czwartek, 17 sierpnia 2017

Od Esmeraldy C.D Leny

-No cóż... Planowałam poćwiczyć trochę. A właśnie, macie tu jakiś nie za głęboki potok?- na twarzy brunetki wykwitł uśmiech.
-Potok...-zamyśliłam się. -Ach! No tak! Zaprowadzę Cię, pomoczymy kopytka!- dodałam szybko, i już miałam odchodzić, lecz zostało mi to utrudnione przez kij od miotły. Zachwiałam się, jednak nie poleciałam na podłogę niczym Usain Bolt po kontuzji. Lena przytrzymała mnie, a tym samym uchroniła od spotkania z kafelkową podłogą.- Dzięki...- uśmiechnęłam się delikatnie, by już po chwili biec w stronę dobrze znanego mi boksu.
Konie wyczyściłyśmy i przygotowałyśmy do jazdy- obie miałyśmy zamiar pojechania na oklep. Z uwagi na to, iż Dracul ma wyjątkowo delikatny pysk, postanowiłam dać mu pełną wolność i zamiast ogłowia, pojechać na halterku. Karosz od razu nadął (?) chrapy, rozpoczynając koński protest, a głównym powodem protestu, była próba założenia niebieskiego halterka. Bunt zakończył się 1:0 dla człowieka. Wychowanek lśnił, niestety nie miałam teraz możliwości sprawdzenia postępów Leny. Zegarek wskazywał już 15, czyli godzinę, o której się umówiłyśmy przed stajnią. Sznurek znalazł się w mojej prawej ręce, w drugiej dzierżyłam bat, który działał na Demona pobudzająco, przez co nie taszczył się po korytarzu, jak mucha po narkotykach, a szedł grzecznie, przy moim ramieniu. Totalna rezygnacja chwyciła mnie, gdy zobaczyłam grupę złożoną z przedstawicieli kilku grup, podążającą w stronę lasu. Halterek miał kolor niebieskiego neonu, a na karym ogierze i na tle zielonej trawy prezentował się bardzo ciekawie, wreszcie coś było widać na tej czarnej sierści! Żeby wsiąść na Karosza, musiałam przytaszczyć z siodlarni schodki, gdyż nie jestem na tyle elastyczna, by zarzucić nogę tak wysoko (z mojej perspektywy, naprawdę było wysoko).
****
Wreszcie dojechałyśmy do potoczku! Lena nie kryła zachwytu, miejsce było cudowne, wręcz magiczne. Mały potoczek biegł przez las, a w najgłębszym miejscu sięgał niemal do połowy łydek, to dość niespotykane zjawisko, następnie przemieniał się w rzeczkę.
-Chyba chciałaś poćwiczyć...?- zapytałam, zsuwając się z mokrego od potu, grzbietu wierzchowca. Uśmiechnęłam się delikatnie, nawet niewidocznie.
-Tak tak...- nastolatka użyła bacika, by uruchomić Sifila, on jednak nie był z tego zadowolony, a wręcz przeciwnie- miał pewne wątpliwości co do rozkazu.
W kłusie zrobiła parę, naprawdę przyzwoitych wolt- nie za bardzo jajowatych i nie za bardzo też okrągłych, takich w sam raz. Wszystko podziwiałam z ziemi, obok delektującego się trawą ogierka. Wszystko byłoby cud miód, gdyby nie pobliska trawa, która zmusiło Morgana do szybkiej przebieżki w jej stronę. Lena dzielnie trzymała się na jego grzbiecie, jednak wałach powoli wygrywał. Na szczęście dziewczynie nic się nie stało, nic oprócz brudnych butów, gdyż wspaniałomyślny wałaszek, wpadł na pomysł ozdobienia wszystkiego w około błotnymi ciapkami, prążkami i Bóg wie czym jeszcze. Tak więc, sztyblety, bryczesy zyskały idealnie dopasowane do ich koloru (a mianowicie sztyblety były czarne, a bryczesy żółte) ozdoby. Dzielnie powstrzymywałam śmiech, zdradzała mnie jedynie mocno czerwona twarzyczka i krótkie charknięcia, które momentami przypominały chrumkania tych pulchniutkich i różowych zwierzaczków. Zrobiłam niekoniecznie planowany, ruch w tył, a skutkiem tego było przewrócenie się na plecki. Teraz nie wytrzymałam. Śmiech wygrał i wybuchłam wręcz groteskowym śmiechem. 


<Lena? ^^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)