Nim się obejrzałam, straciłam całą widoczność i cała biblioteka skąpała się w mroku. Światło nie wpadało przez żadną, malutką szparę. Ciężar wielkich tomisk skutecznie trzymał mnie w bezruchu, co było dla mnie, na dobrą sprawę dość uciążliwe, ponieważ wprost nienawidziłam siedzieć w miejscu, nie mogąc poruszyć żadną kończyną. Do moich uszu, jak na złość docierał tylko cichy śmiech mojego towarzysza, który był dość stłumiony przez książki leżące sobie, jak gdyby nigdy nic, na mnie. Dość trudno było mi złapać oddech, przy salwach śmiechu, dlatego po jakimś czasie, pomimo tego, że zrobiłam to z ogromną, wręcz niechęcią zmuszona byłam zaprzestać tej czynności. Czułam się jak sparaliżowana. W końcu, kiedy nabrałam parę głębokich oddechów, próbowałam zrzucić z siebie powieści. Jednak na nic. Usłyszałam tylko głośny krzyk bibliotekarki, która oburzona całą sytuacją zaczęła prawić Luke'owi kazania na temat niszczenia książek. Ten, jednak zdawał się w ogóle nie słuchać marudzącej kobiety. Przez chwilę leżałam na plecach, nie mogąc się podnieść i przysłuchiwałam się słowom, wyrzuconym przez kobietę w akcie ogromnej złości. Wydawało mi się, że minęły wieki, zanim poczułam jak ciężar staje się coraz bardziej do zniesienia. Po jakimś czasie nawet udało mi się wyciągnąć rękę i zamachać nią. Zrobiłam to w celach rozprostowania, ale jak zwykle moje plany nie wypaliły. Za mocno się zamachnęłam i z całej siły uderzyłam kogoś w nogę. Tą osobą, prawdopodobnie nie był wysoki blondyn, który przyszedł tu ze mną. Nawet nie musiałam się domyślać, kto oberwał z ręki, ponieważ rozległ się głośny krzyk, przypominający syrenę alarmową, który należał do bibliotekarki. Nawet nie przeprosiłam, zaczęłam się śmiać. W zasadzie żadne z tych wydarzeń nie było śmieszne, jednak nie zwracałam na to uwagi. Oczywiście, zaraz za mną w śmiech poszedł Luke. Taki łańcuszek: ja śmieję się z siebie, zaś on śmieje się z mojego śmiechu. W końcu odkopałam się z wszystkich książek, a nie mogąc przestać, rzuciłam jedną z nich w blondyna. Ten wydał dźwięk, kojarzący się z kwiczącą świnią. Ale kobieta miała inne plany. Obrzuciła nas karcącym spojrzeniem, po czym wyrzuciła z siebie pełne złości słowa:
- Wypad z mojej biblioteki! - byłam pewna, że jej głos mógł usłyszeć nawet siedzący trzy ulice dalej sklepikarz, sprzedający czapki. Wyczołgałam się spod regału, nawet nie wedząc jak się tam znalazłam i pełnym zdziwienia spojrzeniem, zaczęłam lustrować pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Pomimo tego, że już wcześniej tu byłam, nie przyglądałam się niczemu z choćby najmniejszym zainteresowaniem. Teraz ogromny pokój, wyglądał jak po przejściu trąby powietrznej. Nawet na parapecie, z jakichś niewiadomych mi powodów, leżała książka. Po jej wyglądzie, nie trudno było dostrzec, że dożyła sędziwych lat. Jak wcześniej, trzymała się prawdopodobnie dobrze - teraz, wyglądała wręcz tragicznie. Parę z pożółkłych stron latało sobie spokojnie po pokoju.
Myśląc już, że Luke odpuścił sobie zemstę i tym razem kolejny wybryk ujdzie mi płazem, odwróciłam się, aby przyjrzeć się reszcie zniszczeniom. Jednak za późno zorientowałam się, co jest grane. Chwilę później, coś ciężkiego uderzyło mnie w tył głowy tak, że upadłam i gdyby nie to, że w ostatniej chwili podparłam się rękoma, prawdopodobnie wylądawałabym na twarzy i pojechała do szpitala ze złamanym nosem. Wydałam pełen zaskoczenia jęk, rękoma wybiłam się, żeby wstać, jednak nie zdążyłam zrobić nawet paru kroków, kiedy ktoś mnie popchnął. Myśląc, że to Luke, wymierzyłam kopniaka w postać, jednak sekundę później pożałowałam tego z całego serca, kiedy okazało się, że na podłodze, zamiast blondyna wylądowała kobieta. Ja zamiast jej pomóc, zrobiłam zdziwioną minę i zaczęłam śmiać się jeszcze głośniej.
Po paru minutach, jak kobieta wstała, złapała mnie z całej siły za włosy i dosłownie wyciągnęła mnie z tej biblioteki, nie zważając na moje głośne protesty i dźwięki, które główni brzmiały: "Auć, babo opanuj się", albo po prostu zwykłe: "Ała!". Wylądowałam na pupie, na chodach przed wejściem, wrzeszcząc za kobietą dość obraźliwe słowa. Zaraz potem dołączył do mnie Luke, który złapany za rękę, pomimo tego, że górował nad kobietą wzrostem, ale jakimś sposobem i tak bibliotekarka trzymała go w stalowym uścisku. Śmiał się jak opętany, kiedy wychodził.
- Ciesz się przynajmniej, że nie musisz płacić - uśmiechnął się szeroko. - Trochę pieniędzy by wyszło.
- Sugerujesz, że nie mam pieniędzy? - mruknęłam cicho, nadąsana słowami chłopaka. Kąciki jego ust znalazły się jeszcze wyżej.
- Nie no co ty. Ja nic nie sugeruję. - uniósł ręce w geście obrony. Zmrużyłam oczy.
- No ja myślę - mruknęłam, wstałam i odeszłam parę stóp, kierując się z powrotem w stronę akademii. Za sobą nie usłyszałam żadnych kroków. - Idziesz ze mną? - krzyknęłam przez ramię - W końcu to ty chciałeś sprzątać stajnię! - mruknęłam zirytowana. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, a zamiast tego za sobą ciche chrzęszczenie żwiru, utwierdzające mnie w przekonaniu, że chłopak idzie za mną, dlatego nie odwracając się za siebie, ruszyłam szybszym krokiem. Szłam parę minut, kiedy zdałam sobie, że nic nie słyszę. Żadnego odgłosu, świadczącego o tym, że ktoś za mną podąża. Natychmiast odwróciłam się na pięcie, pewna, że zgubiłam go po drodze, mrucząc cicho najgorsze przekleństwa pod nosem. Jednak jak już się odwróciłam, zorientowałam się, że to podstęp. Chłopak stał dokładnie za mną, uśmiechając się łobuzersko, dosłownie, zachęcając mnie, żebym uderzyła go w twarz. Tak zrobiłam. Co prawda, nie zrobiłam tego z całej siły, ale wystarczająco, żeby zostawić na jego twarzy dość duży, czerwony ślad mojej ręki.
- Chol.era jasna, za co to było?! - wrzasnął na mnie.
- Nie wiem. Wkurzasz mnie. - wzruszyłam ramionami, mrucząc cicho i odwróciłam się szybko i ruszyłam żwawym krokiem dalej, nie zwacając uwagi na żadne obraźliwe słowa rzucone w moją stronę. Uparcie podążałam dalej.
~*~
- Głodna jestem - jęknęłam jakiś czas później, kiedy wchodziliśmy do akademii. Luke nadal trzymał się zimną ręką za czerwony policzek. Pociągnęłam go lekko za rękę i ruszyłam do kuchni. Wyrywał się, chcąc dać mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru już nigdzie ze mną iść, ale niestety - bez skutku.
Mała kuchnia, ku mojemu lekkiemu niezadowoleniu musiała być dziś miejscem, w którym spędzę całą resztę popołudnia. Nigdy nie umiałam się nauczyć gotować. Zawsze przypalałam zupy, czy nawet, co gorsza, wodę. Moja specjalność od dziecka. Kiedyś nawet specjalnie zapisałam się na kurs, ale i to nic nie pomogło. Wyciągając garnek z szafki, musiałam oczywiście wywalić całą resztę zawartości. Nie mogąc przestań się śmiać, Luke oznajmił, że mi nie pomoże i odszedł mówiąc, że później do mnie przyjdzie.
Jakiś czas później, siedząc zrezygnowana na blacie, trzymając w ręku dość dużą patelnię nasłuchiwałam piekarnika. Jednak oprócz tego słyszałam jeszcze ciche kroczki, jakby ktoś się skradał. Nie mając pojęcia kto to, z gasnącą nadzieją o powrocie mojego przyjaciela, ustawiłam patelnię wygodniej w swojej dłoni, podniosłam ją wyżej, zahaczając nią o swoje ramię. Kiedy kroki stały się bliższe i zza zakrętu wyłoniła się kogoś sylwetka, nawet nie pomyślałam. Moja ręka sama powędrowała, trafiając przybysza w głowę. (no jak mogłaś ;-;) Chwilę stałam nad chłopakiem, tryumfując, ale moja radość nie trwała długo, kiedy uświadomiłam sobie, że na ziemii leży dobrze mi znany blondyn.
- O Boże... Przepraszam - wydałam zduszony okrzyk.
<Lukeeeeeeeeee?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Proszę, nie spam w komentarzach i nie reklamuj bloga w miejscu do tego nieprzeznaczonym - to będzie karane usunięciem twojej uwagi. Nie zapominaj też o zasadach interpunkcji i ortografii! ;)