poniedziałek, 31 lipca 2017

Od Luke'a C.D Holiday

Zbyt bardzo obawiałem się momentu, w którym Holiday odzyska świadomość, by w jakikolwiek sposób ruszyć się z miejsca. Gdy jej powieki zaczęły się powoli unosić, a jasnoszare oczy uważnie przebiegły wzrokiem po całym pomieszczeniu, spanikowałem, starając się jednak nie dać po sobie tego poznać. Delikatnie, niezauważalnie wręcz się uśmiechając, przyglądałem się w pozornym spokoju temu, jak rudowłosa najprawdopodobniej stara się uporządkować wszystkie swoje myśli, których po tak długim odpoczynku, jak podejrzewam, musiała mieć wiele. Jej spojrzenie niemalże od razu spoczęło na mojej osobie, ujrzawszy tylko, że z pełną powagą przyglądam się jej pierwszym poczynaniom. Z tyłu głowy mając jednak świadomość, że dziewczyna rzeczywiście mogła nie tylko nie zdawać sobie sprawy z mojej obecności kilka minut wcześniej, ale także nie słyszeć moich słów, szybko postanowiłem, że nie będę poruszał tego tematu po raz kolejny. Moja odwaga ulotniła się, gdy tylko Holiday otworzyła swoje oczy, a mimo tego, odczuwałem wielką ulgę, bliżej niezidentyfikowany kamień spadający z mojego serca, kiedy zaczęło się wydawać, że wszystko wraca do względnego porządku.
- Mam nadzieję, że przynajmniej Ty się wyspałaś. - mruknąłem siląc się na konspiracyjny szept, jakby bojąc się o to, że ktoś na pustej sali zdoła nas usłyszeć. W zasadzie miałem ciągnąć swoją wypowiedź dalej, jednak szybko okazało się, że po długim trzymaniu ust zamkniętych na kłódkę,  moimi strunami głosowymi zawładnęła chrypka. Siedziałem więc w milczeniu.
- Jeśli wyznacznikiem wyspania są strzelające stawy, to tak, wyspałam się jak nigdy dotąd. - nawet nie próbując powstrzymać unoszących się kącików ust, usiłowała się wesprzeć na delikatnie posiniaczonych rękach, co w gruncie rzeczy nie skończyło się niczym dobrym.
-  Obawiam się, że jeszcze będziesz tutaj trochę leżała - skomentowałem pokrótce, rozglądając się po sterylnie czystym pomieszczeniu. - Nikt nie chciał mi nic powiedzieć, bo - cytuję - nie jestem nikim z rodziny, ale wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że po tak długiej utracie przytomności jeszcze będziesz musiała jeść tutejsze żarcie. A nie wiem czy się zorientowałaś, ale jest wybitnie niedobre.
- Potrafisz pocieszać ludzi, Luke. Już dawno powinieneś dostać za to jakieś odznaczenie.
- Muszę przyznać Ci rację - teatralnie westchnąłem, odgarniając spadające na moje czoło kosmyki jasnych włosów. - Jeśli jednak Cię to uszczęśliwi, na razie mam dość jakichkolwiek wycieczek, które wymagałyby siedzenia za kierownicą jakiegokolwiek samochodu. Nadmienię tylko, że powinnaś mi być wdzięczna, bo w końcu zadbałem o to, żebyś nie musiała nadwyrężać swoich nóg.
- Dostałeś prawo jazdy za to, że przekupiłeś egzaminatora, prawda?
- Swoim urokiem osobistym? Jeśli tak, to znowu muszę się z Tobą zgodzić. W każdym bądź razie, ojciec zabrał mi wszystkie dokumenty, więc możesz być pewna, że nie wjadę już w żaden słup.
- A szkoda, bo może wreszcie by Ci to pomogło - burknęła pod nosem, udając obrazę majestatu na wszystko, co tylko ją otaczało. Śmiejąc się cicho, kręciłem lekko głową, nie mogąc uwierzyć w to, że zmiana nastroju zaszła u niej w tak ekspresowym tempie. Szybko jednak musiałem się uciszyć, bowiem do pokoju wszedł ten sam lekarz, którego kilkukrotnie mijałem wcześniej na korytarzu. Bez zbędnych uwag z jego strony, machinalnie podniosłem się z niekoniecznie wygodnego miejsca. Wychodząc uśmiechnąłem się tylko do dziewczyny, która nie do końca wiedziała, jak powinna była się zachować.
- Gdzie byłeś? - usłyszałem za sobą doskonale mi znany, ciepły, kobiecy głos, dochodzący najprawdopodobniej zza najbliższego zakrętu. Obracając się rzeczywiście dostrzegłem matkę, która miała się zająć załatwianiem mojego wypisu.
- U znajomej. - mruknąłem, lekko opatulając ją zdrowym ramieniem, jak to miałem w zwyczaju, odkąd przerosłem wszystkich domowników o kilka, jeśli nie kilkanaście centymetrów. Kobieta prychnęła, ciągnąc mnie za sobą przed siebie.
- U znajomej?
- U przyjaciółki. Lepiej?
- Niekoniecznie. - ostatecznie niemalże wpychając mnie do pomieszczenia, które za pewne miało przypominać coś na wzór szpitalnego bufetu - tak, tam też mieli najlepsze jedzenie na świecie, w sposób nagły i co najmniej nietypowy przedstawiła mi resztę rodziny, która, jak się okazało, przyjechała wraz z nią. Zamiast wydać coś na wzór radosnego okrzyku, bardziej jęknąłem, wyobrażając już sobie całą litanię, którą wygłosi ojciec, doskonale dobrze poinformowany o całym zajściu. Jedyną rzeczą, która mnie jeszcze ratowała, był fakt, że rodzice nigdy nie mieli w zwyczaju wygłaszać reprymend w miejscu publicznym. Normalnie bym uciekł, gdyby nie to, że pomieszczenie było zdecydowanie zbyt małe.

Zabijcie mnie, proszę. Holiday..?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)