wtorek, 15 sierpnia 2017

Od Noah'a do Naomi

Od samego początku, a właściwie od momentu, w którym Naomi pojawiła się w Akademii, nasze stosunki można było określić jako... Pozytywne. Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale nie pałaliśmy też do siebie nienawiścią - nasze kontakty ograniczały się do stosownych, raczej neutralnych przywitań, krótkich rozmów na typowo jeździeckie tematy, wspólnych jazd czy rywalizacji na jednym parkurze. Nie zgłębialiśmy wzajemnie tajników naszych umysłów, ale i tak można było powiedzieć, że wiedzieliśmy o sobie całkiem dużo - może była to wina wiecznie gadatliwej Esmy, a może cienkich ścian. W każdym bądź razie, znałem dziewczynę na tyle, by rozpoznać jej głos, kiedy wołała kogoś pod wejściem do stajni, w której stały nasze konie. Nawoływania jednak po chwili ucichły, a w całym budynku ponownie nastała głucha cisza, przerywana jedynie co jakiś czas przez jednego z nieparzystokopytnych - kilka koni na przemian rżało, kilka spokojnie żuło resztki swojego jedzenia, kilka odpoczywało po porannym treningu. Do żadnej z tych grup nie można było jednak zaliczyć Dream Catcher'a. Ogier z dziwną, nienaturalną dla siebie nachalnością chodził po całym boksie, rozpychając mnie przy tym na wszystkie boki, nawet nie zwracając uwagi na to, że usilnie, nieco się przy tym spiesząc, usiłowałem wyczyścić go przed pierwszą, przedpołudniową jazdą.
Zachowanie podstawowych pozorów dbania o czystość było dla niego rzeczą całkowicie zbędną, ale właściwie nie miał innego wyjścia, niż podporządkować się moim regułom. Udobruchany dzielnie znosił wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, choć nieliczne znosił z pełną pokorą - był pełen obaw co do śmiercionośnej kopystki, starego, a przy tym zasłużonego grzebienia, a także doskonale mu znanego uwiązu. Próby jego ucieczek spełzły jak zwykle jednak na niczym, bowiem boks był szczelnie zamknięty do momentu, w którym postanowiłem go na chwilę opuścić. Uwiązany i prawie gotowy do wyjścia spoza wrót swojego lokum, rozglądał się co jakiś czas na boki, gdzie także stały inne, równie niecierpliwe rumaki. Błysk w ciemnej tęczówce ogiera prawdopodobnie świadczył o wyższości, którą odczuwał wiedząc, że w porównaniu do całej reszty sąsiadów, to właśnie jemu przyjdzie spełnić tak ważny zaszczyt, jakim byłoby opuszczenie stromego progu stajni. Gdy zatrzymałem się przed boksem spojrzał na mnie tak, jak gdybym urwał się z zupełnie innej, nieznanej mu planety. Śmiałem twierdzić, że z dnia na dzień ten koń coraz śmielej utwierdzał mnie w tym, że i ja powinienem w końcu dorosnąć.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś tutaj został. - mruknąłem niemalże pod nosem, co choć nie zrobiło większego wrażenia na Dream'ie, to przynajmniej zwróciło uwagę innych, bardziej poczciwych i zasłużonych wierzchowców. Czując w nich jakby swoich sprzymierzeńców, ukradkiem wrzuciłem kilka kawałków marchwi do niemalże pustych, a przy tym dobrze znanych mi żłobów tych koni, których właściciele nie zdarliby ze mnie skóry na wskutek tego złego i niewątpliwie gorszącego czynu. Zdradzony gniadosz głośno zarżał, przebierając kopytem w świeżo zmienionej ściółce, choć ja w tamtym momencie zdążyłem już zniknąć ze stajennego korytarza, ze stoickim, niepasującym do siebie spokojem, ignorując desperackie nawoływania własnego konia, który w tamtej chwili niemalże żebrał o cokolwiek, co nadawałoby się do zjedzenia. Jego rozszerzone chrapy wdmuchiwały w siebie wszystko, co potencjalnie nadawało się do konsumpcji.
Zaplanowałem, że przy najlepszej sposobności udamy się z holsztynem na halę, która była najlepszym miejscem, w jakim można byłoby przeprowadzić jazdę przy niemalże ekstremalnie gorących temperaturach. Będąc jednak w siodlarni, do której udałem się po cały niezbędny sprzęt, zauważyłem coś, albo raczej kogoś, kto znacznie zepsuł cały mój plan. Przez przybrudzone, stare okno ledwo dostrzegłem grupkę początkujących jeźdźców, która zmierzała do wybranej przeze mnie hali. Oznaczało to nic innego, jak porzucenie moich dotychczasowych planów - jeździli oni na klaczach i powolnych wałachach, co skazywałoby wszystkich dookoła na dotkliwe spotkanie z ziemią, gdyby doszło do konfrontacji z rozjuszonym, niewątpliwie energicznym ogierem. Wzdychając powróciłem do wierzchowca z pustymi rękoma, nie do końca wiedząc, co począć. Opcji nie było zbyt wiele. Zostawał nam do dyspozycji lonżownik, który nie dość, że umiejscowiony był w miejscu, w którym niewątpliwie brakowało cienia, to pozostawał nam dosyć małe pole do jakiegokolwiek manewru. Praca z ziemi choć istotna, to wpojona Catcher'owi na lepszym, niż dostatecznym poziomie, co skutecznie zniechęcało zarówno mnie, jak i samego ogiera do podążenia do akurat tego miejsca.  Na lonże brałem go dosyć rzadko, zwłaszcza odkąd temperatury podnosiły się do tak ekstremalnych stopni.
Jedną z ostatnich nadziei były zewnętrzne place, tory i parkury, jednak i je szybko wyperswadowałem ze swojego umysłu. Unoszące się drobiny, zawieszony w powietrzu piach... Gniadosz miał już kiedyś problemy z oddychaniem, co definitywnie skreślało także i tą możliwość. Dodatkowo, jakby wszystkich minusów było mało - wszelkie okoliczności powodowały, że nasz trening musiałby być dosyć lekki, krótki i właściwie nic nie wprowadzający do pracy.
Totalnie zrezygnowany, mając ochotę wrócić do pokoju i najchętniej nie wychodzić z niego do samego końca upalnego dnia, wszedłem do środka dużego boksu własnego wierzchowca, pocieszając się myślą, że przynajmniej nie dałem sobie wejść na głowę i wyczyściłem go na błysk, dzięki czemu prezentował się znacznie lepiej, niż zwykle. Nie ukrywając - Dreamer miał w zwyczaju pokazywać się w błotnych panierkach, wiórach, słomach, sianach, a właściwie we wszystkim, co tylko wpadło pod jego kopyta. Na sam koniec zawsze okazywał swoje zniecierpliwienie, gdy szorowałem go nieprzyjemnym, dosyć twardym zgrzebłem do momentu, w którym można było ujrzeć względnie czystą i połyskującą sierść.
- Chyba powinienem powiedzieć, że jest mi przykro - gładząc go po odkrytej, ciepłej szyi do końca nie wiedziałem, czy usiłowałem pocieszyć jego, czy może samego siebie. Gniadosz wydawał się być zadowolony z takiego obrotu sprawy, kiedy to skończyło się na tym, że postanowiłem zwyczajnie zaprowadzić go na pastwisko. Co prawda wymagało to założenia mu maski i ochraniaczy, ale nie zajmowało to więcej czasu od przygotowania go do wymagającej jazdy. A należy uwierzyć mi na słowo, że za jego zadowoleniem stał ogromny spokój - jakby nagle wyciszył się, przestał ciągnąć mnie za uwiąz, a szedł tuż obok mojego ramienia, co zdecydowanie ułatwiało sprawę.
W pewnym momencie jednak zatrzymał się, zaparł kopytami o nie do końca stabilne podłoże i zaczął rozglądać się na boki w poszukiwaniu miejsca, z którego dochodziły choć oczywiste, to niepokojące odgłosy - jak się okazało, przyczyną nagłego przerwania ciszy był nie tylko kłusujący Wogatti, ale także trzymająca go Naomi. Blondynka podjęła naprawdę wielu prób zatrzymania ogiera - z punktu widzenia osoby stojącej z boku sytuacja była... Ciekawa? W pewien sposób byłem pełen podziwu dla dziewczyny, która dzielnie walczyła do samego końca nie tylko z ogierem, ale i z własną równowagą.
Zanim jednak zdążyłem jakkolwiek zareagować, czy miałoby to oznaczać pomoc czy cokolwiek innego, Wogatti mocno szarpnął swoim łbem co w końcu zaowocowało jego chwilową wolnością. Srokacz popędził przed siebie na puste pastwisko, na które swoją drogą był prowadzony, podczas gdy Naomi, za pewne tego nie planując, wylądowała w dosyć sporej, wypełnionej błotem kałuży. Pojawiła ona się tam prawdopodobnie wtedy gdy, standardowo i nie odbiegając od żadnej własnej normy, stajenny klasycznie rozlał wiadro pełne wody, pierwotnie przeznaczonej dla spragnionych koni, na sprzyjający dla powstawania błota teren. W każdym bądź razie, mocno trzymając Dream Catcher'a, by nie poszedł w ślady swojego kopytnego przyjaciela, z ogromnym trudem powstrzymywałem śmiech, gdy podawałem poszkodowanej wolną dłoń.
- Do tej pory odnosiłem wrażenie, że osobniki płci pięknej wolą wydawać krocie na pierwsze lepsze błotne kąpiele - prychnąłem pod nosem, równocześnie pomagając jej dźwignąć się z ziemi, co w rzeczywistości okazało się być dużo trudniejsze do wykonania, niż mogłoby się to wydawać. Blondynka jednak, zanim zdążyła mi odpowiedzieć, przebiegła kilka metrów, by zająć się mocowaniem ogrodzenia, przez które chwilę wcześniej przebiegł potężny srokacz.
Gdy wszystko było na swoim miejscu, Naomi starała się udawać, że nie widzi błotnej warstwy na swoich jasnych bryczesach.
- Korzystam z darów natury i uprzejmości losu - odburknęła. W międzyczasie przemieściliśmy się kilkanaście metrów dalej, gdzie odprowadziłem swojego wierzchowca na jedno z wolnych, mniejszych pastwisk.
Podpinając pastuch na jego miejsce, nie mogłem powstrzymać się przed palnięciem drobnej uwagi, która jako pierwsza przyszła mi na myśl, gdy dokładniej zapoznałem się ze szkodami wynikającymi z całej sytuacji.
- Jeśli Cię to pocieszy, to całkiem do twarzy Ci w odcieniu końskiego łajna rozcieńczonego popołudniową deszczówką. Powinnaś wysłać te wzory, zwłaszcza ten na koszulce, do jakiegoś projektanta z dostatecznie wybujałą wyobraźnią, a jestem w stanie zagwarantować, że ten rodzaj odzieży przypadnie do gustu fanatykom jeździeckiej garderoby.
- Tak - odpowiedziała po chwili namysłu, delikatnie unosząc kąciki swych ust ku górze. - Zarobiłabym dobre pieniądze, gdyby najnowsza kolekcja Kingslanda wyszła podpisana moim nazwiskiem.
- Na tyle dobre, by móc zafundować sobie gruntowną kąpiel i prawdopodobnie kupić nowe bryczesy?
- Och Noah, Noah... - kręcąc z politowaniem głową, przykryła swoją twarz teatralnym uśmiechem, który nadał jej całej dziwnego, dosyć nietypowego rodzaju... Wizerunku, tak. Nie zatrzymując się, odgarnęła niesforne kosmyki włosów z twarzy, by móc obserwować mnie kątem swego oka. Nie niwelowało to jednak konieczności zadarcia swej głowy ku górze, co było przykrym skutkiem dzielącej nas różnicy wzrostu. - Jeszcze nie spostrzegłeś, że dbam o własną, biedną kieszeń? Nowa kolekcja zapewni mi możliwość testowania cudownych, nowych bryczesów, a ekskluzywną kąpiel można zastąpić wizytą pod myjką. W końcu trzeba zagospodarować pieniądze na kolejne elektrolity dla konia, nieprawdaż?
- Niestety, jak to mawiają nasi cudowni instruktorzy, ten sport wymaga wyrzeczeń, czyż nie? Mam jednak nadzieję, że kiedyś mimo wszystko postanowisz zawitać pod prysznicem. Dla dobra ogółu, rozumiesz, szczytny cel.
- Uważasz, że nie można zaliczyć tego oto miejsca do kategorii mieszczącej spore prysznice? - z delikatnie naciąganym zachwytem, niemalże wbiegła do jednej z pustych, końskich myjek, próbując przedstawić mi ich niebywałe zalety. Przyglądałem się wszystkiemu z zauważalnym rozbawieniem, przez które, nie ukrywając, przestałem kontrolować napływ myśli i wszelki potok słów, który w późniejszym czasie zaczął wypływać z moich ust. Dziewczyna, widząc moją lekką niepewność co do skuteczności całego zabiegu, ze śmiertelną powagą podała mi do dłoni szlauch, do którego wkrótce włączyła dopływ wody. - No, proszę. To jedyna taka okazja, w której możesz wyżyć się na mnie za wszystkie grzechy. Forma spowiedzi. Jeździeckiej oczywiście.
- Chyba powinienem Cię tutaj przywiązać, panienko Naomi. - wskazując ruchem głowy na zwisający nieopodal uwiąz, przyglądałem się temu, jak i moja towarzyszka z trudem powstrzymuje śmiech. - Znam kilka kobył, które ubóstwiają uciekać, kiedy spuścisz je z oka.
- Wolałabym nie wiedzieć niczego więcej o Twoich preferencjach, uwierz - prychnęła podczas nagłego przypływu rozbawienia, na co ja jedynie wywróciłem swymi oczyma, już bez większego zawahania i zbędnych wątpliwości odkręcając odpowiedni zawór. Z węża niespodziewanie dla dziewczyny trysnęła woda, co sama zainteresowana przyjęła nie tylko z głośnym piskiem, ale i dziwnym, machinalnym wręcz odruchem. W końcu, po dobrych kilku minutach próśb o zaprzestanie wykonywanej czynności, zakręciłem dopływ wody, by z zadowoleniem odłożyć szlauch na jego miejsce. Jedno trzeba było mi przyznać - wykonałem dosyć solidnie przeznaczoną mi robotę. W końcu nie tylko opłukałem Naomi z brudu do tego stopnia, że jej ubrania zaczęły całkowicie prześwitywać, ale także umyłem najbliższe ściany, co było uprzejmym bonusem ze strony mojej firmy.


Mogę na tym skończyć, prawda?
Mam nadzieję, że spełniłam oczekiwania, nie zawaliłam wszystkiego od A do Z, nie wypaliłam gałek ocznych wszystkich czytających i nie popełniłam zbyt wielu błędów.
A więc, Naomi, czy uczynisz mi ten zaszczyt, by odpisać na tak wymordowane przeze mnie opowiadanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)