkie zaparkowane auta na pobliskim parkingu, całkiem intrygujące mnie, zielone kwiaty, które Holiday określiła ponoć chwastami, wszystkie obłoki widoczne na błękitnym niebie, jak i piegi, które zdobiły drobną twarzyczkę mojej towarzyszki.
Gdy jednak pojazd pojawił się przed wrotami budynku, rudowłosa przestała zwracać na mnie szczególną uwagę, zajmując swoje miejsce na tylnym siedzeniu. Pakując w tym samym czasie jej bagaże do niezbyt pojemnego wnętrza, zaraz po tym miałem niemały problem z tym, by samemu zmieścić się do wyjątkowo niskiej taksówki. Holiday, z naturalną czułością skierowaną do mojej osoby, głośno śmiała się, gdy zahaczałem swoją blondwłosą czupryną o nisko osadzony sufit.

Dobra
Coś jest
To tego
Holiday? ❤

Od Holiday C.D Helen

- Jak dobrze było się po takim czasie zobaczyć z rodziną. – odezwała się Helka parę minut po tym, jak zrezygnowała z prób włączenia nawigacji. Utrzymywałam, że drogę znam na pamięć, ale z każdą chwilą to przekonanie zaczęło się ode mnie oddalać.
- Domyślam się – odezwałam się, po ostrym skręcie w lewo – zmienili się? – zerknęłam na nią z ukosa.
- Nie bardzo. Mam tylko wrażenie, że za każdym razem jak widzę Leah i Aline one rosną mi w oczach. – westchnęła ciężko – Żałuję trochę, że nie ma mnie przy nich, ale w sumie to nie można robić wszystkiego. Ale cieszę się, że zostałam, inaczej nie poznałabym tak wspaniałych osób jak ty i Castiel, ani nie miałabym teraz trójki dzieci… - z tymi słowami odwróciła się trochę bardziej w moją stronę.
Zrobiłam zszokowaną minę.
- Helen… Mam jeszcze chyba namiary na tego psychologa co ostatnio szukałam dla Cavana… - odezwałam się po chwili milczenia. Przybrała nierozumiejącą minę.
- Po co mi? Czuję się totalnie w porządku w tym psychiatryku, jakim jest Akademia Magic Horse. Nie rozumiem po co mi ten psycholog… - uniosła jedną brew.
- „Inaczej nie poznałabym tak wspaniałych osób jak Ty…” – zacytowałam wcześniejsze słowa Helenki. – Holiday i wspaniała chyba do siebie za bardzo nie pasuje, ale co ja tam wiem, nie…? – uderzyła mnie lekko w ramię.
- Ouch, za co to?! – jęknęłam, puszczając jedną ręką kierownicą i rozmasowując prawe ramię.
Wywróciła tylko oczami, więcej się nie odzywając i odwróciła się z powrotem do swojego jedynego przyjaciela – okna. Ja tymczasem doprowadziłam do porządku swoje obolałe ramię i z powrotem skupiłam się na drodze. Jechaliśmy tak może z dziesięć minut. Helenka chyba zasnęła, gdyż więcej się nie odzywała, a ja się zamyśliłam. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że nie rozpoznaję okolicy. Szturchnęłam przyjaciółkę w bok.
- Ey, Hela! – drugi raz ją szturchnęłam. Na szczęście mogłam puścić kierownicę, albowiem zatrzymałam się na poboczu. Po chwili ocknęła się.
- C-co? Czego? – mruknęła zachrypniętym głosem. Jej oczy chyba nadal nie przyzwyczaiły się do światła dziennego, ponieważ ciągle mrugała.
- Troszkę… Ekhem… Się zgubiłam. – mruknęłam zażenowana.
- HOLIDAY, TY DEBILU! – mogłam się spodziewać takiej reakcji. – WON OD KIEROWNICY, PRZEJMUJE STERY.- oczywiście, jak powiedziała tak zrobiła. Przeszła przed maską, a mi kazała siadać na miejscu pasażera. Włączyła nawigację i sprawdziła wyniki swojego wyszukiwania. Jej oczy się rozszerzyły.
- KU*WA! Czemu to nie działa?! – zagryzła wargę, powstrzymując się od dalszego krzyku. Oho, Helen bardzo rzadko przeklinała, jak już to w kryzysowych sytuacjach. – Eh, no… Jacksonville, mamy problem.
- Co ty znowu odwaliłaś…? – mruknęłam w ogóle nie zainteresowana rozmową z blondynką. Szczerze powiedziawszy ta cała sytuacja tylko i wyłącznie mnie bawiła. Moja twarz musiała wyglądać prze komicznie, za wszelką cenę próbowałam utrzymać przy życiu ‘poker face’, ale na darmo. W końcu wybuchłam głośnym śmiechem. Helenka spojrzała na mnie, jakbym jej matkę zabiła.
- Serio, Holly? Naprawdę? – byłam pewna, że jej poważna mina była tylko przykrywką. Miałam rację. Po chwili zaczęła śmiać się razem ze mną. Ale szybko przestała, a zaraz potem ja. – Ale teraz musimy zająć się ogarnianiem gdzie jest droga powrotna. Czy jest coś, czego nie robisz źle w swoim życiu, hę? – mruknęła, nie odwracając się w moją stronę.
Wzruszyłam lekko ramionami.
- To już chyba na zawsze zostanie dla mnie i dla Ciebie i dla każdej osoby, którą znam tajemnicę. – pochyliłam się lekko w jej stronę i przybliżyłam usta do jej ucha. – Obym się pewnego dnia o tym przekonała, wtedy do Ciebie zadzwonię. Ale na razie, ćśśś, nikt nie może się dowiedzieć, to będzie nasza słodka tajemnica. – przyjęła to z pokerową miną. Zaraz potem zachichotałam. – Dobra, teraz serio, co będzie z nami…?
- Och, o nie. Umrzemy, wszyscy umrzemy! – jęknęła z teatralnym przerażeniem.
- „Iniemamocni”? Serio? To bajka dla 5-cio latków.
Uniosła brew.
- Skoro rozpoznałaś ten cytat musiałaś też to oglądać. – wskazała na mnie palcem. – To jak? – zrobiła zadowoloną minę. Mruknęłam coś cicho pod nosem. Z nią się nie da.
<Siostrzyczko? Zaszczycisz mnie odpisem?>

Od Holiday C.D Marcy

Mój plan zdawał się być idealny, póki w grę nie weszła praktyka. Od początku wierzyłam Marcy, że to chol*rnie zły pomysł, ale niestety słynę z tego, że pierw mówię, dopiero potem robię.
Tak, nazywam się Holiday Clarks i niestety czasami zachowuję się całkowicie lekkomyślnie. Ale było już za późno, żeby się wycofać.
- Hm… Tego jeszcze nie wiem. – przełknęłam ślinę, miałam nadzieję, że na mojej twarzy nie widać było zwątpienia. Chwilę stałyśmy w napiętej ciszy, aż w końcu postanowiłam złagodzić sytuację. – Albo wiesz co, to był głupi pomysł, pójdziemy piechotą… - akurat w momencie w którym jej odpowiadałam na moją rękę spadła kropla deszczu. Niezłe wyczucie czasu, pogodo.
- Albo może autobusem…? Ale wtedy musiałybyśmy wracać z buta… – podpowiedziała mi Marcy.
- Albo może autobusem. Najwyżej zrzucimy parę gramów – brnęłam dalej. Kiwnęła głową, całe napięcie pomiędzy nami wyładowało się w momencie w którym oznajmiłam, że postąpiłam naprawdę głupio (pomimo tego, że nikt nie wypowiedział dokładnie tych słów na głos wszyscy wiedzieli o co chodzi).
Plan autobusów okazał się być naprawdę niezłą porażką. Pomijając fakt, że do następnego przyjazdu pozostało nam prawie pięćdziesiąt minut sam papierek z rozpiskami wcale nie był taki zły. Natomiast jednogłośnie stwierdziłyśmy, że to dla nas za długo. Chociażby dlatego, że żadna z nas nie miała w tym czasie nic do roboty. Owszem, mogłybyśmy udać się w tym czasie na całkiem długi spacer, ale żadna z nas nie zdradzała specjalnego entuzjazmu do tego pomysłu. Jedyne co mogłybyśmy w tym czasie uczynić to wrócić na tą chwilę do swoich pokoi, ale nie na tym polegał nasz ogólny plan. Miałyśmy na celu lepiej się poznać i spędzić razem troszkę czasu przy kawie.
Lekki kapuśniaczek zamienił się prędko w ulewny deszcz, co bez wątpienia było zaskoczeniem wszystkich mieszkańców Florydy, a jeszcze jakiś czas później do naszych uszu doszły odgłosy grzmotu. Od zarania dziejów nie przepadałam za burzą, chociaż nie miałam nic przeciwko deszczu, akurat ten rodzaj pogody przyprawiał mnie o dziwne dreszcze. Marcy prawdopodobnie także nie pałała miłością do burzy, bo za każdym razem kiedy słyszała lekki grzmot wzdrygała się lekko.
Droga którą szłyśmy znajdowała się niedaleko lasu. Nie pomagał nam również fakt, że była cała w błocie, przez co przy każdym kroku brudne kałuże i muł rozpryskiwał się wokół nas, więc jakoś złożyło się, że moje spodnie całe usiane były drobnymi kropkami ciemnobrązowej mazi, chociaż deszcze całkiem skutecznie zmazywał to z nich przez co cały brud znajdował się teraz w moich butach.
Brunetka jakiś czas później przeskoczyła przez rów. Niestety jej nogi były od moich sporo dłuższe, więc kiedy przyszła kolej na mnie bez wahania skoczyłam w przód. Szybko natrafiłam na drugą stronę, ale w miejscu w którym akurat lądowałam było niezwykle ślisko, więc bezwładnie runęłam w dół. Wylądowałam pupą w rowie. Przez chwilę nic nie widziałam, albowiem wszystko rozprysło mi się obok twarzy, więc zmrużyłam oczy. Po paru sekundach otworzyłam je. Nad sobą ujrzałam pobladłą twarz Marcy z otwartymi szeroko oczyma. Postawiła kilka kroków w dół w dobrych intencjach, ale niestety prędko przekonałyśmy się, że jej pomysł był dość kiepski, gdyż chwilę później leżała już obok mnie, cała umazana.
<Marcuś? Matko Boska, ale to trwało… Do tego jeszcze nie było tego warte…>

Od Lily C.D Noah'a

Nagie ramiona ciemnookiego, które delikatnie i z czułością owinęły się dookoła mnie dodawały mi pewnego poczucia bezpieczeństwa, które ledwie pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Nos schowałam tuż za obojczykiem chłopaka. Nieco głośniej wypuściłam powietrze.
— Noaś... Musimy wracać — Zastanowiłam się czy w ogóle ten szept dotarł do jego uszu, mimo że moje usta były całkiem niedaleko. Nie puszczał, a jedynie zacisnął ręce, przybliżając mnie do siebie. Powtórzyłam swoje wcześniejsze słowa.
— Wiem, słyszałem. Jestem cholernie niewyspany — przyznał. Zastanowiłam się czy napewno chciał to powiedzieć na głos.
— To na koń — uśmiechnęłam się, odrywając wreszcie nasze ciała od siebie. Chłopak jeszcze parę razy próbował mnie jakoś jeszcze usadzić na rannym wierzchowcu, jednak i tak to on skończył w siodle. Las otaczał ciemną drogę z każdej strony, jakby starał się ją chronić przed wszelkim innym światem. Ziemia, lekko wilgotna, co jakiś czas zabawnie się przylepiała do podeszew moich butów oraz zgrabnych kopyt Catcher'a. Czubki drzew całowały lazur nieba i bezinteresownie patrzyły na nas z góry, niczym Guliwer na Liliputy. Ptaki już z przyzwyczajenia niczym strażnicy szmaragdu obserwowali każdy nasz ruch i w trakcie przybliżania się do nich w popłochu uciekały. Co jakiś czas niespokojnie palcem wskazującym wciskałam malutki guziczek z boku telefonu, aby umożliwić sobie sprawdzenie godziny. Po przebytej trasie musiałam z przykrością ogłosić iż w tym tempie możemy zaledwie postawić sobie bukiety kwiatów na grobie z dopiskiem „Zginęli śmiercią tragiczną". Chłopak sugerował się niestety złudnym przekonaniem, iż moja kondycja wytrzyma resztę trasy biegiem.
— Tobie by się bardziej przydał bieg niż mi — spojrzałam wymownie na Jego brzuch.
— Coś sugerujesz, Lilian? — Jego brwi poszybowały w górę, próbując zmusić mnie do ugryzienia się we własny język.
— Och, oczywiście że nie — sarkazm wycisnął się na światło dzienne.
— Sama mnie tu wsadziłaś — zauważył ten drobny, ale i bardzo istotny szczególik. Westchnęłam cicho pod nosem, nabierając większego oddechu na czekający mnie wysiłek. Gniadosz dumnie przystąpił do żywego kłusa, pod wpływem ciągniętych do przodu wodzy. Rytmicznie stawiane kolejno zgrabne kopyta akompaniowały mojemu nierównemu bieganiu. Nieprzygotowany na zmianę tempa chłopak z początku wesoło podskakiwał w twardym siodle, jednak z czasem unormował ruchy swojego ciała i wspierając się nogami na zmianę unosił się do góry. Bieg stał się z czasem uciążliwy i nieznośny. Co jakiś czas oczywiście błagałam chłopaka aby jednak przeszedł do stępa. Całe szczęście ten ma więcej serca ode mnie. Czułam się niczym niewolnik z zawiązanymi rękami i przywiązany do siodła. Po dłuższych rozmowach z Noah'em, ujrzeliśmy upragniony szyld z logiem Akademii. Ledwo Noah uprosił znajomego aby zajął się gniadosz podczas kiedy my będziemy słuchać kazań na temat naszego karygodnego zachowania. Oczywiście zapomniał zupełnie o koszulce przywiązanej do nogi Jego ukochanego wierzchowca, co jak wywnioskowałam, nie stanowiło to dla niego większej różnicy. Niecierpliwie wyczekiwałam na reakcję właścicielki.
— Idziemy? — zapytałam, opierając się ramieniem o ścianę stajni, kiedy chłopak wprowadzał ogiera do stajni i poluźnił opatulony czarnym miśkiem popręg. Skinął głową zamykając drzwiczki boksu. W milczeniu i pokorze kroczyliśmy do domu kadry, conajmniej o charakterze ostatniej podróży pod topór kata.
— Panie przodem — kulturalnie otworzył mi kasztanowe drzwi przepuszczając mnie do środka. Podejrzliwie spojrzałam na Niego spod burzy włosów.
— Przepraszam, tym razem zrobię dla Pana wyjątek — zachowując podobny ton głosu. Jednak nie było nam dalej przepuszczać się wzajemnie w drzwiach, gdyż rozwścieczony krzyk przewodniczącej grona pedagogicznego potrafił zamrozić krew w żyłach.
— Nie ukrywam, że wasze zachowanie było kompletnie idiotyczne i pozbawione odpowiedzialności.
~*~
Kazanie niczym księdza w kościele, a nawet gorsze skończyło się połyskującymi srebrno puszkami z białą zawartością oraz szerokimi pędzlami o jasnym włosiu. Niebo już dawno straciło wcześniejszą jasną i przejrzystą barwę, a zastąpiło ciemniejszą i głębszą o charakterze nocnego niebo. Ciepłe światło lampek oświetlały mroczniejsze kąty stajni. Większość wierzchowców już spokojnie chrupała kolację, jednak przenoszone ziarna z paszarni do boksu co jakiś czas się niewinnie rozsypywały na zabezpieczonym obszarze stajni. Już miałam jeszcze raz dla zabawy pociągnąć białą linię na gładkim materiale ubrania chłopaka, jednak w tym samym momencie światła zgasły, a moja stopa zahaczona o jasny papier spowodowała upadek na coś... Nieprzyjemnego.
— Błagam, powiedz, że to nie było to...

— Umm... Było przyjemnie — Już ze słuchu potrafiłam wyczuć na jego twarzy łobuzerski uśmieszek.

Gwiazdeczka?

Od Helen do Holiday

Z lekkim szarpnięciem zaparkowałam samochód. Nareszcie. Jazda do domu nie zjmowała wiele czasu, jednak zazwyczaj była do głębi wyczerpująca. Dzieci jak zwykle nie dawały mi spokoju. Ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu - Castiel wraz z Thomasem musieli wyjechać, prawdopodobnie z jakiś nagłych wydarzeń rodzinnych. Nie było wiele czasu na wyjaśnienia. Po tajemniczym telefonie kupił najbliższy bilet lotniczy do Francji, a następnie spędził kilka godzin na pakowaniu. Po tym sama zawiozłam go na lotnisko. To było ze dwa tygodnie temu, od tego czasu zdążył zadzwonić dwa razy, za każdym razem zapewniając mnie, że mam się nie martwić oraz, że niedługo wróci. Nomalnie wściekłabym się na niego - zostawić młodą żonę samą z trojaczkami, psem i dwójką koni. Aktualnie jednak byłam bardziej zmartwiona niż wściekła. No cóż. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do bagażnika. Zaczęłam od wyciągnięcia wózka, bo bez niego nie miałam żadnych szans z trzema dziewczynkami. O ile Nina i Tanya zachowywały się ostatnio bardzo statecznie, to Celtia nie dawała mi spać po nocach. Również teraz wydzierała się wniebogłosy. Po, jak mi się zdawało, kilku wiekach, udało mi się usadowić wszystkie dzieci w wózku. Za to to teraz powinnam otrzymać medal. Ruszyłam ku domu, po czym zapukałam do drzwi. Otworzyła mi moja młodsza siostra.
— Helen! —  zapiszczała Leah z uciechą, po czym przytuliła się do moich nóg. Aline i Leah były  ode mnie sporo młodsze. Teraz miały już prawie 4 lata i wyglądały jak małe kopie mnie.
— Cześć Leah —  puściłam na chwilę wózek, żeby uściskać siostrę
— Ona tak strasznie krzyczała? —  często zapominałam, że dziewczynka ma dopiero 4 lata, na swój wiek zachowywała się nadwyraz dojrzale
— Celita bardzo tęskni za tatą. 
Za moją siostrą w drzwiach pojawił się tata.
— Miło, że jesteś. Daj, pomogę Ci z wózkiem — z wdzięcznością przyjęłam pomoc — Mama jest teraz w kuchni, chyba kucharka przygotowuje na dziś coś specjalnego.
Uniosłam brwi, zaskoczona:
— Kucharka? Macie kucharkę?
Skinął głową:
— Oraz nianię — westchnął — Nie jesteśmy już tacy młodzi jak kiedyś. Ty i... — przełknął ślinę — Carmen... Cóż, byłyście spokojniejszymi dziećmi. 
— Carmen by was wyśmiała, nigdy nie była typem księżniczki — uśmiechnęłam się smutno, po czym dodałam weselszym tonem — Chociaż rumaka to miała jak z bajki, tak nawiasem mówiąc to ten wasz nowy dom mocno przypomina pałac
— Też tak mówiłam, cześć skarbie — mama dołączyła do nas i uściskała mnie mocno
— Cześć mamo — uśmiechnęłam się — Możemy wejść? 
— Oczywiście — schyliła się po Tanyę do wózka. Na wszelki wypadek wzięłam na ręce Celtię, zanim znów zdążyła zacząć płakać. Tata postawił wózek przy przedsionku i wziął na ręce Ninę. 
— Dla dziewczynek wszystko już przygotowane. Penny się nimi świetnie zaopiekuje, a Aline i Leah jej pomogą, prawda? Oczywiście my tez będziemy się nimi opiekować również i my, jak tylko będziemy mieli czas.
— Dziękuje — odparłam z ulgą — Jak tylko Castiel wróci, po nie przyjedziemy, 
Zostawienie dzieci z rodzicami nie było łatwym wyborem. Czułam się okropnie, ale z dugiej strony zaniedbywałam Mefista i Nirvanę, nie wspominając tu o Narnii, która potrzebowała bardzo dużo uwagi. Planowałam odwiedzać ich w każdej wolnej chwili, jednak na dłuższą metę zamieszkam z Holiday w Akademii. Oczywiście nie miałam pojęcia, kiedy zjawi się mój mąż. Jeśli nie kontaktuje się ze mną w ciągu dwóch tygodni, i nie wyjaśni swoich postępowań, będę zmuszona wsiąść do samolotu i do niego pojechać. 
~~*~~
Spędziłam z rodziną kilka godzin. Kiedy zadzwonił telefon, pożegnałam się ze wszystkimi, oaz obiecałam, że wpadnę za kilka dni. W końcu wyszłam przed dom. Od razu spostrzegłam Holiady, czekającą na mnie w samochodzie pożyczonym od jednej z instruktorek w Akademii. Podeszłam do samochodu i wślizgnęłam się do środka. 
— Dziękuje, że po mnie przyjechałaś — powiedziałam z uśmiechem.
— Nie ma za co, po co są przyjaciele? — spytała ze śmiechem — To nawet nie była ąz taka strata czasu, zdążyłam zajść do księgarni po drodze.
— Włączyć nawigacje? — zapytałam, już wyciągając rękę
— Nie trzeba, pamiętam drogę — stwierdziła Holiday

<Holiday? Piszemy nowy wątek? amten już dawno przestał się kleić...>

Podsumowanie punktów - druga połowa sierpnia

Tym razem będzie nietypowe, bo pierwsze w nowym systemie. Jest także sumą czystek, które miały miejsce niedawno. Od dnia dzisiejszego taki raport aktywności będzie się odbywał regularnie co dwa tygodnie.

Postacie usunięte


Armin, Shawn, Lambert, Eric David, Dmitrij, Ahern, Lionell, Valerie, Abigail, Kylie, Destiny, Cassie
Pamiętajcie, zawsze możecie do nas wrócić!

Punkty dodatnie


Esmeralda - 15 p.
Noah - 18 p.
Naomi - 6 p. forever alone...
Will - 6 p.
Edward - 6 p.
Adeline - 33 p.
Lena - 9 p.
Lily - 6 p.
Alexandra - 3 p.
Holiday - 3 p.
Marceline - 3 p.
Oriane - 3 p.
Katniss - 3 p.
Phoebe - 0 p.
Helen - 0 p.

Punktów ujemnych nie trzeba było pisać ;)
~ Administracja


Od Leny - zadanie 2

Otworzyłam oczy. Zegar wskazywał 6.00. Było tak niesamowicie gorąco, że całą noc przespałam na zimnej podłodze, bez kołdry, jedynie pod głową położyłam małą poduszkę w szaro-biało-niebieską mozaikę. Niechętnie wstałam. Porozciągałam się trochę po cichu, aby złagodzić ból w plecach, spowodowany spaniem na płaskiej powierzchni. Przygotowałam się na następne godziny w łazience i o 6.37 wyszłam z pokoju. Chyba wszyscy jeszcze spali, bynajmniej nikogo nie spotkałam. Wyszłam z budynku i przez główny plac dostałam się do stajni. Postanowiłam zająć się końmi, by nie umrzeć z nudów, czekając na innych. Ruszyłam do siodlarni. Wzięłam szczotki Rosabell i weszłam do boksu numer 2.
- Cześć mała - powiedziałam, by nie przestraszyła się, gdy ktoś nagle znalazł się w jej zasięgu widzenia.
Klacz przekręciła łeb i spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami. Parsknęła. Zaczęłam rozczesywać jej sklejki, miała ich nadzwyczaj wiele. Za sobą usłyszałam jakiś szmer. Odwróciłam się. Zobaczyłam kontury jakiejś dziewczyny. Klacz cofnęła się, chyba trochę wystraszona, uderzając mnie kopytem. Zobaczyłam ciemność.

***

Głowa bolała mnie straszliwie. Słyszałam głosy. Nawet nie wiedziałam czyje, nadchodziły jakby z bardzo daleka. Zaryzykowałam spojrzeniem w tamtą stronę. Oczy widok zasłaniały mi kolorowe iskierki, powoli gasnące, lecz nie znikające całkiem.
- Gdzie ja jestem? - usta pozwalały jedynie na głośny szept.
Od razu koło mnie pojawiły się dwie głowy. Jednej nie kojarzyłam, a druga należała... Do... Esmy? Może. W tym całym chaosie, który panował w mojej głowie, nie potrafiłam odnaleźć spójności. W jednej chwili jestem w stajni, szczotkując konia, a w następnej... Chyba to mój pokój.
- Jak się czujesz? - zapytała kobieta w białym.
- Mogło być lepiej - stwierdziłam, chcąc się uśmiechnąć, ale moją twarz zdobił grymas.
- Wiesz, co się stało?
- Nie. Pamiętam, jak czyściłam konia, a chwilę potem jestem tutaj, ze strasznie bolącą głową.
- Poproszono mnie, żebym powiadomiła wszystkich z twojej grupy, że jazda została przełożona - powiedziała dziewczyna, którą uznałam za Esmę -Nie znalazłam cię w pokoju, więc założyłam, że jesteś w stajni. Gdy weszłam, Rosabell się cofnęła, potrącając cię. Przewróciłaś się, uderzając głową o ścianę. Wezwałam pomoc i zabraliśmy cię do twojego pokoju.
- Z obserwacji wnioskuję, że skończyło się tylko na paru zadrapaniach i siniakach. Chciałabym jeszcze przeprowadzić badania. Dobrze?
- Mhm...
Dziewczyna wyszła z pomieszczenia, a ja zostałam zasypana pytaniami, obstukana młotkiem i co tam jeszcze domniemana pielęgniarka wymyśliła.
Oczywiście byłam zdrowa jak ryba, nie licząc kilku siniaków, drobnych ranek i jednej większej z boku głowy. Na wszelki wypadek dostałam zalecenie niejeżdżenia konno przez cały dzisiejszy dzień.

Świetne zadanie, dostajesz za nie należne 15 punktów i jeszcze jeden za fajną akcję, co daje razem 16 punktów! ;)

Czystki oraz nowe zmiany

Bardzo przejmuje nas brak waszej aktywności! Z tego powodu postanowiliśmy wprowadzić zmiany, które pomogą blogu wrócić do życia. Oto one:
  • Postacie będą dodawane razem z pierwszym opowiadaniem,
  • Sprawdzanie aktywności oraz dodawanie punktów będzie się odbywało regularnie co 2 tygodnie. Za każde napisane opowiadanie dodamy 3 punkty, za jego brak przez minione 14 dni będziemy odejmować aż 20, przez miesiąc - kolejne 20, wyślemy wtedy także ostrzeżenie na pocztę. Brak udzielania się dłużej niż 6 tygodni będzie bezwzględnie karany wydaleniem z bloga. Nie będziemy brać pod uwagę czasu regulaminowej nieobecności ;)
  • Formularze nigdy nie giną bezpowrotnie, dlatego jeśli chciałbyś wrócić, będziesz miał taką możliwość - wystarczy jak przy dołączaniu napisać opowiadanie (nie tyczy to się osób, które zostały usunięte z innych powodów, niż brak aktywności).
Oprócz tego w najbliższym czasie zakładka rezerwacje zostanie usunięta, pojawi się za to strona poznaj nas!, tereny zostaną odnowione, a w kolumnie bocznej będzie można ujrzeć tablicę.

Postanowiliśmy zorganizować ostateczne czystki, wyłoniłyby osoby, którym naprawdę na blogu zależy. Żeby uchronić od usunięcia postać, należy do 28 sierpnia napisać nią opowiadanie. Tutaj nie wystarczy zwykle zgłoszenie! Osobom, które są w tym okresie nieobecne, proponujemy punkt wyżej.

Postaci, które zaliczyły porządki: Esmeralda, Noah, Naomi, Will, Edward, Adeline, Lena, Lily, Alexandra, Holiday, Marceline, Oriane, Katniss

niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Katniss C.D Naomi

- Hmmm… U! Najpierw proponuję KFC, bo padam z głodu, następnie pójdziemy do eee… sama nie wiem.
- Cóż, zobaczymy. Ja też jestem głodna, więc zezwalam na Fast Food.- Odpowiedziała dziewczyna.
Gdy tylko weszłyśmy do galerii, oświetlił nas niczym anioł napis: KFC. Wparowałyśmy do środka pomieszczenia, żądne starego oleju z frytkownicy. Kolejki nie było więc niezwłocznie podbiegłyśmy do kasy, składając zamówienie. Lada moment podeszłyśmy do stolika z tacą jedzenia. Rozmawiając usiadłyśmy.
- Hej… Kat wiesz… nie wiem jak Ci to powiedzieć, ale… -Przeciągała.- Armin odchodzi!- Wydusiła.
-Co?! – Uniosłam brwi i krzyknęłam.- Niemożliwe…- Stwierdziłam ze łzami w oczach.
- Przykro mi. Ej, no weź, nie rozklejaj mi się. Zatop smutki w Kurczaku i Coli, jak masz potrzebę – Pocieszała mnie przyjaciółka.
- Okay... - Spojrzałam na nią z delikatnym uśmiechem na zapłakanej twarzy. Po czym zatopiłam zęby w Nugetsie.
Razem z Naomi roześmiane poszłyśmy w stronę sklepu z ciuchami. W sumie to nic ciekawego poza bluzami w czerwoną kratkę nie było, więc kupiłyśmy sobie po jednej rzeczy. Następnie zamówiłyśmy sobie w budce z rozmaitymi piciami Bubble tea: Matcha oraz lemoniadę z kwiatów czarnego bzu. Kubki zostały szybko opróżnione. Stwierdziłam, że w najbliższych latach będą zawody w stylu West i przydałby mi się kapelusz. Razem z Naomi główkowałyśmy, w jakim sklepie można by go znaleźć, aż w końcu Naomka chwyciła mnie za rękę i wprowadziła do jednego ze sklepów. I powiedziała, że tutaj coś znajdziemy. Chodziłyśmy po sklepie szukając białego kapelusza z brązowym skórzanym paskiem. Nagle zawołała mnie moja przyjaciółka:
- ...

<Naomi?>

Od Naomi do Katniss

- Dobrze się spisałeś, misiu - z uśmiechem rozpostarłam dłoń z przysmakiem przed pyskiem ogiera. Kawałek marchewki w okamgnieniu zniknął, jeszcze raz poklepałam Księcia po brązowej łopatce i zaprowadziłam go do boksu. Dzisiejszy trening nie wymagał od niego wiele, ale jak zwykle byłam dumna. Siodło i ogłowie odniosłam do przeznaczonego dla nich budynku, przeczyściłam kopytka mojego podopiecznego i nareszcie, z należytą radością uznałam, że ćwiczeniom na dzisiaj stało się zadość. Czas spędzony razem z tymi kopytnymi jest przyjemnością, ale nie raz potrafi dać człowiekowi w kość, wyciskając ostatnią kropelkę potu. Zadowolona udałam się do mojego pokoju, by odsapnąć. Nie zastałam tam nikogo, dlatego klapnęłam przed telewizorem, ale ciągłe zmienianie kanałów dało mi do zrozumienia, że nie oglądnę w chwili obecnej nic ciekawego. Chwyciłam więc w łapki laptop i przeglądnęłam internety. Wkrótce potem i to stało się nudne. Uświadomiłam sobie, iż nie jestem doszczętnie wykończona i ograniczona tylko i wyłącznie do leżenia.
- Załatwię coś dzisiaj... Może przegląd sklepów w Nowej Galerii Miami (cóż za piękna, wyszukana nazwa!) - stwierdziłam sama do siebie. Oczywiście jasne było, że jestem daleka od pojechania na shopping sama. Szybkim krokiem przemierzałam korytarz, a później dziedziniec.
- Kat, mam dla Ciebie plany na całe popołudnie - tak się złożyło, że blondynka była pierwszą osobą, jaką napotkałam.
- Czyżby czyszczenie całej stajni? - Katniss podejrzliwie uniosła brwi - Jeśli tak, nie mam zamiaru ich wypełniać za Chiny.
- Nie, ukradniemy samochód Esmy i pojedziemy do galerii! - oznajmiłam. Ostatecznie udało mi się przegonić wątpliwości przyjaciółki, uzyskanie kluczyków do limonkowego Mercedesa też nie przyszło mi z wielkim trudem. Porwałyśmy jeszcze nasze torebki i wsiadłyśmy do auta.
Cała nasza podróż przeszła szybko, mimo że do upragnionego celu miałyśmy szmat drogi. Radio niezwykle umiliło nam ten czas, tekst każdej piosenki wrzeszczałyśmy na cały głos. W końcu naszym oczom ukazał się ogromny, kolorowy neon umieszczony na równie wielkim budynku. Przygryzłam wargę, nie mogąc znaleźć odpowiedniego miejsca do zaparkowania.
- Tam jest jedno! - przyjaciółka wskazała lukę między ciągiem pojazdów. Umiejscowiłam w niej również nasz.
- Okej. Teraz tylko pytanie, do jakiego sklepu?

Kat? Nie jest najgorsze jak na pół godzinki pracy...

Od Oriane C.D Will'a

Jego słowa mnie zszokowały... już naprawdę od dawna czekałam na ten moment... marzyłam o nim od kiedy się poznaliśmy.
- Tak.... tak... chcę, Will. Tak bardzo chcę...- W tym momencie głos mi się załamał pod wpływem wzruszenia i rzuciłam mu się na szyję. Chłopak delikatnie mnie przytulił uśmiechając się przy tym, po chwili odsunęliśmy się nieco od siebie, aby spojrzeć sobie w oczy i złączyć usta w głębokim pocałunku. Silver niespokojnie prychnęła, spoglądając na nas i widocznie zazdrosna trąciła mnie silnie łbem przez co przewróciłam się na bok. Zachichotałam cicho, delikatnie głaszcząc klacz po kości nosowej, moja ręka potem powędrowała na jej czoła delikatnie czochrając, ostatnio Silence poroniła, co mnie nieco podłamało, naprawdę było mi szkoda źrebięcia. Miał by to siwy ogierek rasy KWPN, ze względu na to, że oboje rodzice byli właśnie tej rasy, na szczęście szybko się podniosłam po stracie młodziaka, kiedy dowiedziałam się, że kolejne pokrycie się udało. Teraz miałam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli.
- Cieszę się.- Usłyszałam cichy szept chłopaka przy moim uchu.- Kocham Cię, Orciu.
- Ja Ciebie też.- Odszepnęłam, odgarniając jego grzywkę na bok i całując go w czoło.- Bardzo Cię kocham.- Dodałam po tym, gdy nagle znów wylądowałam na ziemi. Silver położyła się koło mnie kładąc łeb na moim brzuchu i zaczęła jakby nasłuchiwać.- Ale ja w ciąży nie jestem, w przeciwieństwie do Ciebie.- Zaśmiałam się zaczynając ją gładzić.- I możliwe, że nigdy już nie będę.- Dodałam ciszej, zataczając malutkie kółka palcami na jej uszach, chwilę przemilczeliśmy. Chyba właśnie nieświadomie powiedziałam chłopakowi o mojej niepłodności, wywołanej głównie przez leczenie raka...
- Wiesz już jak nazwiesz źrebaka?- Zapytał z lekkim uśmiechem nie chcąc ruszać drażliwego dla nas tematu.
- Wirtuoz. Pierwsza literka po ojcu.- Oznajmiłam łapiąc Will'a delikatnie za rękę. Uśmiechnęliśmy się do siebie, wkrótce jednak musieliśmy wracać. Prowadziłam swoją klacz w ręku, aż do stajni, po wyczyszczeniu jej i innych koni, poszliśmy do budynku Akademii. Nadal nie za dobrze się czułam, chociaż to raczej efekty po wyczerpującym leczeniu, którego skutki nadal się utrzymywały, umyłam jedynie zęby i poszłam spać. W pewnym momencie poczułam przylegające do mnie ciało chłopaka i właśnie wtedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza...

~~~

Rano niestety lub stety trzeba było wcześniej wstać. Silver czekała na swój posiłek... ja sama wczoraj prawie nic nie jadłam... zrobiłam sobie wcześniej kanapkę, by nie paść na zbity pysk i zaraz znalazłam się przy boksie mojej podopiecznej.
- Cześć, mała.- Przywitałam się z nią gładząc jej pyszczek, który wyglądał na dość zadowolony... Chyba już dobrze się czuła, co mnie bardzo cieszyło, przejechałam ręką po jej czole i zniknęłam za drzwiami paszarni, po chwili wracając z pełnym wiadrem i wsypując zawartość do żłoba.- Smacznego, mamusiu.- Zażartowałam i odniosłam wiadro dokańczając swój posiłek, a następnie z lekkim bólem głowy wracając do naszego pokoju, który dzieliłam z Willem. Legnęłam się na łóżku ku zaskoczeniu chłopaka, który spojrzał mi głęboko w srebrzyste tęczówki.
- Orka?
- Źle się czuję. Jeszcze się prześpię i wrócę do pracy.- Odparłam, nastawiając sobie budzik w telefonie i po chwili zasypiając.
-Ym no dobrze...- Usłyszałam koło siebie, ale już nie zwróciłam uwagi, ze względu na zmęczenie i słabe samopoczucie.
Długo jednak nie pospałam, ponieważ odezwały się moje wyrzuty sumienia, że nie wykonałam swojej roboty do końca, dlatego wstałam, włożyłam z powrotem buty i wróciłam do mojej klaczy, która nadal powoli jadła swój posiłek. Wzięłam szczotkę i zaczęłam ją czyścić, zadowolona Silence zaczęła przy tym klapać wargami i pokazywać ząbki wszystkim przechodniom, którzy zawitali do stajni.
- Widzę, że już się czujesz lepiej.- Will powitał mnie swoim uroczym uśmiechem i wszedł do środka boksu, całując mnie w policzek na przywitanie. Odwzajemniłam gest chcąc się odkleić i zwyczajnie wrócić do czyszczenia konia, ale chłopak wsunął palce w moje włosy, zatapiając swoje usta w moich. Przygniótł mnie do ściany boksu, co spowodowało cichy huk, zjechał pocałunkami na szyję, ale nagle jakby coś go za pauzowało...
-Co się...- Odwróciłam głowę w tamtym kierunku, kiedy nagle, tak o, z dupy! W drzwiach stanął szanowny Pan Bythe...
- Aaa, tacy młodzi już o dzieciach myślą?- Zakpił z lekkim uśmieszkiem , już widziałam jak myśli nad jakąś karą dla nas.
- To nie tak, tylko się...- Zaczęłam, ale no niestety chamsko mi przerwano...
- Cicho bądź! Każdy tak mówi!- Warknął, aż klacz podskoczyła i odruchowo kopnęła w deski boksu.
- Niech Pan się uspokoi! Moja klacz jest źrebna i nie może się za bardzo stresować.- Oznajmiłam, już nie powiem lekko podirytowana i pogłaskałam zwierzę po chrapkach.

<Will? Co było dalej? :D Wiem spaprałam ;-; I przepraszam za długość :c>

Od Noah'a C.D Lily


Pobudka nie należała do szczególnie najprzyjemniejszych. Unosząc lekko swe powieki, reagujące nerwowymi ruchami na padające promienie słońca, miałem ochotę ponownie zamknąć je na kilka następnych godzin i obudzić się o bardziej ludzkiej godzinie. Dłuższy odpoczynek jednak nie był mi pisany — Catcher, widocznie znudzony już skubaniem wysokich źdźbeł o szmaragdowych odcieniach, wolnym i spokojnym krokiem podszedł w okolice już zgaszonego ogniska. Rozszerzone chrapy poobijanego wierzchowca szybko odnalazły moją wyciągniętą, lekko pokiereszowaną dłoń, muskając ją powolnymi ruchami ciepłych warg. Niechętnie podnosząc swoją głowę z, jak się okazało, niesamowicie wygodnych nóg drzemiącej jeszcze szatynki, przez dobrą chwilę przyzwyczajałem się do uczucia, które towarzyszyło obolałym plecom.
Zerwałem się jednak w ekspresowym tempie na równe nogi, gdy tylko dostrzegłem dosyć sporą ranę na nodze wierzchowca, ewidentnie będącą pamiątką po nocnej gonitwie za Moonlight.
À propos klaczy — rozglądając się dookoła rozległej łąki, nigdzie nie dostrzegłem wystającego karego łba.
- No i co zrobiłeś? - warknąłem najciszej, jak tylko potrafiłem, w stronę ogiera, by nie obudzić śpiącej nieopodal Lily. Nie zważając na protesty gniadosza, schyliłem się, by przyjrzeć się z bliska dużemu rozcięciu na jednej z jego kończyn, które nawiasem mówiąc, nie wyglądało szczególnie dobrze. Z oczywistych względów, z których racji nie posiadałem przy sobie ani bandaża, ani jakiegokolwiek odpowiedniego opatrunku, ponownie usiadłem przy kopycie wierzchowca, zastanawiając się nad wszystkimi dostępnymi możliwościami. Ważąc dobro ogółu, własnej temperatury ciała, zranionego ogiera i opinii publicznej, w końcu podjąłem decyzję o poświęceniu się dla niewdzięcznego holsztyna. Ściągając własną koszulkę, z zamiarem zaciśnięcia jej na rannym odcinku, usłyszałem za sobą tylko ciche chrząknięcie.
- Ale żeby tak beze mnie? – prychnęła Lily cicho pod nosem, z przymrużonymi, szarymi oczyma rozprostowując swoje kości. Zaraz po tym podeszła zarówno do mnie, jak i do obleganego przeze mnie gniadosza, by na kilka dość długich sekund położyć dłonie na moich odkrytych już barkach. - Mogłeś mnie uprzedzić, że zamierzasz urządzić własną plażę nudystów.
- Gdybym coś takiego robił, to na pewno dostałabyś zaproszenie — zaśmiałem się, poruszając do góry brwiami, gdy lustrowałem jej sylwetkę. Szatynka najwidoczniej zrozumiała mój krótki, acz klarowny przekaz, który zaowocował delikatnym pacnięciem mnie w tył głowy. - Ale nic takiego nie miało miejsca. A przynajmniej na razie. - dodałem już nieco ciszej, przenosząc z powrotem swój zmęczony wzrok na okolice końskiego nadpęcia.
Ogier, przyglądając się badawczo rozciągniętej, białej koszulce, którą przez kilka minut próbowałem odpowiedniego naprężyć, od czasu do czasu łypał w stronę zaspanej dziewczyny, badawczo przyglądającej się moim każdym następnym ruchom.
- Potrzymasz go? Nie będzie mu się podobało — spytałem z niewątpliwą nadzieją w głosie, kierując swą dłoń z dzierżawionymi wodzami w kierunku Lily. Ta, nieco zamyślona, dopiero po chwili skinęła głową, przejmując kontrolę nad pozornie spokojnie pasącym się ogierem.
Sam zająłem się obwiązywaniem koszulki dookoła rozcięcia, równocześnie starając się, aby nie oberwać kopytem od lekko zirytowanego już Catcher'a - jemu najwidoczniej także nie spodobała się cała sytuacja, bowiem bliski był tego, by ostatecznie przygwoździć trzymającą go szatynkę do niedaleko rosnącego drzewa. Zaciskając materiał, z całkowitą bezradnością przyglądałem się temu, jak szkarłatna ciecz barwi miękki jedwab, uświadamiając mnie tylko w tym, że nigdy już nie uda mi się ubrać tej samej koszulki w czystym i nieskazitelnym wydaniu. Cały opatrunek zawiązałem jakże męską kokardką, której końce powstały dzięki rozpruciu obydwu rękawów.

~*~

Poszukiwania Moonlight spełzały na niczym. Osiodławszy ogiera, ledwo gdy tylko udało mi się ściągnąć z niego większe zaklejki, namówiłem Lily po dłuższej chwili, aby to właśnie ona usiadła w delikatnie zniszczonym siodle gniadosza. Obydwoje dalej zaspani, choć przyzwyczajeni do wstawania o wcześnie nieludzkich porach, z każdą minutą coraz bardziej traciliśmy nadzieje na odnalezienie karej klaczy. Przemierzając kolejne zakamarki ogromnego, wręcz przerażającego nas swoją monumentalnością lasu, jakby obawialiśmy się podzielić wzajemnymi obserwacjami — prawdopodobieństwo, że klacz nie znajduje się wcale niedaleko nas, a kilkadziesiąt kilometrów dalej, rosła z każdym przebywanym przez nas krokiem. Szliśmy jednak ciszy, wsłuchując się w pojedyncze stukoty kopyt i odgłosy szeleszczących liści, gdy poruszał nimi wiatr.
- Rose... - marszcząc swe brwi, Lilian podniosła się lekko w siodle, by pokazać mi na ekranie swego telefonu połączenie, które właśnie zajmowało cały wyświetlacz. Rozpoznając doskonale znany mi numer, szybko nakłoniłem szatynkę, by przeciągnęła zieloną słuchawkę. Sam chwyciłem luźne wodze Catcher'a, podczas gdy dziewczyna, jak wywnioskowałem z jednostronnej dla mnie rozmowy, uparcie próbowała przekonać właścicielkę o ważnych powodach, dla których nie tylko nie wróciliśmy na noc, ale także nie przeprowadziliśmy wymuszonych na nas oprowadzanek.
W końcu, chowając telefon do kieszeni swych spodni, spojrzała na mnie z mieszanym wyrazem swojej wyjątkowo pięknej twarzy.
- Ponoć brak naszego zjawienia się w ich gabinecie za równą godzinę grozi nieuchronną śmiercią, cokolwiek miałoby to znaczyć. - mruknęła, zsiadając z Dreamer'a, co zapowiadała od samego początku, gdy tylko zyskała ekskluzywną możliwość przejechania się na jego grzbiecie. Widocznie nie doceniała mojego dobrego serca, które nie potrafiło znieść widoku Lilian przemierzającej kilkanaście kilometrów, które dzieliło nas od Akademii, na piechotę. Stojąc już o własnych siłach, ciężko westchnęła, urywkowo spoglądając w moim kierunku. - Ale Moon podobno wróciła do stajni już w nocy — dodała, lekko przygryzając dolną wargę swych pełnych ust.
Widząc delikatne zmartwienie, którego przyczyny nie do końca były mi znane, delikatnie zatrzymałem dziewczynę na środku drogi, by obrócić ją we własną stronę.
- Hej, Lily — uśmiechnąłem się lekko, odgarniając kosmyki jej włosów za ucho. - No, Lilian. Popatrz się na mnie — zaśmiałem się, nieco przytrzymując jej podbródek, by tego chcąc, czy też nie, skierowała na chwilę swoje grafitowe oczy w kierunku innym, niż rosnącego za nami, gęsto porośniętego lasu. Brak większej reakcji ze strony dziewczyny wymusił na mnie dosyć machinalny odruch — puszczając luźno wodze Catcher'a, licząc na to, że spokojnie poczeka, aż zwrócę na niego z powrotem uwagę, zgarnąłem szatynkę lekko ramieniem, zamykając ją na krótkich kilka chwil w uścisku, właściwie nie wiedząc, czy chcę ją tym pocieszyć, czy może samego siebie. Niemniej jednak, mimo niesprzyjających warunków, mogłem zaliczyć tę czynność do jednych z tych, które nie zdarzają się codziennie.

Lilian? Miało być lepiej, ale przestałam oczekiwać od siebie czegoś, co byłoby znośne.
No, albo po prostu nie potrafię pisać tak, jak bym chciała. c;

sobota, 26 sierpnia 2017

Od Marceline C.D Esmeraldy

Zdenerwowana i z trzęsącymi się dłońmi wyjęłam z torby żółtawą kopertę z pieniędzmi, którą obdarowała mnie Bridget z myślą o łatwym zwycięstwie. To prawda, że moja rodzina nie należy do najbogatszych, nie miałam jednak zamiaru brukać swojej godności przyjmując tak paskudną łapówkę. Niezgrabnie podałam dyrektorce dowód na winę dziewczyn, ta jednak spojrzała na kawałek papieru niepewnie, po czym oznajmiła:
- W dzisiejszych czasach nietrudno postarać się o imitację czyjegoś głosu na nagraniach czy też podróbkę czyjegoś pisma…
Spojrzałam, całkowicie zszokowana, najpierw na dyrektorkę, a następnie na Esmeraldę. Dziewczyna była równie roztrzęsiona, co ja.
- Ależ proszę pani, te dowody nie w sposób sfalsyfikować w ciągu jednego dnia. Co więcej – jeśli już wspominamy o podrabianiu pisma – jestem w stanie zrefundować specjalistę od analizy pisma ręcznego…
- Nie ma takiej potrzeby – wtrącił pan Blythe, który siedział po prawicy pani Rose. – Większość dowodów wskazuje na niezaprzeczalną winę panny Clothier. Kara zostanie ogłoszona na godzinę przed kolacją, proszę więc się nie spóźnić.
I w jednym momencie cała kadra fałszywych sędziów wyszła z pokoju wraz z Carrie i Bridget, które z udawaną ulgą dziękowały za sprawiedliwość w posądzeniu… mnie. Poczułam, jak siły całkowicie mnie opuszczają, a świat zaczął powoli tracić na swoich barwach… Esmeralda szybko skoczyła ku mnie i złapała za ramiona.
- Dziewczyno, nie schodź mi tu teraz. Wciąż mamy czas na udowodnienie ich winy…
- A-ale to nie ma sensu – wydukałam – Oni wiedzą, że te dowody są prawdziwe.
Moja obrończyni spojrzała na mnie niepewnie.
- Jak to - wiedzą?
Przełknęłam ślinę, po czym opowiedziałam:
- Myślę, że nie tylko mnie próbowała przekupić Carrie… Myślę, że to samo zrobiła z dyrektorką i Blyth’em.
Esmeralda?

Od Will'a C.D Oriane+ kupno konia

- Co ty na to, żebyśmy pojechali na oklep na plażę?- zaproponowałem dziewczynie.- Później jadę do Angielskiej szkoły jeździectwa w Orlando.- przyznałem, drapiąc siwą klacz po chrapach.
-Po co?- zdziwiła się dziewczyna, klepiąc Silver po szyi.
- No... Siostra kazała mi tam przyjechać... Właściwie, to nie wiem dlaczego.- podrapałem się zakłopotany po szyi.
Oriane jeszcze chwilę ze mną gadała, obejmując mnie co chwila. Dziewczyna była niezwykle szczęśliwa, z powodu ciąży Silver, która już trochę trwała. Z USG, wynikało, iż siwka urodzi siwego ogierka, na którego imię Oriane miała już pomysł. Oriane szybko zapakowała się na konie, znaczy- na jednego konia. Silver potrzebowała dzisiaj odpoczynku, a Whisphers nie pogardzi dodatkowym treningiem- z resztą, Oriane jest całkiem lekka, waży mniej więcej tyle ile 10 siodeł wszechstronnych- po co mi ta informacja?! Gdy tylko Whispher stanął kopytami na piasek, stało się jasne, że potrzebował takiego wypadu! Codzienne jazdy na ujeżdżalni stworzyły u niego niechęć do jazd w terenie, a przyzwyczajenie do głosu trenera zrobiły swoje- koń przestał mnie słuchać. Oriane zsiadła z niego, po czym ściągnęła mu ogłowie. Gniadosz pobiegł od razu do wody, w której się wytaplał, po czym zaczął chłeptać ciecz. Ja za to zająłem się ściąganiem strasznie ciasnej koszulki, niestety utknąłem.
-Halo... Pomocy!- krzyknąłem, chodząc z rękami w górze.
Oczyma wyobraźni widziałem uśmiech, który wykwitł na twarzy brunetki po moich słowach. Pomoc nadeszła błyskawicznie i już po chwili tarzaliśmy się w piasku, gdyż niechcący przewróciłem się, podczas próby ratunku. Gdy udało się mnie uwolnić z objęć koszulki, pobiegliśmy do turkusowej wody. Wielkimi krokami zbliżała się 19, czyli godzina, o której miałem znaleźć się na obrzeżach Orlando. Powiadamiając o tej informacji towarzyszącą mi brunetkę, zebraliśmy się z plaży i ruszyliśmy do Akademii. Wiadomość, iż będziemy musieli przebyć pól Florydy ,była delikatnie przytłaczającą- prawie 380 kilometrów i 3,5 godziny. Stawiliśmy się na wczesnej kolacji, po czym wzięliśmy ubrania na zmianę. Termos wypełniliśmy ciemną kawą i powiadomiliśmy P.Rose o naszym wyjeździe. Przygotowani do wyjazdu, zapakowaliśmy się do mojej szarej Mazdy Hatchback. Oriane usiadła z przodu i szukała fajnej muzyki. Gdy ową znalazła, rozsiadła się wygodnie.
-Orcia, Merlin wysłała mi zdjęcia konia, który tam jest, zobaczysz?- zapytałem, dając jej mój telefon.
-Kara! Śliczna!- dziewczyna uśmiechnęła się, przewijając zdjęcia.- A ta?- dodała po chwili, pokazując na kremową klacz.
- Ta....? I don't know....- jęknąłem, znów skupiając swój wzrok na drodze.
W milczeniu przejechaliśmy około 100 km, tylko muzyka delikatnie rozchmurzała atmosferę.
-Cholera, muszę się gdzieś zatrzymać...- westchnąłem, wjeżdżając na parking stacji benzynowej.
Wysiadłem z auta, po czym spragniony czarnego napoju, wyciągnąłem termos i plastikowy kubek. Dopytałem się dziewczyny, czy także zechce się napić, a gdy ta się zgodziła, nalałem jej trochę kawy. Po szybkim postoju pojechaliśmy dalej. Niebo już powoli ciemniało, więc musiałem włączyć światła. Tym razem, trochę pogadaliśmy, nawet nie zauważając, że tabliczka "Orlando" dawno już przeminęła. Wróciliśmy się parę kilometrów i zawitaliśmy do ASJK. Naprzeciw, wyszła nam moja siostra, z karą klaczą- najwyraźniej złapaliśmy ją w czasie czyszczenia.
-Witajcie w Angielskiej Szkole Jazdy Konnej w Orlando!- jej zabawny ton głosu, rozbrzmiał na terenach tego miejsca (aha...).
-Cześć.- Brunetka i ja powiedzieliśmy to, w niemal tej samej chwili.
Merlin przedstawiła się Orci, oczywiście zagadały się, co ja wykorzystałem. Zwiedziłem stajnię dla ogierów i wałachów, która była naprawdę ogromna. Później przeszedłem do nieco mniejszej stajni dla klaczy. Każdy boks zajęty był przez jakąś klacz, jednak moją największą uwagę, przykuła siwa klacz.
-Hej maleńka...- pogłaskałem jej kość nosową, po czym już miałem kontynuować monolog, gdy z ostatniego boksu dobiegło rżenie.
Szybko podążyłem w tamtą stronę, a gdy tylko stanąłem twarzą w pysk klaczy, zobaczyłem coś, co mnie zwaliło z nóg. Przede mną stała piękna Gniadoszka, zachwycająca swoją budową i umaszczeniem.
-Mrs Europe...- mruknąłem cicho, czytając srebrną tabliczkę przy jej boksie.- Jasny piorun by cię strzelił, jesteś cudna...
Cholernie zachwycony nową przyjaciółką, bez namysłu wszedłem do jej boksu. Klacz zareagowała jedynie cichym pomrukiem, gdy przejechałem ręką po jej delikatnie skrzywionym grzbiecie. Do niedawna nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, jednak 3 przypadki zmusiły mnie do zmiany zdania. Nim zdążyłem zapiąć jej kantar, do stajni wpadła Oriane z moją siostrą.
-Widzę, że Saba zawładnęła Twoim sercem.- Blondyna klepnęła inną klacz w łopatkę.- Uważaj dziewczyno, bo ci jeszcze Europe chłopaka odbije!- Merlin tym razem zwróciła się żartobliwy tonem do brunetki, na co dziewczyna zarumieniła się.
-Możesz ją wyprowadzić?- spytałem siostry, po czym przytuliłem Srebrnooką.
Po długich oprowadzaniach po stajni zdecydowałem się na kupno Gniadoszki. Zrobiło się chłodno i ciemno, a drzewa otuliła gęsta mgła, więc szybko poszliśmy do naszego pokoju. Bez zbędnego gadania, poszliśmy spać.
****
Zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy w drogę. Tym razem, musiałem bardziej uważać na drogę, gdyż Oriane niedobrze się czuła, a za nami jechała przyczepa z nową klaczą. Parę postojów, by napić się kawy i droga minęła bardzo szybko.
-Witamy w domu.- czule powiedziałem do klaczy, wyprowadzając ją z przyczepy.
Zaprowadziłem ją do nowego boksu, bez żadnych ceregieli. Niestety nie posiadałem siodła dla niej, dlatego w najbliższej przyszłości będę musiał udać się do centrum. Wraz z Oriane znaleźliśmy się na plaży, za nami stały nasze konie- Silver Silence, Whisphers i prowadzona na uwiązie Mrs Europe.
-Jesteś piękna...- westchnąłem, odgarniając włosy brunetki z jej twarzy. Czy to ten moment?
Wstałem szybko i oparłem się o pobliskie drzewo. Słowa grzęzły mi w gardle, czułem, jakby wydzierali mi struny głosowe.
-Oriane...?- zapytałem.
-Tak?
-Ostatnio myślałem tak o nas.- westchnąłem.- No dobra, o Tobie...- Brunetka zaśmiała się.-... I uświadomiłem sobie, że coś do Ciebie czuję. Czy...- czy ja zacząłem się pocić?!-...zostaniesz moją dziewczyną?- zmrużyłem oczy, po czym osunąłem się po pniu drzewa.
<Oriane? ❤❤ Zwaliłam, wybacz :c>


-ZOSTANIESZ MĄ DZIEWCZYNĄ, STRUSIU?!


Od Adeline - zadanie 17

MOJA DUPA TO NIE BECZKA, NIE ZAKISISZ OGÓRECZKA 8)

~~*~~

Siedząc na kolacji, wszystkie osoby zgodnie stwierdziły, że nie uśmiecha im się koniec wakacji, który niestety co raz bardziej się zbliżał. 
- Można przecież pożegnać wakacje! Może zostaną na dłużej? - Powiedziałam, unosząc dłonie, a wszyscy w tym samym momencie się uśmiechnęli. - Przecież można się wybrać teraz w nocny teren, a później zrobić pokaz fajerwerków, ale taki mega zaje***ty - Dokończyłam, a uczniowie unieśli ręce, i zaczęli krzyczeć w zgodzie z moim pomysłem. - Dobra, to osoby, które chcą pojechać przychodzą o dwudziestej drugiej do wspólnego salonu, a wtedy ustalimy kto ma jakiego konia, a ja wyciągnę z tajnej skrytki sztuczne ognie i petardy. - Wydałam polecenie, a młodzież wróciła do zajadania kolacji, która na bezczela została im przerwana. Wyszłam ze stołówki i poszłam do pustego pokoju, ponieważ Cassandra została na stołówce, dojadając swoje danie. W pokoju zanurkowałam pod łóżko, gdzie przetrzymywałam różne, czasami nietypowe dla kobiety rzeczy. W każdym zakamarku można było natknąć się na zapinane woreczki, a czasami i banknoty, które wyławiałam, i wpakowywałam do kieszeni moich bryczesów. Nagle znalazłam to czego szukałam, ogromna czarna torba, w której przetrzymywałam przeróżne fajerwerki, które na terenie Akademii przechowywałam bez żadnej zgody, która do takich rzeczy była wymagana. Ups.. wywróciłam oczami, i wyciągnęłam ogromną torbę, która naprawdę była ciężka zawierając w sobie kolorowe ładunki. Usiadłam na łóżku, i zaczęłam przeglądać zawartość torby, by upewnić się, że nic mi nie zniknęło - zwyczajnie szkoda by mi było pieniędzy, które zostały w nie wpakowane, bo tanie nie były. W głowie zaczęłam zastanawiać się, na którym koniu pojechać, by nie przeszkadzał mu dodatkowy ciężar, tak więc zdecydowałam się na Wogatti'ego, który w końcu dostanie amazonkę dopasowaną do jego rozmiarów. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę za dwadzieścia dziesiąta, tak więc zarzucając ładunek na plecy, wyszłam z pokoju, i skierowałam się schodami pnącymi na górę do salonu akademickiego, którego dawno nie odwiedzałam. Ze szczegółów zapamiętałam tylko miliony stołów do gry w ping-ponga, czy też piłkarzyków. Można też tam było w ukryciu dopatrzeć się alkoholu, czy też obrzydzających mnie paczek papierosów, których naprawdę nienawidziłam. Jak się okazało, naprawdę wiele się zmieniło. Uczniowie jakimś cudem zorganizowali barek alkoholowy, przy którym wdzięczyły się skórzane taborety. Zaskoczona taką zmianą usiadłam na kanapie, która wyłożona była czerwoną skórą. Po chwili dopiero zorientowałam się, że wokół mnie siedzą inne osoby, które oczekują tego, że w końcu zacznę mówić.
- Przepraszam, troszeczkę jestem zaskoczona tym jak się tutaj zmieniło. No to ten, mam fajerwerki, i głównie z powodu ich ciężaru jadę na Wogatti'm, który sobie z tym poradzi. Dobra widzę między Wami Noah'a, Luke'a, Holiday, Esmeraldę, Naomi, Oriane, Phoebe, Lily, Edwarda, no i Will'a. Czyli wychodzi na to, że jedzie jedenaście osób. Dobra mówcie po kolei kto chce jakiego konia, musimy się dogadać.
- No ja biorę Dream'a, ale Ty o tym wiesz - odpowiedział Noah.
- Spartan - usłyszałam z ust Lily.
- Empiryka - Naomka.
- Sydney - Holiday.
- Divine Blast - Esmeralda.
- Silver Slience - Oriane.
- Toskania - Luke.
- Jutrzenka - Edward.
- Whispers - Will.
- Poważnie otoczyłam się osobami, które mają konie? - Zapytałam, wywracając oczami i zrywając się z kanapy. - Dobra podczas terenu, kto chce prowadzić?
- No ja mogę - odpowiedziała Oriane, która bawiła się końcówkami swoich włosów.
- Nie trzeba było długo szukać, ja idę na sam tył bo nie chcę, żeby Wogatti podeptał wszystkie konie. Yyy.. mam nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli i wszyscy będą zadowoleni. W takim razie idziemy do stajni, i zaczynamy siodłać konie. To znaczy Wy idziecie do swoich koni, a ja jako jedyna lecę do stajennych, także widzimy się.. nie wiem, za dwadzieścia jedenasta osiodłani i ruszamy w teren. - Wydałam kolejne polecenie, a w salonie rozpoczęła się rozmowa wychodzących już osób. Odetchnęłam z ulgą gdy zostałam sama w pomieszczeniu, i leniwym krokiem ruszyłam po schodach w dół, w stronę głównego wyjścia. Skupiona bardziej na torbie niż na innych, weszłam do stajni, gdzie konie powitały mnie głośnym, wspólnym rżeniem.
- Cześć wszystkim, ale to Wogatti jest dzisiaj wybrańcem - powiedziałam, i podeszłam do ogromnego boksu, ogromnego ogiera, który ze spokojnymi oczami wpatrywał się we mnie. - No co olbrzymie? - Posłałam w jego stronę te słowa, a po chwilce wzięłam mocny uwiąz z wieszaka przy boksie. Przesunęłam drzwi, i weszłam do lokum ogiera, który z ciekawością obrócił się w moją stronę. Uśmiechnięta, przyczepiłam karabińczyk do kółka, i w towarzystwie kasztana wyszłam na korytarz, w którym od razu przywiązałam go do koniowiązu. Z ulgą stwierdziłam, że rząd należący do wierzchowca, jest ułożony przy jego skrzynce na szczotki. Właśnie z niej wyciągnęłam miękką szczotkę. Okrężnymi ruchami zaczęłam czyścić miejsca pod popręgiem i siodłem, by nie narażać Wogi'ego na niepotrzebne obtarcia, które wyłączyłyby go z pracy na kilka dni. Zostałabym chyba zamordowana przez wszystkich instruktorów, jak i właścicieli, że nie potrafię odpowiednio zająć się koniem. Po sekundzie przeszłam do szybkiego czyszczenia rozłupanego zadu, który był tak masywny, że bez problemu można by było powiedzieć, że są to dwa zady smukłych skoczków. Na szybko wyczyściłam talerzowate kopyta, które ogier podawał bez problemu, ale to nie zmieniało faktu, że były naprawdę ciężkie. Wzięłam "mięsisty" czarny czaprak kasztana, który już po chwili równo układałam na kłąbie oraz grzbiecie wierzchowca. Zaśmiałam się, gdy rumak obejrzał się w moją stronę, i wypuścił ciepłe powietrze prosto do mojego ucha, co wywołało śmieszne uczucie, którego nie sposób opisać. Wzięłam siodło o niezwykle szerokim rozstawie, i odrobinkę się trudząc, zarzuciłam je na Wogatti'ego, który delikatnie podrzucił głową do góry podczas tej czynności. Posłałam mu zdziwione spojrzenie, a później wzięłam skórzane ogłowie kasztana, które było chyba kilkukrotnie powiększonym xfull'em. Zaskoczona tym, że Wogi sam złapał wędziło, przełożyłam nagłówek za ogromnymi uszami, i po kolei zaczęłam zapinać podgardle, jak i zwykły kombinowany nachrapnik. Tak o to, ogier był gotowy do nocnego terenu, a ja dołożyłam jeszcze na siebie mały odblask, który dawał jednak poczucie bezpieczeństwa, nawet na nieuczęszczanej drodze.

~*~

Po terenie, w wybornym towarzystwie, wszyscy zeszli z koni i odpuścili im popręgi, by te w spokoju mogły skubnąć trochę zielonych źdźbeł soczystej trawy. Założyłam sobie wodze na przedramię i zaczęłam wyciągać fajerwerki, których zrobiło się nagromadzenie na nocnej polanie.
- Ktoś przypilnuję Wogatti'ego? Muszę podpalić je, a nie za bardzo chcę żeby koniu stała się krzywda. - Zapytałam, a na ochotniczkę zgłosiła się Esma, która już po chwili stała wesoło, obstawiona dwoma pięknymi rumakami. Wyjęłam z kieszeni zapalniczkę, którą również znalazłam wcześniej w skarbnicy - pod moim łóżkiem. Ustawiłam wszystko obok siebie, a trzy wystrzały wbiłam w ziemię, jak się wydawało dostatecznie głęboko by nic się nie stało. W ekspresowym tempie zaczęłam podpalać knoty, które równie szybko zaczęły się kończyć. Został mi tylko jeden wystrzał, gdy pierwsza skrzynka zaczęła sypać złote skry wokół siebie. Uciekłam jak najszybciej od miejsca sztucznych ogni, bym była w bezpiecznej odległości od nich, bowiem z moim szczęściem nigdy nie wiadomo. Wszyscy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w niebo, gdzie wesoło rozbrzmiewały kolejne petardy. Jedna w szczególności mi się spodobała - złoty splot, który kończył się ogromnym niebieskawym wybuchem. Uśmiechałam się od ucha do ucha, do momentu gdy nie usłyszałam kwiku i szelestu leśnej ściółki. Okazało się, że ogier Noah'a - Dream Catcher spłoszył się przez fajerwerka, który odpalił w niewłaściwym kierunku.
- Pięknie! Jeszcze tego brakowało! - Krzyknął wyraźnie zdenerwowany. - Catcher, wracaj tu natychmiast! - Dodał za dźwiękami spłoszonego gniadosza.
- Dobra, spokojnie, nie ma czego się denerwować. - Powiedziałam, sama przepełniona negatywnymi emocjami. - Dobra, idziemy go szukać, niech co najmniej pięć osób wróci do Akademii, żeby powiadomić panią i pana Rose. - Dodałam, a grupka niechcących iść osób już się utworzyła. Ja, Noah, Luke, Holiday, Lilian i Esmeralda zostaliśmy by szukać przestraszonego ogiera, który teraz prawdopodobnie zagubiony biegnie przez ogromny las, z którego ciężko jest znaleźć wyjście. - Lepiej jest z ziemi go szukać, bo możemy go niepotrzebnie spłoszyć jakimiś trzaskami. Weźmiecie nasze konie? - Zapytałam, a pozostali zgodnie odpowiedzieli tak.
Po kilku minutach uzgadniania dosłownie wszystkiego, rozdzieliliśmy się na dwie grupy. W szóstkę dobraliśmy się w dość oczywiste pary: Noah wraz z Lilian, Luke z Holiday, a ja zostałam z Esmeraldą, z którą zgodnie narzekałyśmy na zimno nas otaczające. Wszyscy przed nami wesoło sobie żartowali, no może z wyjątkiem Noah'a, który zmartwiony rozglądał się za swoim wierzchowcem. Ja też szukałam top ujeżdżeniowej fury, którą miałam okazję spotkać z siodła już pierwszego dnia w Akademii.
- Zimno mi do cho**ry - burknęłam po raz kolejny, z delikatną zadyszką bowiem rzadko kto nadążał za tempem narzuconym przez Noah'a.
- Mi też - zgodziła się Esma, która posłała mi po chwili ciepłe spojrzenie, które było nadzwyczaj rozgrzewające. Uśmiechnęłam się na widok przytulających się Luke'a i Holiday przed nami. Lilian została obdarowana ciepłą bluzą Noah'a, a ja po raz kolejny odwróciłam się do Esmeraldy.
- Przynajmniej mamy siebie - zaśmiałam się i zarzuciłam swoją rękę na jej ramiona. Nagle rozległ się dzwonek telefonu czarnowłosego. Byłam zaskoczona tym, że telefon jakimś cudem znalazł zasięg w środku lasu.
- SZLAG MNIE TRAFI PRZEZ TEGO KONIA! - Krzyknął Noah, który po chwili rozłączył się i odwrócił do całej reszty. - Koń jest w Akademii, wracamy.
- Żarty sobie robisz? - Zapytałam kpiąco, rozcierając ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka.
- Nie.
- Zabiję tego wierzchowca. - Oburzyłam się, i odwróciłam w stronę ścieżki, która prowadziła do naszej szkoły. - Esmo czy zechcesz mi towarzyszyć? - Zapytałam z głupim uśmiechem. Brązowowłosa pokiwała głową, i tak o to spędziliśmy całą drogą na wspólnej rozmowie.

Otrzymujesz 40 punktów za napisanie opowiadania na dwukrotnie większą ilość słów, niż była wymagana. Biorę to na siebie (;