wtorek, 12 grudnia 2017

Od Nolana do...

Poczułem mocne szturchnięcie w ramię, przez które się obudziłem. Spojrzałem zirytowany na Benjamina, który tylko uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wskazał na budynek akademii. Był ledwo widoczny, bo śnieg prószył dość mocno. Tak bardzo nie chciało mi się ruszać swoich szanownych czterech liter z ciepłego wnętrza. Dopiero kiedy mój brat otworzył bagażnik i wyjął z niego cały mój dorobek rocznego życia w Sydney, wysiadłem z pojazdu. Trzasnąłem drzwiami, po czym powłóczyłem się do swoich torb.
- Nie chcesz mi może pomóc? - zapytałem, patrząc z wyrzutem na brata.
Ten tylko przewrócił oczami, ale wziął kilka z moich toreb, a ja zabrałem się za niesienie reszty. Przeklinałem się po cichu za to, że nie nie ubrałem odpowiednich butów i niebawem pewnie znowu wyląduję z grypą w łóżku. Czułem, jak moje skarpetki powoli przemakają, a droga do najbliższego budynku wcale nie stawała się krótsza. Zobaczyłem podskakującego na śniegu psa, a z daleka dobiegało mnie rżenie koni.
- Szczerze mówiąc, to nie sądziłem, że kiedykolwiek zaczniesz jeździć konno - Ben pokiwał z niedowierzaniem głową.
- A ja, że kiedykolwiek ruszysz się z Chicago - powiedziałem, poprawiając plecak.
Benjamin niezbyt lubił podróże, więc tym bardziej zdziwiło mnie to, że zaoferował się, że zawiezie mnie do akademii. Choć i tak najbardziej zdziwiło mnie to, że zdecydował się przyjechać na wymianę studencką do Europy. Wreszcie znaleźliśmy się w ciepłym, suchym wnętrzu jednego z domów. Był to dom, w którym znajdowały się pokoje uczniów akademii. Niby trafiłem w odpowiednie miejsce, ale co z tego, skoro nie miałem jeszcze przydzielonego pokoju? Ani trochę nie uśmiechało mi się znów wychodzić na dwór i brnąć przez śnieg do innego budynku. Spojrzałem na Benjamina, który właśnie naciągał czapkę na uszy i był już gotowy do pożegnania.
- Ben, nie chcesz zrobić jeszcze jednej małej rzeczy? - uśmiechnąłem się do niego szeroko. - Idź do tego budynku obok i zapytaj, który pokój jest mój.
Benjamin, który w przeciwieństwie do mnie lubił śnieg, a jego radość była wprost proporcjonalna do ilości stopni na minusie, zgodził się i zniknął za drzwiami wejściowymi. Wniosłem swoje bagaże nieco dalej, w głąb domu. Kiedy zauważyłem grzejniczek, od razu usiadłem przy nim i ani śniło mi się, żeby się stamtąd ruszyć. Zastanawiałem się, jak dużo grzejników będzie w moim pokoju. Po cichu liczyłem na więcej niż dwa. Ciekawiło mnie też, czy będę mieszkał sam, czy jednak dostanę współlokatora. Po pewnym czasie Ben wrócił do mnie i pomachał mi przed nosem kluczykiem od pokoju.
- Szesnastka, na razie masz ten pokój tylko dla siebie - oznajmił, wrzucając mi klucz do dłoni. - Będę już jechał. Trzymaj się tu, dzwoń co jakiś czas i staraj się nie zrobić z siebie kretyna.
- Nie jestem tobą, Ben - zaśmiałem się, dając mu kuksańca w lewy bok. - Dzięki za podwózkę.
Przeniosłem swoje bagaże pod (teraz już mój) pokój. Wsadziłem klucz do zamka i przekręciłem go. Następnie schowałem klucz do kieszeni, bo gdybym nie zrobił tego od razu, to pewnie zgubiłbym go już pierwszego dnia. Pchnąłem drzwi i pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem w pokoju, były trzy grzejniki. Już kochałem to miejsce!
***
Zostałem w stajni kompletnie sam, nie licząc patrzącego na mnie groźnie konia, sprzętu, z którym nie wiedziałem co mam zrobić i prostym, z pozoru, poleceniem. No dobrze... Może faktycznie tylko wydawało mi się, że Hollywood zerka na mnie spod byka, ale to nie zmieniało tego, że nadal nie wiedziałem co zrobić z rzeczami, które dała mi instruktorka, a zadanie okazało się okropnie trudne.
- I niby jak ja mam cię w to ubrać? - zapytałem Hollywooda, kiedy ten podszedł bliżej.
W końcu stwierdziłem, że po prostu sprawdzę, jak powinno się to robić. Jak się okazało te śmieszne kilka sznurków, nazywano ogłowiem, a sposób założenia w praktyce wydawał się prosty. Schowałem telefon do kieszeni, a potem zabrałem się za wykorzystanie właśnie nabytej wiedzy w praktyce. Nie wiedziałem, czy mogę wejść do boksu, więc postanowiłem założyć ogłowie z dość sporej odległości. Starałem się dosięgnąć do Hollywood, ale ten najpierw cofał się, a potem odwrócił do mnie zadem. Wreszcie udało mi się namówić go do współpracy, ale coś chyba poszło nie tak. Z jakiegoś powodu metalowa wędzidło znajdowało się za uszami konia, a lejce wisiały mu pod łbem. Pani Laura najwidoczniej nie wiedziała, z jak bardzo początkującym uczniem ma do czynienia, kiedy kazała mi przygotować konia.
- Czekaj, zaraz ci to poprawię - stwierdziłem, kiedy Hollywood chciał pozbyć się ogłowia.
<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)