-Stój chłopie!- warknąłem, nieudolnie próbując złapać za to małe metalowe kółko, karabińczykiem.
Ogier jednak nie miał zamiaru przestać się wiercić, więc gdy tylko udało mi się go wyprowadzić z boksu, zwiał w stronę myjki i wpakował się we wszelkiej maści szampony, odżywki i gąbki, co później musiałem sprzątać. Wychowankowi zrobiłem szybki masaż, by rozprężyć jego spięte mięśnie, a następnie porządnie oblałem go chłodną, niezimną wodą. Lśniącego ogiera powycierałem, a następnie zaprowadziłem do boksu.
-A teraz, jeśli zobaczę Cię po powrocie całego w słomie, zrobimy sobie trening ujeżdżeniowy z Blythe’em, a uwierz! Ani ja, ani ty, tego nie chcemy.- zagroziłem, szczelnie zamykając drewniane drzwiczki.
Koń nie miał na szczęście odciętego dopływu powietrza, za sprawą otwartych tylnych 'okiennic'. Nagle rozległ się dźwięk klaksona- czy to już kowal stuka do naszych drzwi? Do stajni dla koni prywatnych wszedł sporych rozmiarów mężczyzna, z twarzy łudząco przypominający p. Rose.
-Cześć, jesteś Malcolm?- gruby głos mężczyzny odbił się echem.
-Nie, Malcolm ma tygodniowy urlop, skręcił kostkę.- wyjaśniłem, gestykulując rękoma.- Jednak jeśli Pan chce, to mogę Panu pomóc, co nieco znam się na podkuwaniu.- dodałem po chwili ciszy.
Mężczyzna rzucił coś o tym, że byłoby mu super miło, gdybym to zrobił, jednak musi mi powyjaśniać, jak i co. Zgodziłem się więc. Na moje szczęście klon p. Rose nie gadał za dużo, a pozwolił sobie tylko na kilka słów, o tym, że będę mu jedynie wyprowadzał konie i podawał narzędzia. Na pierwszy ogień poszedł Faldo, czyli wiecznie niezaspokojony ogierek. Wyprowadzić się dał naprawdę grzecznie, później zaczęły się problemy... Po przywiązaniu go po obu stronach, za żadne skarby nie chciał podać nogi, wdmuchiwał w chrapy powietrze ze świstem i wypuszczał je z tym samym dźwiękiem. Nie wiem, co go tak wystraszyło, może obcęg, może wiadra z podkowami, które z każdym krokiem brzęczały. Mężczyzna był o krok od wrzaśnięcia, jego twarz poczerwieniała ze złości, gdy po raz 20 Faldo wyrwał kopyto. Sam stałem obok, oglądając wszystko z zainteresowaniem, nie codziennie mogłem uczestniczyć w takim cyrku.
-Pomóc może?- moja mina wykazywała duże zainteresowanie sytuacją.
Kowal rzucił jakieś ciche „Tak” i zabrał się za robotę, gdyż Faldo zaprzestał walki. Na początku, mężczyzna podważał podkowiaki, młotkiem i rozkuwaczem. Palcem wskazał na obcęgi, więc szybko je podałem, a chwilę później odebrałem starą podkowę. Koń postawił nogę na ziemi, w jego oczach czekoladowych widać było zdziwienie, coś w stylu „O fuck, co jest z moim kopytem?". Później facet poprosił o podanie mu noża, którym „przyciął” kopyto, ruchami do zewnątrz (nie jestem tego bardzo pewna, więc przepraszam za wszelkie błędy). Z formowaniem rogu kopytnego poszło naprawdę szybko, osobnik był bardzo dobry w swoim fachu. Tak czy owak, po chwili mężczyzna na kowadle przygotowywał podkowę. Kilka razy stuknął młotkiem, znowu przykładał ją do kopyta, znowu stukał, aż do momentu, gdy podkowa dobrze leżała. Trzy pozostałe kopyta poszły już zgrabnie, mężczyzna z jednym koniem uporał się w 20-30 minut. Inne konie były znacznie grzeczniejsze od Faldo, np. Somersby stała grzecznie, co chwila, komentując masaż kopyta, zafundowany przez kowala, a Mezzo wręcz skakał, gdy wyprowadzałem go z boksu. Zaczęliśmy około 10, a skończyliśmy o 17. Dzień uważam za niezwykle udany, prócz paru siniaków, zadanych przez szalejącego Falda.
THE END :D
Czy mogę sobie przydzielić te zacne 20 punkcików?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)