piątek, 18 sierpnia 2017

Od Naomi C.D Esmeraldy

Dracul, podopieczny Esmy wydawał się spokojny... Ten jego spokój okazał się jednak być przelotny, bo kiedy tylko samochód mojej przyjaciółki zniknął z horyzontu, zaczął nerwowo drobić nogami.
- Spokojnie, koniku... - zbliżyłam się i wyciągnęłam rękę, żeby pogładzić go po czarnej szyi. Wierzchowiec wyszczerzył na mnie zęby, a gdy nie zaprzestałam prób dotknięcia go, capnął ostrzegawczo, chybiąc o parę centymetrów. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem, które powiększyło się, gdy ujrzałam złość malującą się na czarnym pysku. Westchnęłam i przybrałam pozę charakterystyczną dla dominacji. Koń gwałtownie uniósł pysk i cofnął się, ale już po chwili spróbował wyprzedzić mnie w rankingu - złapał moją pogryzioną przez czas i konie, z którymi wcześniej pracowałam zarzutkę, na co ja lekko pacnęłam go w mordkę.
- Koniec cyrków, na początku trzeba objeździć Empika. Wypad na padok! - powiedziałam, nie czekając na odwet i stanowczo ruszyłam w kierunku łąk. Dracul zaparł się kopytami, ale kiedy wpadł na myśl, że rzeczywiście biorę go na wybieg bez złych zamiarów, chętnie poszedł za mną.
- Ale pamiętaj, tuż po obiedzie trening! - krzyknęłam po wyprowadzeniu ogiera, lecz ten zabrał się już za dumny galop wokół pastwiska. Obróciłam się na pięcie i pobiegłam do stajni, gdzie czekał mnie właściwy koń, domagający się ruchu.
- Trening skokowy, co? - zapytałam, tarmosząc jego grzywę. Gniadosz parsknął, ale szybko wysłał mi znaczące spojrzenie - "Ale najpierw mnie drap". Zaśmiałam się, lecz po chwili chwyciłam skrzynkę ze szczotkami. Moim ulubionym Magic Brush'em przeczyściłam brązową, jedwabistą sierść, co chwilę dostając zębate upomnienia od podopiecznego. Nabłyszczyłam efekt szczotką o miękkim włosiu, nadając głębi kolorowi. Wygrzebałam brud gnieżdżący się w kopytkach podopiecznego, wyczyściłam pęciny. Widząc zniecierpliwienie zarówno w oczach, jak i w zachowaniu Empire uznałam, że dalsze męczenie nie będzie miało większego sensu. Był wystarczająco zadbany, by nie martwić się o jego zdrowie. Skierowałam się po sprzęt, mają w uszach ponaglające rżenie gniadosza. Po krótkiej chwili użerania się ze sprzączkami koń był gotowy. Chwyciłam wodze, jednocześnie zapinając toczek i wyprowadziłam Empi ze stajni. Największy plac, na którym miałam zamiar trenować, szczęśliwie okazał się być wolny, dlatego niezwłocznie skorzystałam. Przed każdym treningiem w moim zwyczaju było robić rozgrzewkę, opierając się na wymyślonym kiedyś planie, był zresztą bardzo elastyczny i posiadał dwie główne opcje - krótsza i dłuższa, nazwy nie były przecież najważniejsze. Istniała jeszcze trzecia, awaryjna oraz najkrótsza, lecz nie bierzmy jej pod uwagę. Ja nie zastanawiałam się nad wyborem, i tak niewiele się od siebie różniły - padło na dłuższą, zaczynała się skręcaniem przy pomocy samego dosiadu. W moim uznaniu było to bardzo dobre ćwiczenie rozluźniające i poprawiające kontakt z wierzchowcem, lubiłam je i ceniłam. Empire od początku miał do niego trochę inne podejście, z czasem jednak je zmienił i teraz chętnie skręcał. Dość długo bawiłam się z nim w taki sposób, bo możliwości skrętu było nieskończenie wiele, w dodatku przecież każdego konia trzeba rozstępować. Kiedy zobaczyłam nutkę zniecierpliwienia w oczach wierzchowca, a dałabym przysiąc, że dopatrzyłam się jej, postanowiłam bez następnych, zbędnych ceregieli przejść do kłusa. Przedtem wzięłam gniadosza na kontakt, dopiero kiedy poczułam go w pysku, musnęłam boki. Na początku odbyłam zwycięską walkę o "następny wyższy chód", bez niej obyć się nie mogło. Po tej dumnej wygranej próbowałam jak najbardziej uelastycznić wierzchowca, sprawić, by jego chód był miękki i sprężysty. Czyli, co za tym idzie, rozluźnić go. Nie było to takie łatwe, bo ten przez cały czas ekscytował się galopem, który miał rychle nastąpić. Dlatego, jak możecie się domyślić, rozgrzewka galopem okazała się rzeczą prostą. Po jej skończeniu wzięłam się za skoki. Mimo że również wydawały się łatwe do zrealizowania, nie spełniały tego w rzeczywistości - Empik potrafił skakać przeszkody niebezpiecznie wysokie, ale najazd był fatalny, jak i tempo galopu. I to chciałam trenować. Problem robił się większy, kiedy okazywało się, że ten niesforny konik skacze na miarę wysokości przeszkody - im wyższa, tym lepiej. Dlatego dręczyłam go na początku przeszkodami małymi. Próbowałam tyle razy, aż najazd, skok i to, co było po nim, spełniały wszystkie moje normy. Wtedy podwyższałam belkę. Zaczęłam od 50 centymetrów, a ledwo doszłam do 1,20 metra, kiedy na mus skończyłam trening. Oczywiście, nie z powodu możliwości Empika, których jeszcze nigdy nie zbadałam tak dokładnie, by wiedzieć, ile jest w stanie przeskoczyć, a dlatego, że całe moje ciało przepełniało zmęczenie. Biorąc pod uwagę to, że muszę je jeszcze zregenerować, wyszłam z ujeżdżalni, klepiąc bok gniadosza, zeskoczyłam z siodła i od razu wzięłam się za jego ściąganie. Wyczyściłam też nogi, kopyta i to, co brudne nie powinno być. Później wypuściłam to kłębowisko energii na padok - zdążyło zregenerować pokłady o wiele szybciej. Z uśmiechem wróciłam do mojego pokoiku, ale szybko z niego wyszłam z powodu żołądka proszącego o dokładki. W kuchni akademika zrobiłam sobie dwie kanapki z twarogiem i od razu je wchłonęłam. Na chwilkę wyłożyłam się na kanapie, leniwie przełączając kanały na kablówce. Kiedy zdałam sobie sprawę, że chwilka troszkę się przeciągnęła, a pokłady zostały całkowicie uzupełnione, leniwie wstałam, dołożyłam jedzonka do miski Abi i wyszłam z powrotem na świeże powietrze.
Przeskoczyłam przez płot oddzielający pastwisko od reszty świata z postronkiem i workiem z osprzętem w ręku. Kary zaczął unikać mnie jak ognia, przez co bezskutecznie plątałam się w te i wewte. Widocznie zapasy jego energii nie uległy zmianom, co nie było dobrym omenem. Na szczęście padok nie był aż tak duży, więc koniec końców udało mi się dopaść Demona w rogu. Kiedy przypięłam uwiąz, wydawał się grzecznie, ale ociężale za mną iść. Jego kroki stał się coraz wolniejsze, a ja miałam dość ciągnięcia. Urwałam z pobliskiego krzewu mocny patyk i demonstracyjnie przecięłam nim powietrze.
- Popatrz, jaki fajny! A może by tak użyć go do sprawienia ci niezłego lania?
Kary cofnął się, w jego oczach dostrzegłam nutę strachu. Uśmiechnęłam się pod nosem, czasami też trzeba się bać. Pewnym krokiem ruszyłam do przodu, próbując mimo wszystko przemycić trochę pewności na Dracula. Co go łączy z moim gniadoszem? Tak dużo, że nie zastanawiając się, przeszłam do myśli "Co go różni?". Na pewno jest o wiele delikatniejszy... Poczułam ponaglające zęby na moim boku, najzwyczajniej w świecie irytacja zwyciężyła nad strachem Karego. Odsunęłam jego łeb i korzystając z pobliskiej barierki, przywiązałam sznur. Odskakując od zbliżającego się tylnego kopyta, wyszukałam w niesionym przeze mnie worku odpowiednią szczotkę. Właściwie z czyszczeniem horroru nie było, czego się szczerze mówiąc, nie spodziewałam - co prawda, Draco używał rozmaitych sztuczek, jednak każda była mi dobrze znana. Empik do pracy z trudnymi końmi wyszkolił mnie wystarczająco. Dosiadając czarnego grzbietu, nie odczuwałam strachu. Mimo to mrożące w żyłach widoki pierwszych latających ludzi, którzy nie wiem, czy wiedzieliście, wybili się właśnie z zadu Demona, dalej plądrowały mój umysł. Dodałam mocnej łydki, wywołała skrętne chody u wierzchowca. Przez chwilę jeszcze topiłam się w myślach, później wzięłam się w garść i pchnęłam go do przodu. Jego nogi zaczęły tańczyć i nic, zupełnie nic nie kończyło tego baletu. Dociągnęłam nim jakoś do ujeżdżalni, o dziwo jednak koniec był - tuż przy progu ogier zaparł się kopytami. Czułam, jakby właśnie kumulował swą energię, niebezpiecznie było teraz dołożyć bata. Po którejś łydce jednak cierpliwość każdego jeźdźca się kończy... Walnęłam raz, trochę niepewnie, i to był błąd - uruchomiłam zębatkę bieg szaleńczy. Prawdę mówiąc, byłam pewna tej reakcji, ale równowaga w siodle to mój najlepszy punkt. Usilne starania o zatrzymanie zostały po trochu spełnione - to znaczy przywróciłam Czarnego do stanu poprzedniego, kumulacji energii.
- Chyba sobie jaja robisz?! - podniosłam głos z wyraźną irytacją. Postanowiłam podejść do problemu profesjonalnie, mimo iż nie wiem, jak Esma wychowywała tego młodzieńca, podejrzewałam, że powinien on działać na większość kroków, jakie byłyby stawiane w oparciu o porady, jakie miałam w głowie. Wylądowały one w moim mózgu pod wpływem wielu książek, filmików i innych źródeł wiedzy, które napakowane były wskazówkami do lepszej jazdy. Rozluźniłam kontakt, zadziałałam półparadą i pomocami aktywizującymi. Po dłuższej chwili porozumienie było blisko - ogier zaczął stępować koło brzegów placu. Tempo było wolne w porównaniu do mojego dziecka, ale dobrze wiedziałam, że na początku jazdy w żadnym wypadku nie powinno się zbierać, ganaszować czy wyczyniać podobne manewry. Po kilku minutach zaczęłam dawać Karemu wyraźny znak, że nazwa rozgrzewka wprowadza pewne warunki jej przeprowadzenia. Pozwoliłam mu wyciągnąć szyję, żeby mógł pobudzić również te partie ciała. Dzięki wyjątkowo długiemu rozprężaniu w nieśpiesznym tempie miałam czas na zdobycie niczego sobie pomysłu na jazdę. Koziołki, fachowo tytułowane cavaletti, były wspaniałym, wszechstronnie wykorzystywanym ćwiczeniem. Wykorzystywane zarówno w ujeżdżeniu, jak i w skokach, nie tylko odprężały i gimnastykowały, ale także wzmacniały mięśnie konia. Przynosiły bardzo wiele zalet, wszystko zależało bowiem od ich ustawienia i samej pracy. Po dokładnym rozgrzaniu w kłusie zaczęłam właściwy trening, starając się ująć w nim jak najwięcej pozytywnych cech zaprawy na drągach.
Kilka minut kłusa na oddanych wodzach i przejście do wolniejszego chodu, z zadowoleniem oklepując Wampira po łopatkach - tak właśnie zakończyłam pracę. Naprawdę, świetnie sobie poradził, zważając nawet na to, iż nie była to do głębi męcząca praca. Nie ściągając lejców, wyprowadziłam go z maneżu. Jakież było moje zdziwienie, gdy tuż po zsunięciu się na ziemię, moje oko wypatrzyło Esmę! Stała koło stajni, trzymając swoje tobołki, z uznaniem kiwała głową.
- Witam panią! A cóż sprowadziło twą osobę do akademii o tej porze? - utrzymałam przedpotopowy styl.
- Oj, bez takich występków. Egzaminy skończyły się wcześniej, postanowiłam Cię najść i zobaczyć, jak sobie radzisz. Nie zdążyłam, jak widzę? - dziewczyna nie zamierzała ciągnąć starodawnej duszy rozmowy - Jednak coś mi podpowiada, że dobrze wam poszło.
- Świetnie! Na początku było nieco trudniej, ale widać, że dobrze go wychowałaś, nie ma co. Wykorzystywałam cavaletti, nie znęcałam się, naprawdę - przysięgłam, wyciągając dłoń z przysmakiem w stronę Dracula. Następnie odłożyłam go do boksu. Przy większym wysiłku zarzuciłabym na ciemną sierść derkę, ale wtedy nie było takiej potrzeby. Odniosłam jeszcze do siodlarni cały sprzęt, czując się wolna od jazd, wróciłam do akademii. Zamierzałam docelowo dojść do pokoju przyjaciółki, ale zahaczyłam także o własny. Mój czujny narząd wzroku dostrzegł jedno nieodebrane połączenie, sygnalizowane na ekranie czarnego Samsunga. Chwyciłam telefon i wystukałam numer, który się do mnie dobijał. Nie był on zapisany w pamięci urządzenia, lecz mam w zwyczaju oddzwaniać do każdego.
- Halo? - zaczęłam niepewnie.
- Cześć, Naomi. Pamiętasz mnie? To ja, Sam, twoja przyjaciółka ze szkoły średniej - odezwał się znajomy mi głos - Wytłumaczę bez zbędnego owijania w bawełnę. Dobrze wiesz, że hoduję tchórzofretki. Ostatnio jedna z moich samiczek urodziła. Nie mam ani chętnych na wszystkie młode, ani tylu klatek, by je rozdzielić. Może z twojego zamiłowania do zwierząt wzięłabyś jednego młodziaka pod swoje skrzydła?
Przez chwilę zwlekałam z odpowiedzią, ale ta była prosta - taka fretka to na pewno ciekawy pupil, chętnie zaopiekowałabym się nią. Przez pasję mam mało czasu, jednak może coś by się znalazło? Akcesoria potrzebne do hodowli udałoby się jakoś skombinować...
- Myślę, że to dobry pomysł. Mogę przyjechać nawet dziś, z pewnością uda mi się ukraść komuś pojazd na parę chwil. Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym wpadła z kumpelą? - zaproponowałam.
- Oczywiście, że nie. Jestem w domu przez cały czas, przyjeżdżajcie, kiedy dusza zapragnie. Aloha! - po tych słowach Samantha się rozłączyła. Nie ukrywając radości, pobiegłam do czterech ścian Esmeraldy. Od razu poinformowałam, jakie mamy plany, brunetka nie widziała przeszkód. Razem zdecydowałyśmy, że zaadoptujemy zwierza wspólnie, dzięki czemu będzie pod lepszą opieką.
***
- To na sto procent tutaj? - upewniała się dziewczyna, podejrzliwie przyglądając się potężnym wybojom.
- Niezaprzeczalnie - odpowiedziałam bez chwili zwłoki, nie odrywając wzroku od drogi, którą w większości stanowiło zaschnięte na kamień błoto - Pamiętam dokładnie, jak tutaj jechałam.
- Na mur-beton? Nie rozumiem ludzi, którzy mieszkają na takim pustkowiu...
- A ja na przykład nie rozumiem tych, co biadolą, że nie mogą znaleźć tego, co jest przed ich nosem - z lekkim uśmieszkiem zjechałam na pobocze. Ustawiłam czerwonego forda koło dróżki prowadzącej na podwórze przynależne do domu mojej dawnej znajomej. Otoczone ze wszystkich stron różnorakimi zwierzętami, które były wyraźnie zadziwione nowymi przybyszami, usilnie próbowałyśmy się dostać do drzwi frontowych. Otworzyła nam niska blondynka, od razu skrupulatnie wyściskując.
- Nie jestem pewna, czy lepszym pomysłem od potoku słów byłoby zwykłe cześć - zaczęłam, kiedy ostatecznie odzyskałam wolność.
- Oj tam, chodźcie za to zobaczyć fretki!
Prowadzone przez Sam dotarłyśmy do sporego, pomalowanego na limonkową zieleń pokoju. Wyposażenie stanowiły tam zamiast mebli wysokie klatki. W tej wskazanej przez przyjaciółkę leżała większa samica z czwórką młodych. Poprawię - odpoczywała tylko matka, reszta dowoli szalała po mieszkanku. Szczególnie przyciągnęła moją uwagę jaśniejsza tchórzofretka, niezwykle energiczna.
- Powiesz o niej coś więcej?
- To samczyk. Bardzo pojętny, ciekawski i wesoły, idealny dla was. Jak dacie mu na imię? - kobieta widocznie uznała mój ruch za natychmiastową zgodę na posiadanie. Spojrzałam znacząco na Esmę, chyba miała w głowie tą samą nazwę.
- PASZTET! - krzyknęłyśmy razem w jednej chwili.
- To dość kontrowersyjne, ale jak tam chcecie - Sam ledwo powstrzymywała śmiech, po chwili wybuchnęła nim machinalnie. Nie stawała jednak okoniem, mówiąc, że koniec końców to nasz zwierzak.
Udało nam się bez przeszkód dowieść Paszteta do stacji benzynowej. Przebywał w specjalnie przygotowanym pudełku i najwyraźniej nie było mu tam źle. Przy owym budynku zatrzymałyśmy się z potrzeb nie innych, niż poczęstowanie się hot-dogiem. Nawet nie domniemałyśmy, że nazwanie w ten sposób pupila było błędem, ponieważ pasztety są z natury chytre i podstępne. I chyba już każdy winien był odgadnąć, co było owocem tej bezmyślności - przenikliwy, napawający przerażeniem krzyk:
- ON ZNIKNĄŁ!
Esmu? I jak? Tylko nie złam obietnicy!
"Uśmiechnęłam się pod nosem, czasami też trzeba poczekać" xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)