środa, 23 sierpnia 2017

Od Adeline C.D Noah'a

- Jeśli oczekujesz łzawej historii, to śmiało mogę wymyślić coś na poczekaniu, ale chyba nie za bardzo mi to pójdzie, także więc opowiem moją prawdziwą, może nie aż tak ciekawą historyjkę. Jako ośmiolatka zostałam pozbawiona dzieciństwa, tak, dokładnie. Wtedy urodziła się moja siostra, czyli oczko w głowie mojej matki, którą z resztą zdążyłeś już zobaczyć. Zostałam wtedy odstawiona na boczny tor i byłam zmuszona jak najprędzej dorosnąć. Na szczęście mój ojciec jest zupełnie innym niż matka, i to on zaszczepił w moim sercu miłość do ujeżdżenia. Nie potrafiłam sobie wyobrazić dnia kiedy tata nie prowadził ani jednego treningu ujeżdżeniowego. Za każdym razem towarzyszyłam mu i stąd czasami przejawia mi się ciutke doświadczenia, oraz wiedza o prawidłowym ruchu i budowie wierzchowca. Pewnego dnia klacz należąca do mojego rodziciela wydała na świat niesamowitego karego ogiera, który z każdym dniem robił się co raz bardziej idealniejszy. Najśmieszniejsze było to co się działo po pierwszym wypuszczeniu karosza na halę. Jego zad i zadnie nogi tak pchały go do przodu, że po prostu nie wyrabiał, ale oglądało się to z taką przyjemnością, że teraz zapłaciłabym każdą sumę za zobaczenie tego widoku jeszcze raz. Ogier wraz ze mną dorastał i przechodził każdą kłótnie z matką, to przy mnie został pozbawiony swojego męstwa i przy mnie został sprzedany. Właśnie. Nadeszła chwila gdy tata odczuł dziurę w budżecie i musiał w końcu sprzedać jakiegoś konia bo było ich zbyt dużo. Wypadło na bezimiennego, mojego konia, który prędko znalazł nowy dom przez swój wybitny ruch i budowę. Nie zgadniesz gdzie zawędrował, z resztą nawet nie dam Ci szans na zgadnięcie. Na Cypr. Później nic już więcej o nim nie usłyszałam i musiałam się skupić na poradzeniu sobie z matką. Ujeżdżenie było taką odskocznią od każdej kłótni. Moja siostra to po prostu.. diabeł wcielony. Niesamowita zazdrośnica, która w każdej chwili może podbiec do rodzicielki i powiedzieć, że coś jej zrobiłam, a ta natychmiastowo jej uwierzy. Tyle. - Powiedziałam nie szczędząc słów.
- Długo, ale ciekawie - odpowiedział chłopak w zamyśleniu. - Jak sobie z nią poradziłaś? To znaczy ze swoją mamą... Opowiedz jeśli chcesz - dokończył, ale poczułam, że jest to właściwa osoba do wyjawienia trochę o sobie.
- Cóż, może Cię to zaskoczy, może nie. W wieku szesnastu lat poszłam w narkotyki i alkohol, byłam wielokrotnie na odwyku w tak młodym wieku, a w domu dostawałam za to wielokrotnie po twarzy. Doszło do tego, że okropnie zasłużyłam się u dilerów, którzy nie stronili od bicia. Tak więc zazwyczaj po wróceniu do domu byłam upominania takimi słowami: 'weź jutro nałóż trochę więcej korektora, bo oskarżą mnie o bicie własnego, niestety własnego dziecka'. Na szczęście koszmar z moją matką skończył się w wieku osiemnastu lat, gdy znalazłam do wynajmu kawalerkę. Pewnie zastanawiasz się jakim cudem na to zarobiłam. Wstyd mi jest się przyznać, ale... Pracowałam jako modelka w sesjach. Rozbieranych sesjach. - Te słowa przeszły mi przez gardło z niemałym trudem. - Jeszcze dzisiaj z samego rana byłam na ostatniej sesji, przynajmniej według mnie. Będą mnie prawdopodobnie nękać, więc obawiam się, że już niedługo będą składać mi tutaj wizytę. Właśnie, zapytałeś się czemu wybrałam tą Akademię. Zauważyłeś pewnie to, że znajduje się na uboczu w totalnym zaciszu, a wręcz zadupiu. Tak więc w mojej głowie kłębi się nadzieja na to, że dilerzy, u których jestem zadłużona mnie nie znajdą i nie zrobią mi krzywdy. - Przerwałam i odsłoniła swoje ramię, na którym malował się niemały siniec. - To zrobili mi dzisiaj, po wyjściu ze studia fotograficznego, taka mała groźba i próba nastraszenie mnie tym, że następnym razem nie będą zwracać uwagi na to, że jestem kobietą. Tak jakby wcześniej zwracali na to uwagę. - Fuknąłem w końcu ostatnie moje słowa. Na gołych rękach zaczęłam odczuwać chłód wieczoru, który szybko zaprószył się nad Akademią.
- Na pewno na terenie Akademii nie stanie Ci się krzywda, mamy tutaj doświadczoną kadrę, która na pewno Ci pomoże w razie jakiegoś problemu. Teraz proponuję pójście na kolację bo zrobiło się troszkę zimno. - Powiedział z delikatnym uśmiechem na co ja ochoczo kiwnęłam głową.
- Zapewne trochę zaczęłam przynudzać, więc teraz postaram się swoje słowa ułożyć w jak najkrótszych zdaniach. Dziękuję za to, że udostępniłeś mi dzisiaj konia na trening, bo naprawdę potrzebowałam jakiejś odskoczni na czworoboku. Jeśli byś wziął go w trening porządnie ujeżdżeniowy to na pewno byś podbił z nim międzynarodowe czworoboki, ale teraz życzę Ci powodzenia na parkurach. - Westchnęłam i tak niezwykle mocno dłużąc słowami. Noah tylko skinął głową i otworzył mi drzwi, które nagle wyrosły tuż przed moim nosem. - Ohh.. dziękuję paniczu - zaśmiałam się i niemalże wbiegłam do środka. W stołówce wszyscy siedzieli i grzecznie wymieniali się swoimi spostrzeżeniami między sobą. Sama więc postarałam się być niezwykle kulturalna i ruszyłam do szwedzkiego stołu, który uginał się pod rozmaitymi potrawami przygotowanymi przez kucharki. Na talerz nałożyłam sobie odrobinę sałatki, która wyglądała kusząco i poszłam do wolnego stolika, który znajdował się w rogu salki.
- Czy mogę dołączyć do Twojej kolacji? - Zapytał znajomy mi czarnowłosy.
- Nie będę Cię jadła - zachichotałam. - Ale możesz mi towarzyszyć przy kolacji - odparłam z uśmiechem, na co on również się uśmiechnął i zasiadł do wąskiego stołu. Chłopak nałożył sobie porcje jajecznicy i zaczął zajadać tak, że myślałam, że jego uszy zaraz zaczną się trząść. Wzięłam pierwszego kęsa mojej kolacji, która okazała się wyjątkowo smakowita więc szybko zniknęła z mojego talerza. Uśmiechnięta wstałam od stołu zarzucając warkocz na plecy, ponieważ przeszkadzał mi w schowaniu komórki do spodni.
- Dzięki za oprowadzenie po Akademii, teraz lecę do pokoju się ogarnąć. - Rzuciłam szybko. - Do zobaczenia, mam nadzieję, że jutro. - Dodałam z uśmiechem i odeszłam w stronę okienka ze zwrotem naczyń. Starsza pani posłała mi ciepły uśmiech. Dziarsko ruszyłam do swojego pokoju, którego drzwi szybko pojawiły się zza zakrętu. Weszłam do pokoju gdzie zastałam siedzącą na swoim łóżku Cassandrę, która zapatrzona była w telewizor zawieszony na przeciwległej, białej ścianie.
- Hejka - rzuciłam szybko do dziewczyny, która była już w piżamie. Nastolatka odmachała mi ręką. Zaskoczona brakiem walizek obok mojego łóżka szybko obkręciłam się wokół własnej osi w ich poszukiwaniu. - Wiesz może gdzie moje walizki? - Zapytałam nie kryjąc zdziwienia.
- Pomyślałam, że po treningu nie będziesz miała siły na rozpakowywanie się, więc Ci wszystko szybko włożyłam do szafy, mam nadzieję, że się nie gniewasz. Ładne bryczesy tak ogólnie. - Dodała szybko.
- Dziękuję, kochana jesteś! - Uśmiechnęłam się do niej szeroko. Wzięłam swoją piżamę z półki i weszłam do ładnie urządzonej łazienki, gdzie prędko wzięłam prysznic i wykonałam wieczorną toaletę. Pozbyłam się brudnych ciuchów, ustępując miejsca świeżej piżamie, która była przyjemnie chłodna. Rozplotłam rozwalającego się już dobierańca i dokładnie wyczesałam swoje długie czarne włosy. Odrzuciłam je do tyłu, odłożyłam szczotkę na ozdobną półeczkę i wyszłam z pomieszczenia. Nie zamieniając już ani jednego słowa z Cassandrą, która już chyba nawet smacznie spała, sama wskoczyłam do łóżka, które powitało mnie nieprzyjemnym zimnem. Jednakże nie zwracając na to uwagi, prędko oddałam się do krainy snów, która okazała się być wyjątkowo chojna.

Obudziła mnie moja współlokatorka, która uśmiechając się od ucha do ucha zaczęła poruszać moim ramieniem.
- Już! Nie śpię! - Krzyknęłam podrywając się z łóżka. - Coś się stało?
- Nic tylko zaraz możesz nie zdążyć wyszykować się na śniadanie, także dlatego Cię obudziłam - odpowiedziała wesoło i wróciła do swojego poprzedniego zajęcia. Zmęczona życiem podeszłam do szafy, z której wyjęłam ciemne jeansowe spodenki, do tego biały obciskające crop top i bieliznę. Swoje kroki skierowałam do łazienki, gdzie ekspresowo się ubrałam i umyłam zęby. Umyłam również bardzo dokładnie twarz, na której po chwili znalazł się krem BB, a na ustach spoczęła nude pomadka. Nie korzystałam z tuszu do rzęs, który był zbędny dla mnie, bowiem moje rzęsy były wyjątkowo długie i gęsto rosnące.
- Śniadanie! - Usłyszałam zza drzwi i wybiegłam z toalety jak nigdy wcześniej. Takim samym tempem opuściłam swoje lokum i popędziłam do kuchni ze stołówką, gdzie już było pełno uczniów.  Na pierwszy posiłek wybrałam kanapkę z powidłami śliwkowymi oraz mocną kawę. Wzrokiem odnalazłam Noah'a, który samotnie zaczął posiłek, podeszłam więc do jego osoby i nonszalanckim tonem zapytałam;
- Czy mogę Ci towarzyszyć przy śniadaniu, drogi Noah'u? - Zapytałam delikatnie się uśmiechając.
- Właściwie to tak, ale już za chwilę muszę iść do fury ujeżdżeniowej, żeby i on dostał swoje śniadanko. - Odpowiedział, a ja skinęłam głową, zasiadając do małego stolika. Na samym początku zauważyłam, że chłopak nie zrobił nic, oprócz wypicia kawy, z resztą tak ciemnej jak moja. Bez słowa zabrałam się do spożycia posiłku, który nie był jakoś szczególnie wygórowany. Czarnowłosy siedział bawiąc się swoimi palcami, które zgrabnie ukrywał pod blatem. W końcu zebrałam się w sobie, i ułożyłam w głowie banalne zdanie.
- Coś się stało? Mogę Ci może jakoś pomóc? - Posłałam w jego kierunku kilka słów, które jak się okazało były zbędne.
- Nie, wszystko w porządku. Wybacz, ale koń sam się nie nakarmi, więc muszę lecieć, i ułatwić mu to zadanie. - Odpowiedział ciepło, zgarnął ze stołu rumiane jabłko, a po chwili zniknął za drzwiami dzielącymi stołówkę z korytarzem. Delikatnie się spięłam, ujawniając przy tym gęsto ułożone żyły na mojej dłoni. Szybko dokończyłam jedzenie kanapki, i również opuściłam jadalnię, w której zaczęło robić się duszno od nadmiaru znajdujących się tam osób. Wyjęłam z kieszeni telefon, który zaczął wibrować (JASTRZĄB W SPODNIACH I TELEFON NA WIBRACJACH W KIESZENI) przekazując mi powiadomienie o przychodzącym połączeniu. Natychmiastowo odebrałam telefon od ojca.
- Cześć tato, coś się stało, że dzwonisz? - Zapytałam nie ukrywając zdziwienia z zatelefonowania.
Nie, nic się nie stało, dzwonię z zapytaniem czy jest tam jakiś koń, na którym bezproblemowo będziesz mogła trenować ujeżdżenie. Nie chcę żeby lata mojego treningu się zmarnowały.
- Są tu przeróżne konie, może nie aż takie top ujeżdżeniowce, jak Twoje wierzchowce, ale są. Jest tylko jedyny ogier, prywatny ogier, który mógłby znakomicie sobie radzić na czworoboku w głębszym treningu. Co do tego zmarnowania, na pewno nic się nie zmarnuje, bo suma odkładana na własnego konia znacznie się zwiększyła, więc może już w niedalekiej przyszłości uda mi się jakiegoś zakupić.
Mam nadzieję, że się podzielisz ze mną tak wiadomością, jak już staniesz się właścicielką jakiegoś wierzchowca. Tylko pamiętaj, że to ma być koń, który zaczął już pierwsze starty, a najlepiej, żeby miał już koło dziesięciu lat. Pod żadnym pozorem nie kupuj niepewnych, młodych koni, które nawet na oczy siodła nie widziały tylko latały po padokach, wiesz jakie mam o tym zdanie? 
- Tak tato, wiem jakie masz o tym zdanie, ale co mi szkodzi? Przecież to moje pieniądze, a najwyżej jak nie będzie mi się układać z tym wierzchowcem, to sprzedam go w bardziej doświadczone ręce, a sama sobie kupię konia, który będzie po licznych startach w zawodach. - Bąknęłam nieco podirytowana. - Wracając do tematu Akademii, jest tu znacznie więcej skoczków niż naszych pingwinów, jest tylko jeden trener od dresażu, który podobno jest straszliwie wredny, może kojarzysz nazwisko: Blythe Gilbert?
Oczywiście, że kojarzę. Mój stary znajomy, który ma znakomitą rękę do koni. Wcale nie jest taki wredny, no może trochę oschły, ale jeśli zasłużysz sobie na jego szacunek, to będziesz pupilkiem tego człowieka do końca swoich dni. Zaufaj mi, na sto procent się z nim dogadasz, a jak nie to przejadę się na spotkanie ze starym znajomym, jasne? Teraz muszę już lecieć, bo mam umówione spotkanie, więc trzymaj się gorąco, cześć! 
Po tych słowach usłyszałam dźwięk, który tylko uświadomił mnie o tym, że tata zakończył połączenie, i poszedł na te spotkanie, o którym pewnie nikt inny nie ma nawet bladego pojęcia. Zrezygnowana ruszyłam w stronę wyjścia, po którym skierowałam się w stronę parkurów, które znajdowały się na świeżym powietrzu. Wszystkich uczniów zmylały jednak ciemne chmury, które w leniwym tempie zbliżały się nad tereny Akademii. Na jednym z placów dostrzegłam się sylwetki Dream Catcher'a, i jak się domyślam Noah'a, którzy w pięknym stylu pokonali wysoko ustawioną stacjonatę. Podeszłam, więc bliżej ogrodzenia by lepiej przyjrzeć się parze, która wydawała się byś doskonale dobrana. Elektryczny wierzchowiec, którym był Dream, odnajdywał zrozumienie przy prowadzeniu przez spokojnie siedzącego, młodego mężczyznę, który opanowany naprowadzał właśnie gniadego ogiera na potężny triple bar, przy którym miałam ochotę zasłonić sobie oczy, by uniknąć widoku jak to para rozbija się o stojaki i drągi. Jednakże tego widoku nie doczekałam, bowiem już po chwili chłopcy śmigali do kolejnej przeszkody. Zaskoczona tym, jak wierzchowiec idealnie wybiera sobie miejsce odbicia, cofaj, źle. Jak chłopak wybiera idealnie miejsce odbicia i pokonuje wysokie parkury. Nigdy nie śmiałabym nawet pomarzyć o przeszkodzie wysokości sto dziesięciu centymetrów, a co dopiero stu czterdziestu, które właśnie skakał Noah. Gdy ciemnowłosy, właśnie przeszedł do stępa, i zszedł z ogiera, by po chwili spokojnym tempem zbliżać się do bramki, zaczęłam bić brawo podziwiając przy tym rozgrzanego do granic możliwości, potężnego ogiera.
- Pięknie go prowadzisz, ale co ja wiem żeby Cię chwalić? - Powiedziałam, delikatnie zawstydzona.
- Dziękuje za ten komplement - odpowiedział chłopak, po którym widać było lekkie zmęczenie, po mocnym treningu, który właśnie przeprowadził. Zabrałam młodemu mężczyźnie wodze, i szybko od niego odskoczyłam by móc zająć się spoconym i zmęczonym wierzchowcem. Tak o to ze zmęczonym ogierem, jak i ze zmęczonym Noah'em weszliśmy do nowej stajni, gdzie panował półmrok spowodowany chmurami, które mocno zasłoniły jasne niebo. Nagle uderzył głośny piorun, który zerwał do pionu każdego wierzchowca w stajni. Dream Catcher zdębiał, i pociągnął mnie do góry, na co delikatnie go zgoniłam poprzez uderzenie w szyję, a zarazem pogładziłam po kości nosowej, by przestraszony rumak delikatnie się uspokoił.
- Szybka akcja. Rozsiodłujemy i lecimy do akademika, żeby zdążyć przed deszczem, a tym samym przed ostrą burzą, która szybko się zbliża. - Wydałam polecenie na co Noah, od razu zabrał się za rozsiodłanie ogiera. Pomogłam mu ściągając ogłowie, a na te miejsce zakładając kantar, który na uwiązie przywiązany był do boksu gniadosza. - Pójdę zapalić światło, bo w takim warunkach nie da się pracować - bąknęłam i pobiegłam do włącznika. Jak się okazało - prądu ani żadnego światła nie było. Zrezygnowana wróciłam do mężczyzny, który własnie zapinał gniadoszowi beżową derkę.
- Nie ma prądu, ani żadnego światła - warknęłam wściekła do granic możliwości na pogodę, która dobitnie przygniatała mnie swym ogromem. - Także, więc wracamy do akademika! - Krzyknęłam do Noah'a, który wyszedł z lokum swojego wierzchowca, który zaczął zajadać świeże siano. Pobiegliśmy wspólnie do wyjścia, lecz nie było nam dane wrócić, bowiem przed nami jak znikąd wyrosła fala zalewającego deszczu, a niebo rozświetlały ogromne błyskawice. Zerwał się też niesamowicie mocny wiatr, którego bałam się jak ognia.
- Wiesz, że jesteśmy skazani na swoje towarzystwo dopóki to - przy tym wykonałam zamaszysty ruch dłońmi, by pokazać to co się dzieje na dworze. - Nie zechce sobie pójść dalej.
- Wiem to bardzo dobrze, i wcale nie jest mi z tą myślą źle, przynajmniej mamy dostęp do kawy w termosie. - Zaśmiał się, na co również odpowiedziałam śmiechem.

Noah? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)