Postanowiłam, że dzisiejszego popołudnia wybiorę się na przejażdżkę w teren. Po zjedzonym obiedzie ruszyłam do stajni, gdzie zdecydowałam, że pojadę na Paris. Przywiązałam klacz, szybko wyczyściłam (nie było sensu czyścić jej bardzo dokładnie, i tak po terenie będzie okropnie brudna i będę znowu musiała ją czyścić) i osiodłałam. Wreszcie wskoczyłam na konia i ruszyłam.
Na początku wszystko szło po mojej myśli – pogoda była cudna, słońce miło grzało skórę, jednak powietrze było chłodne i orzeźwiające. Paris była posłuszna, ładnie skoczyła przez strumień i nie trzeba było jej ciągle poganiać, ponieważ raźno szła naprzód. I w dodatku wciąż widziałam budynki akademii, więc miałam pewność, że wrócę do domu i nie zgubię drogi.
Kiedy wyjechałyśmy na polną ścieżkę prowadzącą delikatnie do góry, pogoniłam klacz do kłusa. Przez chwilę nic się nie działo, koń spokojnie biegł, a ja nie słyszałam nic zapowiadającego kłopoty. Jednak niespodziewanie z jednego z drzew wzleciała potężna gromadka ptaków, na co nie byłam przygotowana. Paris spłoszyła się i mnie zrzuciła, gnając w nieznanym mi kierunku galopem.
Przez chwilę byłam w szoku – w jednej chwili siedziałam na koniu, w drugiej zaś już na ziemi. A właściwie leżałam, ale to szczegół. Delikatnie poruszyłam wszystkimi kończynami oraz głową, a kiedy nie poczułam bólu, podniosłam się do siadu. Wzięłam parę głębokich wdechów, uspokoiłam się i wstałam. Na całe szczęście nie miałam żadnego złamania, byłam cała i zdrowa. Nagle jednak dotarła do mnie pewna myśl (a właściwie czułam, jakby mi tak przywaliła w twarz):
Gdzie, do jasnej ciasnej, podziała się Paris?!
Nerwowo spoglądałam dookoła, zamiast ruszyć się i szukać klaczy. Miałam w głowie jej obraz, gdy pędziła do przodu, ale tylko tyle. Trochę przestraszona zgubieniem szkółkowego konia postanowiłam ruszyć naprzód – liczyłam trochę na łut szczęścia i na to, że nie poniosę żadnych konsekwencji (co było trochę mało prawdopodobne, gdyż nie znałam okolicy i kompletnie nie miałam pojęcia, gdzie mógł pobiec przestraszony koń). Pogrążyłam się jeszcze bardziej tym, że nie zabrałam ze sobą telefonu i nie miałam nawet jak po kogoś zadzwonić.
Przeklęłam cicho i wzdychając, ruszyłam prosto drogą. Może to nie było najlepsze wyjście, jednak powrót do akademii i przyznanie do zgubienia Paris wydawały mi się tak straszne, że nawet nie brałam tego pod uwagę. Wokół mnie była kompletna cisza, jakby nawet przyrodzie udzielił się mój niepokój. Cały czas bacznie się rozglądałam, nie chcą przegapić mojego celu.
Powoli robiło się coraz później, słońce zaczęło zachodzić, a ja czułam coraz większy ból w nogach. Zaczęłam coraz bardziej panikować, jednak w końcu postanowiłam wracać. Nie chciałam zagłębiać się jeszcze bardziej w nieznany teren, i tak wystarczająco się już oddaliłam i niezbyt byłam pewna co do drogi powrotnej. Poza tym wizja spędzenia nocy wśród niezwykle przyjaznych leśnych zwierzątek jakoś nie napawała mnie optymizmem.
Zawróciłam, wzdychając melancholijnie i poddając się. Wtedy jednak coś mignęło między krzakami. Zaintrygowana, zrobiłam kilka kroków w tym kierunku… I wtedy moje serce fiknęło koziołka z radości – na polance stała spokojnie moja zguba. Natychmiast ostrożnie do niej podeszłam (żeby znowu jej nie przestraszyć) i wtuliłam w jej pierś.
Pomyślałam, że może jeszcze jest nadzieja. Wsiadłam na Paris i ostrożnie ruszyłam. Jednak dokąd?
Usilnie próbując coś wymyślić, przypomniała mi się scena z pewnej książki, gdzie dziewczyna pozwoliła koniowi zaprowadzić się do domu. Pełna nadziei popuściłam klaczy wodze i nie ingerowałam w drogę, którą jedziemy. I tak nie zaprowadziłabym nas do akademii, a tak może trafimy, chociaż na jakiś domek?
Powoli robiło się coraz ciemniej, a moje serce biło coraz szybciej ze strachu. Czy trafimy z powrotem? Może to nie był dobry pomysł? Powinnam pozwalać prowadzić koniowi?
Moje obawy nie były jednakże słuszne – kiedy już się prawie całkiem ściemniło, byłyśmy przy budynkach akademii. Rozsiodłałam moją towarzyszkę i w podzięce dałam jej dwa jabłka. W końcu dzięki niej wróciłam… Może nawet niezauważona?
- Rhaea! – usłyszałam wściekły głos osoby, która najwyraźniej zapomniała, że w stajni nie należy krzyczeć. – Gdzieś ty się podziewała?!
To jednak mam przechlapane.
Dostajesz 20 punktów, brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)