poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Lily C.D Noah'a

Nagie ramiona ciemnookiego, które delikatnie i z czułością owinęły się dookoła mnie dodawały mi pewnego poczucia bezpieczeństwa, które ledwie pamiętam z wczesnego dzieciństwa. Nos schowałam tuż za obojczykiem chłopaka. Nieco głośniej wypuściłam powietrze.
— Noaś... Musimy wracać — Zastanowiłam się czy w ogóle ten szept dotarł do jego uszu, mimo że moje usta były całkiem niedaleko. Nie puszczał, a jedynie zacisnął ręce, przybliżając mnie do siebie. Powtórzyłam swoje wcześniejsze słowa.
— Wiem, słyszałem. Jestem cholernie niewyspany — przyznał. Zastanowiłam się czy napewno chciał to powiedzieć na głos.
— To na koń — uśmiechnęłam się, odrywając wreszcie nasze ciała od siebie. Chłopak jeszcze parę razy próbował mnie jakoś jeszcze usadzić na rannym wierzchowcu, jednak i tak to on skończył w siodle. Las otaczał ciemną drogę z każdej strony, jakby starał się ją chronić przed wszelkim innym światem. Ziemia, lekko wilgotna, co jakiś czas zabawnie się przylepiała do podeszew moich butów oraz zgrabnych kopyt Catcher'a. Czubki drzew całowały lazur nieba i bezinteresownie patrzyły na nas z góry, niczym Guliwer na Liliputy. Ptaki już z przyzwyczajenia niczym strażnicy szmaragdu obserwowali każdy nasz ruch i w trakcie przybliżania się do nich w popłochu uciekały. Co jakiś czas niespokojnie palcem wskazującym wciskałam malutki guziczek z boku telefonu, aby umożliwić sobie sprawdzenie godziny. Po przebytej trasie musiałam z przykrością ogłosić iż w tym tempie możemy zaledwie postawić sobie bukiety kwiatów na grobie z dopiskiem „Zginęli śmiercią tragiczną". Chłopak sugerował się niestety złudnym przekonaniem, iż moja kondycja wytrzyma resztę trasy biegiem.
— Tobie by się bardziej przydał bieg niż mi — spojrzałam wymownie na Jego brzuch.
— Coś sugerujesz, Lilian? — Jego brwi poszybowały w górę, próbując zmusić mnie do ugryzienia się we własny język.
— Och, oczywiście że nie — sarkazm wycisnął się na światło dzienne.
— Sama mnie tu wsadziłaś — zauważył ten drobny, ale i bardzo istotny szczególik. Westchnęłam cicho pod nosem, nabierając większego oddechu na czekający mnie wysiłek. Gniadosz dumnie przystąpił do żywego kłusa, pod wpływem ciągniętych do przodu wodzy. Rytmicznie stawiane kolejno zgrabne kopyta akompaniowały mojemu nierównemu bieganiu. Nieprzygotowany na zmianę tempa chłopak z początku wesoło podskakiwał w twardym siodle, jednak z czasem unormował ruchy swojego ciała i wspierając się nogami na zmianę unosił się do góry. Bieg stał się z czasem uciążliwy i nieznośny. Co jakiś czas oczywiście błagałam chłopaka aby jednak przeszedł do stępa. Całe szczęście ten ma więcej serca ode mnie. Czułam się niczym niewolnik z zawiązanymi rękami i przywiązany do siodła. Po dłuższych rozmowach z Noah'em, ujrzeliśmy upragniony szyld z logiem Akademii. Ledwo Noah uprosił znajomego aby zajął się gniadosz podczas kiedy my będziemy słuchać kazań na temat naszego karygodnego zachowania. Oczywiście zapomniał zupełnie o koszulce przywiązanej do nogi Jego ukochanego wierzchowca, co jak wywnioskowałam, nie stanowiło to dla niego większej różnicy. Niecierpliwie wyczekiwałam na reakcję właścicielki.
— Idziemy? — zapytałam, opierając się ramieniem o ścianę stajni, kiedy chłopak wprowadzał ogiera do stajni i poluźnił opatulony czarnym miśkiem popręg. Skinął głową zamykając drzwiczki boksu. W milczeniu i pokorze kroczyliśmy do domu kadry, conajmniej o charakterze ostatniej podróży pod topór kata.
— Panie przodem — kulturalnie otworzył mi kasztanowe drzwi przepuszczając mnie do środka. Podejrzliwie spojrzałam na Niego spod burzy włosów.
— Przepraszam, tym razem zrobię dla Pana wyjątek — zachowując podobny ton głosu. Jednak nie było nam dalej przepuszczać się wzajemnie w drzwiach, gdyż rozwścieczony krzyk przewodniczącej grona pedagogicznego potrafił zamrozić krew w żyłach.
— Nie ukrywam, że wasze zachowanie było kompletnie idiotyczne i pozbawione odpowiedzialności.
~*~
Kazanie niczym księdza w kościele, a nawet gorsze skończyło się połyskującymi srebrno puszkami z białą zawartością oraz szerokimi pędzlami o jasnym włosiu. Niebo już dawno straciło wcześniejszą jasną i przejrzystą barwę, a zastąpiło ciemniejszą i głębszą o charakterze nocnego niebo. Ciepłe światło lampek oświetlały mroczniejsze kąty stajni. Większość wierzchowców już spokojnie chrupała kolację, jednak przenoszone ziarna z paszarni do boksu co jakiś czas się niewinnie rozsypywały na zabezpieczonym obszarze stajni. Już miałam jeszcze raz dla zabawy pociągnąć białą linię na gładkim materiale ubrania chłopaka, jednak w tym samym momencie światła zgasły, a moja stopa zahaczona o jasny papier spowodowała upadek na coś... Nieprzyjemnego.
— Błagam, powiedz, że to nie było to...

— Umm... Było przyjemnie — Już ze słuchu potrafiłam wyczuć na jego twarzy łobuzerski uśmieszek.

Gwiazdeczka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)