niedziela, 20 sierpnia 2017

Od Noah'a C.D Lily

Zachody słońca nad morzem były naprawdę piękne. Żyjąc do tej pory w wielkich, zatłoczonych miastach, mogłem podziwiać zachodzącą gwiazdę tylko wtedy, gdy horyzontu nie zasłaniał mi akurat nowo postawiony, wysoki wieżowiec, a tłumnie zbierający się przechodnie odpowiednio zachowywali się w tak wyjątkowym i niepowtarzalnym momencie. A zdarzało się to wyjątkowo rzadko, bo, przyznam się szczerze, nieczęsto wykazywałem się chociażby nikłym zainteresowaniem co do przyglądania się wieczornemu niebu. Teraz, siedząc na brzegu chłodnego morza, z pełnym zachwytem przeglądałem się wszystkim okolicznościom przyrody, do których zazwyczaj nie przywiązywałem zbyt dużej uwagi - zastąpiając zapach unoszących się spalin morską bryzą, przyglądając się lekko kołyszącym się falom, już nawet przestałem dbać o to, co było dla mnie wcześniej tak bardzo istotne - o to, by moje ubranie pozostało względnie suche, nie przemakając do możliwie ostatniej nitki.
I tak, jedynie co jakiś czas spoglądając w kierunku pasących się za nami koni, jeden z nielicznych razy spojrzałem w kierunku Lily, która o dziwo, jak to na nią nigdy dotąd nie przystało, siedziała od dłuższego czasu w zupełnej ciszy. Delikatnie marszcząc swoje brwi, wbijała wzrok gdzieś daleko przed siebie, w punkt położony za pewne dopiero na szumiącym morzu.
- Sadystko? - całkowicie radosnym, a w dodatku zapewne nie pasującym do określenia tego typu tonem, zwróciłem się do brunetki, która wywróciwszy swymi oczyma, dopiero wtedy przeniosła swój wzrok na moją osobę. Wzdychając, oczekiwała kontynuacji mojego monologu, który, jak mniemam, zepsuł całą panującą chwilę wcześniej atmosferę.
- No co, Noah'u? Bycie Tobą to chyba wystarczająca obraza, prawda?
Już miałem jej odpowiedzieć, co miałem wcześniej na myśli, gdy moją uwagę zwróciło niewątpliwie coś, co nie miało prawa bytu w pobliskim lesie.
Spoglądając w kierunku koni zauważyłem, że i one usłyszały niepokojący szelest.
- Słyszałaś to? - dalej nieco rozbawiony podniosłem się na równe nogi, by móc lepiej przyjrzeć się temu, co zakłóciło panujący dookoła względny spokój. Lily w tym samym momencie pokręciła głową, ale w gruncie rzeczy nie minęło zbyt dużo czasu, jak i ona zaczęła rozglądać się po gęsto rosnących krzakach.
- Za nami jest las, myślałam, że zdajesz sobie z tego sprawę. A, drogi Noah'u, w lesie zdarza się, że żyją dzikie zwierzęta, na przykład krwiożercze króliki i zabójcze wiewiórki - prychnęła, pocieszająco klępiąc mnie po mokrym barku. - Cholera, na samą myśl mam dreszcze...
- Zdarzają się również potulne wilki i udomowione sarny, czcigodna Lilian. Ciekawie by było, gdyby postanowiły się zaprzyjaźnić z Moonlight, prawda? Może i Ty znalazłabyś sobie wreszcie przyjaciół?
- Więc co zamierzasz zrobić? - zirytowana wbiła we mnie wzrok, oczekując prawie natychmiastowej odpowiedzi. Sam wywróciłem swymi oczami, odgarniając pierwsze gałązki z prowizorycznej drogi, w końcu zwracając się do niej:
- Czołgaj się.
- Żartujesz sobie? - prychnęła, spoglądając a to na mnie, a to na podmokłą ściółkę, przez którą musiałaby przejść.
- Boisz się ubrudzić? - rzucając jej niemalże jednoznaczne wyzwanie, jeszcze raz upewniłem się, czy nie ma innej, mniej obsianej krzakami drogi do lasu. - Jak dla mnie, to mogłabyś być nawet bez tej koszulki.
- Pogadamy, jak i Ty ściągniesz swoją - fuknęła, w końcu schylając się do niskiego przejścia, dzięki któremu dotarła na drugą stronę. Upewniwszy się, że nasze konie dalej stoją przywiązane w jednym miejscu, wkrótce znalazłem się tuż obok niej.
Lilian postanowiła jednak, że nie zamierza na mnie czekać i sama poszła w głąb lasu, by przegonić grasującego czy to mniejszego, czy to większego drapieżnika.
O dziwo zachowałem jeszcze resztki wietrzejącego rozsądku, doganiając ją przy jednym z większych drzew.
- Tutaj nic nie ma, ale kto by się tym przejmował, prawda? - mocno zirytowana brunetka włączyła latarkę w swym telefonie, by móc lepiej przyglądać się gęstwinom otaczającym nas z każdej możliwej strony.
Aby ostatecznie upewnić się, że nic nikomu nie grozi, sięgnąłem po jeden z nieopodal leżących kamieni, rzucając nim w stronę, z której po raz ostatni słyszałem dziwny szelest. Do tej pory zagrywki tego typu skutecznie straszyły czające się zwierzęta.
- Ku*wa mać! - wrzasnąłem, gdy zza krzaków wybiegł wprost na nas duży, naprawdę duży dzik, widocznie nie odczuwający żadnego rodzaju lęku na widok do tej pory nieznanych ludzi. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej nad tym, co począć, zgarnąłem Lily delikatnie ramieniem, by i ona zerwała się do biegu.
Oprócz ucieczki musiałem myśleć również o tym, by odciągnąć zwierzę w kierunku, który nie prowadzi do pasących się wierzchowców. Na nasze szczęście, po kilku minutach dzik odpuścił, podczas gdy ja miałem wrażenie, że niemalże połknąłem z wysiłku własne płuca.
Jakby było mało, wybiegając na jakąś obszerną polanę, brunetka jakże zgrabnie potknęła się o wystający korzeń, czym ostatecznie przygwoździła mnie do ziemi.
Chwila minęła, zanim unormowaliśmy nienaturalnie szybki oddech.
- To jak z tym zdejmowaniem ubrań? - zaśmiałem się, wygodniej wgniatając się w trawę.

Żona? 8)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)