wtorek, 15 stycznia 2019

Od Riley C.D Gai

Już miałam coś powiedzieć, kiedy nagle gdzieś wśród zarośli rozległ się przenikliwy, wysoki dźwięk, który skutecznie zdekoncentrował zarówno nas, jak i pasące się jeszcze chwilę temu wierzchowce. Konie podniosły głowy, strzygąc nerwowo uszami, starając się zlokalizować źródło owego odgłosu.
- Co to było? - wymieniłyśmy z lekka spanikowane spojrzenia.
Z chwilą gdy gałązki pobliskich krzewów znów zaczęły się niepokojąco poruszać, obydwie zesztywniałyśmy niczym potraktowane prądem, niemniej jednak nim któraś z nas postanowiła podjąć jakiekolwiek kroki, sprawa sama się wyjaśniła. Zza liściastych kęp wyłonił się dość szczupły, podłużny pyszczek o skośnych, jakże uroczych ciemnych oczkach, przez dłuższy czas lustrując nas wzrokiem od góry do dołu. Lis, serio? Szczerze powiedziawszy, nawet nie wiem kto w obecnej sytuacji wystraszył się bardziej, aczkolwiek sam psowaty zdawał się być raczej zainteresowany końmi, a niżeli spłoszony. Długo nie musiałyśmy czekać aż zniknie gdzieś w leśnych gęstwinach, machnąwszy rudą kitą na odchodne.
- No brawo! Rany, ale z nas strachajła! - mimowolnie wybuchłam głośnym śmiechem, zaciskając dłonie na brzuchu, który z każdym kolejnym wdechem serwował mi coraz mocniejsze bodźce.
- Ejeje! Kogo nazywasz strachajłem?! - wykrzyknęła dziewczyna chwyciwszy mnie za plecy i nim zdążyłam ogarnąć co się dzieje, obydwie wylądowałyśmy z powrotem na trawie.
Muszę przyznać, w obliczu jej wypracowanych do perfekcji metod łaskotania byłam całkowicie bezbronna, przynajmniej do momentu, kiedy to ja nie odpłaciłam jej się pięknym za nadobne, lekko odpychając od siebie przyjaciółkę, by gdy już znajdzie się na glebie przypuścić atak. Tia, ta głupawka naprawdę jest zaraźliwa... W sumie to trochę współczuję biednym leśnym stworzeniom skazanym na słuchanie naszych wrzasków, które znając życie dotarły pewnie nawet do samej akademii. Nie zdziwiłabym się, gdyby zupełnie przypadkiem ktoś wysłał po nas odział ratunkowy.
- Wy-wystarczy! Przestaaaań! - parsknęła śmiechem blondynka, z trudem łapiąc oddech. Dopiero po chwili ogarnęłyśmy, że jesteśmy całe w liściach, trawie i żółtych kwiatkach bliżej nieokreślonego pochodzenia - No, to teraz chyba jesteśmy kwita. - dorzuciła z szelmowskim uśmieszkiem, na co skinęłam głową, otrzepując spodnie z ziemi.
- Swoją drogą... - wskoczyłam na grzbiet Panny ADHD, ściągając lekko wodze - przyznaj, że to spotkanie było nawet ciekawym doświadczeniem.
- Noo uroczy był, szkoda tylko, że żadna z nas nie wpadła na pomysł, żeby zrobić mu zdjęcie. - odparła towarzyszka, także dosiadając swego wierzchowca, który z cichym parsknięciem stuknął kopytem w glebę, jakby dając jej do zrozumienia, że jest gotowy do drogi.

~•~Kilka miesięcy później~•~

Niedziela. Szczerze powiedziawszy, miałam nadzieję na nieco przyjemniejsze zajęcia w ferie, niż odśnieżanie caluteńkiego chodnika koło akademika i budynku kadry, ale cóż poradzić? Sama jestem sobie winna. Eh, a było się nie ruszać rano pokoju, ale nie, zachciało się świeżego powietrza! Że też musiałam wpaść na panią Rose akurat dzisiaj. Niezbyt zachwycona koniecznością przepychania grubych warstw białego puchu, sięgającego mi niemalże do kolan, raz na jakiś czas zerkałam kątem oka na kłusujące przez pastwisko wierzchowce, wśród których udało mi się wypatrzyć między innymi Wogatti i Storm. Trzeba przyznać, ich długie, częściowo ośnieżone grzywy falujące na wietrze wyglądały naprawdę imponująco, gdybym miała przy sobie teraz telefon od razu popstrykałabym im kilka klimatycznych fotek. Swoją drogą, chyba nie tylko ja zauważyłam, że ostatnimi czasy ta dwójka zaczęła naprawdę się dogadywać.
Kiedy tak przyglądałam się krążącym koło ogrodzenia zwierzakom, nagle ni z tego ni z owego poczułam, że coś uderza w moje ramię, rozpryskując się na tysiące maleńkich kawałeczków. Co do...?!
- Nie przeszkadzam w czymś czasem? - Lavelle uśmiechnęła się szeroko, poprawiając ciemnoniebieski, wełniany szalik.
Przewróciwszy oczyma pokręciłam głową z rozbawionym uśmiechem.
- Um, ciebie też pogonili dziś do odśnieżania? - zagaiłam, podążając wzrokiem za oddalającą się w stronę budynku gospodarczego przyjaciółką.
Odwróciwszy się przez ramię dziewczyna skinęła tylko głową, rzucając krótkie "Zaraz przyjdę". Tak jak się spodziewałam, chwilę później zastałam ją już z dużą czerwoną łopatą w dłoni, co (nie ukrywając) naprawdę mnie ucieszyło, gdyż nie spodziewałam się, iż przyjdzie mi wykonywać tę czarną (a właściwie to białą) robotę akurat w towarzystwie Gai. Hm, czyżby jakaś zmowa nauczycieli? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy.
Z racji tego, iż żadnej z nas nie uśmiechało się wyjeżdżać w taki mróz w teren, gdy tylko uporałyśmy się z odśnieżeniem chodnika, z nogami sztywnymi niczym sople lodu czym prędzej udałyśmy się do akademika. Nie miałam żadnych konkretnych planów na dzisiejsze popołudnie, tak więc zaprosiłam Gaię do siebie.
Podczas gdy Nilay zafascynowany przybyciem Gai obrabiał jej kapcie, najwyraźniej starając się zwrócić w ten sposób na siebie uwagę, co wychodziło mu chyba całkiem nieźle; zajęłam się zalaniem herbatki i przygotowaniem kilku przekąsek. Tak, te dwie wyżej wymienione rzeczy to zdecydowanie najlepsza recepta na okres jesienno-zimowy i nieodłączną chandrę z nim związaną. Nie żebym miała coś do tej pory roku, po prostu wolę cieplejsze miesiące, ale to już chyba mało istotne.
- To co robimy przez resztę dnia? - wysunęłam pytanie, odstawiwszy kubki z gorącym napojem na mały stolik przy łóżku i dosiadłam się obok Gai.

Gaiuś? Wybacz, że znowu musiałaś tak długo czekać na odpis :c Chyba najwyższa pora zainwestować w kajdanki i przykuć wenę do kaloryfera XD

780 słów = 3 punkty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)