niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Noah'a C.D Lily


Pobudka nie należała do szczególnie najprzyjemniejszych. Unosząc lekko swe powieki, reagujące nerwowymi ruchami na padające promienie słońca, miałem ochotę ponownie zamknąć je na kilka następnych godzin i obudzić się o bardziej ludzkiej godzinie. Dłuższy odpoczynek jednak nie był mi pisany — Catcher, widocznie znudzony już skubaniem wysokich źdźbeł o szmaragdowych odcieniach, wolnym i spokojnym krokiem podszedł w okolice już zgaszonego ogniska. Rozszerzone chrapy poobijanego wierzchowca szybko odnalazły moją wyciągniętą, lekko pokiereszowaną dłoń, muskając ją powolnymi ruchami ciepłych warg. Niechętnie podnosząc swoją głowę z, jak się okazało, niesamowicie wygodnych nóg drzemiącej jeszcze szatynki, przez dobrą chwilę przyzwyczajałem się do uczucia, które towarzyszyło obolałym plecom.
Zerwałem się jednak w ekspresowym tempie na równe nogi, gdy tylko dostrzegłem dosyć sporą ranę na nodze wierzchowca, ewidentnie będącą pamiątką po nocnej gonitwie za Moonlight.
À propos klaczy — rozglądając się dookoła rozległej łąki, nigdzie nie dostrzegłem wystającego karego łba.
- No i co zrobiłeś? - warknąłem najciszej, jak tylko potrafiłem, w stronę ogiera, by nie obudzić śpiącej nieopodal Lily. Nie zważając na protesty gniadosza, schyliłem się, by przyjrzeć się z bliska dużemu rozcięciu na jednej z jego kończyn, które nawiasem mówiąc, nie wyglądało szczególnie dobrze. Z oczywistych względów, z których racji nie posiadałem przy sobie ani bandaża, ani jakiegokolwiek odpowiedniego opatrunku, ponownie usiadłem przy kopycie wierzchowca, zastanawiając się nad wszystkimi dostępnymi możliwościami. Ważąc dobro ogółu, własnej temperatury ciała, zranionego ogiera i opinii publicznej, w końcu podjąłem decyzję o poświęceniu się dla niewdzięcznego holsztyna. Ściągając własną koszulkę, z zamiarem zaciśnięcia jej na rannym odcinku, usłyszałem za sobą tylko ciche chrząknięcie.
- Ale żeby tak beze mnie? – prychnęła Lily cicho pod nosem, z przymrużonymi, szarymi oczyma rozprostowując swoje kości. Zaraz po tym podeszła zarówno do mnie, jak i do obleganego przeze mnie gniadosza, by na kilka dość długich sekund położyć dłonie na moich odkrytych już barkach. - Mogłeś mnie uprzedzić, że zamierzasz urządzić własną plażę nudystów.
- Gdybym coś takiego robił, to na pewno dostałabyś zaproszenie — zaśmiałem się, poruszając do góry brwiami, gdy lustrowałem jej sylwetkę. Szatynka najwidoczniej zrozumiała mój krótki, acz klarowny przekaz, który zaowocował delikatnym pacnięciem mnie w tył głowy. - Ale nic takiego nie miało miejsca. A przynajmniej na razie. - dodałem już nieco ciszej, przenosząc z powrotem swój zmęczony wzrok na okolice końskiego nadpęcia.
Ogier, przyglądając się badawczo rozciągniętej, białej koszulce, którą przez kilka minut próbowałem odpowiedniego naprężyć, od czasu do czasu łypał w stronę zaspanej dziewczyny, badawczo przyglądającej się moim każdym następnym ruchom.
- Potrzymasz go? Nie będzie mu się podobało — spytałem z niewątpliwą nadzieją w głosie, kierując swą dłoń z dzierżawionymi wodzami w kierunku Lily. Ta, nieco zamyślona, dopiero po chwili skinęła głową, przejmując kontrolę nad pozornie spokojnie pasącym się ogierem.
Sam zająłem się obwiązywaniem koszulki dookoła rozcięcia, równocześnie starając się, aby nie oberwać kopytem od lekko zirytowanego już Catcher'a - jemu najwidoczniej także nie spodobała się cała sytuacja, bowiem bliski był tego, by ostatecznie przygwoździć trzymającą go szatynkę do niedaleko rosnącego drzewa. Zaciskając materiał, z całkowitą bezradnością przyglądałem się temu, jak szkarłatna ciecz barwi miękki jedwab, uświadamiając mnie tylko w tym, że nigdy już nie uda mi się ubrać tej samej koszulki w czystym i nieskazitelnym wydaniu. Cały opatrunek zawiązałem jakże męską kokardką, której końce powstały dzięki rozpruciu obydwu rękawów.

~*~

Poszukiwania Moonlight spełzały na niczym. Osiodławszy ogiera, ledwo gdy tylko udało mi się ściągnąć z niego większe zaklejki, namówiłem Lily po dłuższej chwili, aby to właśnie ona usiadła w delikatnie zniszczonym siodle gniadosza. Obydwoje dalej zaspani, choć przyzwyczajeni do wstawania o wcześnie nieludzkich porach, z każdą minutą coraz bardziej traciliśmy nadzieje na odnalezienie karej klaczy. Przemierzając kolejne zakamarki ogromnego, wręcz przerażającego nas swoją monumentalnością lasu, jakby obawialiśmy się podzielić wzajemnymi obserwacjami — prawdopodobieństwo, że klacz nie znajduje się wcale niedaleko nas, a kilkadziesiąt kilometrów dalej, rosła z każdym przebywanym przez nas krokiem. Szliśmy jednak ciszy, wsłuchując się w pojedyncze stukoty kopyt i odgłosy szeleszczących liści, gdy poruszał nimi wiatr.
- Rose... - marszcząc swe brwi, Lilian podniosła się lekko w siodle, by pokazać mi na ekranie swego telefonu połączenie, które właśnie zajmowało cały wyświetlacz. Rozpoznając doskonale znany mi numer, szybko nakłoniłem szatynkę, by przeciągnęła zieloną słuchawkę. Sam chwyciłem luźne wodze Catcher'a, podczas gdy dziewczyna, jak wywnioskowałem z jednostronnej dla mnie rozmowy, uparcie próbowała przekonać właścicielkę o ważnych powodach, dla których nie tylko nie wróciliśmy na noc, ale także nie przeprowadziliśmy wymuszonych na nas oprowadzanek.
W końcu, chowając telefon do kieszeni swych spodni, spojrzała na mnie z mieszanym wyrazem swojej wyjątkowo pięknej twarzy.
- Ponoć brak naszego zjawienia się w ich gabinecie za równą godzinę grozi nieuchronną śmiercią, cokolwiek miałoby to znaczyć. - mruknęła, zsiadając z Dreamer'a, co zapowiadała od samego początku, gdy tylko zyskała ekskluzywną możliwość przejechania się na jego grzbiecie. Widocznie nie doceniała mojego dobrego serca, które nie potrafiło znieść widoku Lilian przemierzającej kilkanaście kilometrów, które dzieliło nas od Akademii, na piechotę. Stojąc już o własnych siłach, ciężko westchnęła, urywkowo spoglądając w moim kierunku. - Ale Moon podobno wróciła do stajni już w nocy — dodała, lekko przygryzając dolną wargę swych pełnych ust.
Widząc delikatne zmartwienie, którego przyczyny nie do końca były mi znane, delikatnie zatrzymałem dziewczynę na środku drogi, by obrócić ją we własną stronę.
- Hej, Lily — uśmiechnąłem się lekko, odgarniając kosmyki jej włosów za ucho. - No, Lilian. Popatrz się na mnie — zaśmiałem się, nieco przytrzymując jej podbródek, by tego chcąc, czy też nie, skierowała na chwilę swoje grafitowe oczy w kierunku innym, niż rosnącego za nami, gęsto porośniętego lasu. Brak większej reakcji ze strony dziewczyny wymusił na mnie dosyć machinalny odruch — puszczając luźno wodze Catcher'a, licząc na to, że spokojnie poczeka, aż zwrócę na niego z powrotem uwagę, zgarnąłem szatynkę lekko ramieniem, zamykając ją na krótkich kilka chwil w uścisku, właściwie nie wiedząc, czy chcę ją tym pocieszyć, czy może samego siebie. Niemniej jednak, mimo niesprzyjających warunków, mogłem zaliczyć tę czynność do jednych z tych, które nie zdarzają się codziennie.

Lilian? Miało być lepiej, ale przestałam oczekiwać od siebie czegoś, co byłoby znośne.
No, albo po prostu nie potrafię pisać tak, jak bym chciała. c;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)