czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Noah'a C.D Esmeraldy

Zawsze możecie sobie wyobrazić, że został tutaj przeze mnie napisany wyjątkowy, długi i ciekawy odpis, mili państwo.
A takiego tu nie będzie. C:

Zazwyczaj mogłem powiedzieć, cokolwiek miałoby to znaczyć, że na alkohol, a w szczególności stan świadomości zmieniający się po jego wypiciu, jestem wyjątkowo odporny. Dotychczas rzeczywiście tak było - mogłem spokojnie sączyć różnorodne trunki, nie musząc przy tym martwić się o to, co w tej kwestii przyniesie przyszłość.
Tym razem jednak było inaczej. Towarzystwo z łatwością wyperswadowało z mojego umysłu ewentualność zakładającą, że tego wieczoru do pokoju wrócę trzeźwy, kierując w moją stronę coraz mocniejsze, a przy tym coraz mniej smaczne napoje. Z początku nie stawiałem oporów, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że alkohol zawsze podnosił mnie na duchu - czy to na chwilę, czy to na dwie, czy nawet na dłużej. Podświadomie ignorowałem dosyć istotną informację, którą głosił każdy, kto zapytany o chęć opustoszenia wolnego kieliszka, z wyraźną pewnością kręcił od razu głową - po imprezach tego typu, momenty pobudki kończyły się nie tylko ostrym bólem głowy i typowo wymiotnym odruchem, ale także świadomością, że wpędzające w ten stan problemy nie dość, że nie zniknęły, to wydawało się, że wzrosły w swym natężeniu. Zachęcony ostatecznie głośną, puszczaną od dłuższej chwili muzyką, podążyłem po natarczywych prośbach znajomych na prowizoryczny parkiet, co jak się okazało, nie było najlepszą z dostępnych możliwości. Wszystko potoczyło się dosyć szybko - procenty przejęły kontrolę nad moim krwiobiegiem, umysł przestał jakby funkcjonować, a ja sam szybko skończyłem na ziemi, a konkretniej na niezbyt wygodnym, szorstkim dywanie. Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrowałem, była krótka dyskusja z Esmą, której treść do tej pory nie jest mi znana, mój niekontrolowany śmiech, jak i moment, w którym dziewczyna uderzyła o jeden z zimnych paneli.

Świadomość odzyskałem, jak to zgrabnie oszacowałem, prawdopodobnie dopiero kilka godzin później. Nie mniej jednak, ku mojemu niezadowoleniu, za oknem wciąż panowała ciemność, a ilość porozrzucanych po sali butelek wcale nie zmalała od momentu, w którym przestałem się im przyglądać - zamiast tego, na palcach u jednej ręki mogłem policzyć osoby, które po przebudzeniu byłyby w stanie normalnie funkcjonować. Bowiem gdy tylko uniosłem swe ociężałe powieki, wszyscy, dosłownie wszyscy, prezentowali sobą co najmniej stan chwilowej hibernacji - czy to leżąc niemalże na starych, drewnianych krzesłach, czy to zwyczajnie umierając na nieprzystosowanej do tego podłodze. Smród zwietrzałego alkoholu był, lekko mówiąc, nie do zniesienia. W końcu jednak podniosłem się na chwiejnych kończynach, starając się oszacować poziom start. Pierwszym moim krokiem było ściszenie muzyki - jak można się było tego spodziewać, wszyscy byli na tyle wstawieni, by zapomnieć o konieczności wyłączenia wszelkich głośników. Gdy w pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana co jakiś czas przez chrapiących imprezowiczów, sam nie mogłem powstrzymać się ku temu, by z powrotem zapaść w długi, spokojny sen. Nie mogłem jednak tego zrobić, gdy przypomniałem sobie o kimś, kto, jakby nie było, zasłużył na moją chwilę uwagi i sprawdzenie, czy dalej kontaktuje.
- Esma? - niemalże szepnąłem, prawie wywracając się przy tym, jak klękałem przy jej bezwładnej sylwetce. Obracając dziewczynę na plecy już czułem, i to dosłownie, jak bardzo jest wstawiona. - Cholera, daj znak życia, jakikolwiek... - mruknąłem z nasilającą się irytacją, gdy moje struny głosowe zaczynały coraz częściej i intensywniej drgać. Sprawy nie ułatwiał fakt cieknącej strużki krwi z jej bladego czoła.
Nie zastanawiając się już dłużej, szybko podjąłem heroiczną decyzję o wyniesieniu Esmy z pomieszczenia, co nie dość, że ratowało mój obywatelski honor, to... tak, po prostu ratowało mój obywatelski honor. Po kilku minutach zastanawiania się nad tym, jak ją podnieść i się przy tym nie wrócić, w końcu odgarnąłem mokre kosmyki swych włosów, by ostatecznie ponownie schylić się nad nią i unieść jej niemalże martwe ciało w drżących rękach. Pomijając mruknięcia farbowanej blondynki, z dumą mogłem stwierdzić, że cała operacja przebiegła po mojej myśli. W międzyczasie, w myślach pytając się Esmy o jej pomysł na rozwiązanie sytuacji, postanowiłem po chwili wewnętrznej rozterki o tym, by zanieść ją do swojego pokoju - przede wszystkim dlatego, że mieścił się on zdecydowanie bliżej, a w dodatku znałem wszystkich jego lokatorów, czyli średniej wielkości psa, który, szczerze mówiąc, w kwestii akceptowania gości nie miał zbyt dużo do gadania.
Jedyny problem pojawił się wtedy, gdy drzwi od zamkniętego lokum wymagały mocniejszego szarpnięcia, aby otworzyć się na pełen oścież.
- Cholera... - marszcząc brwi, spoglądałem a to na tak bliski próg, a to na niesione zwłoki, które, jak mniemam, nie do końca zasługiwały na moją życzliwą pomoc. Mimo tego, szarpiąc się przez dobre kilka minut z klamką, samym sobą i chęcią położenia się spać, wreszcie doprowadziłem swoje chwiejne kończyny do miejsca, które było ostatnim punktem nocnej wycieczki. Prawie dbając o zachowanie ostrożności, z dobrego serca ułożyłem dziewczynę na swoim ukochanym i tak bardzo upragnionym łóżku, równocześnie notując sobie w myślach, by nie zapomnieć o opatrzeniu rany na głowie blondynki.
Wyglądało jednak na to, że Esmą zamierzał zająć się, cóż, młody husky, zajmujący miejsce tuż obok niej.

- Boże, ale Ty jesteś tępa, przysięgam... - burknąłem pod nosem, gdy ledwo co przebudzona Esma zaczęła sprawiać opór, kiedy to mimo wszystko chciałem odpowiednio 'zająć się' jej choć niewielką, to niekoniecznie ciekawie wyglądającą raną. Blondynka, wyraźnie pijana, bełkotała pod nosem słowa, które za pewne nawet jej samej nie były w pełni znane. Wzdychając, sam mając ochotę tylko na to, by wyłożyć się na zimnych panelach, starałem się utrzymać ją we względnie jednym miejscu, gdy dezynfekowałem szpetne draśnięcie.
Widząc w mym ręku białą butelkę, zaczęła się szarpać, co poskutkowało ostatecznie tym, że mocniej zacisnąłem dłoń na jej nadgarstku, który wydawał się być jedynym miejscem, które w jakikolwiek sposób sprowadzało jej osobę do parteru. Sam nie wiedząc już, czy zaklejam jej obrażenie plasterkiem, bandażem, bananem czy kapustą, wciąż unikałem wszystkich jej mniej lub bardziej sprecyzowanych ruchów - cierpliwość dziewczyny, jak widać, miała granicę także pod wpływem, o czym dowiedziałem się, ubezwłasnowolniając ją już od dłuższego czasu.
Milutka, najdroższa, najukochańsza i definitywnie najbardziej wielbiąca mnie, Esmeralda Schrase, precyzyjnie wymierzyła mocny cios w moje biedne krocze.
Auć.

AMEN KU*WA.
Esmeralda? c:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)