czwartek, 3 stycznia 2019

Od Camille'a - zadanie 10

Nie byłem pewien co do lekcji woltyżerki. Nie należałem do osób specjalnie wysportowanych czy rozciągniętych. Chociaż nie obawiałem się upadku, o niepowodzeniu myślałem bardziej w kategoriach nieumienia wykonania jakiegokolwiek zadania. Ana przekonała mnie, że powinienem przynajmniej spróbować. Zajęcia były dodatkowe, ale zapewnione przez akademię, dlatego nie musiałem nic wpłacać. Odbywały się wieczorem - po kolacji i treningach, aby zainteresowani mogli się zjawić bez przeszkód w postaci obowiązkowych zajęć. Przed wybraniem się tam sprawdziłem jeszcze, czy odrobiłem prace domowe na kolejny dzień. Zdawało mi się, że tak, więc wyszedłem razem z Aną. Na miejscu czekała pani Alison. Mimo że widywałem ją w okolicach stajni, nie miałem okazji uczestniczyć w jej zajęciach. Zjawiły się dwie osoby z mojej grupy, pozostałych czterech nie znałem, ale wyglądali na pozytywnie nastawionych. Wkrótce odezwała się instruktorka:
- Jak wiecie, będzie to lekcja woltyżerki, lecz inna niż wszystkie.
Zaniepokoiły mnie jej słowa. Nie dość, że nigdy nie miałem styczności z woltyżerką, to jeszcze wpakowałem się w zajęcia "inne niż wszystkie". Zaprawdę pięknie! Z grzeczności, a może też ludzkiej ciekawości zostałem.
Instruktorka kontynuowała swój wywód.
- Woltyżerka to nie tylko wyrafinowane figury, ale też praca nad własną równowagą. Z tego względu może tym razem nie będziecie stawać na głowie czy jednej nodze, ale za to mam... to. - Kobieta triumfalnie wyciągnęła z torby, którą przyniosła ze sobą, łyżeczki w liczbie odpowiadającej ilości uczestników oraz odsłoniła kilkanaście opakowań jajek. - To jeszcze nie koniec! Jak zostałam już powiadomiona, każdy z wam posiada lub dzierżawi konia i to właśnie na tych kopytnych dzisiaj zasiądziecie, mimo że nie każdy z nich został przyzwyczajony do woltyżerki, więc musicie się liczyć z ich nie do końca współpracującym zachowaniem. Ponadto jajka mogą spadać, więc jeśli się nie przyłożycie, będziecie czyścić sierść zwierząt do nocy, dlatego radzę się postarać.
Każdy z nas rozglądał się, łapiąc kontakt wzrokowy z co rusz to nowym uczniem, ale nikt nie ważył odezwać się nawet słowem. Na początku się wystraszyłem, ale później ochłonąłem i stwierdziłem, że skoro już tu przyszedłem, to nie warto odrzucać zadania. Pani Alison zapraszała kolejno po dwie osoby z wyczyszczonymi końmi na halę. Każdy jeden wracał umorusany jajkiem, co mnie mocno martwiło. Przyszedł czas na mnie i Rokosza. Dobrałem się w parę z Aną, ponieważ była jedyną osobą tutaj, którą znałem bardziej niż z widzenia.
- Chyba się nie boję - wyznała dziewczyna w trakcie drogi na halę. - Mon Cherie chodzi łanie i równo, uczestniczył też w treningu woltyżerki dla dzieci z obozu.
- Ach tak? - zdziwiłem się, słysząc wzmiankę o obozowiczach. - Przynajmniej masz względną pewność.
Pozwoliłem Anie, aby pierwsza dała ubrać swojego konia w ekwipunek do woltyżerki. Prowadzałem Rokosza stępem po drugiej stronie hali, przyglądając się poczynaniom koleżanki. Mon Cherie naprawę potrafił się opanować! Chociaż Ana nie zawsze łapała równowagę jak trzeba, i tak imponowały mi jej figury. Zrzuciła jedynie dwa jajka, w czym jedno wylądowało na zadzie Charliego, drugie na ziemi.
- Świetnie ci poszło - powiedziałem, kiedy mijałem ją, aby Rokosz mógł zająć miejsce szlachetnego ujeżdżeniowca. - Powodzenia w czyszczeniu!
Wbrew pozorom jedno jajko na zadzie to nic! Widziałem gorszy stan koni tego wieczoru.
- Dzięki. Nie daj się zrzucić - odparła i zabrała swojego konia do stajni, podając mi pas do woltyżerki.
Zachowawczo rozejrzałem się w poszukiwaniu cieni. Rokosz wyrobił mi taki nawyk. Teren czysty? Tak, ale zaczęły się schody. Pani Alison próbowała założyć Rokoszowi pas na grzbiet, jednak on ani myślał o poddaniu się powoli tracącej do niego cierpliwość instruktorce.
- Proszę pozwolić - zaoferowałem, łapiąc za pas do woltyżerki. - Ja mu to założę, jeśli pani poinstruuje mnie jak.
Zgodziła się.
- Jeszcze dopnij tamten pasek... Tak, gotowe! - oznajmiła, kiedy Rokosz został odpowiednio przygotowany do jazdy.
Przypięła mu lonżę i popędziła do stępa po kole. Mnie natomiast kazała wziąć jajko na łyżce, zatrzymać konia, wsiąść na niego i spróbować się utrzymać. Pierwsza część poszła gładko. Samo cmoknięcie zatrzymało Rokosza, więc podszedłem do jego boku chwiejnie, lecz z sukcesem. Wolno zacząłem się wdrapywać na grzbiet wałacha z pomocą jednej ręki. Leżałem prawie na miejscu, kiedy zapomniałem się i jajko wylądowało na białej grzywie Rokosza. Spojrzałem przepraszająco w stronę instruktorki. Ona jedynie podała mi kolejne jajko, ale przez ten czas zdążyłem usadowić się na grzbiecie siwka. To chyba nie było niedozwolone, ponieważ nie cofnęła mnie. Istna cisza przed burzą!
- Łyżka w ustach, proszę - obwieściła, a ja zadrżałem.
Posłusznie wykonałem polecenie, jednak kiedy kazała Rokoszowi ruszyć kłusem, tym razem łopatkę konia ubrudziło jajko. Z pokorą przyjąłem kolejne. Kiedy Ana wykonywała zadania, zdawały się one prostsze! Tym razem nawet ruch nie przeszkodził mi w dzielnym trzymaniu jajka na łyżce. Trochę podbudowałem wiarę w mój brak możliwości, lecz już niedługo czekało na mnie kolejne zadanie. Instruktorka nakazała mi, żebym położył się na koniu bokiem, unosząc rękę i nogę. Panowała pełna dowolność co do trzymania łyżki. Zdecydowałem się unieść ją, lecz zbytnia kombinacja poskutkowała wywaleniem jajka w okolicach zadu mojego rumaka. Za drugim razem wypróbowałem niżej położoną w tej pozycji rękę. Poskutkowało. Usłyszałem krzepiący głos instruktorki:
- Chociaż coś. Ostatnie ćwiczenie, bo nie nadmieniłeś, że to twój pierwszy raz.
- Tak jest! - odparłem, prostując się na grzbiecie Rokosza. - Myślałem, że to nie ma znaczenia.
- Nie ma łaski, każdy ma zrobić dobrze, ale podpowiem ci coś - odpowiedziała już łagodniejszym tonem. - Postaraj się uklęknąć na grzbiecie swojego konia.
Powoli zacząłem zmieniać pozycję. Co jakiś czas słyszałem komentarze:
- Patrz na tę łyżkę. Ustaw ją tak, żeby widzieć jajo razem z grzbietem. Tak lepiej! Powoli podnieś je, jeżeli już ustawiłeś nogi.
Tym sposobem udało się. Pochwalony i poinformowany o końcu mojej części chciałem sfrunąć jak na skrzydłach z grzbietu Rokosza. W czasie "lotu" podbiłem jajko, które rozbijając się o moje ramię, odprysnęło na bok Rokosza. Nie przejąłem się tym. Tak czy siak czeka mnie jeszcze dużo pracy...

928 słów

Punkciki ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)