środa, 2 sierpnia 2017

Od Holiday C.D Luke'a

Po dokładnym przeszukaniu pokoju stwierdziłam, że nie ma w nim nic ciekawego. Znalazłam tylko brudne, śmierdzące skarpetki, które z pewnością zostawił wcześniejszy pacjent, oraz jakieś kiepskie wydanie książki z lat pięćdziesiątych, które sypało się w dłoniach. Dosłownie. Przy każdej kartce bałam się, że po cienkim toniku zostanie zaraz tylko żółty proszek. W końcu poddałam się i położyłam się załamana do łóżka. Teoretycznie powinnam w nim leżeć non stop, ale że żaden lekarz nie przejmował się specjalnie moim losem także mogłam mieć przez chwilę wylane na wszystkie zasady.
Nie wiem ile tak leżałam na materacu. Nie miałam przy sobie ani książki, ani telefonu, na którym mogłabym sprawdzić godzinę. Bóg się nade mną nie lituje. W końcu z nudów zaczęłam bawić się stolikiem przy lewej ramie mojego łóżka. Wszystko było w porządku zanim się na nim nie zawiesiłam, a on niebezpiecznie trzasnął. Ouć. Szybko, żeby uniknąć jakichkolwiek niedogodności przez mały niepozorny stolik, rozłożyłam go na parę części i wsadziłam pod łóżko. Całość przykryłam jeszcze rąbkiem prześcieradła, żeby na pewno nie było go widać.
Akurat zmieściłam się w czasie. Położywszy się z powrotem do łóżka nie minęła sekunda, a przez drzwi weszła mama. Za nią tata, potem Shana, Rosalyn, Sydney i włócząc się na końcu, Justin. No to cudownie. Urządzili sobie spotkanie rodzinne. Szkoda, że mnie nie poinformowali, może w takim wypadku nie zniszczyłabym zupełnie przypadkiem stolika nocnego (o ile to był oczywiście ten mebel…).
- Cześć Holly. – pierwsza odezwała się mama. Wyglądała na zadowoloną, ale jej ton był surowy. Czy czeka mnie teraz wywód o mojej nieodpowiedzialności…? Jakby co to wszystko wina Luke’a. W końcu to on prowadził tego wstrętnego grata, o kolorze zgniłej jagody, śmierdzącej grzybami i ogórkiem. Wyczuwając napięcie pomiędzy nami, odezwałam się sztywno:
- Chodź, Shana, zobaczymy czy nie ma nas na korytarzu…
Moja siostra się zaśmiała. Byłam już w połowie drogi do drzwi, nawet złapałam moją miniaturową kopię (dobra, nie miniaturową, Shana pomimo tego, że była ode mnie od trzy lata młodsza była ode mnie wyższa o parę centymetrów. Najwidoczniej tylko ja w rodzinie nie wiadomo skąd mam tą dziwną karłowatość…) za rękę, ale mój plan niestety nie zadziałał.
- A teraz, Holiday… - tata próbował być spokojny, ale jemu nigdy to nie wychodziło. – Masz tu zostać i siedzieć na łóżku, aż rozmowa się nie skończy, czy to jasne? – przewróciłam oczami, ale grzecznie usiadłam z powrotem na twardy materac. – A ty, możesz wyjść jak chcesz. – byłam pewna, że zwrócił się do Shany, chociaż nawet na nią nie raczył spojrzeć. Siostra natychmiast jak oparzona wybiegła z pomieszczenia. Wstrętna mała sadystka.
~*~
Większości rozmowy nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Ale za to jestem pewna, że parę razy przysnęłam. Tata najwidoczniej nie zwracał na to uwagi. Justin posyłał mi co jakiś czas współczujące spojrzenie, ale byłam pewna, że przez całą rozmową, albo przynajmniej jej część powstrzymywał się od wybuchu nagłego histerycznego śmiechu. Sydney zaś postanowiła mieć na nas wszystkich wylane, pisząc cały czas jakieś SMSy i głupio uśmiechając się w ekran. Ciekaw byłam jak nazywa się jej nowy chłopak. Dobra, żart, miałam to w nosie. Rosalyn po dziesięciu minutach się znudziło i prawdopodobnie poszła szukać Shany. Mama co jakiś czas próbowała coś dorzucić między słowotokiem taty, ale tylko wtedy kiedy akurat potrzebował wziąć oddech, żeby mówić dalej. Raz na jakiś próbowała go uspokoić, ale tata niestety był nieugiętym człowiekiem.
Kochająca rodzinka, nie ma co.
Dyskusja skończyła się na tym, że ojciec zaczął się krztusić. Widocznie przez ostatnią godzinę gadał wszystko co mu do głowy przyszło. Nawet zdołał użyć parę przedpotopowych słów, których na co dzień nigdy nie ośmieliłby się wypowiedzieć. Więc po jakimś czasie poszli sobie w ch***rę. Mama oczywiście prędzej czy później musiała mnie przeprosić, także zrobiła to akurat teraz. Jedyną korzyścią dla tego spotkania było, że brat nie zapomniał o torbie książek do czytania, moim telefonie, gum do żucia i przywieźli mi kota. Ale postanowili oddać mi go dopiero jak wychodzili. Nie miałam pewności, czy obowiązuje jakieś zabronienie przetrzymywania kotów w szpitalu, ale jeśli tak to stanowczo dzisiejszego dnia przestało istnieć.
Pogłaskałam Celeste po białej główce, westchnęłam ciężko i zatopiłam się w lekturze. Jestem pewna, że czytałabym ją ta do końca dnia, ale niestety przerwał mi czyjś cichy głos.
- Co tam czytasz? – wzdrygnęłam się i spojrzałam na chłopaka. Uśmiechnęłam się lekko ukazując okładkę książki. Przysiadł koło mnie.
- Moja rodzina była lekko zdenerwowana. – mruknął Luke po chwili, utkwiwszy wzrok gdzieś przed sobą.
- Cieszę się, że nie tylko ja mam prze**bane u rodziców. – uśmiechnęłam się krzywo. – Chyba każdy rodzic byłby zły, gdyby jego córka wjechała z przyjacielem w samochodzie w latarnię. Ale… masz przynajmniej lepiej. Jesteś już teoretycznie dorosły, więc możesz robić co Ci się żywnie podoba. Co z tego, że psychicznie zachowujesz się jak trzy latek, który nie umie pisać, czytać i połowy informacji, które dostarcza do mózgu nie jest w stanie pojąć. – mruknęłam ciszej, żeby nie słyszał. Niestety. Mój ton był trochę za głośny. Wszystko usłyszał. Dobra, nie myślałam tak o nim, ale chciałam go zdenerwować.
<Luke? <3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)