czwartek, 29 września 2016

Od Irmy – Zadanie 4

Ostatnie dni w akademii były bardzo ciężkie. Ciągle mieliśmy dużo treningów, nie mówiąc już o ciągłych sprawdzianach i niezapowiedzianych kartkówkach. Pierwszy raz byłam taka zmęczona! Nauczyciele nas wyjątkowo cisnęli. Nie mieliśmy nawet czasu, żeby pojeździć sobie spokojnie konno po okolicy, bo cały czas siedzieliśmy w książkach…
Gdy w końcu przyszła sobota, nikomu nie chciało się iść na zajęcia, jednak poszliśmy, gdyż wiedzieliśmy, że dostanie się nam wtedy jeszcze bardziej. Szłam właśnie do stajni, aby zaopiekować się konie, gdy nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła.
- Irmo! Proszę chodź na zbiórkę! - krzyknął Pan Rose, co mnie zdziwiło.
- Dobrze już idę! - odkrzyknęłam i pobiegłam na tą cała zbiórkę, nie wiedząc o co chodzi.
Gdy już dobiegłam na miejsce i się ustawiłam, zobaczyłam że stoją ze mną Lily, Leo, Luna, Nathaniel, Lisa, Castiel i Jake.
Nikt z nas nie wiedział dlaczego stoimy na zbiórce. Czyżby mieli nam coś znowu wymyślić, po czym będziemy cali obolali? Mogliśmy tylko zgadywać. Staliśmy dość nerwowo i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Nagle Pan Rose stanął naprzeciwko nas i zaczął mówić:
- Na sam początek Dzień dobry wszystkim! - przywitał się. - Zebraliśmy was tutaj, gdyż ostatnio mieliście dość ciężkie dni… Pełno nauki i tak dalej. Postanowiliśmy wam więc dać cały, calutki dzień i wieczór wolnego! - powiedziała nagle.
Wszyscy staliśmy osłupiali i nie wiedzieliśmy jak zareagować. A co jeśli to żart? Pomyślałam sobie i pewnie, nie tylko ja!
- Na… Naprawdę? - spytał ktoś z szeregu.
- Oczywiście że tak! Nie cieszycie się?! Możemy komuś innemu dać calutki dzień wolnego…
- NIE!!! - od razu wszyscy wykrzyczeliśmy, na co Pan Rose się szeroko uśmiechnął, próbując powstrzymać śmiech.
- W takim razie, ubierajcie się i jedźcie do miasta czy gdzie tam chcecie – powiedział, pożegnał się i poszedł. Nastąpiła między nami konwersacja, co mamy robić. I w końcu stanęło na tym, że wybierzemy się do miasta, bo żadne z nas jeszcze tam nie było…
Oporządziliśmy szybko swoje konie, zaopatrzyliśmy się przed wyjazdem i pojechaliśmy do miasta. Podróż trwała jakieś dwie godziny lecz było warto!
Szybko wysiedliśmy z autobusu i ruszyliśmy na miasto. Byliśmy bardzo podekscytowani. Wchodziliśmy do każdego sklepu, rozglądaliśmy się, a niektórzy z nas coś kupowali na pamiątkę. Ja stałam i się przyglądałam reszcie. Nie specjalnie ciekawiły mnie takie pamiątki… Lecz nagle zauważyłam sklep z biżuterią! Od razu chciałam tam pójść! Podeszłam więc do Lily i spytałam:
- Lily? Pójdziemy do jubilera zobaczyć? - spytałam z błyskiem w oczach. Ta spojrzała na mnie i się szeroko uśmiechnęła mówiąc:
- Ty się jeszcze pytasz?! Pewnie że pójdziemy! - powiedziała radośnie, na co ja też się uśmiechnęłam.
Gdy już wszyscy wyszliśmy ze sklepu, nasze kroki skierowaliśmy do Jubilera, tak jak zresztą mówiła Lily. Gdy wzeszliśmy do środka, dookoła było pełno pięknej biżuterii! Oglądałyśmy z zachwytem błyskotki a chłopaki się z nas śmiali i dogadywali, jak to jest z tymi babami;
Jeden naszyjnik przykuł moją szczególną uwagę… Był w kształcie serca z diamentami a w środku był piękny, granatowy kryształ… Jego ciemny, granatowy kolor mnie przyciągał. Był przepiękny!
Link
- Coś Ci wpadło wo oko? - spytała nagle Luna.
- Można tak powiedzieć… - powiedziałam i pokazałam jej naszyjnik.
- Nie wiem co w nim takiego widzisz… Jest łady ale ja mam zupełnie inny gust niż Ty… - powiedziała ze śmiechem.
- Jest przepiękny! Ciekawi mnie ile kosztuje… - powiedziałam ni do siebie ni do niej.
- Spytaj się! Pewnie nie jest wiele wart bo teraz robią w większości podróby i takie tam.
- Chyba faktycznie się spytam – powiedziałam, podeszłam do sprzedawcy i zapytałam się o naszyjnik.
- A! Chodzi Pani o ten z sercem prawda? - spytał.
- Tak! - potwierdziłam.
- Już mówię… - powiedział i podszedł do naszyjnika. Otworzył szklaną szafę i wyją naszyjnik, aby sprawdzić cenę. - Kosztuje 250 dolarów. - powiedział i pokazał mi go.
- Dwieście pięćdziesiąt dolarów… - powiedziałam głośno, trzymając naszyjnik w ręce. Zastanawiałam się czy go nie kupić. Nie był specjalnie drogi… Cóż! W dolarach oczywiście, bo gdyby był przeliczony na polskie, to by kosztował prawie tysiąc złotych! W końcu bo dużym namyśleniu powiedziałam:
- Biorę go! - powiedziałam do niego – Proszę go spakować, zapłacę gotówką. - powiedziałam stanowczo.
- Ma panienka oko do biżuterii! - powiedziała zadowolony, po czym poszedł go spakować. Nagle podeszłą do mnie Luna.
- Kupujesz go?! To dużo pieniędzy! - powiedziała do mnie.
- Wcale nie tak dużo… W przeliczeniu na polskie pieniądze wyszło by o wiele drożej…
- Irma! Kobieto! Weź Ty się opanuj! - powiedziała nagle.
- Mam na to pieniądze spokojnie! Moi opiekunowie zarabiają bardzo dużo i dla nich to jak kupić tani chleb! Chociaż tyle mam od nich, że przesyłają mi co miesiąc pieniądze. W ich mniemaniu mało, ale wystarczająco żeby mogła sobie kupić co tylko zechcę… - powiedziałam do niej przekonująco.
- Fajnie masz! - powiedziała nagle.
- Wierz mi że nie mam tak dobrze jak Ci się zdaje… - powiedziałam z ciężkim westchnieniem.
- Jak chcesz… Nie pytam więcej. - odparła ze zrozumieniem.
- Dzięki – powiedziałam tylko.
Nagle podszedł do nas sprzedawca i podał mi opakowanie, w którym był naszyjnik. Otworzył go jeszcze przy mnie, żebym zobaczyła, ze naszyjnik znajduje się naprawdę w środku. Kiwnęłam tylko głową i sięgnęłam do plecaka, gdzie miałam portfel z pieniędzmi. Nie wyjęłam z plecaka portfela, tylko otworzyłam go w plecaku i wyjęłam całą sumę, gdyż nie chciałam, żeby ludzie widzieli, ile mam pieniędzy przy sobie.
Dałam mu całą sumę do ręki, które chętnie przyjął z szerokim uśmiechem. Podał mi opakowanie i powiedział:
- Życzę panience udanego dnia! I dziękuję za zakup! - powiedział uradowany ze zarobił.
- Ja również dziękuję! Do widzenia! - powiedziałam, spakowałam naszyjnik do plecaka i wyszłam ze sklepu, gdzie wszyscy już czekali.
- W końcu stamtąd wylazłaś! - powiedział Leo chichocząc.
- To co teraz robimy? - spytał Castiel.
- Jest już ciemno, więc może gdzieś potańczymy? - spytała Luna.
- Chciałbym pójść do jakiegoś sklepu sportowego… Muszę kupić jakąś fajną bluzę i spodnie, bo ostatnio zniszczyłem je w trakcie jazdy, jak spadłem w błoto i je gdzieś rozerwałem… - powiedział Nathaniel.
- Ja też bym poszła! Muszę sobie w końcu kupić jakieś buty i tez bluzę! - powiedziałam do niego.
- Dobra! To zrobimy tak! Irma i Nathaniel pójdą do sklepu sportowego do galerii, która jest za nami, a my pójdziemy poszukać jakiegoś jedzenia… W razie czego zdzwonimy się i ustalimy miejsce spotkania! Co wy na to? - spytał Jake.
Wszyscy się zgodzili i się rozdzieliliśmy. Weszliśmy do sklepu sportowego i zaczęliśmy szukać dla siebie rzeczy. Po godzinie, ja wybrałam takie buty:
Link
I taką bluzę:
Link
Zadowolona zapłaciłam za zakupy razem z Nathanielem i wyszliśmy ze sklepu. Nagle mój telefon za wibrował mi w kieszeni. Sięgnęłam po niego i zobaczyłam na wyświetlaczu numer Lisy. Odebrałam go:
- Halo? - odezwałam się.
- Hej Irma! Słuchaj… My czekamy na was po KFC, tuż przy fontannie. Za ile będziecie? - sypałam.
- Myślę że za jakieś dziesięć do piętnastu minut… Jak myślisz Nathaniel? - spytałam go.
- Myślę że spokojnie tam dotrzemy w piętnaście minut. - powiedział.
- To będziemy za jakieś piętnaście minut Lisa ok? - spytałam.
- Ok! To do zobaczenia! - powiedziała i się rozłączyła.
- To idziemy? - spytał chłopaka.
-Tak! - potwierdziłam.
Szliśmy ulicą a wokoło nas kursowały samochody i autobusy. Ruch był nawet duży. Większość ludzi byłą zmęczona po pracy lecz nie chcieli cały dzień spędzać w domach, więc wychodzili na miasto. Szliśmy spokojnie chodnikiem gdy nagle chłopak zobaczył na wystawie gitary.
- Poczekasz tu? Pójdę tylko zobaczyć i zaraz wracam ok? - spytał.
- Dobra… - powiedziałam bez większego zainteresowania. Po chwili chłopak wszedł do sklepu, a ja zostałam sama na chodniku. Auta co chwilę przejeżdżały po dużej ulicy w różnych kierunkach. Nagle usłyszałam ostry warkot silnika. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam pirata drogowego, który jechał taką prędkością, że aż go wyrzucało na zakrętach.
Link
Minął mnie w niecałą sekundę, gnając przed siebie ile fabryka dała. Po chwili usłyszałam dźwięk kogutów policyjnych, a po chwili policyjne wozy również mnie minęły z dużą prędkością, goniąc pirata drogowego.
- To tylko kwesta czasu, kiedy się rozbijesz… - powiedziałam cicho.
Kompletny baran! Mógł kogoś zranić! Co by było, gdyby ktoś przechodził po pasach i by w niego uderzył?! Człowiek na pewno by zginął na miejscu… Gdyż nie miał by szans z rozpędzoną kupa metalu. Nagle usłyszałam za sobą ruch. Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka. Nic nie mówiąc, ruszyliśmy na miejsce spotkania, zjedliśmy i wróciliśmy zmęczeni do akademii. To był prawdziwy dzień wolnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)