poniedziałek, 14 stycznia 2019

Od Any - prezent dla Camille'a

Dzień przed wylotem postanowiłam spędzić na ostatnich przygotowaniach do mojego wyjazdu. Wstałam z łóżka skoro świt, zjadłam szybkie śniadanie w postaci croissanta z masłem i zaparzyłam kawę do termosu dla siebie i Lore'a, który obiecał mi towarzyszyć tego dnia w stajni.
Brat dołączył do mnie przy stole, witając potarganiem włosów i roziewanym "dzień dobry". Usiadł naprzeciwko mnie i zapatrzył się w przestrzeń gdzieś ponad moim ramieniem.
- Nikt ci nie przyniesie śniadania, królewiczu - kopnęłam go żartobliwie pod stołem, zanim wstałam odnieść swój talerz do zlewu.
- Wieeeem - mruknął, kładąc głowę na stole. - Zaraz coś sobie zrobię, tylko... daj mi wstać - ziewnął potężnie. - Po co zrywamy się tak wcześnie, skoro masz cały dzień wolny?
- Muszę załatwić sporo rzeczy - odpowiedziałam. Posprzątawszy po sobie, nasypałam do miseczki płatków i zalałam je mlekiem. - Gdybym zaczęła później, mogłabym nie zdążyć. Podsunęłam miskę z płatkami pod nos Lore'a. - Jedz szybko i idziemy do Charliego.
~•~
Robienie prezentów zdecydowanie nie było moją mocną stroną. Nigdy nie wiedziałam, co wybrać, żeby spodobało się obdarowanemu. Tym razem nie było inaczej i przez dłuższy czas nie miałam pomysłu na nic, co mogłoby mu przypaść do gustu.
Wspominał kiedyś, że na święta zostaje tutaj. Po książkach, które czytał, oraz tym, jak wystroił się na paradę, która miała niedawno miejsce w mieście, wynikało, że interesuje się historią, choć nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy.
Ostatecznie skupiłam się na tych dwóch informacjach. Kilka dni temu odwiedziłam księgarnię i wybrałam coś, co w mojej opini mogłoby mu przypaść do gustu. Wiem, wiem, książka to oklepany prezent, ale na nic innego wpaść nie mogłam.
Teraz, zapakowana w ładny papier prezentowy i przewiązana czerwoną wstążką, leżała na szafie w mojej części pokoju, do której Camille nie zaglądał. Miałam w planach dać mu ją dzisiaj wieczorem, ale po prawdzie nie byłam pewna, czy uda nam się spotkać.
- Piękny jest - słowa Lore'a przerwały moje rozważania i ściągnęły mnie z powrotem na Ziemię. Natychmiast skarciłam się w myślach za nieuwagę. - I, kurcze, szacun, że potrafisz tak nad nim zapanować.
- Kwestia wielomiesięcznej współpracy - stwierdziłam, poprawiając się nieco na grzbiecie Charlesa, z którego, przez brak siodła i wspomnianą wcześniej nieuwagę, nieco się zsunęłam.
- Nie wątpię - Lore siedział na stojaku do przeszkód i przyglądał się nam, popijając kawę. - W domu nigdy tak nie jeździłaś - zauważył po chwili, gdy pogoniłam Siwego do kłusa. - W zasadzie byłem w szoku, jak z siodlarni wzięłaś tylko ochraniacze i kawałek sznurka...
- To się nazywa kordeo, bałwanie - zaśmiałam się. Dałam Charliemu łydką znak do skrętu i wykonania wolty, kiedy niczym niechamowany za bardzo się rozkręcił i prawie zagalopował.
- Jak zwał, tak zwał - wzruszył ramionami w odpowiedzi. - Często tak na nim jeździsz?
- Nieczęsto - przyznałam. - Czasami, jak Charlie ma lepszy chumor albo ja chcę popełnić samobójstwo.
- Mam nadzieję, że w tym momencie sobie żartujesz - Lore przybrał ganiącą minę starszego brata.
Nie odpowiedziałam na pytanie, tylko dałam znak Charliemu do chodu bocznego, ciekawa, czy uda mi się go wykonać bez ogłowia.
~•~
W zasadzie w ostatnim momencie postanowiłam do prezentu dla mojego współlokatora dodać coś typowo od siebie. Kierując się tym, że Wigilię i resztę Bożego Narodzenia spędzi tutaj, gdzie będzie zmuszony zdać się na łaskę naszych kucharek, które, jak wszyacy doskonale wiedzą, czasami przygotowują arcydzieła kulinarne, a czasami... nieszczęsne klopsy w sosie pomidorowym.
Po treningu z Siwym i załatwieniu kilku spraw związanych z opieką nad nim pod moją nieobecność, zastało nas już południe. Lore uparł się, żebyśmy na obiad pojechali do miasta. Na czym zleciało nam kolejne parę kodzin. Po powrocie do Akademii pozstało mi się spakować i, co najważniejsze, uzupełnić prezent dla Camille'a o jeden mały drobiazg.
Niestety, nie udało mi się zobaczyć z moim współlokatorem, gdyż zasnęłam, zanim on wrócił. Z kolei mój samolot wylatywał o 6:00, musiałam więc stosownie wcześniej wstać, a bez sensu byłoby budzenie chłopaka.
Zostawiłam więc przygotowany wcześniej przeze mnie prezent na blacie w kuchi, z załączoną karteczką:

"Wesołych Świąt! Nie zdążyłam wręczyć ci tego osobiście, ale mam nadzieję, że się nie obrazisz, a prezent ci się spodoba.
PS Zajrzyj do lodówki, tam też jest coś dla Ciebie
~ Twoja współlokatorka"

Miałam nadzieję, że tradycyjne we Francji, świąteczne ciasto o intrygującej nazwie Bûche de Nöel będzie dla chłopaka miłym urozmaiceniem świąt, które tutaj na pewno odbędą się zgodnie z tradycją chorwacką. I być może sprawi, że święta z dala od domu staną się trochę bardziej do zniesienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)