wtorek, 26 grudnia 2017

Od Dagoberta do Ady

Nowe miejsce, nowi ludzie... Cóż, trzeba będzie się zaaklimatyzować. Nie sądzę, żebym tego szczególnie potrzebował, ale w końcu nie mogę się tak nastawiać. Westchnąłem głośno i podszedłem do niebieskiego, krytego przystanku. Rzuciłem okiem na tablicę z rozkładem jazdy, ale ponieważ nie kojarzyłem ani jednej z nazw miejscowości, skierowałem zrezygnowane spojrzenie na świeżo pomalowaną ławeczkę. I tu nie miałem szczęścia, bo zamiast zapracowanego kolesia czy innego śpieszącego się człowieka, który nie obdarzyłby mnie większą uwagą, ujrzałem dziewczynę. Mniej więcej mój rocznik, jeszcze gorzej. Rozglądałem się jeszcze chwilę po przystanku i sprawdzałem zasięg - a raczej jego brak, aż w końcu zdecydowałem, że z tym raczej sam sobie nie poradzę.
- Wiesz może, do czego wsiąść do Akademii Magic Horse?
Szatynka przyjrzała się mi uważnie, po czym szybko odpowiedziała:
- To przystanek Ulica Istarska.
Nie wiedzieć czemu, na jej twarzy pojawił się lekki uśmieszek. Nie odwzajemniając go nawet, skinąłem głową, jakbym chciał dać znać, że zrozumiałem przekaz i z powrotem zająłem się rozpiską linii autobusowych.
***
Pewnym krokiem przemierzałem pobocze autostrady, niezadowolony i tak, bo przecież nikt nie mówił mi o dodatkowym odcinku pieszo. Co dziwne, kilka metrów przede mną, jak gdyby nigdy nic, szła ta sama dziewczyna, którą widziałem na przystanku i w autobusie. I słuchała muzyki, a ja, jak na złość, zostawiłem potrzebny sprzęt w walizce, która miała, ze względu na dużą zawartość, dotrzeć osobno.
- Śledzisz mnie? - zapytała w końcu, udając zirytowany ton.
- To samo pytanie mógłbym zadać tobie - odparłem. I cisza.
- Adrianna to ładne imię... - tym razem to ja zacząłem.
- Skąd je znasz?! - szatynka wyjęła z uszu słuchawki.
Wyszczerzyłem się.
- Trzeba było nie podpisywać plecaka.
- A ty?
- Co ja?
- Jak masz na imię? - odbiła piłeczkę.
- Na D - byłem wręcz pewny, że dziewczyna nie zgadnie. - Trzy próby.
- Daniel? David? Może Damian? To nie ma sensu, nie ma innych takich imion...
- Dagobert - rzekłem z całym szacunkiem. Akurat przed bramą do akademii.
***
Pierwsze 2 dni poszły łatwo - pokój wybrałem całkiem ładny, a jazdy, na razie prywatne, szły naprawdę dobrze. Mimo że jeszcze nie mogłem się zastanawiać nad dzierżawą, w oko wpadła mi jedna klacz. Ekspresso, bo tak miała na imię, była koniem ujeżdżeniowym, podobno idącym do przodu, z nieskończoną ilością energii, od razu wpadła mi w oko. Codziennie zaglądałem więc do stajni dla koni do dzierżawy, mając nadzieję, że zanim odpowiednio się podszkolę, nikt nie zmiecie mi jej sprzed nosa. Kiedy przyszedłem dziś do Pressi, zobaczyłem Adriannę, najwyraźniej kończącą się krzątać przy boksie Blue Sky.
- Od kilku dni się nim zajmuje - dziewczyna wyprzedziła moje pytanie (właściwie nie miałem zamiaru go zadać), chowając szczotki do pudełka. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, przez stajnię przegalopował jakiś Fryz. W dezorientowaniu nie zdążyłem go złapać, ale na szczęście koń zatrzymał się na placu przed wejściem do budynku. Nim jednak opanowałem całą sytuację, zjawiła się pani Rose.
- Co to za wybryki?! - krzyknęła od razu. - Za konie odpowiadają Ci, co znajdują się w stajni! Dagobert i... Ada, za 15 minut przed ogródkiem. Wyplewicie trochę chwastów, przejdzie wam ochota na głupoty.
Oczywiście, mógłbym się tłumaczyć, że nie mam w tym najmniejszego udziału, ale kobieta nie była w nastroju do przyjmowania jakichkolwiek, nawet słusznych wymówek - postanowiłem więc tego nie robić. Choć, szczerze mówiąc, pielenie grządek z dziewczyną, którą znam tylko z imienia, zdecydowanie mi się nie uśmiechało.

Ada?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)