niedziela, 24 grudnia 2017

Od Bellamy'ego do Esmeraldy - zadanie 1

Energicznie podskoczyłem, wstając z łóżka, w którym przez godzinę leżałem oglądając serial. Miałem wolny dzień - mogłem więc w końcu wyskoczyć gdzieś - do miasta albo w teren. Chciałem w końcu odpocząć od szkoły i pobyć gdzieś sam. Gdzieś, nie w pokoju.
Ruszyłem pod prysznic, co by obmyć się trochę po całonocnym śnie pod ciepłą pościelą. Po krótkiej kąpieli, próbowałem uczesać włosy - ale wyszło jak zwykle. Ciemne kosmyki nigdy nie chciały się ułożyć, tak jakby mi się to podobało. Próbowałem już wszystkiego, aby nie wyglądać, jak poczochrany bezdomny - nic nie działało. Wydawało mi się, że są niepokonane i odporne na wszystko. Narzuciłem na siebie szybko czerwoną kangurkę, a na nogi naciągnąłem czarne dresy. Na trening z pewnością nie ubrałbym się w tego rodzaju spodnie, ale w teren. Nie widziałem przeciwwskazań.
Udałem się do stajni, gdzie zabrałem się za porządne szorowanie hanowerskiej klaczy - Lemon. Mimo derki, która "przyozdobiona" była błotem, koń był nieźle brudny. Widać, że dziewczyna na padoku nie próżnowała i bawiła się w najlepsze. Miło, że teraz cierpiały na tym moje oczy i nos - w które to osypywał się piasek i kurz.
- Zrób mi tą przyjemność i następnym razem wyglądaj normalnie - spojrzałem na Lemon błagalnym wzrokiem.
Kiedy klacz wydawała mi się możliwie czysta, narzuciłem na nią siodło i ogłowie - stała grzecznie i starała się nie przeszkadzać.
Po chwili jechaliśmy drogą, wiodącą obok pastwisk do pobliskiego lasu. Końcowym punktem podróży miała być plaża, na której nie byłem jeszcze, od kiedy przyjechałem. Rozglądałem się dookoła, podziwiając zimowy pejzaż Chorwacji. Choć nie byłem jeszcze przyzwyczajony do tego rodzaju terenów i klimatu, bardzo mi się tu podobało. W Norwegii z reguły cały rok było chłodno, tu natomiast nawet zima nie wydawała się taka sroga.
Coraz to poklepywałem hanowera, który odważnie zbliżał się do leśnej drogi. Ruszyliśmy energicznym kłusem - Lemon miała dziś masę energii do rozładowania. Podnosiła głowę, nastawiała uszy i rżała radośnie. Ciężko było mi prowadzić ją w ustawieniu, gdy zachowywała się w taki sposób, więc zrezygnowałem. Postawiłem na głowę w dole i podniesienie grzbietu. Trzeba przyznać, że akademickie konie to wierzchowce naprawdę dobrze zrobione i świetnie reagujące na sygnały.
Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony z poprawnej reakcji gniadoszki. Moja radość jednak nie trwała zbyt długo... Zza zakrętu ruszył na nas masywny samochód terenowy, nad którym kierowca najwyraźniej stracił panowanie. Starałem się trzeźwo myśleć i sprowadziłem konia na pobocze. I tutaj popełniłem błąd.
Klacz przerażona mijającym nas "potworem", wyskoczyła z czterech nóg, doprawiając swój podskok porządnym strzałem z zadu. Nietrudno stwierdzić, co było dalej. Wylądowałem tyłkiem w zaspie śniegu, a Lemon przez chwilę zatrzymała się nerwowo na drodze.
- Już dobrze - podparłem się na ręce i starałem podnieść. - Spokojnie, zaraz znowu będzie miło.
Mówiłem do konia spokojnym tonem, ale wydawał się nie słuchać. Moje działanie przyniosło przeciwny skutek od zamierzonego. Klacz bowiem uniosła przednie nogi, obróciła się i pogalopowała w stronę stajni. Spojrzałem na oddalającą się hanowerkę z żalem i stanąłem stabilnie na stopach.
- Zajebiście - otrzepałem nogi i resztę ciała ze śniegu, po czym ruszyłem spacerem w stronę ośrodka. Szczęście w nieszczęściu, bo nie odjechaliśmy zbyt daleko, a gdy zobaczyłem Lemon - klacz stała spokojnie, wygrzebując trawę spod śniegu.
Ruszyłem w jej stronę i spokojnie zebrałem wodze. Kobyła wydawała się zaskoczona, jakby chciała zapytać, co tak szybko wróciłem. Ustawiłem nogę w strzemieniu i sprawnym ruchem, zająłem miejsce w siodle.
- Nie ma co - spojrzałem na wierzchowca. - Darujemy sobie teren dzisiaj. Może innym razem.
Podałem klaczy impuls i ruszyliśmy kłusem do stajni. Zatrzymałem hanowerkę na ujeżdżalni, gdzie występowałem ją i poluzowałem popręg. Klacz westchnęła z ulgą, gdy wprowadziłem ją do boksu i zdjąłem z niej ekwipunek.
- Dziś nie należy ci się nagroda - stwierdziłem, zerkając na nią pobłażliwie.
Lemon zdawała się nie rozumieć, więc dotknęła mojej ręki, która tym razem nie zawierała w sobie przysmaku.
Odniosłem sprzęt do siodlarni, a spocony czaprak przewróciłem na drugą stronę. To był zdecydowanie najgorszy teren w życiu, ale przy okazji wiem, że lepiej było zostać na poboczu drogi, a nie zjeżdżać w krzaki. Nieźle oberwałem gałęźmi, a dupę umoczyłem porządnie w śniegu.
Ruszyłem do pokoju się przebrać i pocierałem twarz, która piekła mnie niemiłosiernie. Moment później spostrzegłem, że po policzku rozcieram czerwoną ciecz o metalicznym zapachu. Musiałem uderzyć się o coś, kiedy spadałem.
- Jeszcze tego brakowało - westchnąłem zrezygnowany i otworzyłem drzwi akademika. Jak na złość musiałem kogoś spotkać. Moim oczom ukazała się szczupła, długowłosa brunetka. Przewierciła mnie wzrokiem, po czym zapytała sympatycznie:
- Co się stało?
- Spadłem - obróciłem się tyłem, pokazując zaśnieżone plecy, tyłek i nogi. - Jak widać.
Nowa znajoma zaśmiała się ciepło i wyciągnęła dłoń w moją stronę.
- Jestem Esmeralda.
- Bellamy Blake.
(Esmeralda?)

Punkciki na Twoje konto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)