sobota, 23 grudnia 2017

Od Riley C.D Lucy

Sobota - jeden z najbardziej upragnionych dni w tygodniu. Cisza, spokój... Ta, chyba mogę sobie pomarzyć.
- Ryl, Ryl! Ryl, Ryl, Ryl, Ryyyyl! - radosny skrzek wypalał mi uszy.
- Dlaczego?... - stęknąwszy, zrozpaczona nakryłam się kołdrą po czubek nosa, w nadziei, że mój nachalny pupilek za jakiś czas da sobie spokój.
Oczywiście me plany, okazały się płonne i niedługo potem, byłam zmuszona już wstać. Zaspana przetarłam twarz, starając się rozbudzić. Powieki wciąż mi się kleiły.
- Jak możesz mi to robić? - burknęłam z goryczą w głosie, rzucając stworzeniu oskarżycielskie spojrzenie.
- Ryl... - ptak spoglądał na mnie uradowany faktem, iż wreszcie zwlokłam się z łóżka.
Chyba mój wściekły wyraz twarzy, nie robił na nim większego wrażenia.
- Kiedyś przerobię cię na obiad, zobaczysz... - zagroziłam, opierając głowę na nadgarstku - No i co się teraz tak na mnie patrzysz? Zadowolony jesteś?
Nilay odwrócił się do mnie tyłem i jakby nigdy nic, zajął się czyszczeniem piórek. Zerknęłam kątem oka na zegar. Dochodziła dziewiąta. O tej porze, co najmniej połowa ludzi w akademiku jeszcze smacznie śpi. Westchnąwszy, powoli podniosłam się z materaca, ospałym krokiem zmierzając w stronę kuchni, by nastawić wodę na herbatę. Oczywiście kruk nie odpuszczał mnie na krok i gdy tylko znalazłam się w sąsiednim pomieszczeniu, momentalnie znalazł się na mym ramieniu.
- Dobra, dobra. Już się nie gniewam... - pogłaskałam pupila po głowie, po czym dodałam - Jak się trochę ogarnę, to pójdziemy na spacer.
Szczerze powiedziawszy, ani trochę nie chciało mi się ruszać z przytulnego, ciepłego pokoiku, ale Nilay zdecydowanie potrzebował ruchu. Sypialnia, maleńka kuchnia i łazienka, to dla niego stanowczo za mało.
***
Dokładnie zamknęłam za sobą drzwi, przekręcając kluczyk, który po chwili przepadł w mrocznych odmętach mej kieszeni. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, poczułam przeszywający chłód, połączony z ostrym, zimowym powietrzem. Dzisiejszy dzień był chyba jeszcze mroźniejszy od poprzedniego. Na glebę wciąż opadały pokaźnych rozmiarów płatki, które skutecznie pokryły, dotychczas widoczną dla przechodniów ścieżkę. Nie w głowie mi było przedzieranie się przez zaspy śniegu, więc po prostu puściłam Nilaya, żeby rozprostował skrzydła. Kruk poszybował w górę, przelatując nad dachami stajni. Usiadłszy na kamiennych schodach, przed wejściem do akademika, przez jakiś czas obserwowałam powietrzne akrobacje pupila. Niespodziewanie w trakcie czwartego okrążenia, ptak raptownie skręcił, rozkładając wachlarz czarnych piór w ogonie, jakby szykował się do lądowania. Czym prędzej pognałam przed siebie, starając się przez cały czas mieć zwierzaka w zasięgu wzroku. Wołałam i wołałam, ale na nic się do zdało. W pewnym momencie straciłam go z oczu. Biegiem ruszyłam w stronę lonżownika. Ku memu zaskoczeniu Nilay siedział spokojnie, ale... Na kimś, a konkretnie na czyimś ramieniu. Dziewczyna stała jak wryta, jakby bała się wykonać jakikolwiek ruch.
- Spokojnie, nic ci nie zrobi! - zawołałam, podszedłszy do nieznajomej, po czym z trudem łapiąc oddech, wysapałam - Przepraszam, on już tak ma...
- Ni... Nic nie szkodzi... - dziewczyna nadal nie ruszała się z miejsca - Nie udziobie mnie?...
- Nie, raczej nie. - uśmiechnęłam się, zabierając kruka z jej ramienia - Nie wiem, dlaczego to zrobił. Zwykle nie oddala się ode mnie, a jeśli już na kimś siada to tylko na osobie, którą zna... - tłumaczyłam z lekkim zakłopotaniem w głosie - Jeszcze raz bardzo cię przepraszam. A tak w ogóle to jestem Riley.

Lucy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)