piątek, 21 lipca 2017

Od Archiego do Cheryl

- UWAŻAJCIE JAK TO WNOSICIE! - Dało się słyszeć krzyk, niosący się z parteru domu, w którego obecnie przebywałem. Mój tata często zapominał o śpiącym nastolatku, którym rzecz jasna byłem ja. Był przyzwyczajony do wielkiego hałasu, który niezwykle często pojawiał się na jego placach budowlanych, gdzie powstawały przeróżne budynki w Riverdale, ale też oczywiście poza murami mojego rodzinnego miasta. Jednakże dzisiaj miała nastąpić mała zmiana. Z racji tego, iż moja reputacja została delikatnie mówiąc, nadszarpnięta z powodu letniej przygody.. z nauczycielką, z ojcem doszliśmy do wniosku, że zmiana szkoły nie zaszkodzi, a wręcz dobrze wpłynie na moje jak i jego samopoczucie. W taki o to sposób zostałem zapisany do Akademii Magic Horse, która była akademią jeździecką. Lecz po miesiącu od mojego zapisania się do szkoły, okazało się, że nie tylko ja zdecydowałem o zmianie szkoły. Nikt nie pomyślałby o tym, że Cheryl Blossom, przeniesie się do tej samej szkoły co ja. Moja relacja z Cheryl nie należała do tych na najwyższym poziomie, a raczej opierała się tylko i wyłącznie na przywitaniu oraz zapytaniu co się u nas dzieje. Trzeba jednak przyznać, że pojawiła się też między nami jedna rzecz, a dokładniej krótki pocałunek, po którym poczułem sie lekko zniesmaczony. Jednakże starałem się zapomnieć o tej sytuacji, i spojrzeć na Cheryl z innej perspektywy. Spojrzeć na nią tak, jak na dziewczynę, która dość niedawno straciła swojego brata bliźniaka. Straciła członka swojej rodziny w okrutny sposób, został on zamordowany z rąk jej ojca, który wiedząc, że już za chwilę poniesie za ten czyn konsekwencję, odebrał sobie życie poprzez powieszenie się między beczkami, które wypełnione były wielkimi zasobami narkotyków, ale i też kilkoma, w których znajdował się sos klonowy.
- Archie! Cheryl Blossom czeka w salonie! - Krzyknął mój rodziciel niezwykle przymilnym tonem. Zaskoczony tą wiadomością, zerwałem się z łóżka i rzuciłem się pędem na komodę, w której czekały wcześniej przygotowane ubrania, które nie odbiegały wyglądem od moich codziennych ciuchów. Biały t-shirt, jeansowe spodnie i moje codzienne adidasy marki Nike. Przeczesałem dłonią swoje włosy i ekspresowo znalazłem się na schodach, które zaprowadziły mnie do salonu, gdzie na kanapie siedziała uśmiechnięta rudowłosa dziewczyna, w czarnej sukience. Przy białych drzwiach wejściowych znalazła się kolosalnych rozmiarów walizka, najprawdopodobniej mająca w sobie całą szafę Cheryl.
- Eee.. cześć - powiedziałem, kierując się do kuchni z zamiarem zjedzenia przyzwoitego śniadania.
- Cześć - uśmiechnęła się, jej przepełniona słodyczą twarz tryskała lekkim zarozumialstwem, lecz też i dumą swojego rodu. 
- Byliśmy umówieni? Po co wzięłaś swoją walizkę? - Zapytałem z niewielkim zdziwieniem, mieszając w tym samym momencie jajecznicę, która już zaczynała lekko skwierczeć.
- No.. nie, ale pomyślałam, że możemy razem jechać do nowej szkoły, Archie. Przecież nie opłaca się ciągnąć obojgi rodziców, lepiej żeby Twój tata nas podwiózł, szczególnie zważając na stan mojej.. matki, która przeżyła dość mocno śmierć tego, tego.. - tutaj głos Cheryl lekko się złamał. - Nieważne. Jeśli Pan oczywiście się zgodzi zawieźć również mnie do Akademii. - powiedziała Cheri, siląc się na jak najmilszy ton głosu, który wręcz doprowadzał mnie do szału. W tym czasie moja jajecznica znalazła się na talerzu i zabrałem się za jej zjedzenie.
- Wydaje mi się, że miejsca starczy dla Ciebie, więc bez problemu Was obojga zawiozę. Archibald nie będzie miał z tym większego problemu, prawda?
- Tak, jasne - przewróciłem oczami, a w mojej buzi znalazł się ostatni kęs jajecznicy, która dodała mi trochę energii. - Zrobisz mi kawę, skoro już jesteś przy robieniu jej dla siebie? - Rzuciłem do mojego staruszka, a on tylko skinął głową na tak i wyjął z szafki dodatkowy kubek.
- Cheryl, napijesz się czegoś?
- Nie, podziękuję. - Powiedziała bez wyrazu i zaczęła przeglądać coś w telefonie.
~*~
Chwilę po wypiciu naszych ciepłych napoi, gdy na zegarze wybiła godzina dwunasta, znaleźliśmy się w dość nowym aucie, które zakupił mój ojciec za zarobione już dość dawno oszczędności. Walizka rudowłosej była trzykrotnie większa od mojej, w której znajdowała się cała moja komoda ubrań.
- Cheryl, więcej wziąć się nie dało? - Zapytałem siedząc już na tylnej kanapie wozu. 
- To tylko ¼ mojej szafy, więc i tak moja matka będzie mi musiała przesłać resztę kurierem. To ile czasu będziemy jechać? - Powiedziała i uśmiechnęła się, przy tym klaszcząc w dłonie jak małe dziecko.
- Nie wiem, jadę na zupełnego czuja po znakach, także możecie się trochę spóźnić. Chyba, że nie macie ustalonej godziny, to wtedy będę jechał ze spokojną głową. - Odpowiedział lekko posiwiały mężczyzna, poprawiając lusterka zewnętrzne.
- Nie mamy żadnej umówionej godziny, ale myślę, że lepiej by było zajechać przed północą - odpowiedziałem, wyjmując z kieszeni komórkę, na której widniały nieodebrane połączenia i nieodczytane SMS-y od Cheryl, która teraz wpatrywała się w domy migające za oknem. - Dzięki, że chociaż próbowałaś mnie ostrzec przed Twoją wizytą w moim domu..
~*~
Gwiazdy już dawno zasiadły na swoich miejscach, znajdujących się na granatowym niebie. W ich centrum siedział okrągły księżyc, który dawał tajemniczą poświatę na zdobioną bramę i budynki Akademii, która zapraszała do odwiedzenia jej, szeroko rozpostartymi drzwiami dwuskrzydłowymi. Na wejściu stała uśmiechnięta blondynka, która od czasu do czasu nerwowo spoglądała za siebie.
- Witam, na imię mi Elizabeth Rose. Jestem właścicielką tej przepięknej Akademii, a co się z tym wiąże, dyrektorką szkoły i stadniny. Uczę skoków przez przeszkody, więc mam nadzieję, że któreś z Was to trenuje. Zapraszam do biura by spełnić wszystkie sprawy papierkowe. Walizki, jakby mógł pan tutaj postawić, i już może pan jechać. Do widzenia, na pewno sobie poradzimy - powiedziała na jednym wdechu, a mój ojciec szybko wyjął walizki, i machając mi na pożegnanie, ponownie przekroczył bramę Akademii, tym razem w drodze powrotnej. Razem z Cheryl kroczyliśmy między licznymi drzwiami, prowadzących do nieznanych jeszcze nam pomieszczeń. Na samym czele widać było dębowe, ciemne drzwi, za którymi znajdowało się biuro naszej nowej dyrektorki.
- Proszę sobie usiąść. Czy jesteście rodzeństwem? Wyglądacie jak bliźniaki!
- Tak - powiedziała Cheryl.
- Nie, nie, nie.. nie jesteśmy. Ja to Archibald Andrews, ona to Cheryl Blossom. Nic nas nie łączy. 
- Od dzisiaj łączy Was wspólny pokój, proszę oto klucze do pomieszania numer siedemdziesiąt siedem.

Cheryl? 8)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)