poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Holiday C.D Marcy

Mój plan zdawał się być idealny, póki w grę nie weszła praktyka. Od początku wierzyłam Marcy, że to chol*rnie zły pomysł, ale niestety słynę z tego, że pierw mówię, dopiero potem robię.
Tak, nazywam się Holiday Clarks i niestety czasami zachowuję się całkowicie lekkomyślnie. Ale było już za późno, żeby się wycofać.
- Hm… Tego jeszcze nie wiem. – przełknęłam ślinę, miałam nadzieję, że na mojej twarzy nie widać było zwątpienia. Chwilę stałyśmy w napiętej ciszy, aż w końcu postanowiłam złagodzić sytuację. – Albo wiesz co, to był głupi pomysł, pójdziemy piechotą… - akurat w momencie w którym jej odpowiadałam na moją rękę spadła kropla deszczu. Niezłe wyczucie czasu, pogodo.
- Albo może autobusem…? Ale wtedy musiałybyśmy wracać z buta… – podpowiedziała mi Marcy.
- Albo może autobusem. Najwyżej zrzucimy parę gramów – brnęłam dalej. Kiwnęła głową, całe napięcie pomiędzy nami wyładowało się w momencie w którym oznajmiłam, że postąpiłam naprawdę głupio (pomimo tego, że nikt nie wypowiedział dokładnie tych słów na głos wszyscy wiedzieli o co chodzi).
Plan autobusów okazał się być naprawdę niezłą porażką. Pomijając fakt, że do następnego przyjazdu pozostało nam prawie pięćdziesiąt minut sam papierek z rozpiskami wcale nie był taki zły. Natomiast jednogłośnie stwierdziłyśmy, że to dla nas za długo. Chociażby dlatego, że żadna z nas nie miała w tym czasie nic do roboty. Owszem, mogłybyśmy udać się w tym czasie na całkiem długi spacer, ale żadna z nas nie zdradzała specjalnego entuzjazmu do tego pomysłu. Jedyne co mogłybyśmy w tym czasie uczynić to wrócić na tą chwilę do swoich pokoi, ale nie na tym polegał nasz ogólny plan. Miałyśmy na celu lepiej się poznać i spędzić razem troszkę czasu przy kawie.
Lekki kapuśniaczek zamienił się prędko w ulewny deszcz, co bez wątpienia było zaskoczeniem wszystkich mieszkańców Florydy, a jeszcze jakiś czas później do naszych uszu doszły odgłosy grzmotu. Od zarania dziejów nie przepadałam za burzą, chociaż nie miałam nic przeciwko deszczu, akurat ten rodzaj pogody przyprawiał mnie o dziwne dreszcze. Marcy prawdopodobnie także nie pałała miłością do burzy, bo za każdym razem kiedy słyszała lekki grzmot wzdrygała się lekko.
Droga którą szłyśmy znajdowała się niedaleko lasu. Nie pomagał nam również fakt, że była cała w błocie, przez co przy każdym kroku brudne kałuże i muł rozpryskiwał się wokół nas, więc jakoś złożyło się, że moje spodnie całe usiane były drobnymi kropkami ciemnobrązowej mazi, chociaż deszcze całkiem skutecznie zmazywał to z nich przez co cały brud znajdował się teraz w moich butach.
Brunetka jakiś czas później przeskoczyła przez rów. Niestety jej nogi były od moich sporo dłuższe, więc kiedy przyszła kolej na mnie bez wahania skoczyłam w przód. Szybko natrafiłam na drugą stronę, ale w miejscu w którym akurat lądowałam było niezwykle ślisko, więc bezwładnie runęłam w dół. Wylądowałam pupą w rowie. Przez chwilę nic nie widziałam, albowiem wszystko rozprysło mi się obok twarzy, więc zmrużyłam oczy. Po paru sekundach otworzyłam je. Nad sobą ujrzałam pobladłą twarz Marcy z otwartymi szeroko oczyma. Postawiła kilka kroków w dół w dobrych intencjach, ale niestety prędko przekonałyśmy się, że jej pomysł był dość kiepski, gdyż chwilę później leżała już obok mnie, cała umazana.
<Marcuś? Matko Boska, ale to trwało… Do tego jeszcze nie było tego warte…>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)