poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Od Adeline - zadanie 14

Głośny budzik zerwał mnie natychmiastowo z łóżka, moja reakcja była wyjątkowo gwałtowna, szybkie poderwanie się z łóżka i.. i niesamowity, potężny ból głowy, który najwidoczniej nie miał zamiaru szybkiego opuszczenia mojego mózgu. Przy każdym ruchu miała wrażenie, że mózg obija się o każdą ścianę ochraniającej go czaszki. Dotknęłam dłonią czoła i natychmiastowo stwierdziłam, że mam co najmniej stan podgorączkowy, którego również nie przechodziłam dobrze. Przypominając sobie o dzisiejszym wyjeździe na zawody skokowe, zebrałam się w sobie i udając, że wszystko gra, zmieniłam spodenki od piżamy na kraciaste, brązowe bryczesy. Pozbyłam się górnej części piżamy, założyłam pospiesznie bieliznę oraz czarną koszulkę polo, przy której miałam pewność, że tak szybko się nie ubrudzę. Miałam bowiem pomagać wszystkim, którzy o pomoc mnie poproszą, więc mój strój musiał być wyjątkowo wygodny i najlepiej mało brudzący się. Założyłam na nogi skarpetki jeździeckie, a na to sprawnie naciągnęłam skórzane, wiązane oficerki, które przy sznurowaniu wprowadziły mnie w jeszcze większe zawroty głowy. Podniosłam się z łóżka i wypuściłam głośno powietrze, zdecydowanym ruchem wstałam i poszłam do drzwi, które miałam w zamiarze od razu otworzyć. Niestety tak się nie stało. Z impetem uderzyłam czołem w zimne drewno.
- Ku**a! - Wrzasnęłam i szarpnęłam za kluczyki, które jakby ponaglane szybko otworzyły zamek i wypuściły mnie na korytarz akademika. Jednakże moja złość nagle wyparowała, gdy drogę zastąpiła mi pani Rose, która w białych bryczesach i konkursowej, w kolorze głębokiego granatu koszulce wyglądała zjawiskowo.
- Em.. dzień dobry - powiedziałam z wyraźną chrypką, więc zaskoczona szybko chrząknęłam.
- Dobrze się czujesz? Słabo wyglądasz, droga Adeline. - Odpowiedziała, i pieszczotliwie dotknęła mojego czoła i policzków, które teraz wydawały się płonące. - Nie ma mowy! Z taką temperaturą, i jak się domyślam z bólem głowy, zostajesz w Akademii! - Dopowiedziała stanowczym tonem.
- Ale pani Rose, dobrze się czuję, więc bez problemu dam radę. No może nie wyśmienicie, ale jeśli wezmę jakąś tabletkę to dam radę. Przecież nie zostanę tutaj tak bezczynnie.
- Dobra, dobra, jeżeli lepiej się poczujesz to możesz obrządzić konie stajenne. Teraz sobie rozpuść taką herbatkę - wyciągnęła z torby treningowej srebrną saszetkę i wpakowała mi ją do ręki. - Leć do pokoju, wygrzej się trochę pod kołdrą, może obejrzyj jakiś serial. W międzyczasie módl się, żeby wszystkie konie udało się bezboleśnie załadować do bukmanek. - Westchnęła i szybko oddaliła się do schodów ku wyjściu z akademika. Zrezygnowana wróciłam do pokoju, z którego po chwili wybiegła Cassandra w pewnej gotowości do działania. Wywróciłam oczami i rzuciłam się na łóżku, nie dbając o ściągnięcie oficerek. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a w rogu szybko zauważyłam elektryczny czajnik, a obok niego śnieżnobiały kubek. Bez pośpiechu podniosłam się z wygodnego materacu i podłączyłam czajnik, który zaraz zaczął wesoło podrygiwać na znak, że woda w nim jest już zagotowana. Wsypałam zawartość saszetki do naczynia i zalałam wrzątkiem. Od razu wydobył się z niego malinowy zapach, a kolor tej herbatki był tak intensywny jak bordo na przeciwległej ścianie.

~*~

Z drzemki obudziły mnie wesołe promienie słoneczne wdzierające się przez okno do mojego lokum. Rozciągnęłam się w łóżku i z lubością stwierdziłam, że nic mi w tej chwili nie dolega. Poderwałam się z miejsca i wybiegłam z pokoju, od razu kierując się do stajni, w której czekały głodne wierzchowce. Przy wejściu do budynku towarzyszył mi wesoły akompaniament końskiego rżenia, którym zdecydowanie dyrygował gniady ogier, Faldo. Z uśmiechem na twarzy przystąpiłam do rozsypywania paszy, do przeznaczonych dla niej zielonych żłobów. Jednakże uśmiech ten odebrała mi Lemon, która leżała na boku w boksie, klacz miała wyraźne objawy kolki: pociła się na bokach, dotykała się pyskiem brzucha, a w jej oczach było widać ból, który na pewno był duży, bez zastanowienia sięgnęłam po komórkę, w której zapisany miałam numer do stajennej pani weterynarz.
- Dzień dobry, Lemon prawdopodobnie ma kolkę, może pani przyjechać? Nie wiem od ilu już leży, ale widać, że porządnie cierpi - powiedziałam bez przerwy na oddech.
Spokojnie, spróbuj ją podnieść i wyprowadzić z boksu, jeżeli Ci się uda stępuj z nią, będę za mniej niż dziesięć minut. 
Po tych słowach delikatnie mi ulżyło, złapałam za zielony uwiąz klaczy, weszłam do boksu bez żadnych gwałtownych ruchów i delikatnie schyliłam się ku głowy klaczy. Podpięłam karabińczyk do kółka od kantara, i próbowałam 'rozbujać' klacz aby zachęcić ją do wstania.
- Heej, mała, musimy sobie dać radę - szepnęłam czule, na co skarogniada postawiła uszy na sztorc. Lemon wolnym tempem zaczęła wstawać, a ja niemalże rozanielona miałam ochotę tańczyć z radości. Klacz ciężkim i osowiałym krokiem wyszła z boksu i pod moją asystą wyszła na zewnątrz, gdzie świeży podmuch wiatru chyba na nią dobrze zrobił. Kobyłka delikatnie się ożywiła, a kamień spadł mi z serca gdy przed nami zaparkowała weterynarz ze swoim asystentem. Rzecz jasna, że w tym momencie również pojawił się stajenny, który jak się okazało nie zauważył wcześniej żadnych kołkowych objawów u klaczy.
Jednakże cała sytuacja zakończyła się dobrze, dzięki Lemon, która dzielnie współpracowała z każdym człowiekiem. Strach pomyśleć co by mogło się stać gdyby nikt nie zauważył cierpiącej klaczy...

Otrzymujesz 10 punktów za poprawne wykonanie zadania c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)