sobota, 7 grudnia 2019

Od Caroline C.D Harry'ego

Najdelikatniej rzecz ujmując, brunet niekoniecznie był zadowolony z przebiegu zeszłej nocy. O ile był w stanie przełknąć fakt mojego kompletnego upojenia, tak niemalże w furię wpędziła go wiadomość, że zajął się mną Harry. Próbowałam szukać pozytywów, którym niewątpliwie było to, że trafiłam w ręce dobrze znanej mi osoby i niedane było mi zamarznąć na jednym z trawników, ale zdawało się to nie docierać do Victora. Było mi miło, że bez względu na wszystko się o mnie troszczył, ale podniesienie ręki na Stylesa zdecydowanie było przesadą, nawet jeśli szatyn nie pozostawał mu dłużny.
- Harry przestań! - Próbowałam ich rozdzielić, ale obawiałam się, że któryś nieumyślnie mógłby wymierzyć cios w moim kierunku. Obydwoje znacznie przewyższali mnie zarówno wzrostem, jak i siłą. Nie mogłam jednak dopuścić do tego, by zaszli za daleko. - Proszę!
Błagalny ton mojego głosu skutecznie zwrócił ich uwagę, dzięki czemu odstąpili od siebie i spojrzeli w moim kierunku. Nie wiedziałam jak zareagować - z jednej strony byłam wdzięczna Stylesowi, a z drugiej wiedziałam, że Victor działał w dobrej wierze. Swój wzrok skierowałam jednak na szatyna, który wydawał się odrobinę rozczarowany. Czułam się kompletnie zdezorientowana i bezsilna, stojąc naprzeciwko dwóch zirytowanych mężczyzn.
- Tak po prostu mam mu odpuścić? - Pogarda w głosie Victora była silnie wyczuwalna, co nie zdawało się umknąć uwadze Stylesa. Na policzku czarnowłosego już malował się dorodny siniak, a z dolnej wargi jego ust krew wydobywała się drobną strużką.
- Faktycznie lepiej będzie, jeśli się pozabijacie. - Rzuciłam ze złością, po raz ostatni spoglądając w kierunku mężczyzn. Niemalże wyprowadzona z równowagi ruszyłam do akademika, odpalając po drodze papierosa. Odkąd tylko Harry ponownie zawitał w moim życiu, coraz częściej targały mną nerwy i potrzeba sięgnięcia po nikotynę. Bezsilnie poddawałam jej się, zagłuszając choćby na moment wszystkie swoje zmartwienia.
- Tak się po prostu nie robi, Caroline. - Victor pojawił się obok mnie, gdy kończyłam palić i wyrzucałam niedopałek. Wyglądało na to, że względnie ochłonął. - Powinien był odprowadzić cię do twojego pokoju, a nie zaciągać do siebie.
- Wiem. - Mruknęłam, niechętnie prowadząc dyskusję na ten temat. W głębi duszy cieszyłam się, że mogłam jeszcze ten jeden ostatni raz obudzić się w swoim starym, ukochanym lokum. Wśród nowych czterech ścian często dopadała mnie samotność, ale miałam zdecydowanie lepsze warunki do nauki.
Czarnowłosy westchnął przeciągle, pocierając dłonią moje ramię.
- Muszę iść ogarnąć boksy.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Przydałoby się jednak najpierw doprowadzić cię do porządku. - Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy mężczyzna poddał się i dał zaprowadzić do akademika. Znalazłszy w kuchni apteczkę, podążyłam z Victorem do swojego pokoju, wiedząc, że salon nie wyglądał jeszcze najlepiej.
Na całe szczęście opatrywanie czarnowłosego nie trwało zbyt długo. Siedział cierpliwie, gdy ścierałam z jego podbródka powoli zasychającą krew i zajmowałam się nieco bardziej poturbowanym policzkiem.
Wyglądało na to, że cała ta czynność sprawiała właśnie mi najwięcej bólu - przypominała o sytuacji, kiedy to przede mną siedział Harry i to nim opiekowałam się z ogromną czułością, gdy pobili się z Victorem. Dużo zdążyło się zmienić od tego czasu. Rozstaliśmy się, odnowiłam kontakt z brunetem, a nasze drogi ze Stylesem całkowicie się rozeszły. Łączyło nas mnóstwo wspomnień i nie ukrywałam, że w jakiś sposób mi go brakowało i za nim tęskniłam, ale nie wyobrażałam sobie, żebyśmy mieli wrócić do stanu sprzed ponad roku. Dotarło to do mnie, gdy tylko przyswoiłam, że siedzący przede mną mężczyzna z całą pewnością nie był Harrym. Dzieliła ich ogromna przepaść.

Sobotni poranek nie należał do najprzyjemniejszych. Alarm dzwoniący przed wschodem słońca był bestialstwem, ale pan Rose zdawał się tym nie przejmować - zarządził pobudkę o czwartej, by już nieco ponad godzinę później opuścić tereny Akademii. Zwerbował mnie do grupy szczęśliwców, która wraz z jego żoną miała wybrać się na aukcję, oddaloną od naszej miejscowości o dobre kilkaset kilometrów. Nie potrafiłam jednak okazywać swojej wdzięczności, gdy stałam wśród gęstej mgły na akademickim parkingu. Zjawiłam się jako jedna z pierwszych - odpaliłam więc papierosa, delektując się rześkim powietrzem, które skutecznie zanieczyszczałam śmierdzącymi oparami i wsłuchiwałam się w głosy nadchodzących osób, próbując ich zidentyfikować. Wiedziałam jedynie, że oprócz mnie i małżeństwa jedzie także czwórka innych uczniów, co oznaczało wyjazd dwoma samochodami.
- Czy są już wszyscy? - Trzymając w dłoni kubek parującej kawy, właściciel rozglądał się po wszystkich zebranych. Na szczęście zdążyłam chwilę wcześniej pozbyć się wypalonego papierosa, unikając kłopotliwej konfrontacji. Podczas gdy Rose próbował dopiąć wszystko na ostatni guzik, ja zajmowałam się liczeniem wszystkich białych, leżących na ścieżce kamyczków.
Nie zauważyłam nawet, kiedy byliśmy już gotowi do wyjazdu. Właściciel w swoim samochodzie miał jeszcze trzy wolne miejsca, ale zanim się obejrzałam, zostały one zajęte przez dwóch uczniów i towarzyszącą im uczennicę.
Niepocieszona spostrzegłam, że czwartą osobą był Styles we własnej osobie, z którym na dodatek miałam spędzić sam na sam kilkugodzinną podróż. Zacisnąwszy szczękę, nie próbowałam nawet dyskutować. Po prostu posłałam mu krótkie spojrzenie, bezgłośnie zajmując miejsce w jego samochodzie.
Nie mogło być lepiej. Było to nasze pierwsze spotkanie od feralnej potyczki z Victorem.

Minął kwadrans, zanim szatyn zajął miejsce za kierownicą. Przez cały ten czas rozmawiał z właścicielem, ale nie próbowałam nawet przysłuchiwać się ich dyskusji. Niespecjalnie interesowały mnie ustalenia dotyczące przejazdu i ewentualnych postojów. Zamiast tego, skorzystałam z włączonego silnika i zaczęłam poszukiwania sensownej stacji radiowej. Wszystko wydawało się lepsze od nadchodzącej rozmowy ze Stylesem. Do tego stopnia starałam się go ignorować, że w momencie, gdy zajął miejsce obok mnie, wyjęłam ze swojej torebki książkę do historii i z niesamowitą zawziętością zaczęłam ją wertować.
Nie potrafiłam się jednak dostatecznie skupić. Obecność Harry'ego mnie rozpraszała, a cichy głos z tyłu głowy ciągle przypominał mi o tym, że rozmowa z szatynem jest nieunikniona. W końcu więc poddałam się. Usiadłam wygodniej na siedzeniu, schowałam książkę i zebrałam się w sobie, by spojrzeć w jego kierunku. Był skupiony na drodze. Zaciskał wręcz dłonie na kierownicy, eksponując tym samym nawet najdrobniejsze żyły na swojej ręce. Do mojego serca przedarł się żal, gdy dotarło do mnie, że nie mogłam nachylić się w jego kierunku i go pocałować, czy też choćby ułożyć dłoni na jego udzie. Wiedziałam jednakże, że nasze zerwanie było słuszne i potrzebne. Z tego, co się dowiedziałam, Harry już od dłuższego czasu nie tknął narkotyków. Cieszyłam się, że wyszedł na prostą, bo mimo wszystko życzyłam mu dobrze.
Szatyn chyba zauważył moje ukradkowe spojrzenie, bo też odwrócił się w moim kierunku, gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.
- Nie chcę, żeby to wszystko tak wyglądało... - Odezwałam się słabym, spokojnym głosem. Spoglądanie w jego tęczówki koiło moje nerwy. - Nie chcę się z tobą kłócić i unikać. Po tym wszystkim, co nas łączyło, chyba dobrze byłoby zachować chociaż neutralne relacje...

Harry?
1067 słów = 6 punktów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)