czwartek, 28 grudnia 2017

Od Livii do Esmeraldy

Gdy rodzice zaprowadzili mnie do akademii, czułam się dziwnie. Nie znam jeszcze nikogo ani nic. Podeszłam rozejrzeć się. Najpierw poszłam do stajni. Znalazłam tam chomika. Był biały. Chrupał starą skórkę od pomarańczy. Miał przy sobie zbiór starych skórek. Gdy wyszłam ze stajni, instruktorka westernu powiedziała, że czas na tę lekcję westernu najwyżej wiedzących o koniach. Zaprowadziła mnie do pana od ujeżdżenia. Ten, nauczył mnie różnych podstaw ujeżdżenia.
- Koń wygląda na głodnego - powiedział pan Gilbert. Tak właśnie miał na imię. Pan Gilbert dał mi marchewkę i kostkę cukru. Podeszłam do konia, a on do mnie. Dałam mu na początek marchewkę. Sifil to jego imię. Dałam mu jedną z trzech kostek cukru. Polizał mój policzek. Po ujeżdżeniu czekała na mnie pani Sue, nauczycielka naturalu. Nauczyła mnie prostych rzeczy. Potem czas na panią Modgomery Smith. Uczyła gry w polo i wyścigów. Nauczyłam się o wyścigach i o przyspieszaniu w nagłych wypadkach. Potem czas na panią, która zgubiła chyba kopertę z imieniem. Na własnej skórze dowiedziałam się, że woltyżerka jest trudna. I tak mijały nauki. Po wszystkich zaplanowanych na dziś poszłam do jakiejś dziewczyny, by spytać się o drogę do mojego pokoju. Nic jednak nie wiedziała o moim pokoju, lecz o wszystkich gdzie się znajdują, wiedziała. Zaprowadziła mnie do jednego pustego, w którym ktoś czekał. Tu będę mieszkać, bo tak powiedział ten ktoś. A ta dziewczyna nazywała się Esmeralda.

<Esmeralda? Tak, wiem Esma, że to ty.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)