niedziela, 24 grudnia 2017

Od Holiday do Gale'a

Trzynasty dzień miesiąca piątego dnia tygodnia nigdy nie należał do szczególnie szczęśliwych. I nie mówię tu już o butach, które specjalnie poszłam kupić, ale szybko na miejscu okazało się, że zostały wyprzedane niedługi czas temu. Co się miało stać, to się już stało. Chyba. Wyjątkowo obudziłam się z dobrym nastawieniem do nowego dnia, co naprawdę zdarzało mi się rzadko, ponieważ podczas pobudki zazwyczaj narzekałam, jakie to niesprawiedliwe, iż muszę wstawać o tak beznadziejnej godzinie. Tym razem nie. Może było to po prostu skutek tego, że położyłam się do łóżka o godzinie dziewiętnastej, omijając przy tym kolację, co oznacza, że spałam dłużej niż... przeciętny człowiek tego wymaga. Niestety mam to do siebie, że rankiem nie potrafię zwlec się z łóżka, a moje oczy zamykają się same aż do wieczora, zanim nie położę się spać dalej paręnaście godzin później.
Helen jak zwykle skomentowała to tak samo, więc nie miałam najmniejszej wątpliwości, że jest nadal moją najlepszą przyjaciółką, cytując krótko i zwięźle: "Znowu się zjarała". Chociaż obydwie doskonale wiedziałyśmy, że to nieprawda nie mogła przestać się ze mnie nabijać, znajdując za każdym razem coraz to nowszy powód. A to założone na drugą stronę jeansy, a to skarpetki w jednorożce (mam do nich cho*erną słabość).
Żyła sobie Holiday Clarks, krótko i nieszczęśliwie. Miała konika i kota, była ruda i niska. Pokrótce opowiedziana historii małej dziewczynki z Irlandii, uczącej się w Akademii Magic Horse, pochodzącej z wielodzietnej całkiem bogatej rodziny.
W każdym razie nic trudnego. Moje szczęście niestety skończyło się już częściowo po śniadaniu, gdy wróciłam do pokoju, żeby się przebrać. Moja biała kotka zżerała właśnie drugą stronę książki, gdy ją powstrzymałam. Nie bez satysfakcji, oczywiście. Potem, jakby nie było jej dość i jakby z samego rana o piątej nie dostała karmy, zaczęła dobierać się do mojej ręki, która została bardzo perfidnie okaleczona i bardzo szybko zaczęła sączyć się krew z mojej rany. Genialnie. Moja kotka zdecydowanie miała skłonność do sprawiania mi bólu, co trzeba przyznać, sprawiało jej niemałą satysfakcję.
Żeby nie było, że narzekam - gdy zdążyłam się już wykopać ze sterty ubrań porozrzucanych na środku pokoju, zdążyłam dojść już do wniosku, że to jedno wydarzenie nie może przecież zniszczyć mojego całego dnia. Myliłam się, dobry Boże - już parę minut później, gdy wbiegłam zdyszana do stajni i przekonałam się, że zdecydowanie nie mam szczęścia. Siodło Sydney, z resztą jak zawsze, leżało wyżej niż powinno i jak zwykle nie mogłam nic na to poradzić. Tak, w takich momentach tęskniłam za Luke’iem, który parę tygodni temu opuścił Akademię. Kolejny kompan odszedł, zostawiając rysę w moim sercu. Czułam się okropnie - to była druga osoba, z którą spędziłam aż tyle czasu, i choć minęło tyle tygodni, ciągle miałam wrażenie, że prawie go nie znałam.
Westchnęłam lekko, chwytając się jakiegoś haka, na którym szybko się podciągnęłam i zrzuciłam siodło na ziemię. Może i nie najlepszy pomysł, ale mając niecałe 160 centymetrów wzrostu, ciężko było wpaść na lepszy. Osiodłanie konia poszło w ekspresowym tempie, choć mówią, że „jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy”, ale dzięki Bogu wbiegłam na plac tylko siedem minut spóźniona. Instruktor jak zwykle obdarzył mnie łaskawym spojrzeniem i wiedziałam już, że mi wybaczył. Tak było od ponad roku, dzień w dzień. Nigdy nie gniewali się na mnie dłużej niż dziesięć minut, po prostu nie umieli.
Będę musiała poprosić kogoś o zmienienie wieszaka. Dłużej tak nie dam rady.
~*~
Trening minął mi wyjątkowo szybko, zważając na ból w ręce. Zamieniłam parę słów z Helenką i Esmą, więc nie było mowy o nudzie. Helka jak zwykle pomogła mi odwiesić siodło i obiecała przy pierwszej dobrej okazji pójść ze mną do instruktora z prośbą o zmienienie wieszaka na siodło. Helka nie potrafiła mi odmówić. Naprawdę ją kochałam. Była osobą, które została ze mną w Akademii. Pomijając Esmę, Lily i Naomi, oczywiście. Z nią się trzymałam praktycznie już od pierwszego dnia.
Ruszyłam do pokoju szybkim krokiem, rozglądając się wokół. Mruknęłam szybkie „Hej” jakiemuś chłopakowi, który do mnie pomachał. Nie kojarzyłam go. Albo to po prostu moje rozkojarzenie nie pozwoliło mi go zidentyfikować jako jakiegoś znajomego. W każdym razie nawet jak mnie nie znał, to przynajmniej ma o mnie lepsze zdanie. Kto wie, czego mi naopowiadali, chociaż mimo wszystkie wydaje mi się, że w akademii nie mam żadnych wrogów. Zamiast udać się do pokoju, wybrałam się do biblioteki ja krótką chwilę i wypożyczyłam stos książek, które wpadły mi akurat pod rękę, a ich opis brzmiał całkiem ciekawie. Ostatnio prawie nie czytałam - czas było najwidoczniej to nadrobić. Uśmiechnęłam się lekko do bibliotekarki, ta odwzajemniła mój uśmiech, już po sekundzie mnie rozpoznając.
- Dawno Cię tu nie było - zaśmiała się lekko - Powrót do czytania, po natłoku obowiązków? - Jej głos był identyczny, jak go zapamiętałam. Jej wzrok zdawał się wyrażać: „Jesteś jedyną osobą, która tu przychodzi, musisz częściej mnie odwiedzać”.
- Coś w ten deseń. - zgarnęłam wszystkie książki ze stołu i ruszyłam w kierunku drzwi - Do widzenia! - i już wiem, co będę robiła przez resztę dnia. Oprócz lekcji i jazd oczywiście. Ruszyłam korytarzem, gdy po drodze coś przykuło moją uwagę. Był to niebieski zeszyt z niechlujnym podpisem: Gale W-coś tam, reszty liter nie byłam w stanie rozczytać. Wzięłam go do ręki, wstąpiłam jeszcze na chwilę do pokoju, by odłożyć książki. Po drodze napotkałam jeszcze jakąś dziewczynę.
- Przepraszam, wiesz może, do kogo może należeć ten zeszyt? - zastukałam lekko w jego okładkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Gale Woster? Jasne, pokój numer 16. - mruknęła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz we wszechświecie i odeszła szybkim krokiem. Uniosłam jeszcze brew i chciałam coś za nią krzyknąć, ale w ostatniej chwili się pohamowałam. Przecież postanowiłam być miła dla nowych. Zapowiada się ciekawa wędrówka. Założę się, że w akademii mieszkam dłużej niż ona. Truchtem podbiegłam do pokoju i lekko zapukałam w drzwi. Przez chwilę panowała nieskazitelna wręcz cisza. Minęło chyba z pół minuty, zanim usłyszałam kroki. Przewróciłam oczami, a gdy drzwi się otworzyły, przybrałam znudzony wyraz twarzy.
- Gale Woster? Czy cho*era wie jak. Zgadza się? - podałam mu zeszyt, czekając, aż podziękuję. - Na przyszłość radziłabym nie zostawiać zeszytu na środku korytarza, jakkolwiek przypadkowe to było.
>Gale? Nie bij mocno, nie umiem pisać<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)