czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Adeline C.D Noah'a

Szłam, czując to, że wyglądam tragicznie przez zataczanie się i stan w jakim aktualnie byłam. Dłoń bolała mnie nie na żarty, ale bez zbędnych komentarzy - nie miałam zamiaru jechać do żadnych szpitali. Nienawidzę ich całym swoim sercem, o ile je jeszcze posiadam. Jako małe dziecko trafiłam do jednego, który z całą pewnością nie należał do tych najlepszych. Cały personel to była totalna porażka, nie zwracali uwagi na to, że jeszcze nie do końca potrafiłam zrozumieć każde słowo, wtedy zazwyczaj kończyło się na krzyku. Warunki sanitarne? Ich tam w ogóle nie było, czułam się jak jakaś bezdomna. Zardzewiałe krany, powyrywane klamki od drzwi i okien, materace na łóżkach z całą pewnością przeżyły więcej niż ja w tym momencie. Wszelkie bodźce z zewnątrz miałam zagłuszone, mój wzrok nie oddziaływał wtedy prawidłowo, tak samo jak słuch, do którego właśnie doszło ewidentne dźwięki klaksonu. Nie zwróciłam na to większej uwagi, dopóki nie zauważyłam samochodu, a w środku Noah'a, który właśnie otwierał wypolerowaną szybę. Zaskoczona tym, że mężczyzna zatrzymał się tuż przy mnie, po mojej szybkiej wysiadce, przystanęłam i głucho się w niego wpatrzyłam, próbując zrozumieć jego wyraz twarzy. Można było dostrzec w nim odrobinę zażenowania, zdziwienia, ale też rozbawienia mną w stanie nietrzeźwości.

- Wsiadasz, czy masz zamiar wlec się do Akademii nawet nie znając drogi? - Zapytał donośnym tonem, jedyne co go zagłuszało to szum wydawany przez jadące samochody.

- Jeżeli nie zawieziesz mnie do szpitala, to może będę do tego skłonna. Nie mam ochoty jechać do żadnego, nie chcę, po prostu nie chcę. - Odwarknęłam. - Jeśli jednak ten pomysł nie wypadł Ci z głowy, pragnę Ci odmówić, z całą pewnością jakoś sobie poradzę.

- Nie zawiozę Cię do żadnego szpitala, ale obiecaj mi, że będąc już w Akademii, pójdziesz z tą raną do higienistki, która i tak Cię odeślę do służby zdrowia. Wygląda to paskudnie, wydaję mi się, że mogło już dojść do zakażenia, przecież gałąź nie była odkażana. - Odpowiedział, otwierając drzwi po swojej prawej.

Obeszłam samochód przed jego maską i zapakowałam się do jego wnętrza. Oparłam się stosunkowo wygodnie w głębokim fotelu, bez żadnego spojrzenia w stronę czarnowłosego, skupiłam swój wzrok na drodze, która delikatnie mi migotała, a światła samochodów mnie oślepiały. Jakim cudem na mało uczęszczanej drodze, tak nagle znikąd pojawiło się tyle samochodów?Jednakże nie było mi dane dłużej nad tym się zastanawiać, bowiem wnętrze auta okazało się nad wyraz przyjemne - ciepłe i komfortowe. Możliwe, że przez znajdujący się alkohol w moim organizmie, po prostu zasnęłam.


~*~


Poczułam delikatny uścisk cudzej dłoni na moim ramieniu. Zaskoczona, zerwałam się nagle uderzając głową o sufit. Przeklnęłam cicho pod nosem i spojrzałam na osobę, która jakby nie patrzeć nieświadomie do tego doprowadziła. Był nią Noah, który spoglądał na mnie swoimi tęczówkami, które były w niesamowitej orzechowej barwie.

- Jesteśmy na miejscu, dasz radę sama dojść do pokoju, czy mam Ci jakoś pomóc? - Zapytał podczas mojego wychodzenia z wozu. Jednak już po chwili sam uzyskał odpowiedź, gdy utalentowana ja wylądowała na kamiennej dróżce. Poczułam tylko to jak mężczyzna, zarzucił moją rękę na swoje ramiona, objął mnie w talii dłonią i nieudolnie prowadził w stronę akademika. Nagle, tak po prostu parsknęłam głośnym śmiechem, który zamienił się po sekundzie w skowyt, gdy zranioną dłonią dotknęłam klamki drzwi.

- K***A! - Krzyknęłam, gdy po raz kolejny poczułam ciepłą ciecz na przedramieniu, własną krew. Noah spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale już po chwili zrozumiał co się właśnie wydarzyło. Pokręcił głową i prowadził mnie już po chwili na schodach. Moje nogi były jak z waty, kolana trzęsły się na każdą stronę i ledwo co wspinałam się po ostatnich stopniach. Z ulgą zobaczyłam ciemne drzwi do mojego pokoju, w którym zostałam sama, ponieważ Cassie z jakiegoś powodu musiała nagle wyjechać. Z drżącymi dłońmi włożyłam kluczyk do zamka, który zwolnił drzwi.

- Dziękuję, Noah. Wybacz za moje zachowanie, ale taka jestem - szczególnie po alkoholu. - Powiedziałam, na co młody mężczyzna skinął głową. - W takim razie, cześć.

- Do zobaczenia - odpowiedział, i zniknął. Usiadłam na łóżko, patrząc na dłoń, która ewidentnie potrzebowała opatrzenia. Westchnęłam i odwinęłam opatrunek, który zakrywał zranienia od kawałków porcelany. Poszłam do łazienki, gdzie miałam płyn do dezynfekcji i bandaże. Postanowiłam nie dotykać tkwiącej w dłoni gałęzi, by nie podrażnić dodatkowo rany. Wylałam środek na rękę i od razu syknęłam, czując mocne pieczenie i widząc pianę splamioną krwią. Chwyciłam za bandaż, którym dość ścisło zaczęłam oplatać, unikając gałązki, która ewidentnie mi przeszkadzała. W głowie biegały mi myśli, a serce delikatnie przyspieszyło w moim stanie. Gdy tylko skończyłam, zrezygnowana, bez żadnego sprzątnięcia czy też wieczornej toalety, zasnęłam w ubraniach i makijażu.


~*~


Przebudziłam się względnie wcześnie, bowiem na zegarze dochodziła godzina dziewiąta. Utkwiłam wzrok w swoich nogach, które na kolanach posiadały siniaki.

- Cudownie. Trzeba wstać i ubrać się w długie spodnie. - Powiedziałam sama do siebie i ruszyłam ku szafie. Wyjęłam z niej bryczesy z wysokim stanem i opinającą, czarną koszulkę z wiązaniem. Sunęłam niczym zjawa do łazienki, w której czekała mnie cudowna rzecz - zimny prysznic, który natychmiastowo mnie ożywił, a resztki wczorajszego makijażu spłynęły po mnie jak po kaczce. Uważnie przypatrywałam się temu, było bandaż okalający moją dłoń pozostał suchy. Chwyciłam za ręcznik i dokładnie wytarłam swoje ciało, które obfite było w drobne ranki.

- Nienawidzę gałęzi - mruknęłam, tak jakby oczekując na odpowiedź mojej współlokatorki, której już nie miałam. Ubierając się miałam ochotę popełnić samobójstwo,niesprawna ręka skutecznie utrudniała mi wszelkie czynności, więc zrezygnowałam z jakiegokolwiek makijażu. Wychodząc, doszłam do wniosku, że szybko się ogarnęłam, ponieważ telefon wyświetlał godzinę za dwadzieścia dziesiąta. Bez żadnych dodatkowych działań wyszłam na korytarz, spotykając tam Noah'a.

- Witaj, zaszczytny mężczyzno. - Zaśmiałam się. - Mam do Ciebie prośbę, otóż potrzebuje towarzystwa w podróży do Niemiec i dobrego oka do koni, a myślę, że Ty takie posiadasz. Od razu mówię, podróż odbędzie się po wcześniejszych odwiedzinach szpitala.

Noah? 
Przepraszam, nienawidzę siebie ((:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)