niedziela, 24 grudnia 2017

Od Ady do Lucy - zadanie 1


Jechałam właśnie przez las wraz z Blue Sky'em, byliśmy świeżo po treningu, co jednak wcale nam nie przeszkadzało. Wzięłam ze sobą średniej wielkości torebkę na przysmaki dla konia, (wyłączony) telefon, wodę i kanapkę z miodem i masłem - wiadomo, dla konia musiałam coś wziąć, telefon zawsze może się przydać, a woda i jedzenie mogą być niezbędne gdy zgłodnieję bądź zrobię się spragniona. W sumie, to miałam tam jeszcze chusteczki - bo w taki mróz warto się w nie wyposażyć. Jechaliśmy tak przez las, czując co raz to wiatr we włosach (Sky prędzej w sierści). Wszystko było dobrze, śnieg trzeszczał pod kopytami konia, aktualnie nic nie padało, więc mogłam patrzeć prosto przed siebie bez obaw że coś wpadnie mi w oczy (nie lubię gdy tak się dzieje).
Akurat przejeżdżaliśmy obok drzewa bukowego, gdy nagle mój koń zaczął wierzgać! Z całych sił starałam się utrzymać na koniu, co w sumie bardzo długo mi się udawało - lecz w końcu nie wytrzymałam, i puściłam. Koń zrzucił mnie wraz z torbą, pędząc niczym wiatr w niewiadomą mi stronę. Słyszałam tylko śnieg trzeszczący pod kopytami galopującego konia, a sama leżałam twarzą zwrócona ku górze. Chwilę później jednak się otrząsnęłam, by zobaczyć co przestraszyło konia - w końcu Sky nie boi się od tak, to przecież koński twardziel! Rozejrzałam się wokół, nic z początku nie widząc. Jednak chwilę później, ujrzałam skradającego się w moją stronę... lisa.
Lis przestraszył mojego konia? Nie do wiary... Chociaż w sumie, wątpię aby Sky zdawał sobie sprawy iż lisy roznoszą wściekliznę, ale kto tak wie o czym Sky ma pojęcie... Skoro mowa o wściekliźnie, założyłam torbę na ramię i weszłam na najbliższe drzewo, na moje szczęście było tu takie o nisko osadzonych gałęziach - usiadłam więc na drugiej od dołu. Lisy nie umieją wchodzić na drzewa, a ja miałam pewność że później zejdę z łatwością, a teraz nie spadnę.
Ja wyjęłam chusteczki, po czym wysmarkałam nos - jak wspomniałam w taki mróz przydałoby się to zrobić w razie potrzeby.
Nie wiedziałam gdzie jest mój koń, i nie chciałam się ruszać z drzewa póki co. Siedziałam tak tylko myśląc o tym gdzie teraz Sky może się podziewać, co może porabiać Raven, co mogą porabiać koledzy i koleżanki z akademii...
Nagle, usłyszałam trzeszczenie śniegu niczym pod kopytami konia i... stopami człowieka!
Nagle zauważyłam wyłaniającą się z pomiędzy drzew dwójkę - Blue Sky'a i jakąś dziewczynę (najprawdopodobniej uczennicę akademii).
- Cześć... - powiedziałam zsuwając się z drzewa, stając na ziemi.
- Cześć, to twój koń? - zapytała nieznajoma.
- Tak, wydzierżawiłam go niedawno. To Blue Sky, koń z akademii.
- Jesteś uczennicą akademii?
- Tak, Ada. A ty?
- Lucy, niedawno dołączyłam.
- To super! I dzięki za przyprowadzenie konia!
- Drobiazg...
- Może zechcesz z nami wrócić? - powiedziałam dając koniowi małą marchewkę.
- Chętnie... - odparła Lucy.
***
Rozsiodłałam konia, ocierając ręką czoło. Było mi tak zimno w policzki...
Szczęście że Lucy nam pomogła. Zaproponowałam jej przyjście do mnie do domu na herbatę, aby trochę więcej porozmawiać, może lepiej się poznać. I w końcu musiałam jej chociaż w drobny sposób podziękować.
Lucy?


Punkciki lecą na Twoje konto c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)