- Bogu dzięki, że się w końcu zjawiłaś!
Po tych słowach powiedziałam do siebie w myślach:
„Spokojnie Katniss, to po prostu oszołom, nie ma się czego
bać…”
- O co panu chodzi? – zapytałam.
- Barany mi uciekły, chyba nie domknąłem drzwiczek od
zagrody. A ty na pewno pomożesz mi je złapać, prawda? – taką otrzymałam
odpowiedź.
Nie wiedzieć czemu się zgodziłam! Kiedy już zdałam sobie
sprawę, jak wielki błąd popełniłam. Rzuciłam panu szybkie „Będę za 15 minut!”,
po czym rozżalona pobiegłam do Naomi. Ta powiedziała mi, że zaganianie owiec
raczej nie powinno mi sprawiać problemu, bo w końcu jestem dość dobra w jeździe
w stylu western, tylko musiałabym sobie wziąć konia do tego… Potem dodała, że
mogę wykorzystać Wings. Poszłam do stajni. Ale los chciał mnie wkurzyć i
postanowił, że klaczy tam nie będzie! Skierowałam swe kroki na padoki (Och, jak
się pięknie zrymowało!), ale moją drogę zagrodził Haflinger… Kilka minut później
doszłam do klaczki, niestety ja, Katniss (głuptak) nie wzięłam kantara! Więc
wróciłam się do punktu wejścia ,a potem ten sam koń stanął mi na drodze.
Posłałam mu moje spojrzenie „niezadowolenie”.
A ten zsunął się z drogi z fochem… Gdy udało mi się
wyciągnąć Wings od innych koni i byłyśmy przy wyjściu, wdepnęłam w świeży
koński placek! Wiedziałam, że to sprawka tego Haflingera! Spojrzałam na niego,
a on mi posłał troll face-a...
Gdy przestaliśmy się na siebie gapić wyszłam w końcu z
klaczą z padoku. Siodłanie poszło gładko… Gdy dojechałam do sąsiada zobaczyłam,
że jego pies, kudłaty Border Collie zagonił wszystkie owce do zagrody. Wpadłam
w taką złość, że wygarnęłam mu prosto w twarz co musiałam przejść żeby tu
dojechać! Przerażony sąsiad wskazał palcem na stado hasających sobie baranków
po jego ogrodzie (ba! Polu z trawą). Zaczerwieniłam się jak burak. Bez słowa
wsiadłam na klacz i zapędzenie stada zajęło nam kilka chwil! Gdy odprowadziłam
Wings na padok, za mną usłyszałam szybkie przepieranie kopytkami i zanim
zdążyłam w ogóle się obrócić jeden z baranów wyrzucił mnie w powietrze i
wylądowałam na biednej Naomi. Śmiałyśmy się z tego do rozpuku jelit! Po chwili
się jednak uspokoiłyśmy, bo przyszedł sąsiad i powiedział mi, że gdy chciał
„zapakować” baranki do ciężarówki żeby zawieść je na wystawę kolejny raz
zwiały…
krzyknęłam:
NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!
Po czym pobiegłam do pokoju z zatkanymi uszami udając, że
nic nie słyszę… Niestety sumienie gryzło mnie tak, że poszłam do tego farmera
od siedmiu boleści i on opowiedział mi wszystko co się stało…
Było to tak:
Gościu chciał wprowadzić swoich podopiecznych do ciężarówki,
która miała zawieść zgraję na wystawę. Niestety… gdy jego baranki weszły
zapomniał zamknąć drzwiczek i one powyskakiwały! Po wbiegały do ogrodzonego
lasku tuż obok.
Gdy skończył opowiadać osiodłałam Wings, a potem jeszcze
dodał, że w lesie panuje chmara lisów! To niestety mnie trochę zniechęciło, bo
w młodości, gdy byłam na polach uprawnych u mnie na wsi to jeden taki mnie
gonił i w ostatnim momencie ugryzł w nogę… (w ostatnim bo byłam już blisko
taty). Mimo to wyruszyłam! Trochę przerażona, ale wyruszyłam. Przed owym
miejscem się zatrzymałam i szepnęłam klaczce, że jakby co to uciekamy. Po
chwili byliśmy w środku lasu. Galopem przemierzaliśmy nieznane nam tereny (co z
tego, że byłam tu z końmi dużo razy)! Śmigałyśmy pomiędzy drzewami niczym
sarna. Przeskakiwałyśmy leśne strumyczki, powalone pnie oraz śmieszne kamienie
(oczywiście takie, żeby żadna z nas się nie skrzywdziła). Niedaleko nas
zobaczyłam rudą kitę, która po chwilce zniknęła za drzewami! Nie wiedziałam co
zrobić! Panikować czy może… PANIKOWAĆ?! Objechałyśmy tamto miejsce szerooookim
łukiem. Tak! Znalazłam stado! Powiedziałam to do konia. Klaczka parsknęła,
galopem zagoniłyśmy stado do właściciela! Mogłoby się wydawać, że to koniec
mojej przygody. Niestety gdy farmer przeliczył zwierzaki okazało się, że
brakuje jednej sztuki! Ja i Wings spojrzałyśmy na siebie zniechęcone, ale mus
to mus! Gdy jej dosiadłam, klacz sama pogalopowała do lasu.
- Przecież to szukanie igły w stogu siana! - pomyślałam.
Klacz gwałtownie zahamowała. Próbowałam zobaczyć czego
klaczka się wystraszyła, ale… Na próżno. Usłyszałam dyszenie, ale nie konia czy
moje… zeszłam z konia i próbowałam pójść do źródła dyszenia z klaczą, ale ta
stanęła okoniem. Więc przywiązałam ją do jednej z gałęzi drzewa, które stało
obok niej. Doszłam do wielkiego konara, za którym było zwierzę wydające te
dziwne odgłosy… Hop! I byłam tuż obok dyszącego stworzenia.
- AAAAAAAAA!!!!!!! LIIIISSSS!!!!!!- zawrzasnęłam.
- Cicho!- powiedziała Naomi.
- Nao?! Co ty tu robisz?!
- Ratuję liska…
- Ale on może mieć wściekliznę!
- „Ale” to ty jesteś przesądna… Odkąd jestem w tej stadninie
znam tego słodziaka…
- Przecież…
- Wolisz tu gadać o mnie i lisie czy o tej jednej zaginionej
owcy?!
- Co?! Skąd ty to…!!!!???
- Mam kontakty. Owca jest tam - po czym wskazała na
pobliskie drzewo.
Popatrzyłam się jeszcze raz na moją BFF, po czym wsiadłam na
klacz i zagoniłam ostatniego barana. Gdy dojechaliśmy do mężczyzny ten wepchał
zwierzę do pojazdu. Gdy wsiadał do auta zaproponowałam, że mogłabym pojechać z
nim bo w końcu nie chciałabym tam dojeżdżać konno, żeby znowu zaganiać
niesforne stado… Farmer był tym pomysłem zachwycony! Gdy klacz znowu trafiła na
padok wsiadłam do pojazdu i odjechałam razem z człowiekiem. Jego stado wygrało
pierwsze miejsce! A gdy wróciliśmy, mężczyzna dał mi do ręki 5000, które dostał
za wygraną (otrzymał też złoty puchar). Przed odejściem do domu powiedział mi,
że to wynagrodzenie za trud jaki włożyłam w zagonienie baranków. Po tych
słowach wszedł do mieszkania. Stałam tam, i stałam, a potem odeszłam w stronę
pokoi.
Gratulacje, dostajesz jedną pisankę ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)